Rozdział 8

Witajcie
Zanim rozdział to mam prośbę:
Nie zabijcie mnie po jego przeczytaniu.
Miłego czytania 😊

*********

POV Lloyd

Latałem nad miastem już kilka godzin, bezskutecznie próbując uspokoić swoje myśli. Czułem jednocześnie żal, smutek, gorycz i gniew. Gniew jakiego jeszcze nigdy nie czułem. Lodowaty i pusty gniew wypełniający mnie całego i zdający pochłaniać wszystkie inne emocje. Tak, jakby się nimi karmił.
- I po co Ci to było Lloyd? - zasypywałem się pytaniami - Po jasną cholerę ją pocałowałeś?!? Przyszedłeś tylko pogadać, nie wyrywać jakąś dziewczynę.
Ale właśnie. Dlaczego ja to zrobiłem? Co jest ze mną nie tak, że nie potrafię odsunąć od siebie osoby, która chciała mnie zniszczyć? Dlaczego wciąż coś do niej czuje?
- CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?!? - wykrzyczałem na całe gardło, nie panując nad sobą.

Nagle gdzieś w dole usłyszałem jakieś krzyki. Spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem trzy dziewczyny otoczone przez pięciu uzbrojonych w miecze członków gangu.
Bez namysłu rozkazałem smokowi zanurkować. Gdy byłem już jakieś pięć metrów nad drogą, smok zniknął, a ja z gracją wylądowałem na ulicy, mimowolnie sięgając ręką za plecy.
Kiedy nic nie wyczułem, od razu sobie przypomniałem że nie zabrałem że sobą broni.
- Eeeeeehh - westchnąłem i zbliżyłem się do napastników, którzy najwidoczniej woleli najpierw rozprawić się z bezbronnym przybłędą - Zostawcie je.
Na ich nieszczęście, ale i chyba moje, dalej buzował we mnie gniew.
Otoczyli mnie i przyjęli pozycje wyjściowe.
- I po co Ci to było? - zapytał jeden z napastników z uśmiechem na twarzy - Nie martw się. Załatwimy to szybko.
W momencie, gdy skończył mówić, dwóch z nich, którzy stali przede mną, ruszyli do ataku. Zrobiłem unik, przeskakując nad nimi, a gdy znalazłem się już spowrotem na ziemi, przyzwałem swoją moc. I to był największy błąd tego dnia.
Zamiast zieloną energią, moja dłoń zapłonęła fioletowym ogniem. Momentalnie straciłem nad sobą kontrolę.
Wystrzeliłem wiązkę mrocznej energii prosto w plecy pierwszego przeciwnika, a ten odleciał na kilka metrów i grzmotnął o jeden że znaków.
Drugi z przeciwników na swoje nieszczęście popatrzył, co się stało z jego kumplem, dzięki czemu zdobyłem czas aby do niego dobiec. Akurat odwrócił się do mnie, gdy płonącą ręką zapodałem mu dwa uderzenia w brzuch, jedno w twarz i ostatnie ponownie w brzuch, odrzucając go jeszcze mocniej niż poprzedniego.
Pozostała trójka ruszyła na mnie.
Zdołałem jednak wystrzelić w dwóch z nich po jednej kuli mrocznego dymu. Uniosłem ich w powietrze, dusząc przy okazji, po czym bezlitośnie zderzyłem ze sobą. Upadli na ziemię, a ja zobaczyłem ostatniego mężczyznę, stojącego zaraz obok mnie i biorącego zamach. Zasłoniłem się ręką, w której nagle pojawił się czarnofioletowy sztylet. Natychmiast zablokowałem atak i wykonałem bronią obrót, wykręca przeciwnikowi broń z ręki i odrzucając. Sztylet zniknął z mojej ręki, a ja zacząłem okładać napastnika ze wszystkich stron. Nagle poczułem, że moje oczy płoną, po czym zapodałem ostatniemu potężnego kopniaka z półobrotu, a ten poleciał i huknął o ścianę budynku.
Stałem i dyszałem z ogromnym uśmiechem na twarzy. Moje oczy i dłonie płonęły iście mrocznym ogniem, a moje wnętrze wypełniała soczysta nienawiść.
Rozejrzałem się wokoło i nagle poczułem pustkę. Uświadomiłem sobie, co właśnie zrobiłem. Padłem na kolana i popatrzyłem na ręce. Dłonie wciąż płonęły, a żyły były ciemnofioletowe.
- Co ja zrobiłem? - zdołałem z siebie wydusić. Wcześniejszą nienawiść i gniew zastąpiły teraz wyrzuty sumienia i ból. W pewnym momencie ogień zniknął. Rozejrzałem się jeszcze raz. Dostrzegłem, że napastnicy żyją i zwijają się z bólu.
Ulżyło mi nieco.
- Muszę jak najszybciej porozmawiać z Wu - postanowiłem.
Z trudem utworzyłem smoka, który nie był zielony lecz fioletowo zielony. Przerażony wsiadłem na niego i czym prędzej poleciałem do klasztoru. Był środek nocy.
- Oni pewnie od zmysłów odchodzą, myśląc gdzie ja się podziewam - pomyślałem.

