Rozdział 9 - Lucy

Puk, puk, puk
Lloyd wysunął spod kołdry czubek nosa. Poraziło go światło wschodzącego słońca. Zmrużył oczy i zerknął dookoła. Był w swoim pokoju, w zakonie. Na krześle koło łóżka spał głęboko Wu z nosem w filiżance zimnej herbaty.
Puk, puk, puk
Wszystko docierało do niego jak przez mgłę. To co widziały oczy, nie dotarło jeszcze do części mózgu odpowiadającej za myślenie, za to uszy zarejestrowały nieprzyjemny dźwięk. Postanowił go zignorować na rzecz rozkoszy przytulnego łóżka.
- Mamo, jeszcze chwilkę - mruknął i zaszył się pod kołdrą.
Puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk...
- Morro, daj mi spokój - jęknął. Przewrócił się na drugi bok, wchodząc głębiej pod kołdrę. - To miała być ostatnia wizja... Tato, zabierz go stąd... Miałem przecież... - ziewnął. - Spać...
Cisza. Poranne ptaszki zaświergotały. Las lekko zaszumiał przynosząc do pokoju usypiający łagodny wietrzyk. Lloydowi opadły powieki. To łóżko było takie cieplut...
BAM, BAM, BAM.
Lloyd aż podskoczył.
- Lloyd! - wrzasnęła niezidentyfikowana osoba płci żeńskiej, prawdopodobnie źródło pukania.
Lloyd zerknął ostrożnie znad kołdry. Osoba stała przy drzwiach wejściowych i najwyraźniej znała jego imię. Głos brzmiał odrobinę znajomo, ale był bardziej nieustepliwy. Mama?
- Lloyd, otwieraj! Nie po to gnałam na łeb na szyję przez pół kontynentu marnując całą swoją energię na podróż cieniem, żeby wywalić cię z łóżka! Jeśli powiesz mi, że ojciec wezwał mnie tak pilnie do ciebie po to tylko by budzić cię jak jakiegoś szczeniaka, to osobiście zmusze cię do zjedzenia własnych jelit cieńkich przez słomkę! Wyłaź z łóżka i cholera otwórz te piekielne drzwi!!!
Lloyd skulił się pod kołdrą. To nie była mama...
Kimkolwiek była ta osoba, brzmiała bardzo groźnie. Chłopak nie był zbyt chętny do otwarcia jej drzwi.
Może któryś z chłopaków się obudzi i jej otworzy? W każdym razie Wu spał jak suseł.
Nagle dla odmiany zamiast krzyków usłyszał jęk.
- Lloyd... Proszę otwórz...
To go ruszyło. Wyskoczył z łóżka i w piżamie zbiegł na dół do drzwi.
Gdy je otworzył wpadła na niego nastoletnia dziewczyna. Dosłownie zsunęła się na niego nieprzytomna. Musiała zasłabnąć i oprzeć się o drzwi. Lloyd złapał ją chwilę przed upadkiem. Trzymał ją teraz za ramiona. Miała przewieszoną torbę przez ramię. Położył ją na ziemi i zdjął jej torbę.
- Co teraz? - spytał sam siebie, trochę spanikowany. - Co robić?
Rozejrzał się. Jego wzrok napotkał szufladę w kuchni, w której trzymali klucze do wszystkich pokoi. Była otwarta, bo właśnie wyjął z niej klucz do drzwi frontowych. Teraz wyciągnął z niej klucz to ósemki, jednej z dwóch pustych pokoi na piętrze. Niezdarnie wziął dziewczynę na ręce i zaczął się z nią wspinać po schodach.
Gdy był już pod ósemką z obcą na rękach uświadomił sobie, że nie ma ręki by otworzyć drzwi. Podszedł więc do siódemki i mocno kopnął w drzwi.
- Czego? - otworzył mu wściekły i podargany Ronin. Trzeba przyznać, że bez kapelusza wyglądał bardziej... Ludzko.
- Potrzymaj mi ją na chwilę - poprosił Lloyd, oddając mu dziewczynę na ramiona. Ronin stał zupełnie zdezorientowany, dopóki nie poczuł jak nastolatka wysuwa mu się lekko z rąk i poprawił uchwyt.
- Co to za dziewczyna? - szepnął, wychodząc z nią na korytarz.
- Nie wiem - odparł Lloyd, walcząc z kluczem. - Zemdlała pod naszymi drzwiami. I chyba mnie zna - nagle coś sobie przypomniał. - I jest uczulona na orzechy.
- No wiesz, dzięki za ostrzeżenie. Bo już miałem ją zamiar cudzić ciastem orzechowym!
