Rozdział 16 - Ciemność

Ujmijmy w pięciu słowach zjawisko śniadania:
Chrup. Mlask. Siorb. Ziew. Powtórz.
Lucy dołączyła do porannego koncertu ostatnia. Zamknęła prawą powiekę, potem lewą, a potem wpadła na krzesło.
- Ktoś tu się nie wyspał - Lloyd uśmiechnął się półgębkiem.
- Tiaa - ziewnęła. - Całą noc przygotowywałam treningi na najbliższy tydzień.
- To ty się do tego przygotowujesz? - zdziwił się Kai. - Profeska
- No ba - powiedziała, siadając do stołu. - Muszę sobie rozpisać, co kiedy jak i gdzie, żeby było po kolei i wam się w głowach nie pomieszało.
- Ta, jakbyś już nam nie pomieszała - mruknął Jay. - Przez ciebie czuję się obco we własnej skórze.
Podniósł kubek do ust. Zamyslił się.
- Fakt - przyznał Cole. - Ten twój trening to jest to też jakieś pranie mózgu. Jay mniej gada, Kai mniej krzyczy, Ronin zrobił się prawie towarzyski...
Lucy zamrugała nieprzytomnie. Sięgnęła po grzankę i, garbiąc się jak prawdziwie niewyspany człowiek, poczęła ją chrupać. W głowie głucho odbijały się jeszcze ostatnie słowa Cole'a, jak coś, nad czym powinna się zastanowić...
- Gdzie jest Ronin? - spostrzegła nagle.
Zrobiło się nagle jakoś dziwnie cicho.
- Potrzebuje być sam - mruknął Lloyd.
Lucy patrzyła się na niego przetwarzając w głowie wszystkie trzy słowa, które do niej powiedział, próbując wycisnąć z nich jak najwięcej informacji. Jako kobieta zarówno spostrzegawcza jak i subtelna, zauważyła również niecodzienny wyraz twarzy brata, coś jakby mówił "Ani mi się waż choćby pomyśleć o tym, by do niego iść!".
To jest myśl!
- Idę do niego - powiedziała, wpychając sobie do buzi grzankę.
- Nie! - Lloyd doskoczył do schodów i zagrodził jej drogę. - Ani mi się waż!
- A właśnie, że się ważę! - krzyknęła, siłując się z nim, by go wyminąć.
- To na serio nie jest dobry pomysł, Lucy - powiedział Zane, przekonującym tonem. - On jest naprawdę w złym humorze.
- Po za tym nie bardzo da się tam wejść - dodał Jay. - Zrobił tam zupełną ciemnię, strach próg przekroczyć.
- Nie odzywa się i nie przyjmuje jedzenia - mruknął Kai. - Po wielu błaganiach pozwolił wejść tylko Lloydowi. Na ledwie trzy minuty.
- A dokładnie dwie minuty czterdzieści trzy sekundy - poprawił Zane.
- Przecież mówię, że ledwie.
- Wiesz, że gdybym chciała, już dawno leżałbyś powalony na ziemi - powiedziała Lucy, przerywając szarpanie ramion Lloyda.
Zielony ninja spojrzał na nią wyzywająco.
- No dawaj.
Ninja nawet nie mrugnęli, gdy Lloyd został przyklejony plackiem do sufitu.
- No dobra - jęknął Lloyd. - Możesz przejść.
Lucy, pogwizdując, zaczęła wchodzić powoli po schodach.
- Ej, ale zdejmij mnie stąd! - szarpał się, ale był naprawdę solidnie przyklejony. - Chłopaki, powstrzymajcie ją!
Patrzyli na niego w milczeniu. Kai podniósł do ust kubek z herbatą i głośno siorbnął.
- No błagam, pomóżcie mi...
- Myślicie, że sam kiedyś spadnie? - spytał na głos Cole.
Jay powoli pokiwał głową.
- Z czasem... Jak dojrzeje i nabierze koloru. Zielone nigdy nie spada.
