Wytnij swój debiut cz.2 [self-publishing]

Siadając do pisania, chciałem, aby moje artykuły o rynku wydawniczym były jak najbardziej obiektywne, jednak czuję, że przy omawianiu niektórych kwestii (na przykład finansowych) może to być dla mnie trudne. Oczywiście, postaram się pozostać bezstronny, ewentualnie stanowisko zająć na samym końcu tekstu. (Bo nigdy nie wiem, dokąd zaprowadzi mnie pisanie i jakie zakończenie okaże się naturalne). Aby pozwolić każdemu na swobodną ocenę self-publishingu, którym chcę się dzisiaj zająć, w komentarzu zamieszczam linkocepcję – czyli link do strony, na której zamieściłem linki do artykułów czy stron przeczytanych, żeby przybliżyć Wam ten model wydawniczy. Starałem się czerpać z różnych źródeł, dlatego niektóre teksty są słabe, inne długie na kilka stron; lista będzie na bieżąco aktualizowana, kiedy natknę się w sieci na coś godnego uwagi.

Mam tendencję do przydługawych wstępów, jednak już przechodzę do rzeczy.

Self-publishing? Czym to tak właściwie jest, z czym to się je, gdzie mogę spotkać jego przykłady?

W skrócie jest to model, w którym ta autor wszystkim sam się zajmuje – od postawienia w książce pierwszego znaku po dostarczenie gotowego produktu w ręce czytelnika. Często self-publisherzy są zdani na łaskę i niełaskę social mediów czy szczęścia, jednak jest wiele trików, aby odnieść sukces. Równie wiele jest pułapek czyhających na tych mniej przedsiębiorczych.

Co trzeba mieć, aby wydać w tym modelu?

Poza pomysłem oraz ambicją?

Przede wszystkim pieniądze. Nie trzeba być „bogatym z domu", jak to się potocznie mawia, bo można zdobyć fundusze dzięki zbiórkom czy innym akcjom. Z uwagi na to, że w tym modelu autor zajmuje się wszystkim sam, to samodzielnie opłaca koszty druku, co jest największym zagrożeniem. (Z tym zagrożeniem – utratą pieniędzy – borykają się tradycyjne wydawnictwa, o których nieco później). Jednak samo drukowanie to tylko część zabawy, wiele środków pochłania korekta, redakcja, skład czy nawet przygotowanie e-booka.

Można stracić kilkadziesiąt tysięcy złotych lub zarobić miliony. (Czy ktoś jeszcze nie słyszał o Radku Kotarskim, Michale Szafrańskim czy Magdzie Bębenek? Wszyscy wydali w tym modelu pozycje, które przyniosły im olbrzymie zyski).

Znalazłem przykładowy kalkulator kosztów druku. (Link w komentarzu)

Rzecz jasna chciałem sprawdzić kilka witryn, jednak wymagały one ode mnie od razu adresu e-mail bądź oferta była trzy razy wyższa. Dlatego zdecydowałem się oprzeć przykładowe wyliczenia na tym kalkulatorze; na tej samej witrynie można wydać książkę z małą pomocą, więcej szczegółów znajdziecie na ich stronie i być może za kilka miesięcy w jednym ze szczegółowych omówień, jeśli znajdą się chętni, abym takie napisał.

Wracając do kalkulatora. Na przykład postanowiłem wziąć jeszcze-nie-powieść, nad którą obecnie pracuję. Wpisałem liczbę stron około 590, bo stron znormalizowanych wychodzi mi 562, a jeszcze trzeba doliczyć stronę tytułową (w większości książek to dwie kartki), dedykację, rozpoczęcia dwóch części, spis treści, rozpoczęcia kolejnych rozdziałów od nowej strony również spowodują wzrost ich ilości. Dodatkowo zaznaczyłem format A5 – takiego rozmiary często są zeszyty szkolne, książki przeważnie są nieco większe.

