47
*** Oczami Evy ***
**** Trzy tygodnie później ****
- Marlena, która? - zapytałam kolejny raz.
- Czerwona. Będzie pasowała do tego kompletu, który masz aktualnie na sobie.
- Marlena! - podniosłam głos pobłażliwie.
- No co? Nie powiedziałam, jeszcze żadnej aluzji.
- Nawet nie próbuj. Jestem wystarczająco zestresowana.
- No tak, racja. Kolacja we dwoje i taaaaaaaki stres! - powiedziała.
- A idź ty już do tego swojego Stylesa j nie denerwuj mnie - wygoniłam ją z pokoju.
Usiadłam na łóżku i głęboko odetchnęłam.
Powiem wam co się wydarzyło przez te trzy tygodnie.
Louisowi udało się wyrzucić Dianę z domu. To aż dziwne, ale ok. Media nie olały tego, tylko jeszcze bardziej zaciekle wszystko komentowali, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Paul też nie był do końca z tego zadowolony. Nawet w kawiarni jest dobrze. Oczywiście dostałam opieprz od Nicole za to, że ciągle mnie nie ma, ale obiecałam poprawię. Z Lou jak zwylke spotykamy się w moim domu co wieczór jak do tej pory.
- Evka!
- Co?!
Zeszłam na dół i obserwowałam, jak zakłada kurtkę.
- Wasza kolacja jest dokończona, tak jak chciałaś. Będę jutro po południu. Nie będziemy wam przeszkadzać. Pa!
- Pa - nie wiem co ona sobie wyobraża...
I wyszła, trzaskając drzwiami. Z westchnieniem wróciłam do pokoju i zdecydowałam się na pomarańczową sukienkę z mnóstwem falbanek i gorsetem. A co.
Zrobiłam lekki makijaż składający się z czarnej kredki i tuszu.
Zeszłam na dół, by zobaczyć jak Marlenka poraziła sobie z zadaniem.
Nooo, pewiem, że nawet nieźle! Było ładnie wszystko postawione, zaakcentowane. Nawet świece się paliły! Nie wiedziałam, że ona ma do tego rękę.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
To już?!
Poleciałam na bosaka do drzwi i uchyliłam je z wielkim uśmiechem, widząc powód mojego uśmiechu za drzwiami.
- Cześć - powiedziałam, gdy wszedł do środka i objął mnie swoimi mocnymi ramionami.
- Cześć misiu - wyszeptał mi do ucha. -Ślicznie wyglądasz.
- Dzięki - jak zwykle się zarumieniłam.
Cała ja. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek a ja go pogłębiłam. Po chwili odsunął się. Czemu ta chwila nie może trwać wiecznie?
- Chodź, zjemy kolację - pociągnęłam go za dłoń do salonu.
Zasiedliśmy do stołu i Lou polał wina.
- Wznieśmy toast. Za nas, by już nic nam nie przeszkodziło w naszym szczęściu - uniósł swój kieliszek, co zaraz i ja zrobiłam.
- Za nas.
Upiłam łyk. Ogólnie nie lubię wszelkiego alkoholu, ale tak okazyjnie od czasu do czasu...
Zaczęliśmy rozmawiać o zespole, trasie, która już niedługo. A nawet obgadywaliśmy Marry (połączenie imion Marlena i Harry).
- A pamiętasz ich minę, gdy wtedy zeszliśmy z grobowymi minami następnego dnia? Myślałem, że oczy im wyjdą na wierzch. Myśleli, że ich genialny plan nie wypalił - zaśmiał się Louis.
- Pamiętam. Myślałam, że Marlena wydrapie biednemu Styles'owi oczy za tą akcję.
- Ale na szczęście nie doszło do rękoczynów.
- Tak. Widziałam jak oczami przewierca w jego czaszce otwór. Nigdy tego nie zapomnę.
- Eva? - Loui spoważniał.
- Słucham ciebie.
- Bo ja... Dość długo się nad tym zastanawiałem... Czy akurat teraz to będzie dobry moment... Czy może jeszcze zaczekać...
- Louis powiedz składnie jakieś zdanie.
- Ugh... Eva - wstał z krzesła na, którym siedział na przeciw mnie. Podszedł do mnie. - Wiesz kocie, że kocham cię najbardziej na świecie...
- Tak.
