Rozdział 3 - Balkon cz.1
Domek był mniejszy niż Jay się spodziewał. Ale i tak był spory. Na parterze znajdowała się kuchnia, łazienka, jadalnia i mała pracownia. W samym środku budynku stały schody, niczym kręgosłup całej konstrukcji. Na piętrze wokół nich szerokim kwadratem rozciągały się sypialnie. Były to malutkie pokoje, skromnie umeblowane, z mikroskopijnymi balkonikami. Jay wybrał taki z widokiem na plaże. Kochał wodę. Po za tym oprócz tej plaży i małego ogródka po drugiej stronie domku dookoła rozciągał się jedynie gesty las. Gdzie nie spojrzeć wszędzie drzewa, zieleń aż po horyzont. Szczęście, że jest chociaż ta plaża. Zwariować można od tej zieleni.
Zaczerpnął głęboko czystego powietrza. Nyi by się tu spodobało. Przejrzyste morze, gorący piasek, wysokie, dziko rosnące drzewa, świeża, morska bryza... Aż czuć sól w ustach. Muszę ją tu kiedyś zabrać.
Sól nagle przybrała nieprzyjemnie mocny smak. Nie myśl o niej. To tylko rok. Tylko rok. Jak będziesz o niej myślał będzie trudnej. Pamiętaj, to tylko rok. Tylko rok. Rok...
Znów poczuł sól na języku. Ale tym razem to nie bryza. To łzy.
Kopnął w barierkę i krzyknął. Musiał się na czymś wyżyć, bo inaczej się wyleje. Nie może tak stać i patrzeć w morze. Na pewno nie w morze. Musi coś zniszczyć.
Strzelił błyskawicę w niebo. Błysk, huk, grzmot. I nagle deszcz. Proszę, tylko nie deszcz, tylko nie kolejna woda...
Lunęło.
Jay wystawił twarz na deszcz. Woda oblewała go całego. Nie odróżniał już łez od deszczu wśród potoków na jego twarzy, ale wiedział, że oba płyną równie mocno.
Wystawił pięść, strzelił kolejny piorun. Rzucił drugą w powietrze i niebo znów błysnęło. Raz za razem, błyskawica za błyskawicą, wysyłał niemą wiadomość. Nie ważna była treść, ważny był adresat.
Opuścił ręce. Wziął głęboki, przerywany oddech. Zamknął oczy. Spróbował wyobrazić sobie jej głos. "Jay, ty mazgaju, obiecałeś mi, że nie będziesz płakał! " Nie płaczę, to deszcz. Bardzo słony deszcz. Twój zresztą, ty go dla mnie zrobiłaś, tak jak ja dla ciebie te błyskawice... Prawie poczuł jej dłoń na policzku, jej usta...
Przeszedł go dreszcz. Mara minęła. Było mu zimno. I pusto. Cały świat był pusty. A on był wielką czarną dziurą robiącą z tej pustki jeszcze większą pustkę... Nic, nic, nic, czarna dziura... Zaśmiał się. Zwariowałem.
Pukanie. Głuche. Puste.
Skrzywienie drzwi. Kroki. Szelest firanki.
- Jay, wszystko dobrze?
Miał cały czas odchyloną do tyłu głowę, zamknięte oczy. I nie miał zamiaru zmieniać tej pozycji. Nie chciał też wiedzieć, kto go uraczył swoją obecnością. Chciał być sam. Sam na sam z deszczem.
Rozłożył ręce.
- A nie widać?
Cisza. Szum deszczu. Nie poszedł sobie. Nie zadał pytania. Wkurzający typ. To na pewno Zane.
- Dobra, nie musisz krzyczeć, już wchodzę, przecież się nie pali...
Spojrzał z niechęcią na kumpla. Zaskoczyło go to, co zobaczył w jego nindroidowych oczach: ten sam ból, ta sama tęsknota, współczucie... A nawet łzy... Właściwie to jakby patrzył na samego siebie...
- Nie przyszedłem cię pocieszać.
Jay zrozumiał.
Wyciągnął do niego rękę w teatralnym geście.
