Rozdział 12 - Chwytam Wiatr

Ścieżka wydawała zabawne, chrupiące dźwięki pod stopami. Gałązki trzaskały, liście szeleściły pod naciskiem twardej podeszwy buta. Agnes przyspieszyła krok, by sprawdzić, czy dźwięk się zmieni. Teraz był głośniejszy. Tknięta nagłą ochotą, zaczęła biec. Rozłożyła szeroko ręce, zahaczając nimi o liście i drobne gałązki krzewów. Jej śmiech zagłuszał hałaśliwy bunt książek, zmuszonych do gwałtownych podskoków w ograniczonej przestrzeni plecaka. Nie mniej jednak ich ciężar zniszczył cały nastrój. Agnes zwolniła, oddychając szybko. Ścieżka wyprowadziła ją z lasu na skraj wsi.
Yonato, niewielka wioska kilka mil od Terraville, tętniła życiem o tej porze roku. Liczne baby i przekupki w wiejski strojach namawiały do kupna różnorakich owoców i warzyw. Ulice Yonato były zatłoczone i głośne, ale również kolorowe i pachnące. Agnes przeszła parę uliczek i weszła do uroczego domku z niewielkim, zadbanym ogródkiem. Drzwi trzasnęły.
- Wróciłam, mamo! - wrzasnęła.
- Agnes, Agnes, Agnes, Agnes, Agnes!
Właścicielka tego imienia została unieruchomiona na miejscu przez owinięcie się wokół jej nogi 20 kilo żywej wagi.
- O nie! - krzyknęła, udając przerażenie. - Wielka ośmiornica oplotła mi się wokół nogi i pochłania moje moce!
- Agnes, Agnes - pisnęła ośmiornica.
- Czuję jak ucieka ze mnie energia - mówiła, łapiąc się teatralnie za głowę i za serce. - Mój mózg uniezdalnia się do myślenia!
- Nie jestem pewna, czy istnieje takie słowo - powiedziała mama, wychodząc z kuchni.
- Nie znasz się, mama - odparła Agnes, uśmiechając się.
- No właśnie! - pisnęła ośmiornica. - Nie znasz się!
- Jak już tu jesteś, mogę iść do dziadków na weekend? - spytała.
- Ostatnio ciągle jeździsz do dziadków - mruknęła mama, uśmiechając się. - Co takiego jest w Terraville czego nie ma u nas?
- Mam tam dwójkę przyjaciół, którzy przyjeżdżają zawsze na weekend - odparła.
- A tutaj nie masz koleżanek?
- Mam, ale tych tutaj widzę na co dzień, a tamtych poznałam niedawno i są naprawdę fajni.
- Jak mają na imię, hm?
Agnes zawahała się. Czy nie poszła za daleko w mówieniu prawdy?
- Net i Lea - odparła w końcu.
Mama myślała przez chwilę.
- No dobra. Możesz sobie chodzić do dziadków na weekendy. Tylko żeby mi nie było żadnych szkolnych zaległości. Rozumiemy się?
Agnes uśmiechnęła się szeroko.
- A ty, młody, zostaw już siostrę - powiedziała mama, z uśmiechem biorąc się pod boki.
- Nie - uciął chłopczyk.
Agnes zaśmiała się. Zaczęła sunąć z braciszkiem u nogi, ku jego wielkiej radości.
- Wielka ośmiornica uniemożliwia mi poruszanie - mówiła dramatycznym tonem. - Na szczęście docieram już do bazy, która pokryta jest substancją toksyczną dla ośmiornic.
Stanęła przed drzwiami swojego pokoju.
- No, uciekaj ośmiornico, zanim toksyny cię zabiją - powiedziała do brata.
- Nie! Ja chcę jeszcze! - zaprotestował.
- A ja chcę wejść do swojego pokoju.
- Wejdź ze mną!
- Ale tam jest zbyt niebezpiecznie dla takiej małej ośmiornicy jak ty.
- Nie jestem ośmiornicą!
- Jesteś i zawsze byłeś, ty mała paskudo! - krzyknęła, atakując go łaskotkami.
Chłopczyk zaczął się panicznie śmiać. By obronić się przed łaskotkami, musiał puścić nogę Agnes. Siostra właśnie na to czekała i jak tylko została uwolniona z uścisku brata, czmychnęła do pokoju i się w nim zamknęła.
- Wpuść mnie! - krzyczał brat, waląc w drzwi. Agnes przytrzymywała klamkę od wewnątrz. Nie było innego wyjścia tylko walić.
- Rozwalisz mi drzwi! - krzyknęła.
- Chcę wejść!
- Strefa prywatna! Ośmiornicom wstęp wzbroniony!
- Mamo... - jęknął mały, idąc naskarżyć się do kuchni. Na szczęście mama będzie po jej stronie.
Agnes trzymała jeszcze drzwi, nasłuchując. Przekręciła klucz w zamku i rzuciła plecak na środek pokoju. Otworzyła okno. Weszła na biurko i wyskoczyła się na zewnątrz, zasuwając za sobą firanki. Jeszcze tylko przeskoczyć ogrodzenie, przejść kilka uliczek i można zaszyć się w bezkresnym lesie.
