Prolog
Boisz się?
To dobrze.
Strach jest dobry.
Odkrywamy dzięki niemu nasze słabości.
Zanim wróg zrobi to za nas.
- Jak ty - syknął Lloyd, przez mocno zaciśnięte zęby.
Nie, nie jak ja. Ja nie wykorzystuję twoich słabości, by walczyć z tobą.
- Nie, wcale tego właśnie teraz nie robisz...
Próbuje dojść w ten sposób to ciebie. To świat, w którym się znalazłem - świat cierpień. Tylko tak mogę się z tobą porozumieć.
- Ty altruisto. Cierpisz za uratowanie nam życia.
Ale tak właśnie jest. Nie wiesz tego, byłeś wtedy w innym wymiarze. Ale to prawda.
- Kłamstwo!
Ty już zawsze będziesz dzieckiem. Niektórych rzeczy po prostu nie chcesz zrozumieć, ale to nie znaczy, że one nie istnieją.
- Po co tu jesteś? - warknął. Wszystkie mięśnie miał boleśnie napięte, chciał już się obudzić. Ten sen był zbyt realistyczny. Piekła go skóra, piekła go każda łza uciekający rozpaczliwie po jego obolałych policzkach. Wnętrzności mu wrzały, czuł, że zaraz eksploduje.
Chcę ci pomóc.
- W czym?! Nie potrzebuje Twojej pomocy!
Przyjrzyj się sobie. Poczuj ten ból. Posmakuj męki czystego Cierpienia. Mrok jest nieskończenie gorszy. Straszniejszy. Mrok nie ma żadnej litości. Nie ma żadnych uczuć. Jest po prostu ucieleśnieniem Zła, które tworzyli przez stulecia wszyscy ludzie. Jest niezmierzony, ale nie niepowstrzymywany. Ponieważ pochodzi od ludzi, to ludzie muszą go zniszczyć.
- Nie wiem, o czym mówisz
Mistrz wam nic nie powiedział?
- Mam dość! Bawisz się ze mną !
Nie! Posłuchaj! Potrzebujecie mojego żywiołu! Pomogę ci go odnaleźć!
- Najbardziej mi pomożesz, jak stąd odejdziesz!
Głos zamilkł. Lloyd usłyszał jeszcze tylko ciche westchnienie i nagle całe cierpienie zaczęło z niego schodzić, przeszywając go przenikliwym bólem. Wrzasnął. Czuł, jakby ktoś siłą zdzierał z niego skórę. Darł się, aż zachrypiał.
I nagle obudził się.
Leżał na podłodze swojego pokoju. Drzwi na balkon były szeroko otwarte. Czuł jak nie może zaczerpnąć powietrza. Łapczywie walcząc o każdy oddech wybiegł na balkon.
Kiedy się uspokoił, spojrzał tępo na horyzont. Delikatny podmuch wiatru zmierził mu włosy.
Wsłuchaj się w strach. Będę w nim, a poprzez niego w tobie. Wskażę ci drogę ku prawdzie. Nie będzie bolało. No, może troszkę.
Lloyd westchnął. Wodząc nieobecnym wzrokiem po gwiazdach, szepnął cicho w otchłań nieba:
- Tato... Pomóż mi...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top