28

Kelner postawił przed nami pizzę z serem i czymś tam jeszcze oraz colę i odszedł życząc smacznego. A ja nadal czekałam aż Marlena mi powie.

- Widzisz... Harry powiedział mi, że musimy się rozstać.

A więc o to chodzi. Czułam, że coś ze Stylesem będzie związane.

- I co?

- Powiedział, że musimy się rozstać, bo Paul mu kazał i w ogóle. Ale, że nadal mnie kocha... - ona zaraz będzie płakać.

- Marlena - złapałam ją za rękę -Spokojnie. Ja o tym wiem.

- Co?

- Louis mi powiedział w poniedziałek. Nawet nie miałam jak zadzwonić. Przepraszam.

- Wybaczam - uśmiechnęła się.

- Wiesz, jest coś jeszcze - powiedziałam po chwili, gdy zaczęłyśmy jeść.

- Co?

- Ja z Louisem mamy ten sam problem.

- Czyli wy też się rozstajecie?

- Tak - powiedziałam smutno.

- Hej hej, spokojnie. Nie damy się tak łatwo Paulowi. Jutro jest to spotkanie, nie?

- No - upiłam łyk coli.

- Powie mu się kilka słów od siebie i może nas pocałować - powiedziała uśmiechnięta.

- Jakby tak się tylko dało...

- Da się!

- Nie, nie da się. On też zapewne nie ma wyboru... A może ma, tylko nie chce przyjąć go do wiadomości.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że rozdzieli nas z chłopakami tylko dlatego bo coś innego jest ważniejsze?!

- Tak.

- Świetnie- odsunęła talerz z jedzeniem. - Nie chce mi się jeść.

- Weź no. Wy macie chociaż jeszcze półtora tygodnia.

- Tak. To nawet dziwne, że Harry puścił mnie tu dziś. W niedzielę stwierdził, że te dwa tygodnie spędzimy we dwoje, więc wiesz... - powiedziała z lekkim uśmiechem.

- Zabezpieczajcie się chociaż - powiedziałam, a dziewczynie powiększył się uśmiech.

- A idź. A jak u ciebie i Lou mają się sprawy łóżkowe, co? - i tym skrzętnie mnie zgasiła. Mój uśmiech poszedł się kimać.

- Daj spokój.

- Co się stało? Zrobił ci coś?

- Louis? Puknij się w głowę - jeszcze mi tu go oskarżać bezpodstawnie chce.

- No więc? - zapytała i spojrzała na mnie wyczekująco.

- Po prostu...

- No?

- Po prostu chciałam TO z nim zrobić i...

-Brawo!- powiedziała radośnie. - W końcu się doczekałam!

- Tak, ale...

- Ale? Jest jeszcze jakieś ale?

-  No po prostu... Jak miało dojść do czegoś więcej, to ja po prostu uciekałam z krzykiem, rozumiesz to?! - końcówkę prawie wykrzyczałam.

- Spokojnie Eva - złapała mnie za rękę. -Do czego miało dojść?

Rozejrzałam się po sali, czy aby nikt nie podsłuchuje.

- Poprosił mnie żebym - spuściłam głowę - żebym zdjęła mu koszulkę i wtedy... - oczy zaszły mi łzami ale nie pozwoliłam im wypłynąć. - I wtedy przypomniało mi się jak to mówił Mateusz tamtego dnia i poczułam taki strach, chciałam tylko uciec...

- Już cii - podeszła do mnie i przytuliła. - Jestem z ciebie dumna.

- Dlaczego? - dziewczyna spowrotem usiadła a ja otarłam łzy. - Ja nie jestem.
- Zdecydowałaś się na tak odważny krok. Ja pewnie za żadne skarby bym się nie odważyła po czymś takim - cały czas na mnie patrzyła.

- Mówisz? - pociągnęłam nosem.

- Uhm - podała mi chusteczkę i uśmiechnęła pocieszająco. - Jeszcze nie raz będziesz miała okazję.

Zaśmiałam się.

- Chyba nie w tym wcieleniu. I nie w tym tygodniu.

-Dobra, nie rozmawiajmy już o tym.

- Okej. Co proponujesz?

- Zbierajmy się. Przespacerujemy się.

- Oki.

Zapłaciłyśmy za jedzenie i pięć minut później szłyśmy powolnym krokiem przez park.
Nagle usłyszałyśmy dzwonek telefonu Marleny.

