Rozdział 1 - Ważna lekcja

- Za caratu Alea Wielkiego jeden z podgatunków weżonów, Żmijowce, działając w małych grupach, zaczęły rabować wioski przy wschodniej granicy Ninjago. Z łatwością wyślizgując się armii cara i miejskim szeryfom, działali na szeroką skalę, bezwstydnie okradając dom za domem, zabijając mieszkańców stawiających opór bandytom. Alee w końcu zrozumiał, że musi działać w inny, bardziej subtelny sposób. Kai, obudź się! 

Wu walnął dłonią w ławkę chłopaka. Ten podskoczył zaskoczony, rozejrzał się i zaczął przecierać oczy. 

- Mistrzu, lekcje historii są nudne, męczące i niepotrzebne. Tracimy tylko czas! Co innego gadać o rodzajach mieczy i sposobie posługiwania się nimi, a co innego gadać o jakiś ludziach, którzy i tak są martwi od wieków. 

- Kai, nie przeszkadzaj, mistrz mówi naprawdę ciekawie - wtrącił Zane. 

- No nie wiem - jęknął Jay, który też trochę przysypiał. 

Cole wychylił się ze swojej ławki, szepcząc mu na ucho:

- Nya uczy się u siebie tego samego. Nie chcesz chyba być od niej gorszy? 

Jay wyprostował się nagle, otwierając szeroko oczy. Położył grzecznie ręce na blacie i uśmiechnął się do Senseia. 

- Kontynuuj, mistrzu. 

Cole zachichotał pod nosem. 

Wu westchnął. 

- Potrzebujecie tej wiedzy. Musicie znać swoje korzenie, był wiedzieć, kim jesteście i z czego czerpiecie swoją energię. 

- No wim - powiedział Jay, nadal sztucznie się uśmiechając. - Będziemy grzeczni, kontynuuj, mistrzu. 

Wu zeskanował salę wzrokiem zatrzymując się na każdym z nich. 

- Na czym skończyłem? 

- Że Alee...

- Dobra, już pamiętam - przerwał Zane'owi. - Alee zlecił swojemu lojalnemu przyjacielowi, Yello Beezowi, wyszkolenie małej, zorganizowanej, świetnie wyszkolonej jednostki specjalnej. 

- Ninja? - ożywił się Kai. 

- Nie, Samurajowie. Oddał pod jego ręce najlepszych ludzi swojej armii. W krótkim czasie, pół roku bodajże, Yello Beez stworzył z nich militarny oddział niezwyciężonych wojowników, gotowych na wszystko żołnierzy i świetnych strategów. Po skutecznym opanowaniu Żmijowców, zdobyli uznanie cara i wysoką pozycję w kraju oraz reputację niepokonanych obrońców Ninjago. 

Cole poirytowany odwrócił się do Ronina i syknął:

- Musisz ostrzyć ten nieszczęsny Kunai akurat teraz?! Nie możesz z tym zaczekać do wieczora. 

Ronin nawet na niego nie spojrzał. W skupieniu słuchając Senseia mechanicznym ruchem ręki jeździł kamieniem po ostrzu. Jego nieobecny wzrok sięgał daleko w przeszłość, kiedy Cole'a jeszcze nie było na świecie, a jego irytacja dźwiękiem kamienia sunącego po metalu wydawał się niczym w porównaniu z walką Samurajów ze Żmijowcami, która toczyła się przed oczami Ronina. 

- Nie udawaj, że mnie nie widzisz, tylko odłóż wreszcie ten kamień! - wkurzył się Cole. 

Ronin jak w transie położył przedmiot na blacie i podniósł rękę. 

- Mam pytanie. 

Wu zamrugał zaciekawiony.

- Możesz opuścić rękę nie jesteśmy w przedszkolu - rzucił Kai.

- Mądrość mówcy płynie z jego powściągliwości języka - odparł Wu, zerkając na niego. - Głupota zaś rzuca się na innych bez wyraźnego powodu. 

Sensei spojrzał mu prosto w oczy. Kai spuścił wzrok. 

