27
- Ale dlaczego? - załamała ręce, gdy skończyłem mówić. Westchnąłem ciężko.
- Harry od samego początku ma wykreowaną twarz podrywacza, lowelasa, kolokwialnie mówiąc. Więc nie godzi się, by był długo z jedną dziewczyną. To taki rytuał Paula. Harry nie chodzi z jedną dziewczyną nie dłużej niż cztery miesiące.
- Ale nadal nie wiem dlaczego.
- Według Paula byłyście na " zastępstwo " - zrobiłem cudzysłów w powietrzu.
- Zastępstwo? - zapytała sceptycznie i położyła się na łóżku nadal na mnie patrząc.
- Paul był zdesperowany, bo rzuciłem Elkę. Nie miał skąd na szybko wytrzasnąć jakieś dziewczyny. A że pojawiłaś się ty i Mar, to Paul stwierdził, czemu by nie spróbować. To wszystko przez te plotki o naszych domniemanych romansach w zespole. Czasem sam się gubiłem.- zaśmiałem się. - Najgorzej było ze mną i Harrym. Sama widzisz, że świetnie się dogadujemy poza kamerami od samego początku. No i tak to się zaczęło. Niby nic, przyjaźń męsko - męska. A dla środowiska wiadomo - tak to właśnie jest. Teraz musimy unikać siebie z Harrym wszędzie gdzie idziemy... Nawet raz czytałem o tym, że mamy tatuaże o podobnej tematyce. Jeszcze nigdy tak się nie uśmiałem jak wtedy. - To żałosne.
- Racja. Nigdy nie wierzyłam, że Larry jest prawdziwy - zaśmiała się a ja zaraz po niej.
- Raz naprawdę myślałem, że jestem gejem.
Popatrzyła na mnie.
- Czemu?
- Te wszystkie tweety... Kto w ogóle wymyślił Twittera?!
- Idiota.
- Dokładnie myszko moja - pochyliłem się nad nią i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Oderwałem się od niej i powiedziała:
- Zostały cztery dni.
- Wiem. Gdzie zamieszkasz jak wyprowadzisz się ode mnie?
- U siebie.
- W tym domu obok Hazzy?
- Tak... A potem... Może odwiedzę mamę w Polsce.
- Aha. Wiesz co?
- Co?
Pociągnąłem ją za rękę tak, że znalazla się na mnie. Poprawiłem jej włosy, które spadły z jej ramienia przy tym ruchu.
- Pięknie tak wyglądasz - zarumieniła się na moje słowa.
No co? Przecież to prawda. Ta sukienka świetnie na niej leży. No i ta czerwień... Okej Tomlinson, nie zagalopowywuj się za bardzo.
- Louis?
- Tak? - zapytałem i potałem jej plecy.
- Tak się zastanawiam... - zeszła ze mnie i usiadła na łóżku obok mnie.
- Nad czym? - też usiadłem i złapałem ją za rękę.
- Bo... Myślałam nad tym cały dzisiejszy wieczór i...
- I?
- I ja chyba chciałabym to zrobić - popatrzyła na nasze splecione dłonie, a potem niepewnie na mnie. Ja sam dopiero przetrawiam co powiedziała.
** Oczami Evy **
Ja sama siebie nie poznaję. Boże, co on ze mną robi? Teraz to wyjechałam z tekstem! Pół roku temu nawet bym o tym nie pomyślała, a teraz co?!
Dałam sobie mentalnie w twarz.
Patrzę na niego niepewnie.
- Naprawdę? - zapytał w końcu, lekko ściskając moją dłoń.
- T... Tak - odpowiedziałam. Jestem świadoma wszystkiego.
Powód dlaczego? Kocham go. Mimo, że przeszłam to co przeszłam, chcę żyć teraźniejszością, a nie przeszłością. Zapomnieć o tamtym dniu. W ramionach Louisa znalazłam szczęście, zaufanie, miłość i co najważniejsze - bezpieczeństwo.
- Chodź tu do mnie - wyciągnął do mnie ręce jak do dziecka. Usiadłam bokiem na jego kolanach i wtuliłam się w jego barki. W głębi duszy odetchnęłam. Niby nie powiedział nic, co mogę uznać za zgodę lub nie, ale i tak wiem, że się zgodzi. -Ale przecież...