Założyłem również, że mam już świetną okładkę zrobioną przez Ash, a Rina pomogła mi uporać się z programami do składu, o korektę i redakcję poproszę kumpla od piwa i jakoś będzie. Wiadomo, że w rzeczywistości trzeba się postarać o usługi redaktorskie, edytorskie, korektorskie z prawdziwego zdarzenia, skład nie może być zrobiony byle jak, a okładkę być może jeszcze będzie trzeba poprawić, aby się nie „rozjechała" w druku, a kolory dobrze się prezentowały. To są jednorazowe koszty, które jednak mogą wygenerować kolejne tysiące złotych zainwestowanych w książkę.

Ale bilans strat i zysków wydaje się prosty. Wydaję 32 213.7 złotych, dostaję 3 000 (słownie: trzy tysiące) książek do norki. Taka ilość może robić wrażenie, jednak w przypadku zwykłych pisarzy jest to wynik dosyć przeciętny; już dobry, ale wciąż nie taki, aby stać się bestsellerem.

Być może ktoś już zaciera łapki, myśląc, że 3 000 x 40 (najczęstsza cena okładkowa) to 120 000 złotych. (słownie: sto dwadzieścia tysięcy). Po odjęciu kosztów wydruku wciąż pozostaje 87 786.3 złotych!

Zostaje, ale czy na pewno? Jak to jest z tym zarabianiem na książkach i w takim razie dlaczego Jeż jeszcze nie jest multimiliarderem?

Z prostej przyczyny – wcale nie zgarnia się w takim układzie do kieszeni 87 tysięcy, bo wiele z tej kwoty jest przeznaczone na inne wydatki. Na pewno powinniśmy odliczyć redakcję i całą resztę wspomnianą, z zapasem więc można odliczyć te siedem tysięcy z hakiem.

Halo, halo, ale żeby mieć te pieniądze, to książki trzeba sprzedać. A żeby je sprzedać, to trzeba mieć komu je sprzedać!

Autor decydujący się na stu procentowy self-publishing musi się również liczyć z tym, że to on sam będzie dbał o czytelników, a co za tym idzie – sam będzie się promować. Reklamy w radiu czy telewizji są niebywale kosztowne, jednak współcześnie Internet daje szansę, aby wybić się z zerowym budżetem, więc zdobycie audytorium może się wydawać nie takie trudne. Prawdopodobnie dlatego ten model wydawniczy jest popularny dzięki ludziom ogólnie znanym – blogerom, youtuberom etc. Oni już mają swoją publikę i pewność, że ktoś tę książkę kupi, mogą więc śmiało inwestować bez obaw, że zostaną kiedyś przygnieceni własnymi książkami podczas snu.

No, dobrze, ale o to nie muszę się martwić, przecież Jeże są takie znane, na pewno sprzedam trzy tysiące egzemplarzy bez większego problemu, a reklama napędzi się sama.

Stop. Reklama. Dobrze, może tam skromne kilka tysięcy od zarobków odejmę, aby się gdzieś zareklamować na szeroką skalę, rozesłać egzemplarze recenzenckie do blogerów, zorganizować kilka konkursów, pojeździć po kraju.

Uf, nie można powiedzieć, że w tym modelu wydawniczym nie potrzeba predyspozycji, jest wręcz przeciwnie. Osoba, która nie ma pomysłów czy to na reklamy, czy nie przyciąga do siebie nowych wyznawców może szybko się zniechęcić i zmęczyć rolą self-publishera.

