Rozdział 7 - Ostatnia Wizja
Mały Morro siedział na dywanie w skromnym pomieszczeniu, nazywanym przez domowników salonem, i bawił się swoją nową piłką. Mama przy niewielkim stole uczyła Petrę szyć. Morro nigdy nie interesował się tymi lekcjami prac domowych, ale rytmiczne i leniwe toczenie się piłki od ściany do rąk i od rąk do ściany zaczynało go potwornie nudzić. Wziął więc ją pod pachę i podszedł do stolika, opierając podbródek o jego blat.
- Zobacz, odstępy powinny być równe - tłumaczyła mama. - Tak będzie ładniej wyglądało. Ale świetne ci już idzie.
Petra wbijała sprawnie igłę w materiał, zwinnie przewlekajac przez niego cienką nitkę. Mały wodził wzrokiem za dłońmi siostry, wpadając w trans. Powieki robiły się ciężkie, a podbródek zaczynał go boleć od podpierania się o twardy blat. Zegar miarowo tikał, potęgując ciszę zalegającą w pokoju.
Pewnie teraz myślicie, że wydarzy się coś niesamowitego, co przerwę tą potworną nudę?
No... Tak się akurat złożyło, że pewnie sprawy potoczyly się tego dnia inaczej niż zwykle, a głuche stukanie do drzwi rozległo się kilka godzin wcześniej niż powinno.
Gdyby pracodawca Pana Dragona zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele straszliwych rzeczy zapoczątkowała jego decyzja, zapewne nie zwolniłby go z pracy.
Tymczasem w salonie rozległo się głuche walenie. Domownicy zamarli.
- O nie... - szepnęła mama.
Łomot powtórzył się, a wraz z nim rozległ się bliżej nieokreślony krzyk.
- Dzieci, do pokoju - rzuciła mama, w panice sprzątając ze stołu warsztat krawiecki.
Petra pociągnęła Małego do pokoju, który był ich wspólną sypialnią. Trzasnęła za nimi drzwiami, wydobyła spod poduszki klucz i przekręcila go w zamku.
- A teraz Mały wskakuj za łóżko i ani mi się waż choćby pisnąć - sykneła.
Małemu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Petra przywarła do drzwi, nasłuchując.
Z początku było słychać łomot. Ktoś coś krzyczał niewyraźnie. Zamek w drzwiach. Wrzaski i spokojny głos matki. Jakaś kłótnia. Krzyki. Ciężko było cokolwiek zrozumieć. Choć Mały nie był pewien czy chce rozumieć.
W pewnym momencie głosy podeszły bliżej drzwi pokoju.
- Nie chodź więcej do tego baru...
Odpowiedział jej jakiś niezrozumiały bełkot, z którego Mały zrozumiał tylko słowo "dzieci".
- Nie wchodź tam! Zobacz w jakim jesteś stanie! Jeszcze im coś zrobisz!
Coś się przewróciło i potłukło.
- Daj mi spokój - wybełkotał chrapliwy głos.
Głosy się oddaliły, więc znów ciężko było odróżnić poszczególne słowa, mimo, że w pokoju panowała kompletna cisza. Było słychać krzyki i bełkoty, ale po za tym sytuacja nie brzmiała zbyt groźnie.
- Może nie będzie tak źle - szepnęła Petra. - Może tylko pokrzyczy sobie i pójdzie spać?
Mały kiwnął głową zza łóżka. Mimo złych przeczuć podzielał nadzieje siostry.
Nagle dźwięki z salonu zmieniły się. Morro zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi. Dobrze wiedział co się właśnie dzieje za drzwiami i dałby wszystko, by znaleźć się teraz w innym miejscu. Próbował udawać, że nie słyszy, że ów dźwięk nie istnieje, ale z każdym kolejnym odgłosem kulił się bardziej, czując ból na całym ciele. Dłonie zamokły od łez, ale Mały ani pisnął.
Nagle rozległ się wrzask głośniejszy niż te wcześniej. Coś z rykiem walnęło w drzwi do pokoju. Petrę aż rzuciło na ziemię. Dziewczyna w szoku dokończyła do najbliższego mebla i zaczęła go pchać w kierunku drzwi, by je zabarykadować.