Zane zmarszczył brwi. Podał mu rękę, a ten gwałtownie wyciągnął go z wnętrza ciepłego pokoju na balkon, w sam środek ulewy. Zamknął drzwi. Zapraszającym gestem wskazał podłogę. Zane nie zrozumiał. Dopóki Jay się na niej nie położył. Ułożył rękę pod głową.
- To jakaś terapia aquarelistyczna? - spytał Zane.
- Tak, kuracja przeciwsercowobólowa deszczem.
Zane skrzyżował ręce.
Jay wskazał niebo.
- Musisz się ukompatybilnić z deszczem.
Nindroid stał chwilę bezradny. W końcu odpuścił i też się położył.
- Nie sądziłem, że się tu obaj zmieścimy - rzekł Jay. - Trochę mało tu miejsca.
- Według moich obliczeń zmieścilaby się jeszcze jedna osoba.
- Byłoby trochę ciasno...
- Ale przytulnie.
Jay uśmiechnął się.
- Pod warunkiem, że byłaby to Nya.
- A czemu nie Pixal?
- Stary, Pixal jest z blachy. Byłoby niewygodnie.
- Wcale nie.
- A właśnie, że tak.
- To zaproszę ją na swój balkon. Jest z widokiem na ogród, ona lubi takie rzeczy...
Jay westchnął.
- Nya od zawsze kochała morze. A tu jest taka piękna plaża...
- Coś ty? Piękniejsza niż ogród?
- O niebo?
- A dałbyś głowę?
- Tylko oko.
Zaśmiali się.
- Zane, powiedz mi jak to jest, że ty... No jesteś normalniejszy, bardziej... ludzki, gdy myślisz, gdy mówisz o...
- O Pixal?
Skinął głową.
- Myślałem, że wiesz.
Jay zastanawiał się przez chwilę.
- Czy... ja też zachowuję się inaczej, gdy...
- Bardzo nawet. Przeprowadzałem analizę i wyszło, że...
- Kiedy? Co? Jak? Gdzie? Analizowales mnie?!
-....że jesteś 4,63 razy bardziej żartobliwy, ruchliwy, radosny, podniecony i rozgadany, gdy w pobliżu jest Nya.
Jay zaśmiał się.
- Zapomniałeś dodać: "szczęśliwy".
- Owszem.
Przez chwilę pozwalali, by w ciszy oblewał ich deszcz.
- Wiesz, ta twoja kuracja deszczem nawet działa. Chociaż w teorii nie powinna.
- Dzięki. Woda zawsze mnie uspokaja. Przypomina mi o niej. Ale jeśli często tu będzie padać, to chyba zwariuję. To lasy deszczowe?
- Puszcza. Rzadko tu pada.
- Dziwne, że trafiła nam się akurat ulewa...
- I to z piorunami. Choć nie ma burzy.
Jay podniósł się na łokciach.
- Za dużo wiesz. Trzeba cię zdezaktywować.
Zane namyślał się nad odpowiedzią o minutę za długo.
- Pixal to już kiedyś powiedziała? - zgadł.
- Nawet nie raz.
Jay znowu opadł na mokrą podłogę.
- Chciałem cię pocieszyć, a tylko cię dołuje.
- Nie, pomogłeś. Naprawdę. Ja po prostu... Tyle czasu była dosłownie częścią mnie, że teraz czuję się w połowie pusty...
- Nie wiedziałem, że nindroidy są zdolne do takich uczuć.
- Nie żartuj. Ja naprawdę ją kocham.
- Wierzę ci.
Zane odwrócił się w jego stronę.
- A ty?
- Co ja?
- Czy kochasz Nyę?
- Tak, no przecież!
- Powiedziałeś jej to kiedyś?
- Wprost? Nigdy...
- Nie sądzisz, że ona tego potrzebuje? Zamierzałeś kiedykolwiek jej to powiedzieć?
- Tak! Pewnie, że tak!
- To czemu tego nie zrobiłeś?
- W zasadzie chciałem, ale... Ja... - zmieszał się, usiadł. - Miałem już pierścionek, okej? Chciałem jej się oświadczyć, rozumiesz? Ale tego nie zrobiłem...
