21
- Co? Dlaczego? - powiedziałam niemal bezgłośnie. Świat mi się zawalił.
Chłopak westchnął ciężko i usiadł na najbliższym fotelu. Podeszłam do niego i uklękłam przed jego kolanami, łapiąc go za dłonie.
- Louis? - podniosłam jego twarz, by oczy patrzyły mna mnie.
- Kazali mi Eva. To rozkaz z góry, nic nie mogę zrobić - nawet jeśli wcześniej powiedziałam, że mój świat się zawalił, cofam to. Mój świat runął w głąb czarnej przepaści bez dna.
Czyli nie ma już nas?
- Muszę mieć kolejną dziewczynę.
Odsunęłam się od niego i usiadłam na panelach jakoś tak odruchowo.
- Eva - złapał mnie za ramię.
- Dlaczego? Dlaczego, gdy w końcu coś mi się udaje, zawsze musi się zjebać? - łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam jego ramiona wokół swojego ciała.
- Kiedy?
- Za tydzień - opowiedział. Czyli jeszcze tylko tyle.
- Co będzie potem? Zapomnisz o mnie, prawda? - otworzyłam oczy, które nie wiem nawet kiedy zamknęłam. Poleciało z nich kilka łez.
- Eva, ja nigdy nie...
- Nie Louis. Nic nie mów. Jeżeli oni chcą żebyśmy zerwali to tak trzeba zrobić. Mimo wszystko - podniosłam się z podłogi i podeszłam do okna, wpatrując się nie.
- Ja cię kocham cię Eva, rozumiesz? Całym sercem - odwrócił mnie w swoją stronę. - I zrobię wszystko, żebyśmy byli razem. Kocham ciebie.
- Ja też cię kocham Loui, ale nie pozwolą nam. Przecież ja jestem nikim - odsunęłam się od niego. Otarłam moknące policzki.
- Nie mów tak. Może dla nich jesteś nikim, ale dla mnie jesteś najważniejszą osobą. Nie chcę innej, chcę ciebie - powiedział i znów mnie przytulił. Tym razem nie uciekłam. Potrzebuję jego dotyku jak powietrza.
- Louis - szepnęłam w jego koszulkę.
- Będzie dobrze. Przejdziemy przez to razem. Nie damy się.
Uwierzyłam mu.
***Następnego dnia***
- Masz wszystko? - zapytałam i prowadziłam za sobą walizkę.
- Tak, możemy iść.
- Jak mam się zachowywać? - zapytałam przy wyjściu z hotelu.
- Na razie normalnie.
Udało nam się dostać do samochodu i ruszyliśmy na lotnisko. Weszłam na pokład a Louis załatwia jakieś papiery.
**Oczami Louisa**
- Harry? - zapytałem, gdy usłyszałem jego głos.
- No.
- Dobra, słuchaj. Powiedziałem jej - po tych słowach usłyszałem jak coś u niego spada, robiąc przy tym niezły rumor. - Jesteś tam?
- T... Tak. Jak zareagowała?
- To niej jest rozmowa na telefon. Niedługo będziemy w Londynie to sobie pogadamy.
- Dobra, nara - rozłączyłem się i od razu wszedłem na pokład samolotu.
- Już jesteś - dziewczyna wtuliła się we mnie gdy siadłem na swoim miejscu.
- Jestem już, jestem - cmoknąłem ją w głowę.
- Kocham cię Lou.
- Ja ciebie też kocham - przytuliłem ją mocniej.
Muszę ją zostawić. To dla mnie najgorszy cios od losu.
Nie. Nie zostawię jej. Nie mogę zrobić tego ani jej ani sobie. Za bardzo ją kocham, by móc przestać żyć bez niej.
***Trzy godziny później - lotnisko w Londynie***
Wysiadając z samolotu wiedziałem, że teraz będzie już tylko gorzej.
Nie zdążyliśmy dobrze wejść na teren lotniska, a już rozległy się dziwięki fleszy i przekrzykiwania których nawet nie słyszałem. Złapałem mocniej rękę Evy i przedostając się jakoś przy pomocy ochroniarzy przez tłum reporterów i gapiów, dostaliśmy się do mojego auta. Kogo tam zastaliśmy?
Zayna Malika.
- Cześć zakochańce! - przywitał nas radośnie, gdy tylko Eva weszła na miejsce z tyłu. Usiadłem obok niej.
- Cześć Zayn - odpowiedziała mniej radośnie. Wręcz z grobową miną. Londyn jej się już udzielił. Oparła głowę o szybę i patrzyła na widoki za nią.
- Siema stary - przywitaliśmy się ze sobą i chłopak po chwili ruszył.
- Czemu ty po nas przyjechałeś? - zapytałem.
- A tak sobie. Jak było na wakacjach?
- Świetnie - odpowiedzieliśmy z Evą w tym samym momencie. Kiedyś to by się zaśmiała, a teraz nadal tępo patrzy w szybę.
- Ekhem - odchrząknął Zayn i skręcił w naszą ulicę. - Słuchajcie... Louis?
- Co?
- Mam taką ważną sprawę... - no przecież. Zayn od tak przyjeżdżający po nas na lotnisko?
