24

** Oczami Harryego **

- Napijecie się czegoś? - zapytał Paul, prowadząc nas do salonu.

- Nie, nie - odpowiedzieliśmy zgodnie.

- Więc co was do mnie sprowadza? - usiedliśmy na kanapie. Ja bym sobie postał, bo mnie nerwy roznoszą, ale Zayn patrzał na mnie tak, że wolałem jednak przysiąść. - Co żeście zmalowali?

- To nie my tym razem - odezwał się Zayn.

- A więc o co chodzi?

- Co ty zmalowałeś Paul - powiedział spokojnie mulat. Kurwa, on mu powie. On nie może się dowiedzieć, bo nas pozabija!

- Nie rozumiem.

- Kazałeś nam zerwać z dziewczynami - powiedział ciut za głośno Louis. Oj, nie dobrze...

- No i co z tego? Normalna kolej rzeczy. Jak zawsze. Jesteś z nią parę tygodni i przychodzi następna.

- Gówno wiesz! - krzyknął Louis i podniósł się z sofy. - Ja ją kocham, rozumiesz?! Jak nigdy nikogo innego.

- Co ty pieprzysz Louis? Czegoś się naćpał? - złapał go za ramiona i spojrzał w oczy.

- Jestem czysty. Nie jestem narkomanem szefie - ostatnie słowo dosłownie wypluł. Też postanowiłem się odezwać a co.

- Ja też zakochałem się Marlenie - popatrzyłem na menagera. Spojrzał na mnie bez wyrazu, a potem powiedział:

- No chyba was pojebało! Jakie zakochałem?! One były tylko na zastępstwo. Jakie kocham?! W umowie nie było nic na temat nieplanowanych związków!

- Paul, uspokój się. Porozmawiajmy - przemówił do niego spokojnie Zayn. Paul sapnął ale posłuchał i usiadł patrząc na nas.

- Co ja mam z wami zrobić? Z wami dwoma jest zawsze najwięcej problemów. Zawsze coś, jak nie jeden to drugi!

- Pozwól mi być z Evą - powiedział Louis.

- A mnie z Marleną.

- Nie rozumiecie, że nie mogę?! To nie ja ustalam zasady. Ja też wypełniam polecenia z góry. Przecież widzę, że zależy wam na tych dziewczynach. Harry - zaczął do mnie. -Ty musisz być łamaczem serc, rozumiesz? Inaczej wasz fandom się zmniejszy. Bardzo zmniejszy.

- A wesz gdzie ja to mam?! Głębko w dupie! I jeszcze ci powiem. Jestem pewny, że prawdziwe Directioners będą ze mną, z nami nawet jeśli zwiążę się z jedną osobą. Tylko najwiernejsi fani są z tobą do końca- powiedziałem i od razu wyszedłem z jego domu, trzaskając drzwiami.

Wróciłem do samochodu Louisa i oparłem się o jego bok. Chyba trochę przesadziłem, krzycząc na Paula, ale do kurwy, kiedyś bym w końcu wybuchnął.
Po chwili usłyszał trzask drzwi i przy mnie pojawił się Louis.

- Sorry, za ten wybuch.

- Nic się nie stało. Masz całkowitą rację. Powiedziałeś dokładnie to, co ja zamierzałem - uspokoił mnie. - Ten facet mnie wkurwia. Najpierw wciska nam kit o tym, że musimy chodzić trochę ze zwykłymi fankami. Nie robi nic byśmy się w nich nie zakochali. A gdy to już się staje, on do mnie z tekstem, że te są już nie potrzebne, bo przyjdzie inna! No ja pierdole, no! - kopnął koło samochodu.

- Louis uspokój się. Ja też nie mam zamiaru zostawiać Marleny. Ona jest całym moim światem. Nie ma jej - nie ma mnie.

- Dokładnie stary.

Znowu trzasnęły drzwi domdomu Paula i po chwili obok Tommo pojawił się Zayn.

- Jedziemy? - zapytał.

- No - mruknęliśmy. Zapakowaliśmy się do auta i w ciszy ruszyliśmy do domu.

- Nie wiem, po co my tu w ogóle przyjechaliśmy - powiedział w końcu Louis.

- Jak to?

- No tak. Pokrzyczeliśmy sobie trochę, ale nic to nie wniosło do sprawy. Paul się nie zgodził. Ja nie wiem...

- W sumie masz rację - zgodziłem się z nim.

- Nie byłbym tego taki pewny - wtrącił Zayn.

- Jak to? - zapytałem równo z Lou patrząc na niego z nadzieją.

- Sądzę, że daliście mu trochę do myślenia. Sam nie wiem co mu siedzi w głowie, ale nie jest aż tak złym człowiekiem. On sam wykonuje rozkazy.

- Czy ty jesteś po jego stronie? - zapytałem powoli i dobitnie.

- Ależ skąd. Po prostu... Nie tylko my mamy takie problemy. On chce dla nas jak najlepiej, ale musi wybierać pomiędzy jedną opcją a drugą.