Nie wiem, która była godzina, gdy doleciałem do klasztoru, ale panował w nim mrok.
- Prawdopodobnie wszyscy śpią - pomyślałem - Wybacz wujku, ale ty sobie nie pośpisz.
Wylądowałem na dziedzińcu i pędem rzuciłem się w stronę wejścia, mając gdzieś, czy kogoś po drodze spotkam.
Na szczęście nikogo nie było. Przebiegając przez salon, zobaczyłem jedynie Jay'a i wtuloną w niego Nyę. Spali. Prawdopodobnie zasnęli przy oglądaniu filmu.
Nie zwracając na nich większej uwagi, skierowałem się do pokoju senseia.
Zapukałem i otworzyłem drzwi.
Pusto. Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem, że w pokoju mamy się świeci. Bez namysłu ruszyłem w tę stronę.
- Mamo potrze... - zacząłem przerażony po wejściu do pokoju lecz szybko przerwałem, gdyż zobaczyłem coś niemożliwego. Otwarłem tylko usta, a łzy spłynęły mi po twarzy.

W pokoju przy biurku stał Wu. Zaś na łożku siedziała mama, a obok niej...
- Tata? - zdołałem wyjąkać.
W tym momencie wszystkie emocje związane z moim ojcem powróciły, chwilowo zapełniając pustkę, którą czułem.
Tak, na łóżku siedział Garmadon. Ale nie ten czteroręki i zły do szpiku kości. Jakimś cudem był..... normalny.
Upadłem na kolana, gdyż zrobiło mi się słabo.
W tym samym momencie cała trójka, która była w pokoju podeszła do mnie.
- Nie podchodźcie do mnie - powiedziałem, gdy byli oddaleni o kilka kroków - Coś się ze mną dzieje.
Pokazałem im ręce, których żyły wciąż były fioletowe.
- Lloyd co się stało? - spytali jednocześnie moi rodzice.
Zawahałem się, ale widząc, że naprawdę się o mnie boją, opowiedziałem im dokładnie wszystko, od momentu spotkania z Harumi, na której wspomnienie, ojciec lekko się wzdrygnął.
- Bardzo to interesujące - oznajmił Wu, a wszyscy popatrzyliśmy się na niego jak na wariata.
- Co jest w tym takiego interesującego bracie? - rzucił oskarżycielsko Garmadon - Przecież on się zamienia..... We mnie.
- Nikt się w nic nie zamienia - zaprotestował Wu - Chłopak po prostu uwolnił moc Oni.
Moi rodzice popatrzyli na wujka rozumiejąc, o co tu chodzi. Lecz ja nie rozumiałem.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się że mną dzieje? - spytałem, wciąż będąc na podłodze.
- Jak wiesz Pierwszy Mistrz Spinjitzu zrodził się z Oni i ze Smoka. Ty odziedziczyłeś jego moc, a więc moc kreacji, ale i moc zniszczenia.
- Całe życie trenowałeś tylko moc kreacji, gdyż nie sądziliśmy, że moc zniszczenia da o sobie znać - dodał mój ojciec - Niestety dała.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytałem wśród płaczu.
- Jedynym wyjściem jest nauczyć się panować nad tą mocą, żeby ponownie nie przejęła nad tobą kontroli - oznajmił Wu - Innego wyjścia nie ma.
W tym momencie całe moje życie runęło. Nagle mam posiadać moc Oni?!? Może zaraz się dowiem, że ponownie będę władał złotą energią? To już będzie dramat. Po co mi to wszystko?
Krew ponownie zaczęła we mnie buzować i poczułem jak moje oczy ponownie zaczynają płonąć.