- Agres spada - podsunął Zane.
- Lloyd, jesteś agrestem? - spytał Cole zupełnie poważnie.
Lloyd aż zczerwieniał ze złości.
Kai prychnął.
- Nie mogę już - zaczął się śmiać.
- Już się nabawiliście? - powiedział ze złością Lloyd. - Możecie mnie już zdjąć?
Nieopodal drzwi łazienki otworzyły się z cichym jękiem. Brodaty starzec wyglądałby jak święty Mikołaj w tym czerwonym szlafroku, gdyby nie błyszcząca łysina na czubku głowy. Zmęczonym krokiem wyłonił się z łazienki i poczłapał w misiowych kapciach w stronę stołu. W połowie drogi zatrzymał się, widząc, że wszyscy wpatrują się w jakiś punkt na jego głową. Spojrzał do góry.
- Dzień dobry - powiedział.
- Dzień dobry, mistrzu? - odpowiedział niepewnie Lloyd.
- Lucy? - spytał siedzących przy stole.
Cole kiwnął głową.
- Lucy.
- Krew ojca - mruknął, ziewając szeroko. - Krew ojca...
Po czym podreptał do kuchni zrobić sobie herbatę.
- Dzięki za pomoc! - krzyknął za nim Lloyd.

Tymczasem Lucy już stała w wejściu do pokoju Ronina. Ciemność tworzyła wręcz namacalną ścianę stojącą w progu. Wyglądało na to, że wypełniała szczelnie całe pomieszczenie.
Z początku chciała coś powiedzieć, dać jakoś znać, że wchodzi, ale szybko z tego zrezygnowała. Podniosła rękę i delikatnie dotknęła cienia. Poczuła suchość i zimno, charakterystyczne dla tego żywiołu. Wzięła głęboki wdech. Złożyła złączyła dłonie i zamknęła oczy, żeby się skupić. Prawą rękę uniosła do góry na wysokość głowy, a lewą opuściła do bioder. Pstryknęła sobie przed twarzą. Gdyby ktoś się temu przyglądał, jeśli nie zdziwił go sam wykonany przez nią gest, to oczy Lucy, które zabłysły na niebiesko, powinny już wywołać w nim conajmniej zdziwienie.
Dopiero teraz opuściła ręce i weszła powoli do pokoju. To co zrobiła przed chwilą obserwojący nazwałby zaklęciem. Tak naprawdę było to skomplikowane wykorzystanie żywiołu Energii do uwrażliwienia siatkówek oczu na światło, tak by mogły widzieć w najgłębszej ciemności. Było to też utworzenie milimetrowej osłony na całej powierzchni skóry, dzięki której ciemność nie mogła jej dotknąć. Obserwator w zachwycie szepnąłby "Magia!", Lucy trzasnęłaby go po twarzy, drąc się "Nauka, debilu!".
Nie było trudno znaleźć Ronina. Siedział w kącie, a wokół niego kłębiła się najciemniejszy mrok. Opierał się plecami o ścianę, patrząc gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Lucy usiadła koło niego. Milczeli chwilę.
- Umarł? - mruknęła.
Ronin powoli, półprzytomnie kiwnął głową. Nawet nie zastanawiał się, skąd wie o co zapytać, choć dla niej to było logiczne i oczywiste: był tu, więc musiał mieć moc. Nie miał jej, więc musiał ją nabyć w najbliższym czasie. Jak można nabyć moc żywiołu? Gdy Twój krewny posiada go, a ty jesteś jedynym, który może go po nim przejąć.
- Kim był? - spytała, licząc, że nie będzie to nazbyt wścibskie pytanie.
Ronin mlasnął z niesmakiem.
- Bratem - odparł mocno zachrzypniętym głosem. - Choć był takim bratem jak ja przyjacielem. Ale i tak... To była ostatnia osoba, którą mogłem nazwać rodziną...
Umilkł.
- Czyli mówisz, że był dobrym bratem - mówiła Lucy.