Nagle padł na oba kolana, centralnie przede mną i z przejęciem na twarzy powiedział:
- Mimo przeszkód, które mijamy na swojej drodze ja nadal kocham cię z każdym dniem coraz bardziej i nawet nie wyobrażam siebie dnia bez ciebie. Każda chwila spędzona z tobą to najlepsze co w moim życiu się zdarzyło. Nie wyobrażam sobie życia innego, bez ciebie. Jesteś moim powietrzem, nie potrafię bez ciebie normalnie funkcjonować. Mimo trudności zwykłego dnia, mimo tego, że czasem mam ochotę nie podnosić się z łóżka, ty samą swoją obecnością poprawiasz mi humor, a swoim uśmiechem rozjaśniasz świat. Czy uczynisz mi ten zaszczyt, sprawiając, że będę najszczęśliwszym facetem na świecie i wyjdziesz za mnie?
Zabrakło mi tchu, gdy usłyszałam te słowa a zaraz po nich ujrzałam czerwone charakterystyczne pudełeczko w kształcie serca a w nim śliczny pierścionek.
- Ja... Tak! Tak Louis, wyjdę za ciebie - tego byłam pewna.
Wiem, że go kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego przy mnie. Rozpłakałam się i od razu rzuciłam się mu na szyję, by go przytulić. Nie wiedziałam, że Louis ma takie poważne plany wobec nas. Okej, rozmawianie o tym to jedno, a wcielanie ich w życie to drugie.
Chłopak podniósł się nas zakręcił dookoła śmiejąc się głośno.
- Jest śliczny - powiedziałam, patrząc na pierścionek, który był po prostu piękny.
- Ale nie tak jak ty - po tych słowach pocałował mnie lekko. Uśmiechnęłam się i starłam łzy. - Nie płacz - przetarł kciukami moje policzki.
- To ze szczęścia - uśmiechnęłam się do niego. Ta przemowa była śliczna...
- Chodź - pociągnął mnie i oboje stanęliśmy na nogach. Tym razem usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Przytuliłam się do jego boku.
- Mogę teraz ja coś ci zakomunikować? - zapytałam, przerywając tą błogą chwilę, będąc w jego ramionach.
- Oczywiście! - ożywił się i wciągnął mnie na swoje kolana. Oplotłam jego szyję swoimi ramionami i biorąc głęboki wdech i wydech, zaczęłam patrząc w te jego śliczne oczęta:
- Bo wiesz... Ja też myślałam nad taką jedną sprawą... - podrapałam się po szyi.
- No, kotku, śmiało, przecież cię nie zjem - zaśmiał się.
- Myślałam nad TYM.
- To znaczy? - Louis, pomyśl.
- No wiesz... - próbowałam go jakoś naprowadzić na to, co chcę powiedzieć, ale on zdawał się tego nie rozumieć.
- Masz na myśli seks?
- Nie musiałeś mówić tego po imieniu - i znowu te przeklęte rumieńce! Nie cierpię ich.
- No przepraszam. Zapomniałem się, ale to wszystko przez ciebie!
- Przeze mnie? Z jakiej racji?
- A z takiej, że wyglądasz dziś zabójczo - okręcił nas tak, że leżałam na kanapie pod nim, bez jakiejkolwiek krępacji i patrzyłam na niego. - Przez to mnie strasznie podniecasz.
- Dobra,już. Ogarnij się...
- Już już - cmoknął mnie w nos. - Więc co z tą sprawą?
- No... Myślę, że jestem w stanie to zrobić. Normalnie, bez płaczu i uciekania do łazienki - odwróciłam wzrok, bo mimo wszystko przeszły mnie lekkie ciarki strachu, gdy o tym mówiłam. To wciąż było we mnie. Ale wiem, że Louisowi mogę ufać i on mnie nie skrzywdzi.
- Hej, popatrz na mnie - poprosił a ja spojrzałam na niego jak chciał. - Jesteś pewna?
- Tak. Chcę zrobić to z tobą Louisie Tomlinsonie. Jestem tego jak najbardziej pewna.
Po tych słowach pocałował mnie. Namiętnie i tak długo, że obojgu nam brakło w końcu tchu. Patrzył na mnie ze świecącymi oczami i uśmiechem.
- To dobrze. Cieszę się, że w końcu udało ci się to przemóc.
- To wszystko dzięki tobie. Nie skreśliłeś mnie na stracie, mimo mojej przeszłości. Kocham cię.
- Ja ciebie też bardzo bardzo kocham - znowu pocałunek. Mogłabym tak całą wieczność.
- Więc może... - wcale nie dyskretnie wskazał na schody do góry.
- Uhm - pokiwałam głową na zgodę i po chwili zostałam niesiona do góry po schodach do mojego pokoju.
A tam...
No już sami się domyślcie, co się działo...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top