W zainteresowaniu potencjalnych odbiorców gra rolę okładka czy cała otoczka książki, ale również jej gatunek. Zauważyłem, że najbardziej dochodowe książki wydane w tym modelu to nie typowa beletrystyka, a częściej swojego rodzaju poradniki, dzielenie się wiedzą oraz doświadczeniami, opowiadanie nietypowych historii nietypowych ludzi. Nie wiem, czy wynika to z tego, że takim książkom łatwiej zrobić reklamę, mogą dotrzeć do większej ilości osób? Jeszcze nie robiłem researchu typowo pod tym kątem, jednak odpowiedź twierdząca to takie moje małe przypuszczenie i domysł. (Powieści czyta stosunkowo mało Polaków, ale mam nadzieję, że wzrost czytelnictwa jest prawdziwy. A książkę jak „Włam się do mózgu" Kotarskiego kupi każdy chociaż trochę zainteresowany tematem – niekoniecznie przeczyta, może zajmie mu to kilka lat; o wiele więcej osób kupi taką książkę jako prezent, bo jest bardziej uniwersalna niż beletrystyka, w przypadku której łatwo można nie trafić w gust).

Czy w takim razie powieść nie ma szans?

Ktoś musi być pierwszy – oczywiście, że ma! Na pewno też są już znani, polscy autorzy powieści wydający w modelu self-publishingowym, ale ja tego nie jestem świadom. (Jeśli znacie takich autorów, to koniecznie mi napiszcie!) Zdarza się również tak, że autor wydaje sam swoją książkę, a potem powstaje całe wydawnictwo. Wydaje się, że dany autor ma wydawnictwo, a tak naprawdę mogło się to zacząć właśnie od self-publishingu, a nie na odwrót; teoretycznie taki autor wydaje w wydawnictwie, a równocześnie jest self-publisherem.

Jeśli ma się dobrą motywację, a równocześnie zna się kilka trików, które da się zastosować na rynku wydawniczym, to sukces można osiągnąć w każdy sposób. Na ten określony cel potrzeba przede wszystkim czasu. Wszystkie już wymienione przeze mnie elementy wymagają nie tylko kapitału początkowego, ale również dobrego zorganizowania, aby wszystko dać radę zrobić i równocześnie nie paść z wycieńczenia. Łączenie obowiązków self-publishera z pracą może się okazać trudne. Chyba że praca ta łączy się bezpośrednio z książką, na przykład pozwala na efektywną promocję tytułu. W idealnym układzie książka zarabia na autora, który nie musi się niczym przejmować, ale, ale...

Dystrybucja...

Wbrew pozorom według słownika nie jest to przekleństwo. Dla wielu początkujących jednak może okazać się klątwą i czymś nie do przeskoczenia.

Jak już te trzy tysiące egzemplarzy zalegają w norze, to jakoś trzeba je rozesłać do tych trzech tysięcy czytelników. Logistyka w tym momencie może się okazać najtrudniejszym etapem bycia self-publisherem. Są oczywiście modele hybrydowe, które pomagają właśnie z dystrybucją książek, w różnym stopniu pomagając samym autorom. Jednak zakładając, że chce się zostać self-publisherem w stu procentach i czerpać z tego sto procent korzyści, nie dzieląc się absolutnie z nikim, należy się liczyć z samodzielną sprzedażą.

Dlaczego autorzy zarabiają tak mało w tradycyjnych wydawnictwach? Bo każda księgarnia liczy sobie krocie za sprzedawanie danego tytułu, o legendarnym wystawieniu na półce w empiku w warszawskich Złotych Tarasach nie wspominając.

Dlatego osoba decydująca się na ten model wydawniczy powinna rozważyć założenie własnego sklepu, co za tym idzie działalności gospodarczej. W przypadku sklepu internetowego, bez którego współcześnie nie da się zaistnieć, należy się postarać o własną domenę internetową oraz całą masę papierologii.

Dobra, mam w norze 3 000 książek, sklep i fanów. Teraz tylko czekać, aż te niespełna 80 tysięcy wpadnie mi do kieszeni. Czy wpadnie?

Albo będę książkę sprzedawać w cenie 55 złotych (podana przeze mnie cena okładkowa plus dostawa kurierem) albo to ja zafunduję przesyłkę... (80 000 - 3 000 x (15) = 35 000, gdzie te początkowe 120 000?...). Ej, dobra, cały czas zapominamy o tych egzemplarzach na konkursy i recenzje, które są już bezpowrotnie stracone, jeżeli chodzi o zysk... ponad to... kto z was kupił ostatnio książkę w cenie okładkowej? I dopłacał tyle za kuriera? Ja chyba kilka lat temu. Albo i nigdy.