- Schyl ten łeb! - wrzasnęła do Małego.
Morro posłusznie skulił się w swojej kryjówce.
Drzwi zaczęły trzeszczeć i pękać, nim Petra dopchała do nich starą szafę.
- Gdzie jest mama? Co jej zrobiłeś?! - wrzasnęła do potwora po drugiej stronie. To było głupie pytanie, dobrze wiedziała co się stało, choć ślepa nadzieja kazała jej wierzyć, że może jednak nie...
- Otwórz!! - ryknął w odpowiedzi, waląc całym cielskiem o drzwi.
Petra odrzucana tymi uderzeniami dzielnie napierała na szafę, broniąc dostępu do pokoju. Nie pozwoli mu tu wejść.
Spojrzała szklistymy oczami na niewielką ludzką kulkę schowaną za łóżkiem. Czuła się słaba, niepewna czy wytrzyma. Zebrała się na opanowany ton i rzekła:
- Mały. Plan B.
Rozczochrana kępka włosów wynurzyła się zza łóżka. Zielony kosmyk wydawał się świecić w ciemnościach pokoju.
- Na co czekasz, młody!? - krzyknęła Petra.
Mały wskoczył pod łóżko jak poparzony i zaraz z niego wychynął, z niewielkim workiem w ręku. Odsunął firanki, wspiął się na parapet i otworzył okno. Obrócił się i spojrzał na Petrę. Skinęła mu głową. Odkiwnął jej i jednym susem wyskoczył na zewnątrz i pobiegł w ciemność.
- Trzymaj się mały - powiedziała Petra, łykając kilka słonych łez. Czuła na plecach uderzenia, w uszach dzwonił jej krzyk dobiegający zza drzwi, ale teraz to wszystko było przytłumione.
Żegnaj, braciszku...
Mały mknął zapamietale przez ciemne uliczki, byle jak najdalej, byle jak najdalej...
Nagle wpadł na coś i upadł.
- O, cześć Mały - powiedział znajomy głos.
Morro podniósł się i spojrzał w ciemność na mówiącą do niego postać.
- Ty też uciekłeś? - spytał ze smutkiem drugi, pokazując palcem worek, który Mały trzymał w ręku.
Teraz ich poznał. To byli jego dwaj bezdomni koledzy z podwórka.
- Tak - jęknął. Czuł jak łzy cisnął mu się do oczu, ale powstrzymał je nadludzkim wysiłkiem woli.
- Wiedziałem, że tak będzie... - rzekł pierwszy.
- Chodź z nami - drugi położył mu rękę na ramieniu. - Zaopiekujemy się tobą.
Mały skinął milcząco głową.
Nagle poczuł dotkliwe kucie w brzuchu. Zgiął się w pół. Upadł na ziemię. Wokół zapadła nieprzenikliwa ciemność. Dwaj chłopcy, budynki, ulice, a nawet gwiazdy - wszystko zlało się w jedną czarną całość.
- Morro!! - wrzasnął, wijąc się na ziemi z bólu. Podniósł się na drżących dłoniach i zwymiotował. Trzęsąc się, usiadł skulony, odgarniając zwichrzone włosy.
- Już nawet nie wiem, kim jestem - powiedział do ciemności. - Jestem tobą... Czy mną?
Poczuł mocne uderzenie w twarz, które rzuciło go na ziemię. Coś kopnęło go w plecy. Nie miał sił się już bronić. Jak długo już tkwi w tej ciemności, na zmianę będąc częścią wizji i ofiarą Cierpienia, jakim stał się Morro po dwukrotnej śmierci? Jak długo to będzie jeszcze trwać? Poczuł jak kolejne ciosy tworzą coraz liczniejsze siniaki na jego ciele. Czuł jak z każdym ciosem napływają mu do oczu łzy. W końcu nie wytrzymał i zapłakał.
- Morro, proszę... Czego ode mnie chcesz?
Ciosy nie ustępowały, a wręcz się wzmacniały. Jęknął.
- Tato... Proszę... Pomóż...
