44
** Oczami Louisa ***
Co ja mam teraz powiedzieć?
Sam nie wiem od czego zacząć, by jakoś ogarnąć to od początku do końca.
Nie wiem jak wytłumaczyć te zdjęcia. Nie wiem jak one dostały się w ręce Evy. Ale najważniejsze, nie wiem jak, kto i dlaczego je zrobił!
Od trzech dni nie mam znaku życia od niej. Nie odbiera telefonów, nie wpuszcza do domu. Wróciłem do swojej posiadłości, którą dla przypomnienia, dzielę z Dianą.
- Cześć - powiedziałem i powiesiłem kurtkę na wieszaku.
Razem ze zdjęciami, które towarzyszą mi w kieszeni, wszedłem do kuchni.
- Cześć Loui! - powiedziała uradowana dziewczyna i powiesiła się na mojej szyi.
- Co tam?
- Chciałam coś ugotować, ale jakoś nic nie wyszło...
Najlepiej tak. Nie wyszło. Zawsze tak mówi i zawsze nie ma kolacji. Mam jej powoli dość.
Szczerze?
Nawet jestem skłonny stwierdzić, że przez ten czas, przez ktory nie ma mnie w domu (czyt. Cały dzień) ona nic nie robi.
Jeśli już ze mną mieszka, to mogłaby choć raz zrobić coś do jedzenia.
Nie myśleć mi tu, że jestem jakimś leniem i sam nie potrafię nic ugotować. Nie o to chodzi. Chcę powiedzieć, że odkąd z nią mieszkam czuję się tak, jakbym nadal mieszkał sam. I miał na głowie uciążliwego lokatora, który za każdym razem chce mi wskoczyć do łóżka.
Ona gwałci moją przestrzeń osobistą!
Ale muszę ją znosić. Jeszcze trochę.
- Nie szkodzi. Jadłem na mieście z chłopakami.
- A to dobrze.- puściła do mnie ten swój uśmiech.
- Powiedz mi, co wiesz o tych zdjęciach? - coś mnie tknęło, żeby o nie ją zapytać.
Wyciągnąłem je z koperty,jak dała mi je Marlena i rozłożyłem na blacie kuchennym.
- No jak to co? Nie wyraźnie widać?
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
- Co? O czym ty mówisz?
- Nie pamiętasz tamtego wieczoru?
- Jakiego znowu wieczoru?! - co ona do mnie gada? Jaki wieczór?!
-.No wtedy, kiedy wróciłeś od rodziców. Jakoś kilka dni po tym. Wróciłeś wtedy taki wykończony.
-cNo pamiętam i co? - jakby coś się w mojej głowie pojawiło, ale takie mętne.
- Zaproponowałam masaż i lampkę wina tak na rozluźnienie i z tego do tego samo wyszło... - pokazała bez skrepowaniana zdjęcia. A ja nie mogłem w to uwierzyć.
Ja i ona?!
No bez jaj.
Ona mnie ani trochę nie rusza. Dlatego mi się to nie podoba.
- Co wyszło?! Jak wyszło? Co?! Ty chcesz powiedzieć, że się z tobą przespałem?! - nie docierały do mnie jej słowa.
- Tak Louis i... Powiem ci, że... - podeszła do mnie jakimiś kocimi ruchami i dotknęła mojego torsu przez koszulkę. -Jesteś boski w tych sprawach.
Oniemiałem. Odepchnąłem ją od siebie.
- Nie wierzę ci! Nic nie pamietam z tego wieczoru...
- Na jednej lampce się nie skończyło. Opróżniliśmy około trzech butelek - powiedziała.
Usiadłem zdezorientowany na najbliższym krześle. Schowałem twarz w dłoniach.
To nie mozliwe.
- Jeszcze nigdy takiego orgazmu nie przeżyłam - powiedziala mi jeszcze na ucho i tak po prostu sobie gdzieś poszła.
Nie. Błagam, niech to bedzie jedna wielka ściema. Proszę.
Załamałem się jeszcze bardziej.
Nie zrobiłbym tego Evie. Za bardzo ją kocham.
Ale...
Jeśli byłem wtedy pijany...
Mogło do cholery,dojść do wszystkiego.
Cholera jasna!
Jak najszybciej wybrałem numer do Stylesa.
- Przyjedz po mnie jak najszybciej. O nic nie pytaj.
Czekałem na niego całe 10 minut.
- Co się dzieje? - zapytał na wejściu.
- Chodzmy do jakiegoś baru, bo na sucho to nie przejdzie.
*** Oczami Evy ***
- Eva, masz gościa - do pokoju wpadła Marlena.
Akurat wtedy gdy znów naszła mnie ochota na wspominki i popłakałam sobie trochę.
- Co? Kto znowu? - pośpiesznie otarłam mokre policzki.
- Cześć mała - do pokoju wtargnął Zayn.
- Zayn? Co ty tytaj robisz? - poprawiłam się na moim łóżku.
- Jak to co? Przeszedłem do ciebie.
- Po co?
- Pogadać - oznajmił i rzucił się na łóżko obok mnie.
- To ja już pójdę - Marlena się ulotniła.
- O czym? O Tomlinsonie? W takim razie ja nie mam o czym rozmawiać. Nie przejmuj się mną. Perrie bardziej cię potrzebuje.