- Wiem - przerwałam mu. Wiem co chciał powiedzieć. Że zostałam zgwałcona i w ogóle... - Wiem co on mi zrobił, ale wiem, że ty jesteś jego totalnym przeciwieństwem - oderwałam się od jego szyi, by spojrzeć w jego oczka. - Nie skrzywdziłbyś mnie.
- Nigdy - powiedział i złączył nasze usta w lekkim pocałunku.
Pogłębiłam go i pozwoliłam by jego dłonie, jak zwykle przy tej czynności, zjechały na moją pupę. Lekko je ścisnął, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz przez plecy. Pozwoliłam mu działać. Wiem, co się niedługo stanie i powiem szczerze, że się trochę boję.
Boję się tego, że coś popsuję.
Położył mnie delikatnie na łóżku i zawisł nade mną. Szczerze, lubię gdy tak robi. Zaczął całować powoli moje usta, powoli schodząc na szczękę. Szyja i dekolt. Dostępu do reszty mojego ciała broniła mu sukienka, ale o dziwo, nie ruszył jej. Całował teraz moje palce, by iść w górę, do szyi. To samo zrobił z drugą ręką. Patrzyłam na to z szybko bijącym sercem.
- Wiesz, że Cię kocham? - zapytał głosem pełnym emocji.
- Wiem.
- Chcesz mi pomóc?
- Co mam zrobić?- spojrzałam mu w oczy.
- Zdejmij moją koszulkę - w tym momencie wszystko wróciło.
To, jak do mnie mówił, jak mnie dotykał, jak się śmiał, podczas gdy ja rozpaczliwie wołałam o pomoc. Jak kazał mi, bym go rozebrała jak dziwka, od których mnie wyzywał tego dnia. Wpadłam w jakiś dziki szał i od razu po tym zepchnęłam chłopaka z siebie i po prostu uciekłam do łazienki. Przekręciłam bolec w zamku. Oparłam się o to duże lustro, które jest w łazience i zjechałam na podłogę, siadając na zimnych płytkach. Zaczęłam od razu chaotycznie ryczeć i jednocześnie się trząść. Za cholerę nie mogłam się uspokoić. Mój płacz zagłuszał wszystko, a może tylko mnie. Nie wiem nawet, czy Louis dobija się do drzwi, czy może jednak nie.
Po jakimś czasie, nie wiem, po pół godzinie, a może po piętnastu minutach, trochę się uspokoiłam. Już się nie trzęsłam. Tylko płakałam.
Podsumowując, wszystko zjebałam po całości. Wiedziałam, że tak będzie. Wszystko, czego się dotknę, po prostu psuję.
W pewnej chwili usłyszałam otwieranie zamka, a potem drzwi się otworzyły. Nie spojrzałam w tamtą stronę. Wiedziałam, co tam zobaczę. Zmartwionego Louisa, który weźmie całą winę na siebie. A wina jest tylko i wyłącznie moja. Stał w drzwiach moment. Zapewne szukał oznak tego, czy coś sobie zrobiłam. Potem podszedł do mnie i nic nie mówiąc po prostu mnie przytulił i pocałował we włosy. Automatycznie się uspokoiłam.
- Przepraszam - wydukałam, wczepiając się w jego nieszczęsną koszulkę.
- Nic się nie stało. To nie twoja wina - a nie mówiłam?
- To tylko i wyłącznie moja wina Louis- spojrzałam na niego.
- Ale to ja...
- Nie - nie pozwoliłam mu skończyć. - To ja najpierw chcę się z tobą kochać, a potem uciekam z krzykiem jak jakaś dziewica.
- Dla mnie nadal nią jesteś, wiesz? - pogłaskał mnie po włosach.
- Dlaczego tak mówisz? - pociągnęłam nosem.
- Odebrał ci część ciebie bez twojej zgody. To chyba normalne, że możesz się nią nadal czuć.
- Ja wtedy czułam się jak śmieć. Niepotrzebny śmieć - znowu zapłakałam.
- Nie mów tak. Jesteś potrzebna mnie. Bałem się, że coś sobie zrobisz tu w tej łazience.
