42
To,co tak bardzo mną wstrząsnęło, to właśnie te zdjęcia. Nie byle jakie, bo nie oszukujmy się, spodziewałam się conajmniej Mateusza z jego kolejną lafirynda, żeby tylko zrobić mi na złość. Że wrócą wszystkie złe wspomnienia.
Ale...
To były zdjęcia Louisa i Diany! W...Do cholery, w conajmniej jednoznaczniej sytuacji. A... To, co zobaczyłam na tych zdjęciach...
Louis i Diana na jednym z tym zdjęć ostro się całowali, na innym równie żarliwie obmacywali rękami swoje ciała. Na kolejnych była sama ta wywłoka, dodatkowo na boku bym mogła zobaczyć jak jej ramoina ledwo zakrywają jej wielkie sztuczne cycki.
- Nie...
Mimo mojego protestu, oglądałam dalej.
Na kolejnym leżeli obok wtuleni w siebie, a dłoń Louisa leżała zdedydowanie zbyt nisko na jej ciele.
Na innym był sam Louis, bez żadnej koszuli czy czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć mi,że to co widzę to tylko wytwór mojej szalonej wyobraźni, ale nie. Jego włosy były tak bardzo poczochrane i stały w różne strony...
Przerażenie.
Ostatnie zdjęcie uświadomiło mi co widzę: Louis centralnie przytulony do Diany. Najbardziej jak to możliwe, bo do jej piersi.
To mnie złamało.
Dotarło do mnie. W końcu.
Louis mnie...
Do oczu napłynęły łzy, a w sercu coś pękło. Moje serce zostało złamane. Rzuciłam zdjeciami o podłogę tak, że rozsypały się po dywanie. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho łkać z bezsilności.
Nie chcę wierzyć w to, że Louis mnie zdradził. I to właśnie z tą wywłoką! W tym momencie moją głowę przepełniały różne momenty naszego związku.
Tak jest zawsze?
Zawsze wszystko wraca do świadomości, zabijając człowieka od środka?
- I co to Eva do ciebie... - do salonu weszła Marlena. Nawet tam nie spojrzałam. Nadal siedziałam zapłakana na kanapie. - Boże, co się stało?!
Dopadła do mnie i zabrała dlonie z twarzy. Patrzyłam na nią zapłakana.
- Eva, powiedz - potrząsnęła mną.
- Louis... On... - próbowałam coś powiedziec, ale dławienie się łzami i szok mi na to nie pozwalały.
- O kurwa - usłyszałam głos Harry'ego.
Spojrzałam zaraz na niego. W rękach trzymał dowód na to, że świat może zawalić się w mgnieniu oka.
- Co to jest? - Marlena poderwała się i wyrwała mu zdjęcia z rąk.
- Jest... T... Tego więcej... - wydukałam w końcu, powracając do płaczu i histerii.
- Ale to... - zaczął Harry.
Nie.
Dość.
Nie będę tego słuchać. Nie! Zerwałam się z kanapy i szybko pobiegłam do siebie. Od razu rzuciłam się na łóżko w kłębek.
Nie wierzę w to. To Louis, on...
'No właśnie to Louis, idiotko!' odezwała się moja podświadomość.
'Ile razy chciał się z tobą kochać, a ty nie chciałaś?! To teraz masz efekty!' odpowiedziała jeszcze.
Racja. Mam.
Ale mówił, że mnie kocha. Że to ja jestem tą jedyną.
Zwykłe puste słowa.
Mój niemy lament przerwało pukanie do drzwi.
- Idźcie z tąd! Chcę umrzeć w spokoju!
Chcę być sama, nie potrzebuję ich współczucia i i troski. Tylko ja potrafię wejść z jednego bagba w drugie. Takie jebane szczęście.
- Eva... - głos Marleny rozszedł się po pokoju.
- Mar idż ... Stąd. Chcę... Chcę być sama.
- Eva, wszystko będzie dobrze - usiadła obok mnie na łóżku i złapała za dłoń.
- Już nic... Nie będzie dobrze - trochę się uspokoiłam. - Już nic. Wszystko poszło się jebać.
- Ci...
- Ja go tak bardzo kocham - powiedziałam. - Ufałam mu, byłam pewna, że mnie nie zdradzi. Że mnie nie skrzywdzi... Obiecał...
- Może jedak cię nie zdradził? - zasugerowała.
- Tak, racja. Zdjęcia to słaby dowód. Szkoda, że nie byłam wtedy w jego pokoju, gdy ją bzykał! To dopiero byłby dowód! - prawie wrzeszczałam. Byłam na skraju wytrzymałości.
- Eva, uspokój się.
- To wszystko jest jak jakaś kiepska telenowela. Czemu ja nigdy nie mogę być szcześliwa? Chociaż raz od początku do końca?
- Może to da się jakoś wyjaśnić...
- Ale co... Co tu jeszcze wyjaśniać?! Mało ci jeszcze dowodów? Ma mi to powiedzieć w twarz, żebym umarła z rozpaczy? Nie znasz mnie?
- Porozmawiaj z nim. Niech ci się wytłumaczy.
- Nie. Nie jestem w stanie teraz na niego patrzeć.
Muszę to teraz wszystko przemyśleć. Poukładać w głowie, bo to zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Czuję, że mi nie dobrze.
Usiadłam na łóżku . Było mi słabo i ciemno przed oczami. I to głucha cisza w uszach.
- Eva? Co ci?
- Nie... Już... Już dobrze... Trochę mi słabo...
- Może wody chcesz?
- Tak... Możesz iść...
- Masz - zaraz pojawiła się spowrotem ze szklanką zimnej wody.
- Dzięki.
- Lepiej - upiłam trochę cieczy. - Marlenko, nie obraz się, ale chciałabym naprawdę zostać sama.
Wydała cichy pomruk dezaprobaty i zapytała tylko:
- Ale nie zrobisz nic głupiego?
- Nie.
Wyszła.
Mogę sobie spokojnie popłakać i poużalać się nad sobą.
Nie wiem jak długo leżałam w łóżku, ale musiało być grubo po północy, bo uliczne latarnie dawno pogasły.
Patrzyłam tępo w okno, czekając na jakiś znak, że Lou jest niewinny. Ale nic takiego się nie pojawiło.
Louis dzwonił do mnie. Jak co wieczór. Mieliśmy gadać. Ale gdy za dziesiątym razem odrzuciłam połączenie od razu też wyłączyłam telefon. By mieć spokój.
Histeria w koncu minęła razem z płaczem. Pojawił się za to smutek i ból. Bardzo nie do opisania wielki ból.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top