- Dobra, dobra - mruknąłem. - Ale to nie znaczy, że go teraz pokocham i będę płakał w jego ramię.

- Harry uspokój się. Jak ty się pokażesz Marlenie? - zapytał Louis gdy stanęliśmy przed moją willą. Wziąłem głęboki oddech.

- Tak jak teraz. I od razu wszystko jej powiem. Potem nie będę miał odwagi.

-Jak chcesz.

- Dobra, na razie chłopaki - wysiadłem.

**Oczami Louisa**

Odprowadziłem chłopaka wzrokiem do drzwi.

- Ja też nie mam na to siły Zayn - przetarłem oczy dłonią.

- Wiem. Ale wytrzymajcie jeszcze trochę. Może Paul da się przekonać.

- O czym rozmawialiście jak wyszedłem?

- A o niczym ważnym. Zapytał jak mają się chłopaki i takie tam.

Podjechaliśmy pod mój dom. Z ciężkim sercem wysiadłem z samochodu. Weszliśmy do domu, odwiesiliśmy kurtki i weszliśmy do kuchni.

- Eva, kochanie! - krzyknąłem. Chciałem jej wszystko powiedziedzieć.

Nie odpowiedziała ani nie przyszła. Przestraszyłem się, bo może jednak się wyprowadziła?!
Poszedłem do jej pokoju. Ubrania są na miejscu, walizki wszystkie. Czyli gdzieś jest w tym wielkim domu lub gdzieś na spacerze.
Zszedłem spowrotem na dół.

- Eva jest w ogrodzie - powiedział od razu Zayn.

Spojrzałem na niego pytająco, na co wstał i wskazał na okno. Faktycznie, była tam i oglądała drzewka rosnące dokładnie wszędzie.

- Dzięki.

Wyszedłem na dość chłodne już powietrze.

- Byliśmy u Paula - powiedziałem i przytuliłem ją od tyłu, gdy tylko znalazłem się przy niej.

- No i?

- Nie wiem czy ta wizyta coś da - westchnąłem.

- Tylko tyle? - popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Tak. Pokrzyczeliśmy trochę i tyle.

- No to równie dobrze mogliście do niego nie jechać.

- Masz rację. To samo powiedziałem.

Oderwała się ode mnie i pociągnęła do domu.
Weszliśmy do domu. Zayn gdzieś się ulotnił. Eva umyła dłonie w łazience i wróciła do mnie.

- Co tam? - zapytałem gdy położyła się obok mnie.

- Mam pytanie.

- No dawaj.

- Bo wiesz...

- Tak? - spojrzałem na nią.

- Czemu nie powiedziałeś mi, że jutro macie premierę do FOUR?

Co?!

- Co? Czemu jutro? Przecież dziś jest 16 pażdziernik...

- Nie Louis. Dziś jest 16 listopad.

Rany boskie! Jak to się mogło stać, że ja o tym zapomniałem?!

- Listopad? Rany, jutro gala...

- Jaka gala? - zapytała przejęta.

- Wiesz, coś w rodzaju bankietu. Tak to bardziej bankiet tylko, że dla osobistości - wypowiedziałem ostatnie słowo z lekką pogardą.

- Czemu grymasisz gdy to mówisz?

- Osobiście nienawidzę chodzić na takie imprezy. Trzeba tam trzymać fason i w ogóle prezentować się nienagannie i jak na gwiazdora światowego formatu przystało.

- No to krucho.

- No. Ale jest jeden plus - złapałem ją w dwa palce za nos.

- Jaki? - uśmiechnęła się.

- Jutro idziesz tam ze mną.

- Co?! - podniosła się do siadu i spojrzała na mnie przerażona.

- Tak.

- No ty chyba sobie jaja teraz ze mnie robisz w tej chwili.

- Ależ skąd. Idę z osobą towarzyszącą.

- Ale... Ja nie mam w co się ubrać!

- Masz.

Wstałem i podszedłem do szafy z której wyciągnąłem sporej wielkości pudełko w szarym kolorze.

- Co to jest? - zapytała gdy wręczyłem jej prezent.

- Zobacz. Jest twoja.

Oworzyła wieko i po chwili wyciągnęła z pudełka czerwoną sukienkę.
Zastanawiałem się nad zieloną i niebieską, ale stwierdziłem, że ta będzie idealna. Są do tego zestawu jeszcze szpilki.

- Śliczna!

- Podoba ci się? - przysiadłem obok niej.

- Tak, jest piękna. Dziękuję - rzuciła się na mnie, zamykając moje ciało w swoim uścisku. Uwielbiam, gdy ona mnie przytula. Jest wtedy tak idealnie...
Pocałowaliśmy się lekko.

- Mam jeszcze jedną niespodziankę dla Pani.

- A jaką? - wstała ze mnie i złożyła sukienkę.

- Zabieram cię w jedno miejsce.

- Co to za miejsce? - włożyła prezent spowrotem do szafy. Wstałem i powiedziałem:

- Chodź, to się przekonasz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top