Zacisnął mocno powieki. Wytrzyma. Kiedyś w końcu te bezsensowne męczarnie muszą się skończyć.
Rzeczywiście, w pewnym momencie ciosy ustały. Zacisnął zęby spodziewając się czegoś gorszego, ale nic się nie wydarzyło. Nie miał jednak odwagi zrobić cokolwiek, dlatego leżał w bezruchu czekając co się stanie.
- Lloyd, możesz już otworzyć oczy.
Chłopak niepewnie uchylił powieki i mrużąc je próbował coś dojrzeć. Nadal leżał na ziemi, ale teraz otaczała go niezwykła jasność. Spróbował się podnieść, ale nadal był zbyt osłabiony. Poczuł jednak jak ktoś bierze go pod ramię i mu pomaga, a wraz z tym wracają mu nagle siły. Spojrzał w twarz człowiekowi, który mu pomógł i oniemiał.
- Tata!
Objęli się ciepłym, mocnym uściskiem.
Lloyd nagle sobie o czymś przypomniał.
- A Morro? Gdzie on jest?
Garmadon wzruszył ramionami.
- Pewnie gdzieś w pobliżu.
- Pomóż mi go pokonać!
Garmadon pokręcił głową.
- Czemu nie? - oburzył się Lloyd. - Przecież przyszedłeś tu by mi pomóc, nie?
- Tak, ale nie pomóc Ci go pokonać, tylko zrozumieć.
- Zrozumieć?! Co tu jest do rozumienia, on po prostu się na mnie mści!
- Uspokój się, synu, jesteś zmęczony.
Lloyd nabrał dużo powietrza w płuca.
- Lloyd, posłuchaj - położył mu rękę na ramieniu. - Nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Jest wiele ważnych rzeczy, o których jeszcze nie wiesz i czas pokaże, kiedy będziesz na nie gotów.
Lloyd westchnął.
- Synu, Morro próbował ci przekazać coś bardzo ważnego, ale forma, którą przybrał po dwukrotnej śmierci bardzo mu to utrudnia.
- Zauważyłem.
- Nie dostałem dużo czasu dla ciebie. Za chwilę muszę wracać.
- Dokąd?
- To nie ważne. Przyślę Ci kogoś, kto będzie umiał ci pomóc. A teraz się wyśpij.
Pstryknął palcami i obok nich pojawiło się miękkie, pościelone, pachnące lawendą łóżko.
- Ale... - Lloyd był zdezorientowany.
- Jesteś zmęczony, wizje Morro i ich skutki uboczne naprawdę cię wykończyły. Musisz iść spać.
- Ale...
- Kładź się i to migiem!
Lloyd usiadł na łóżku, czując, że zgubił się w którymś miejscu wywodu ojca.
- Piżamka - Garmadon klasnął i Lloyd poczuł się jak świeżo po ciepłej kąpiel. Miał na sobie teraz naprawdę wygodną piżamę i czuł, że naprawdę za chwilę zaśnie. Ułożył głowę na poduszce, a Garmadon przykrył go kołdrą.
- Ha! A Misako mówiła, że nie potrafię zajmować się dziećmi - mruknął zadowolony. - To teraz jeszcze bajka na dobranoc!
- Nie trzeeeeeba - ziewnął.
- Był sobie mały zielony ninja, który zasnął sobie na jakieś dwa dni. A gdy się obudził, słońce akurat wchodziło, a do jego drzwi zapukał obcy wędrowiec. Lloyd, pamiętasz co mówiła mama o obcych pukających do drzwi?
- Tak, żeby nigdy im nie otwierać.
- A tato ci mówi, żebyś mu otworzył.
- Co?
- I pod żadnym pozorem nie dawaj mu orzechów, bo jest na nie potwornie uczulony. I... Bądź dla niego wyrozumiały.
- O kim ty teraz mówisz?
- O kimś, kogo już dawno powinieneś poznać. Jak się obudzisz to wszystko zrozumiesz. A teraz śpij.
Garmadon ponownie pstryknął, a Lloyd poczuł jak jego powieki nagle nabrały wagi i zaczęły opadać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top