- Ale nie zrobiłam.
- Wiem- poczułam jak podnosi mnie w stylu panny młodej. - Na wszystko przyjdzie czas.
- Już się nie spotkamy...
- Zawsze mogę zdobyć twój adres, porwać Cię i zamieszkać na bezludnej wyspie - powiedział i położył mnie na łóżku. Zaraz zrobił to samo. Gdy tylko to zrobił wtuliłam się w jego tors.
- To bardzo optymistyczna propozycja.
- A jakże. Idziesz na to?
- Tak - mimowolnie się zaśmiałam.
- Powiedz m i- zrobił krótką przerwę.- Czy chciałaś to zrobić tylko dlatego, że nie mamy czasu już?
- Myślę, że po części tak... Ale... Chciałam poczuć te wszystkie emocje... Tą radość, tą ekstazę... Bo wtedy czułam tylko ból - głos mi się załamał i do oczu znowu napłynęły łzy.
Beksa. Wtuliłam się spowrotem w Tomlinsona.
- Już cicho. Przeraszam, nie powinenem pytać.
- Nie Louis, miałeś prawo. To ja jestem do niczego.
- Nie mów tak aniele.
- Ale to prawda.
- To nie jest prawda. Prawda jest taka, że mógłbym oddać za ciebie wszystko. Masz to czego szukałem w tej jedynej. Ile razy mam ci powtarzać, że jesteś dla mnie wyjątkowa?
- Myśę, że ten sto któryś raz wystarczy - zaśmiałam się lekko.
- No. A teraz spróbuj zasnąć misiu.
- Uhm - posłuchałam go i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Ostatnie co pamiętam to to, że okrywa mnie kołdrą.
*** Dwa dni później ***
Dziś środa. Idziemy z na zakupy. Szczerze, nie chce mi się nigdzie iść, ale perspektywa tego co ma mi do powiedzenia Marlena jest kusząca. No i jeszcze te urodziny Perrie. Nie pójdę na jej urodziny w starych jeansach. Już nawet upatrzyłam sobie sukienkę i zamierzam ją kupić.
- To idę - założyłam szalik na płaszcz i podeszłam do Louisa, który stał oparty o ścianę i przyglądał mi się.
- Chodź tu do mnie - rozłożył ręce, a ja chętnie w nie weszłam. Jest mi nadal głupio przez to co odwaliłam w poniedziałek, ale Lou robi wszystko bym o tym zapomniała. Otulił mnie swoimi ramionami i zapytał: - O której mój kwiatuszek wróci?
- Nie wiem dokładnie. Może za trzy albo cztery godziny...
- A więc będę sam.
- A Zayn? - spojrzałam na niego.
- Wróci wieczorem. Późnym wieczorem.
- No tak.
- Poczekam na ciebie - potarł moje plecy.
- Postaram się szybko wrócić - odezwałam się do niego, ale nadal trzymaliśmy się za ręce. - No to idę -niby powiedziałam, ale nie oderwałam się od niego.
- Idź - przyciągnął mnie do siebie i po prostu pocałował.
- No idę idę - oderwałam się od niego i posyłając mu jeszcze uśmiech, wyszłam z domu.
*** Piętnaście minut później ***
- No to gadaj o co chodzi - powiedziałam, gdy zaczęłyśmy wędrówkę po sklepach.
- Potem o tym pogadamy. Chodź robić zakupy! - pociągnęła mnie za rękę do jakiegoś sklepu. Nawet nie zobaczyłam nazwy. Ale jedno jest pewne. Jeżeli Marlena ciągnie mnie najpierw na zakupy a potem chce dopiero rozmawiać, to jest z nią źle.
Po godzinie dosłownego latania za nią po całej galerii, kupiłam sobie tą sukienkę i dodatki do niej a ona ma aż siedem toreb! Trzy sukienki, dwie pary butów i jakaś biżuteria.
- Marlena, może coś zjemy? - zaproponowałam.
- Dobrze.
Weszłyśmy do Pizza Hut i usiadłyśmy w najdalszym kącie. Złożyłyśmy zamówienie a ja od razu przeszłam do rzeczy.
- Powiedz mi co się dzieje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top