- Halo? - odebrała.- Tak, tu w parku... Uhm... Będziemy czekać, pa.
Schowała telefon do kieszeni, a ja zaraz wystartowałam z pytaniem:

- Kto dzwonił?

- Harry. Jedzie po nas.

- Po co?

- Nie wiesz? Stęsknił się za mną. Zadeklarował się, że podrzuci cię do Louisa.

- Aha, spoko.

Chwil potem obok nas przejeżdża czarny suv. Zatrzymał się niecały metr przed nami i wysiadł z niego Harry.

- Cześć dziewczynki - przywitał nas radośnie.
- Hej Harry - powiedziałam, a Marlena rzuciła się w jego objęcia.

- Ty też możesz Evciu.

- Nie, dzięki. Wolę Louisa - zaprzeczyłam od razu, gdy zobaczyłam, jak chłopak zabawnie unosi brwi.

- Jak chcesz. Wsiadajcie.

Tak też zrobiłyśmy i chwilę potem pan Styles wiózł nas prawie całą drogę do Lou nieszczędząc żartów.
Chłopak zatrzymał się przed moim miejscem docelowym. Wysiadając, zapytałam:

- Może wejdziecie?

- Nie, nie będziemy przeszkadzać naszym gołąbeczkom - powiedział Harry i puścił mi oczko. On jest niedozniesienia!

- Jesteś niemożliwy. Marlena, zró coś z nim w domu.

- Nie ma problemu.

- Na razie. Do jutra!

- Pa! - zatrzasnęłam drzwi. Oni odjechali, a ja przechodząc przez bramę znalazłam się na posesji.

Co chwilę, dźwięk robionych zdjęć. Świetnie. Pokręciłam głową i weszłam do domu. Torby zostawiłam przy drzwiach. Zdjęłam buty i dalej w płaszczu weszłam do kuchni.

- Jestem! - powiedziałam, ale Lou tam nie było.

Zmarszczyłam brwii, bo przecież zawsze na mnie czekał. Rozpięłam płaszcz i zdejmując go, wziełam też rorby. Weszłam na ostatni stopień u góry i po chwili nacisnęłam ostrożnie klamkę. Weszłam do środka i to co tam zobaczyłam, bardzo mnie rozczuliło.
Louis leżał na łóżku i spał sobie słodko. Rzuciłam ciuchy na fotel stojący obok drzwi i cicho podeszłam do łóżka. Położyłam się obok Lou tak, że gdy się obudzi, zobaczy mnie. Nie zdążyłam dobrze położyć głowy na poduszce, a on przycisnął mnie do siebie tak, że stykamy się w każdym miejscu i otworzył oczy.

- Cześć kochanie - powiedział zaspanym głosem, przez który zmiękło mi serce.

- Cześć kotku - teraz ja będę tak do niego mówić.

- Jak zakupy?

- Świetnie.
- To dobrze. Pokaż, co sobie kupiłaś - zaproponował, a ja szybko wstałam z łóżka i podeszłam do toreb, które wzięłam ze sobą i wyciągnęłam sukienkę.

- Śliczna myszko - podszedł do mnie i przytulił się.

- Mam jeszcze buty.

- W sobotę zobaczę buciki,a teraz chodź na dół. Zjemy coś.

Louis prawie ciągnął mnie do wyjścia, więc nie pozostawało mi nic innego, jak szybko rzucić ją na wcześniejsze miejsce i wyszliśmy z sypialni.

Usiadłam przy stole i patrzyłam jak Lou przygotowywuje jedzenie.

Gdy już wszystko było gotowe, usiadł na swoim stałym miejscu na przeciw mnie, bo jak to kiedyś stwierdził, lubi na mnie patrzeć, no więc...

Powiedział:

- Smacznego - i jeszcze cmoknął mnie w usta.

- Dzięki, również smacznego.

- Boisz się? - spytałam chłopaka, gdy siedzieliśmy już przed tv, w salonie i leciał jakiś brazylijski serial komediowy.

- Teraz nie. Jutro mnie chyba nerwy zjedzą - powiedział szczerze. - A ty?

- Ja też na razie nie...

- Nie chcę, żeby jutro nadchodziło.

- Ja też nie chcę - oparłam głowę o jego tors. Objął mnie mocniej i cmoknął w głowę.

- Kocham Cię - powiedział.

- Ja ciebie też.

- Chodź na górę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top