- Ninja powinien walczyć w milczeniu. Język jest najbardziej zdradliwą częścią człowieka. Jeśli nie umiesz nad nim zapanować, zdradzi wrogowi wszystkie twoje słabości, zanim zdążysz się zorientować. 

Kai skinął pokornie głową. 

- Tak, Sensei - mruknął. 

- Ale można rzucić parę fajnych tekstów, co nie? - spytał Jay, po czym energicznie gestykulując zaczął wymieniać. - Na przykład: Poddaj się, i tak ze mną nie wygrasz! Albo: Śmiesz się równać ze mną? Chyba śnisz! Albo: Poczuj na sobie chłód mojego ostrza i zapamiętaj sobie raz na zawsze - nikt nie ma prawa dotykać mojej dziewczyny! Czy to jasne? Ha! To jest nawet niezłe. 

Cole strzelił sobie otwartą dłonią w twarz. 

- Mogę wreszcie zadać pytanie? - zdenerwował się Ronin.

- Tia, wal - rzucił Jay.

- Słuchamy cię, mów - dodał Zane.

- Pytaj, synu - zachęcił Wu.

- A więc... Jak właśnie Samurajowie pokonali Żmijowców? 

Sensei namyślał się chwilę. 

- Zniszczyli ich u źródła. Zmasakrowali ich gniazdo, wybili cały gatunek. 

Przerażenie i odraza odebrało wszystkim mowę. 

- Ale... Jak to, Sensei? Mówiłeś, że Samurajowie byli bohaterami - powiedział Kai.

- Bo byli. Dla tamtejszych mieszkańców. Car skutecznie ukrywał przed nimi okrucieństwo i bezwzględność z jakim walczyli Samurajowie.  Ważna była ich niezwykła skuteczność i dobra reputacja. Yello Beez zresztą był bardzo dobrym wojownikiem, ale też i dobrym człowiekiem. Póki żył, trzymał swój oddział za lejce i nie pozwolił im zrobić nic po za tym co konieczne. Jednak po latach zmienił się car, zmienił się dowódca jednostki, zmieniło się wszystko. Po śmierci Yello Beeza jego następca patrzył przez palce na wybryki Samurajów, a nawet zdawał się zachęcać ich do okrucieństwa. Zaczęli się wkrótce zachowywać jak wężony, które niegdyś pokonali. Napadali na mieszkańcow, kradli, wymagali od wieśniaków absolutnego posłuszeństwa, bili za wszelkie próby buntu. Rządzili się własnymi prawami. Często też porywali i gwałcili kobiety. 

Jayowa głowa z impetem wylądowała na blacie. 

- Nie rozumiem twojej reakcji, Jay - przyznał Zane.

- Zrozumiałbyś, gdyby twoja dziewczyna była Samurajem. 

- Ale to było kiedyś.

- Wiem, ale... - przerwał, usłyszawszy obóz głośny chichot Kaia.

- To by w sumie tłumaczyło jej charakterek - śmiał się Kai.

Jay wyprostował się. 

- Wypraszam sobie! Nya jest cudowna! 

- Chłopcy,  możecie mi wiecznie nie przerywać? - powiedział Wu. - Dobra, w każdym razie mieszkańcy Ninjago mieli już dość Samurajów i zwrócili się o pomoc do mnie, mojego brata i mistrza Yanga, który w tamtym czasie przybył do nas po poradę w poszukiwaniu uczniów. Sytuacja była naprawdę trudna - w bezpośrednim starciu z Samurajem mieszkańcy nie mieli najmniejszych szans i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Po za tym nie wszyscy Samurajowie byli źli. Nadal byli obrońcami Ninjago i tylko niektórzy z nich się rozbestwili. Celem było więc dać tej garstce nauczę i upewnić się, że nigdy więcej nie będę już nękać niewinnych mieszkańców. Zaczęliśmy więc uczyć chętnych mężczyzn i kobiety sztuki walki, kamuflażu, ciszego skradania się i bycia niewidocznym. Ponieważ mieszkańcy wiosk nie posiadali zbyt wiele broni, powoli wspólnymi siłami rozwinęliśmy umiejętność używania przedmiotów codziennego użytku jako broni. Tak więc cep do młócenia zboża stał się nunczako, a małe ostre łopatki do wykonywania sadzonek i wyrywania chwastów po dodatkowym zaostrzeniu służyły nam jako dwa zwinne sztylety - Sami i Kunai. Kosa też znalazła swoje zabójcze zastosowanie. Nic się nie marnowało. Nawet małe, nikomu niepotrzebne kawałki blachy po odpowiednim ukształtowaniu i zaostrzeniu brzegów stanowiły świetną broń miotaną - Shurikeny. Tak uzbrojeni mieszczanie pod osłoną nocy zaczęli zakradać się do domów najbardziej bezlitosnych Samurajów i po cichu likwidować każdego po kolei. 