- O co chodzi?
- Wiesz, że Perrie na za tydzień urodziny, nie?
Kurwa, jeszcze jej urodzin brakowało.
- Chciałem zrobić jej imprezę urodzinową i... - podrapał się po karku, jak zawsze gdy, nie wie jak co powiedzieć.
- No?
- Chciałbym zrobić ją u mnie w domu.
- No dobra, a co my mamy z tym wspólnego?
- No... Chciałbym trochę u was pomieszkać, wiesz... Żeby nie zepsuć niespodzianki.
- Aha - no z tym to się zgodzę. Zayna trzeba trzymać z dala od niespodzianek i tego typu rzeczy, bo czasem po prostu grozi to klapą. - A kiedy wraca Edwards?
- W piątek.
- To pewne?
-Tak.
- I co, jak ona wróci, to będziecie mieszkać z nami? - zapytałem ironicznie.
- Nie no. Pojedziemy do niej.
- To tak to sobie wymyśliłeś cwaniaku.
- Ma się rozumieć.
- Eva, jak myślisz? - zwróciłem się do niej.
- Ale co? - spojrzała na mnie bez wyrazu.
- Czy Zayn może z nami zamieszkać.
- Nie wiem, rób co chcesz, to twój dom - zaraz chyba serce mi pęknie. Od teraz wszystko nasze będzie moje?
- Eva pytam ciebie o twoje zdanie.
- Dla mnie może, sam zdecyduj - i wróciła do oglądania pejzażu za oknem nie zaszczycając mnie żadnym spojrzeniem.
- Dobra, zostajesz.
Akurat podjechaliśmy pod nasz dom. Eva szybko wysiadła, bym nawet nie zdążył otworzyć jej drzwi. Zayn zabrał mi klucze, bym nie bawił się przy zamku jak zawsze i wszedł ze swoją torbą do środka. Dziewczyna podążyła za nim. Nie zostało mi nic innego, jak zrobić to samo.
***Wieczorem***
Eva zrobiła kolację i aktualnie jemy ją we trójkę. Rozmawiamy o wszystkim. Dobra, stop. Eva z Zaynem gadają a mnie olewają. Ok, nie olewają, ale nie zwracają na moją osobę większej uwagi. Gdy spoglądam na mulata, widzę złość pomieszaną z dezorientacją. Zapewne w wyniku tego co zobaczył dziś na wejściu... Nie dziwię się, jakbym zobaczył jego i Perrie w tej sytuacji też bym tak miał.
** Oczami Zayna **
Przyjechałem po nich na lotnisko, w pełni świadomy tego, że Tommo się jej oświadczył. No sorry, ale był tak w nią wpatrzony, a ona w niego, że raz przeszło mi przez głowę, że w tym Paryżu się pobiorą!
A tu dupa!
Eva wsiadła do auta z miną bez emocji, Louis to samo. Ok, zmęczenie po locie. Ale to jak odpowidali, jakby nie chcieli, a musieli, nie no spoko również. Eva całą drogę przepatrzyła w szybę, a Lou bawiąc się palcami. Przestrzeń między nimi była tak duża, że spokojnie weszliby w nią dwa sobowtóry Hazzy.
Już wiem, że coś się stało. Przeczuwałem to już od jakegoś czasu, bo Lou nie był już do końca sobą. Chodził z głową w chmurach, a jak o coś go pytasz to nie wie o co chodzi. Możesz myśleć, że jest zakochany. Ok, twoja sprawa. Ale ja znam go dość długo, by wiedzieć, że tu nie o zakochane chodzi.
Coś w tym cholernym Paryżu się stało i ja się dowiem co!
Szkoda mi moich mordeczek. Starałem się ich jakoś zeswatać bo ciągnie ich do siebie i prawie że mi się udało, no ale...
Nie. Oni będą jeszcze razem.
- Eva, pyszna ta twoja kolacja - pochwaliłem dziewczynę, która z podpartą brodą dłubała w talerzu, na którym była sałatka.
- Cieszę się, że ci smakuje - powiedziała, nawet nie odrywając wzroku od wcześniej wspomnianego talerza.
- Czemu nie jesz?
- Tak jakoś nie mam apetytu - odłożyła widelec i wstała od stołu, zbierając pust talerze i kubki.
- Pomóc ci? - zapytałem, bo Tomlinson nie ruszy swojego szanownego tyłka.
- Nie nie, odpocznij sobie, albo porób... Coś - powiedziła i pobierała resztę rzeczy ze stołu. Spojrzałem na Tomlinsona a ten bezradnie opuścił ręce.
- To my idziemy - odkreśliłem ostatnie słowo - do salonu, obejrzymy coś.
- Uhm - ok, to by było na tyle...
Pociągnąłem chłopaka i usiedliśmy na kanapie w salonie.
- No stary, musimy pogadać... - zacząłem.
- Nie teraz - przetarł oczy. - Błagam.
- Ok, ale i tak pogadamy.
Włączył jakiś mecz. Po kilku minutach dostrzegłem kątem oka, że światło w kuchni zgasło, a cień Ewy mignął po schodach.
Spojrzałem na Boo, śpi.
Cóż, chyba czas na plan B.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top