To był codzienny poszkolny rytuał. Mama wiedziała, że córka się wymyka, choć nigdy o tym nie rozmawiały. Z jakiegoś powodu udawała, że nic nie wie i pozwalała jej mieć swoje tajemnice. Mimo to Agnes zawsze starała się wrócić punktualnie na obiad, a lekcje dla pozoru odrabiała w szkole.
Biegła teraz tą samą dobrze znaną ścieżką, płosząc ptaki i łamiąc gałązki. Miała dwie godziny, a droga biegiem zajmuje jej 15 minut. Musiała się spieszyć.
Wypadła zdyszana na rozległą polanę. Było to idealnie miejsce, szerokie i rozległe, z dala od hałaśliwej wioski. Nikt się tu nie przypałęta, nikt jej nie zobaczy ani nawet nie usłyszy.
Polana była niezwykle spokojna, urokliwa i dzika. Zieleń trawy skropiony kolorowymi kwiatami przecinała na odległym krańcu polany błękitna rzeczka. Stąd było słuchać tylko cichy szum płynącej wody. Przerzucony przez kamienny mostek był jedynym śladem ręki człowieka. Po za tym nie było tu nikogo od wielu lat, ścieżki do tego miejsca były trudne do znalezienia.
Agnes zdjęła buty i boso wyszła na sam środek polany. Wiatr czesał jej włosy, trawa łaskotała jej stopy, a odległy szept strumienia, szum drzew i świergot leśnych ptaków uspokajał, zapewniają gościa o bezpieczeństwie.
Potrzebowała chwili, by uspokoić oddech. Zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech. Odetchnęła. Odruchowo sprawdziła ręką czy nadal ma w kieszeni mały notes z ołówkiem. Będzie jej za chwilę potrzebny.
Rozejrzała się. Dookoła było pełno dmuchawców. Polana bieliła się od ich ilości. Agnes trąciła jednego butem. Ziarenka niesione wiatrem zaczęły się uciekać. Uniosła dłoń, a pyłki zawróciły nagle i popłynęły ku niej. Trąciła jeszcze trzy dmuchawce i delikatnym ruchem ręki uniosła je wyżej. Zrobiła palcem kółko w powietrzu. Puszki posłusznie zatańczyły, tworząc w powietrzu śnieżnobiałe kółko.
Uśmiechnęła się. Zebrała głębszy powiew, który wzbił w powietrze całą chmurę dmuchawców. Zakręciła się w miejscu, a obłok otoczył ją, kręcąc się wokół. Nagle potknęła się i upadła, wypuszczając strumień powietrza, który unosił pyłki. Gdy ten uciekł, biała chmura opadła, przykrywając szczelnie Agnes. Zaśmiała się od ich łaskotek.
Wstała i otrzepała się. Zebrała ponownie strumień wiatru i zaczęła biec, ciągnąc go za sobą. Silny powiew zmuszał pyłki do lotu, ogromne ilości białego pyłu tworzyły za nią ścianę. Biegła, śmiejąc się, zrobiła pętlę i wpadła w dmuchawcowy mur. Obracała się, zygzakowała, krążyła lub stawała nagle w miejscu, pozwalając się zakryć obłokowi.
Stanęła w końcu na drugi krańcu polany, roześmiana i szczęśliwa, by spojrzeć na swoje dzieło. Cała łąka spowita była śnieżnobiałą mgłą. Oczy błysnęły jej na ten widok. Wpadła na pomysł, by unieść to wszystko ku górze i zmienić w jedno wielkie białe dmuchawcowe tornado. Wizja była zbyt piękna i niesamowita, co się może stać? Nikogo tu przecież nie ma, nikt tego nie zobaczy. A szkoda.
Nie zastanawiając się dłużej, zamknęła oczy, by się skupić. Rozłożyła szeroko ramiona. Zebrała tyle powietrza, ile tylko umiała i zebrała cały puch w jedną, ogromną chmurę. Zaczęła powoli podnosić ręce, a posłuszne jej wiatry dźwignęły białą kule ponad łąkę. Gdy były już wystarczająco wysoko, Agnes zamarła z rękoma w górze, a chmura zawisła w powietrzu. Powoli, z wysiłkiem, zaczęła machać przesuwać ręce tak, jakby próbowała wprawić w ruch ogromne koło. Chmura zaczęła się obracać wokół własnej osi, najpierw delikatnie, po mału nabierając prędkości. Jej kształt pod wpływem ruchu zmieniał się miarowo z kuli w walec.