Lloyd otworzył drzwi.
- Połóż ją na łóżku - rzekł.
- Taki miałem zamiar - mruknął Ronin.
- To dobrze, bo myślałem, że chcesz ją wyrzucić przez okno.
- A wiesz ty co? - powiedział Ronin, jakby w nagłym przebłysku podchodząc do okna. - To naprawdę świetny pomysł!
- Ronin!
- No już, już. Kładę ją na łóżku.
Opuścił ją delikatnie na pościel i ostrożnie ułożył jej głowę na poduszce.
- I co teraz? - spytał Lloyd, patrząc na bladą twarz dziewczyny.
- No, trzeba ocudzić naszą śpiąca królewnę. Mam pewien pomysł. Idź do pokoju Cole'a i przynieść jego buty.
- Ble, nie!
- Racja, wystarczy jeden.
- Na pewno istnieją mniej śmierdzące sposóby cudzenia dziewczyn!
Ronin zaśmiał się.
- Pewnie, że są! Chciałem się tylko nad nią trochę poznęcać.
- Ninja mają pomagać słabszym, a nie się nad nimi znęcać!
- Oj, daj spokój przecież żartuję.
Ronin przysunął sobie krzesło i usiadł na nim patrząc w skupieniu na dziewczynę.
- Ona nie zemdlała. Ona śpi.
- Jak to?
- No zobacz, oddycha równomiernie. Wygląda na wyczerpaną. Musiała zasłabnąć z wysiłku.
Lloyd zamyślił się nad tym.
- Rzeczywiście, mówiła coś o podróży. Że zużyła dużo swojej energii na podróż... Cieniem? Czy jakoś tak.
Ronin spojrzał na niego z błyskiem w oku.
- Cieniem mówisz?
- No tak, coś takiego... Nie wiem co to znaczy.
Ronin wstał.
- Zapytamy się jej, jak się obudzi. Teraz damy jej wypocząć.
Lloyd skinął głową. Wyszli obydwoje na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
- Tak w ogóle to jak ci się spało, młody? - rzucił Ronin. - Z pięć dni byłeś w śpiączce.
- Pięć dni?
- A no pięć. Wu się strasznie martwił.
Lloyd uśmiechnął się przywołując obraz Wu z nosem w filiżance.
- Tak, to kochany wujek. Często zastępuje mi ojc...
Nagle w głowie Lloyda coś zatrybiło. Pewne fakty się połączyły, tworząc pewną niewiarygodną myśl. Otworzył szeroko oczy, nie wierząc w to co właśnie przyszło mu do głowy.
- Ronin, weź karty. Zaczekamy u niej w pokoju aż się obudzi.
Ten wzruszył tylko ramionami i wszedł do swojego pokoju.

Jakoś jeszcze zanim wszyscy wstali, dziewczyna poruszyła się.
- Budzi się - powiedział Lloyd, przerywając grę.
- Ych, a właśnie miałem wygrać tą partię.
Lloyd podszedł do jej łóżka i przykucnął przy nim. Dziewczyny jęknąła. Przewróciła się na plecy, rozciągnęła się, ziewając.
- Nie za wygodnie ci - mruknął Ronin, chowając karty.
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na niego zdziwiona.
- Ignoruj go - powiedział Lloyd. - Jak ci na imię?
Dziewczyna spojrzała na niego półprzytomnie, mrużąc oczy.
- Lloyd? Kim jest ten gbur w pokoju?
- Ronin, złotko. Zawodowy złodziej, genialny handlarz wszystkich zasobów materialnych, oszust, prostak i przyszły ninja jak się okazało - wyrecytował, nawet na nią nie patrząc.
- Miło poznać.
Trzeba było przyznać, że do sarkazmu dziewczyna miała talent. Jeszcze nikt nigdy nie wlał tyle odrazy i nienawiści w te dwa z pozoru uprzejme słowa.
- Kim jesteś? - pytał uporczywie Lloyd.
Westchnęła.
- Wiedziałam, że mnie nie poznasz - powiedziała, po czym położyła się na boku, popierając ręką głowę. - Kogo ci przypominam?
Lloyd przyjrzał jej się uważnie. Kolor włosów, zielone oczy, wąskie usta... I te jakby znajome rysy twarzy... Jak jakieś dziwne deja vu... Trochę jakby patrzył w lustro...
- Mamę - powiedział nieśmiało. - I siebie. Przypominasz mi siebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Jednak geny robią swoje.
- Czyli ty jesteś...
- Jestem Lucy Montgomery Garmadon. Twoja rodzona siostra.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top