- Co robić? - spytał Kai.

- Eksterminować - podpowiedział Zane. 

- Że co? 

- EKS-TER-MI-NO-WAĆ - przesylabował Jay.

- Dobrze, ale co to znaczy?! 

- Zabijać - szepnął mu zirytowany Ronin, wychylając się z ławki w stronę Kaia. 

- Od razu widać kto się zna - mruknął Cole. 

Ronin bez słowa wrócił do ostrzenia noża. 

- A więc dzieci - Wu westchnął głośno. - Tak właśnie powstali ninja! 

Sala zamarła w niemym zachwycie. 

- I co było dalej, mistrzu? - spytał Kai. 

- Dalej było już tylko lepiej. Samurajowie wreszcie poszli po rozum do głowy i przestali dręczyć mieszkańców, w obawie przed śmiercią z rąk ciszych zabójców. Najlepsi zaś wieśniacy, którzy przegnęli podążać dalej drogą niewidzialnego wojownika, zostali wiernymi uczniami Senseia Yanga i osiedli na stałe w własnoręcznie wybudowanej przez nich świątyni. Tymczasem zaś, na północnych granicach Ninjago... 

- Sensei... 

- Tak, Roninie? 

- Coś jest nie tak z Lloydem. 

Wszyscy spojrzeli na ławkę w tylnym kącie sali. Dopiero teraz zauważyli, że ich przyjaciel leży na niej półprzytomny i blady, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. 

- Pójdę z nim do jego pokoju - powiedział Ronin, wstając. 

- Nie! Jeszcze mu coś zrobisz po drodze!  - zaprotestował Kai. 

- No właśnie, jemu nigdy nie można ufać!  - dodał Cole.

- Ja mu pomogę - powiedział Zane, też wstając. 

- Nie! Siadajcie! - zarządził Wu. - Musicie ufać sobie nawzajem! Ronin zaopiekuje się Lloydem jak należy. 

- Ale on nie jest jednym z nas! - oburzył się Jay.

- I nigdy nie będzie - rzucił gniewnie Kai. 

- Odkąd mieszka w tym budynku i trenuje razem z wami owszem, jest jednym z was - mówił twardym tonem Sensei. - I jest o wiele mniej bezczelny niż wy w tej chwili. Wstyd mi za was. Proszę, Ronin, odprowadź Lloyda do jego pokoju. Zaraz do was dojdę. 

- Tak, Sensei. 

Ronin podszedł do Lloyda, wziął go pod ramię i pomógł wstać. Ten jęknął tylko i stanął słabo na nogach. 

- Co się dzieje? 

- Spokojnie, stary, zasłabłeś. Pomogę ci dojść do pokoju. Jak się czujesz? Możesz chodzić? 

- Chyba tak...

- To chodź, wyjdziemy stąd. 

Głos Ronina był nadwyraz spokojniy i opanowany. Pozostali patrzyli w milczeniu jak przechodzi przez całą salę, aż w końcu, gdy już znaleźli się za drzwiami, ich oczy zwróciły się z pretensją w stronę Wu.

- Czemu mistrz mu ufa? - spytał Kai. - On nie zasługuje na to.

- Zasługuje - uciął krótko Wu. - Bardziej niż wy jak widać. 

Po czym wyszedł do kuchnia zrobić herbatę leczniczą, zostawiając ich zupełnie zkołowanych.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top