- Dlaczego?!
- Bo, bo, bo... - upadł na plecy, zakrył twarz dłońmi. Po chwili ciągnął dalej. - Od tego dnia, kiedy dowiedziałem się, że jednak coś do mnie czuje, że... że... że też mnie kocha... Chciałem... - zaciął się. Westchnął i zaczął jeszcze raz. - Minęło pół roku. Nie tak łatwo zdobyć pierścionek, jak się okazało. Ale w końcu go miałem, podjąłem decyzję, byłem gotowy i... zdenerwowany. Wiesz: co powie? A jak odmówi? Czy nie za wcześnie? Byłem zdenerwowany i rozdrażniony jak nigdy. Szczęście nie pomogło... Pokłóciłem się z nią, wiesz jak wyszło...
- Ostro.
- Tak w wielkim skrócie... Byłem tak wściekły... Gdybyś teraz nie zapytał, pewnie nadal nosiłbym to w kieszeni - to mówiąc wyciągnął małe pudełko i zaczął obracać w palcach. - Czemu nie pamiętałem na moście? Mogłem to jeszcze wtedy zrobić... A teraz rok czekania, rok, robocie, rok! Jeszcze rok...
Głos mu się załamał. Wbił wzrok w niebieskie pudełko w dłoniach. Czekał na to, co powie Zane. Ale słyszał jedynie płacz deszczu.
Spojrzał na przyjaciela. Twarz miał surową, zastygłą jak lód, wzrok wbity w pudełko. W oczach malował mu się głęboki smutek, głębszy niż morze...
Jay opanował się. Schował pudełko z powrotem do kieszeni.
- A ty? Czemu się jeszcze nie oświadczyłeś?
To nie było najlepsze pytanie. Ale innego nie miał.
Zane westchnął.
- Bo nie mogę.
Jay powoli zmarszczył brwi.
- Widziałeś kiedyś ślub dwóch robotów?
Zrozumiał. Ale pozwolił mu mówić dalej.
- Nie, nie widziałeś, bo czegoś takiego nigdy nie było i nie będzie. Co z tego, że uratowaliśmy świat ileś tysięcy razy? Nindroid nie może się ożenić, wyjść za mąż, wieść spokojne życie w małym domku pod miastem, bo to nie człowiek. Nindroidy nie mają serca, nie mogą czuć, nie mogą kochać. Ale nienawidzić już mogą, co? Tak mogą, dlatego są złe i sam fakt, że zostawiamy je w spokoju, że mogą sobie gdzieś tam istnieć, jest wielką łaską od społeczeństwa. Fajnie, ocalił nam życie, super, ale ile to było? Rok temu? Dwa? No co wy, ludzie, to było tak dawno, po za tym to tylko jego nędzna podróbka zrobiona przez Chena, a wszystko od Chena jest złe do szpiku kości, o ile je ma, a nie ma, bo nie jest człowiekiem, nic nie czuje, to tylko puszka po farbie, przydatne czasem, fakt, ale kiedyś się zepsuje i co wtedy? A jak nas wszystkich zaatakuje? Podpali nasze domy, zabije nasze dzieci... Nie, nie możemy pozwolić mu mieszkać swobodnie wśród nas. A już na pewno nie może się żenić, wykluczone!
Zane wrzasnął. Z trudem oddychał.
Jay zdążył usiąść obok, gdy ten nawijał. Deszcz powoli ustępował. Jay położył mu rękę na ramieniu.
- Dla mnie jesteś bardziej ludzki niż większość ludzi na tym świecie. I jesteś wspaniałym, niezastąpionym przyjacielem. Pamiętaj, cokolwiek by się stało, nie jesteś sam - zniżył głos, szepcząc mu do ucha. - Po za tym, nikt nie musi wiedzieć o ślubie. Nie wyślemy tym 'ludziom' zaproszeń. Niech może będzie jedynym świadkiem jak Wu wysila swoje umiejętności aktorskie, by jak najlepiej wypaść w roli księdza.
Zane spojrzał na niego z niewielką iskierką nadziei w oczach.
- Dzięki, stary.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top