Agnes w wysiłkiem machała rękoma coraz szybciej, zmuszając obłok do coraz szybszego obrotu. Była skupiona jak nigdy przedtem, pierwszy raz robiła coś na tak olbrzymią skalę. Zwykle ćwiczyła podnoszenie coraz większych przedmiotów, nigdy jednak nie uniosła nic większego od kamienia wielkości kota. Teraz czuła wyraźnie jak jej ciało słabło i bolało od nagłego wysiłku. Napięte ramiona coraz bardziej jej ciążyły, pot spływał jej grubymi kroplami po czole. Czuła już jego słony smak w ustach. Patrzyła z determinacją w wielką, obracającą się z wysiłkiem walcowatą chmurę. Wszystko bolało ją do skraju wytrzymałości. Zamknęła oczy. Odwołała wiatr, opuszczając zmęczone ręce. Obłok opadł powoli na polanę i wciąż wirując pokrył ją całą śnieżnym kocem.
Usiadła. Była wyczerpana i zawiedziona. Nigdy jeszcze tak bardzo nie odczuła braku umiejętności i wsparcia. Potrzebowała nauczyciela. Bardzo.
Ale nic to. Nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Póki co sama musi być sobie nauczycielem. Wyjęła notes i ołówek zaczęła w nim notować. Póki co ten mały zeszycik był jej największą skarbnicą wiedzy. Zapisywała tu wszystko, co dotychczas sama zrobiła lub odkryła: było tu wiele o kierunkach wiatru i prądach powietrznych, o zmianach w czasie dnia i w ciągu roku, o zbieraniu powietrza, o manipulacji jego ruchem, o dźwiganiu przedmiotów i kilku niezgrabnych, nieudanych próbach uniesienia samej siebie za pomocą wiatru. No dobra, to wszystko nie mieściło się w jednym notesie. Ten był ósmy. Wszystko zdobyte metodą prób i błędów, za cenę wielu upadków, siniaków, obtarć, a nawet jednego zemdlenia.
Grafit szedł gładko po papierze. Wciągnięta w pisanie Agnes poczuła nagle, że od ziemi ciągnie jakieś niespotykane zimno. Zmarszczyła brwi. Zimno rozlewało jej się powoli po spodniach. Chłód się zwykle tak nie zachowywał...
Nagle do niej dotarło. Zerwała się. Usiadła w kałuży! Usiadła w kałuży i tego nie zauważyła! Miała teraz cały mokry tyłek. Burknęła niezadowolona. Machnęła ręką, by przywołać powiew, który ją wysuszy. W złości jednak przywołała mocniejszy niż chciała. Rzucił się na nią od tyłu i przewrócił ją. Upadła na ręce. Stała teraz na czworaka nad podłużną kałużą, na której wcześniej usiadła. Sapnęła. O mały włos. Spokojnie, dziecko, bo zrobisz sobie krzywdę.
Wstała. Otrzepała z ziemi notes i ołówek, który miała przez cały czas w dłoniach, i schowała je do kieszeni. Dotknęła rękoma tylnej części spodni.
- Ale przynajmniej są suche - stwierdziła na głos.
Spojrzała z wyrzutem na kałuże.
- Debilna mikro sadzawka - powiedziała, kopiąc w mokrą kryminalistkę. Źle wymierzyła jednak kopnięcie, straciła równowagę i upadła na tyłek.
- Auć - warknęła. - Ych, poważnie?
Chlastnęła plecami o ziemię. Spodziewała się upadku na wysoką i miękką trawę, ale tak się nie stało. Obróciła głowę, by spojrzeć ze złością na zieleń i odkryła nagle, że znajduje się w idealnie skoszonym korytarzu. Przewróciła oczami. Pewnie położyła się na ścieżce. Wstała, ale w tym momencie przypomniała sobie, że na polanie nie ma ścieżek. Na pewno nie takich. Spojrzała na to co miała przed sobą. Idealnie prosta linia mogła mieć ok 7 metrów i kończyła się tak gwałtownie jak się zresztą i zaczynała. Nie też była ani skoszona, ani wydeptana - tylko wypalona. Agnes zmarszczyła brwi. Spojrzała na kałuże za sobą. Była prawie tej samej długości i też była idealnie prostą linią. No i obie - kałuża i wypalenie - leżały równolegle do siebie.
Agnes wyciągnęła zanotowała to wszystko z dopiskiem: "Ktoś musiał być tu w weekend. Tylko kto zabiera ze sobą na spacer po lesie szlauf i miotacz ognia?"
Postanowiła przyjrzeć się uważniej tej części polany. Zwykle rzadko przechodziła aż na drugi jej koniec, w pobliże potoku, dlatego naprawdę zdziwiła się, gdy zobaczyła więcej podobnych śladów. Nie zawsze były tak głębokie. Niekiedy trawa była tylko nadpalona albo ziemia jedynie trochę bardziej wilgotna.