- Oh, daj już spokój. Oboje wiemy, że jest o czym rozmawiać i jako twój przyjaciel przyszedłem tu, żeby to właśnie zrobić - spojrzał na mnie w ten jednoznaczny sposób w którym nie ma się nic do gadania.
- I?
- Wiem, że cię nie zdradził - na samo to słowo w oczach mam łzy. Głupia wrażliwość.
- Więc trzymasz jego stronę?
- Nie! Po prostu nie jestem po żadnej stronie zależy mi na tym żebyście byli razem.
- Gadasz jakbyśmy się pokłócili o kolor farby do pokoju, a nie o zdradę. Zayn - patrzyłam na niego błagalnie.
- On cię nie zdradził, rozumiesz?! Kocha cię jak wariat, szaleje za tobą! Dla niego liczysz się tylko ty.
- Rozumiem bo mam tak samo. I nie podnoś na mnie głosu - wyszeptałam.
Czyżby dopiero teraz to do mnie dotarło? Musiał mi to Zayn powiedzieć? Łzy jak zwykle znalazły swoje miejsce na policzkach.
- Przepraszam. Nie chciałem, trochę mnie poniosło - przytulił mnie, a ja bardziej się rozpłakałam.
- Ja już nie daję rady. Bez niego jest tak smutno, cicho i do niczego...
- Musicie to sobie wyjaśnić.
- Ale... Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja się boję spojrzeć mu w twarz. To ja go oskarżyłam i nie chciałam słuchać. Boże, jestem do niczego...
- Nie prawda. Po prostu uwierzyłaś w to co zobaczyłaś. Każdy by tak zareagował.
- Dzięki, że tak mnie pocieszasz Zen.
- Nie ma za co. Zawsze ci pomogę - zaśmiał się.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudziłam się godzinę później. Zayna już nie było.
-Eva, chodź na miasto!- usłyszałam wołanie Mar, a potem jej sylwetka pojawiła się w moim pokoju.
- Po co? Nie chce mi się. Idź ze Stylesem. On zawsze ma ochotę ci potowarzyszyć.
- Ale ja chcę z tobą i nie podlega to żadnym odmowom. Przejdziemy się trochę. Dotlenisz się i lepiej ci się zrobi. No chodź - zaczęła mnie ciągnąć za rękaw.
- A dasz mi potem spokój?
- Tak!
Uradowana wyszła z pokoju, jak tylko się zgodziłam.
Westchnęłam i ociężale zlazłam z łóżka. A było mi tak dobrze.
Zeszłam powoli na dół a tam czekała już na mnie gotowa do wyjścia przyjaciółka.
- To gdzie idziemy najpierw? Kino? Cukiernia? Może jakaś kawiarnia?
- Może najpierw wyjdzmy z domu? - zapytałam ubierając buty i płaszcz.
- Okej, okej. Nie kąsaj.
- Bo mnie zaczynasz wkurwiać tym trajkotaniem. Wiem, że chcesz mnie pocieszyć, ale nie gadaj tyle, okej?
- Dobra, chodź - wyciągnęła mnie z domu.
- Więc gdzie idziemy?
- A gdzie chcesz?
- Nie wiem.
- Dobra, to może najpierw coś słodkiego? - zapytała z uśmiechem na ustach i pokazała na najbliższą cukiernię.
- Okej.
Przy ladzie stała chłodziarka, a w niej mnóstwo ciasta, ciastek i różnych drobiazgów.
Uwielbiam to!
- Widzę, że humor pani wrócił - powiedziała Marlena, gdy zobaczyła uśmiech na mojej twarzy, który nie zagościł tam od trzech dni.
- Jestem w swoim świecie, nie?
Zapytałam retorycznie i przyjrzałam się dokładnie asortymentowi za szybą.
- Co dla pani? - zapytała sprzedawczyni z uśmiechem.
- Co pani poleca?
- Hm... Dziś w ofercie mamy tradycyjne ciastko tortowe, ciastko w-z lub ciasto jogurtowe z galaretką.
- No to ja poproszę... Kawałek tego jogurtowego i jedną w-z.
Pani zapakowała moje zamówienie. Zapłaciłam i poczekałam aż Mar odbierze swoje ciacho i wyszłyśmy ze sklepu.
- Gdzie teraz? - zapytałam jedząc ciastko.
- Może chodżmy do parku? Posiedziny trochę.
- Jasne.
W parku znalazłyśmy wolną ławkę i tam spoczęłyśmy. Skończyłyśmy jeść smakołyki a kawałek ciasta położyłam na kolanach by o nim nie zapomnieć.
- Jak się czujesz?
- Trochę lepiej.
- To dobrze. Zayn pomógł trochę?
- Bardzo. Chyba uświadomił mnie w przekonaniu, że Louis może być jednak nie winny...
- No widzisz?
- Taa. Tylko jak ja mu w oczy spojrzę?
- Normalnie. Musicie porozmawiać bo nie mogę patrzeć jak oboje bez siebie się męczycie.
- Uhm...
Wracamy sobie spacerkiem do domu i rozmawiamy o mojej pracy.
- Jutro muszę iść w koncu do Nicole. Muszę jej wszystko wytłumaczyć, bo niedługo mnie zwolni. Jeśli już tego nie zrobiła.
- Zrozumie. To spoko babka.
- Wiem. Mało takich osób.
- No.
Nagle przed nami dwie postacie. Mogłobyśmy się przestraszyć, ale poznałyśmy ich.
To Harry i ...
I Louis.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top