Ronin zmarszczył brwi. Otworzył usta, żeby zaprotestować, gdy nagle dotarł do niego sens jej słów. Spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem, ale przynajmniej wyglądał już bardziej świadomie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Nigdy cię nie zrozumiem, dziecko - powiedział, wracając wzrokiem w odległy punkt w ciemności.
- A nie był? - domagała się rozmowy.
Westchnął.
- Nauczył mnie kraść i nie ufać nikomu - odparł. - Nawet sobie. Nasi rodzice... Nie było ich w naszym życiu. Gdy mama umarła nie miał się kto nami zajmować. Więc poszliśmy sobie. Tak po prostu, na ulicę. Mój brat od małego znał ten świat, pełen brudu, syfu i przemocy. Nauczył mnie jak w nim przetrwać. Jak oszukiwać i nie dać się złapać. Byłem w tym dobry. - tu spojrzał na nią. - Za dobry. Zacząłem się rzucać w oczy. Więc... Zmieniliśmy imiona i się rozstaliśmy.
- Czyli jednak! - zaśmiała się.
- Uspokój się - rzucił, choć widziała, że się uśmiechnął. - Nie powiem Ci od razu wszystkiego. Nie wiem po co w ogóle ci coś mówię.
Westchnął. Zgiął kolano, by oprzeć na nim rękę.
- Ja też nie miałam rodziców.
Spojrzał na nią. Już drugi raz go dziś zaskoczyła.
- Tata nawet nie wiedział o moim istnieniu - mówiła, patrząc na swoje stopy. - Brat to samo zresztą. Mama opuściła mnie w wieku kilku lat. Wszyscy troje byli na bilbordach, ekranach, gazetach... Ja nigdy nie istniałam.
Chciała to wszystko powiedzieć dość obojętnie, by go pocieszyć, ale przy ostatnim zdaniu poczuła jak warga jej zadrżała.
- Szczególnie brat... Jego kochał cały świat za sam zielony strój. Jego trenowała cała drużyna ninja, ja na wszystko musiałam zapracować sobie sama. Jestem od niego wiele poteżniejsza, ale to on spija śmietankę. Nawet teraz mam trenować go, by pomóc mu uratować świat.
Spojrzała na Ronina. Czuła się żałośnie żaląc się dorosłemu ze swoich problemów, podczas gdy to jemu umarł brat, to on był w żałobie, to ona jego miała pocieszyć. To wszystko nie tak...
Ku jej zdziwieniu patrzył się na nią z uwagą. Słuchał jej.
- Bracia już tacy są - odparł. - Tak pochłonięci własną zajebistością, że nawet nie raczą zauważyć istnienia młodszego rodzeństwa.
Lucy uśmiechnęła się.
- A jak przychodzi co do czego - dodał, patrząc na swoją skąpaną w cieniu dłoń. - Okazują się być ważni...
Milczeli przez chwilę.
- Przyjdziesz na trening?
Prychnął drwiąco.
- Możesz się czegoś o sobie dowiedzieć - nalegała.
Pokręcił głową.
- Nie chcę już niczego więcej wiedzieć. Szczególnie o sobie.
- Uzdrowie ci oko.
Spojrzał na nią. Zdążył zapomnieć, że widzi na jedno oko, bo drugie ma (a raczej nie ma) ukryte za przepaską.
- Okej, to brzmi ciekawie - przyznał.
- Super - powiedziała nagle ożywiona. Klasnęła dwa razy w dłonie i nagle cały cień gęsto stojący w pokoju zaczął gromadzić się wokół prawej dłoni Ronina. Otwarta dłoń wciągała ciemność jak odkurzacz i po chwili w pokoju zrobiło się zupełnie jasno.
Ronin zgiął palce i wyprostował je, patrząc na nie nierozumnie.
- Przyjdź o 11 - rzuciła, wstając. Skierowała się do wyjścia.
- I dzięki za rozmowę - dodała, przystając w drzwiach. - Robert.
Wyszła. Ronin pokręcił głową nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top