"W tych okolicach nie padało od dwóch tygodni - pisała. - a nawet gdyby padało, nie wyjaśnia to tych nadpaleń."

Idąc dalej natknęła się w pewnym momencie na jeszcze dziwniejsze ślady. Ziemia była w nich mokra i nadpalona jednocześnie. "Może wybuchł tu pożar i strażacy go gasili?" Po chwili namysłu dopisała: "To musiał być bardzo ułomny ogień. I strażacy bez cela"

Ślady zaprowadziły ją nad sam brzeg strumienia. Tam postanowiła lepiej zbadać trawę. Po za znalezieniem kilku pestek ("Wiśnie? I śliwki? Tutaj?") odkryła wilgotne wgłębienie prowadzące aż do rowu, w którym płynęła rzeczka. A trochę dalej, odrobinę bliżej mostku, wycięte w trawie koło. Koło. Idealne, symetryczne koło, wypełnione wodą i nadpalone, jak linie wcześniej. Ale tu było widać coś, czego w zwęglonej trawie nigdy by nie dostrzegła. Nadpalenia miały kształt cienkich kresek, całej siatki nitek o różnej grubości. Agnes widziała wielokrotnie ten wzór. Podczas gdy inne dzieci w przedszkolu uciekały na jego widok, ona, mała czterolatka, stała przy oknie z przyklejoną do szyby twarzą i piszczała:

- Pioruny! - Agnes nie wierzyła własnym oczom. - Pioruny! Błyskawice! Tu byli ninja!

Pisnęła podekscytowana. Podskoczyła kilka razy w miejscu, po czym zanotowała odkrycie.

"Na pewno byli tu Jay i Nya - pisała. - Nadpalenia w trawie mógł zrobić również Kai, choć nie sądzę. Jego ogień jest (nazwijmy to) dzikszy i łatwiej się roznosi. A te nadpalenia są delikatne, zbyt subtelne. Mogą to być również ślady po energii - tu przerwała, piszcząc z ekscytacji. - samego Lloyda!!♥! Oczywiście, mogli być tu przecież wszyscy ninja. Sprawa wymaga dokładniejszego zbadania."

Agnes bardzo skrupulatnie sprawdziła przestrzeń w promieniu kilkunastu metrów od mostka. Znalazła jeszcze wielkie wyraźne ślady łap z pazurami, które głęboko wbiły się w ziemie, zostawiając rożkowate wgłębienia.

"Ślady są jednocześnie mokre i usiane drobnymi siatkami spalenizny - zanotowała. - Czyżby Jay i Nya mieli wspólnego smoka? Po za tym nie znalazłam żadnych innych śladów, więc musieli być tu sami (ni ma Ll:( ). Ważne: co ci dwoje robili tutaj w weekend? Trenowali? Możliwe, ale czemu samotnie? I czemu tutaj? Polanka leży w prawdzie z dala od głównych dróg, ale:

a) Mieli smoka, walić więc wszystkie drogi

b) Jeśli chcieli trenować z dala od ludzi, to dlaczego wybrali miejsce tak blisko Yonato i Terraville..."

Nagle trybiki w jej głowie zaskoczyły, a pewne fakty połączyły się ze sobą.

"...dwóch, tętniących życiem targowisk."

Spojrzała na wielki ślad smoczej łapy u jej stóp. Ciemne wiązki po błyskawicy oblegały siatką całe dno kałuży.

Agnes wyciągnęła z kieszeni niewielką figurkę Lloyda, którą dostała od Neta i odtąd zawsze miała przy sobie. Za każdym razem gdy się jej przyglądała zastanawiała się, jak została zrobiona. Nawet maszyna nie wyrzeźbiłaby drewna tak gładko. Zielony ninja, starannie pomalowany, od spodu był jednak ciemnobrązowy. Wcześniej myślała, ze to jakaś farba albo lakier, ale teraz, patrząc na ślady w trawie, podejrzewała już co to jest. Nie wiedziała, jak można rzeźbić w drewnie prądem, ale skoro ninja potrafią rozpuszczać duchy, zabijać Pożeracze Światów i z niczego wyczarowywać smoki i moce żywiołów, to pewnie takie rzeczy też potrafią.

Agnes pisnęła. Ugryzła się w język i prawie odgryzła go z ekscytacji. Wyjęła ołówek.

"Już wiem, kogo zapytam o moją moc. Oni na pewno będą coś wiedzieć."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top