Muszę mieć naprawdę wiernych fanów, aby zapłacili tyle pieniędzy za powieść, która nie wniesie zbyt wiele do ich życia – przeczytają i odstawią na półkę...

Zarobienie milionów na self-publishingu nie jest niemożliwe, przecież są potwierdzone przypadki takiego sukcesu, jednak na pewno nie jest to łatwą rzeczą. Szczególnie jeśli chce się zająć wszystkim od początku do końca samemu, nie decydując się na „pomoc" większych podmiotów wydawniczych czy drukarni oferujących sprzedaż.

Teraz podsumowanie oraz kilka faktów niewspomnianych w artykule.

Zalety:

– Możliwość, że Twoje nazwisko stanie są marką samą w sobie, sława, pisarskie uznanie;

– Sukces finansowy;

– Całkowita kontrola nad tekstem, okładką, samodzielne nanoszenie wszystkich zmian etc;

– Nie wiązanie się umowami z wydawnictwami;

– Całkowita kontrola nad dochodami oraz wydatkami, możliwość zaangażowania się w fundacje, a równocześnie mając swoje honorarium;

– Możliwość robienia z tekstem tego, co się chce;

– Możliwości dodruków, wprowadzania zmian.

Wady:

– Duże ryzyko finansowe;

– Problemy logistyczne, z przechowywaniem książek, z promocją i reklamą;

– Większe zaangażowanie czasowe niż w tradycyjnym modelu;

– Ryzyko powierzenia swojej książki niesprawdzonej drukarni;

– Ogólna zła opinia blogerów, recenzentów o powieściach niewydanych przez tradycyjne wydawnictwa;

– Trudności z promocją na targach książki czy innych imprezach;

– Wyższe koszty produkcji w porównaniu do kosztów ponoszonych przez wydawnictwa;

– Ryzyko ośmieszenia swojego nazwiska, (gdyby książka zawierała dużo błędów bądź była zbyt słaba, aby się w ogóle pojawić na rynku);

– Brak szczerej opinii osób trzecich przed wydaniem tekstu;

– Praktycznie brak możliwości na dostanie się stacjonarnie do dużych sieci księgarni, jak Empik;

– Trudności z promocją dzięki programom telewizyjnym, wywiadom w gazetach czy innym reklamom.

Przyznam szczerze, że ów research nieco zmienił moje podejście do self-publishingu. Początkowo byłem na „nie", przekonany, że jest to jedynie starta pieniędzy, bo w takim modelu nie da się wybić, chyba że zna Cię cała Polska. Jednak jest to możliwe, chociaż później self-publisherzy często przejmują rolę wydawcy z kilkoma innowacyjnymi pomysłami, trudno więc zwać ich tradycyjnymi. (Na pewno któraś z firm pojawi się, kiedy będę szczegółowo omawiał obecne na polskim rynku wydawnictwa).

Wiem, że ja się nie nadaję do tego systemu. Wszystko to robię hobbistycznie i nie mam w planach poważnie zarabiać na książkach. Chciałbym podzielić się moją historią, ale zyski potraktować jako dodatek do pracy, w której będę się spełniać.

Co Wy sądzicie o tym modelu? Jesteście chętni, aby w nim kiedyś wydać swoją książkę? A może macie już jakieś doświadczenia z tym związane? Czy nasuwają Wam się jakieś pytania? Albo postrzegacie coś inaczej niż ja i uważacie, że się mylę? Może mój research nie był wystarczająco dogłębny, wtedy koniecznie dajcie mi o tym znać. Oznaczajcie mnie w komentarzach, chętnie je przeczytam!

Nikodem Jeżysławski


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top