I nagle poczułem ulgę. Ktoś podszedł i przytulił mnie mocno. To był mój ojciec. Nie widziałem go, ale poczułem. Wiedziałem, że to on i tak naprawdę cieszyłem się, że to on. Potrzebowałem tego. Wtuliłem się w niego i zacząłem płakać.
W tym jednym momencie cały ból, nienawiść, gniew i pustka zniknęły. Wydawało mi się, że również oczy powróciły do normalnego stanu.
Po długiej chwili Garmadon wypuścił mnie i wstał.
- Pójdę spać z nim - powiedział - Dla bezpieczeństwa.
Mama i Wu pokiwali potwierdzająco głowami.
- A jutro jeszcze raz zajmiemy się tym problemem - dodał wujek i ruszył w ślad za nami zostawiając Misako samą w swoim pokoju.

-

POV Harumi

Płakałam. Pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę płakałam. Leżałam skulona na swoim prowizorycznym łóżku i starałam się uspokoić. Na marne. To było silniejsze, ode mnie. Lata bólu, cierpienia i nienawiści powróciły teraz, zadając jeszcze większy ból.
Gdyby tego było mało w mojej głowie toczyła się batalia myśli.
- Dlaczego on to zrobił? Po tym wszystkim co uczyniłam. Dlaczego chce mi pomóc? Dlaczego nie potrafi zapomnieć? Co on jeszcze we mnie widzi? Przecież jestem potworem. Bezdusznym potworem. Potworem bez uczuć.
A jednak leżę tu i nie potrafię się uspokoić.
Dlaczego kazałam mu odejść? On chciał mi pomóc. On rozumie co ja czuje. Dlaczego kazałam mu odejść?
Co jest ze mną nie tak?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety, która, jak się okazało siedziała obok mnie.
- Moja droga - powiedziała spokojnym i ciepłym głosem - Co się stało?
Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby odeszła, ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego wybuchłam jeszcze większym płaczem i zaczęłam drżeć.
Poczułam, że ktoś kładzie rękę na moim ramieniu.
Po chwili zsunęła mi kaptur z głowy i odgarnęła włosy z twarzy.
Podniosłam się i spojrzałam na kobietę rozmazanym przez łzy wzrokiem. Zobaczyłam starszą kobietę i nie wiem czemu, ale wtuliłam się w nią wciąż płacząc, a ona zaczęła mnie gładzić po plecach.
- Ciii... - wyszeptała - Spokojnie. Już dobrze.
Po długiej chwili uspokoiłam się, odsunęłam od niej i popatrzyłam w na jej twarz. Widać było, że wiele przeszła, ale ma jeszcze siłę. W przeciwieństwie do mnie. Ja chciałam zniknąć. Po prostu przestać istnieć. Wiedziałam, że kolejnego bólu nie zniosę.
- Powiesz co Cię gryzie? - spytała, a w jej głosie nie było słychać żadnego nacisku. Chciała mi pomóc.
- J-ja.... nie m-mogę - powiedziałam niepewnie - Zrobiłam okropne rzeczy. Jestem potworem. Ja nie m-mogę.
- Ja również popełniłam w życiu mnóstwo błędów - powiedziała i lekko posmutniała - Wielu z nich do teraz żałuję. Widzę, że coś Cię bardzo gryzie, a ja chcę Ci pomóc. Opowiesz mi?
Nie wiem dlaczego, ale się zgodziłam.
Przez długą godzinę opowiadałam historię całego mojego życia.
Gdy skończyłam, ponownie wybuchłam płaczem. Zdążyłam jednak zobaczyć, że kobieta delikatnie przeraziła się tego wszystkiego. Chciałam spowrotem opaść na koc, wiedząc, że kobieta potępi wszystko co zrobiłam. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu tak się nie stało.
Przyciągnęła mnie ponownie do siebie obejmując czule, a ja ponownie wtuliłam się w nią.
- Jak Pani może jeszcze mnie pocieszać, po tym co się o mnie dowiedziała? - spytałam wśród płaczu.
- Ponieważ po części rozumiem twój ból - powiedziała, a ja odsunęłam się trochę i popatrzyłam na nią ze zdziwieniem - Pożeracz zabrał mi męża, syna i córkę. Przez pewien czas czułam pustkę, którą szybko zapełnił gniew i nienawiść. Nienawiść do świata za to co mnie spotkało. Ale szybko zrozumiałam, że to nic nie da. Tylko jeszcze bardziej pogrąży mnie w bólu. Pogodziłam się ze stratą. Nie było oczywiście łatwo, ale miałam wsparcie przyjaciół. Sama się od tego nie uwolnisz. Potrzebujesz kogoś, kto Cię wesprze. A teraz idź się prześpij i przemyśl, czy nie warto przyznać się do błędu i poprosić kogoś o wsparcie, zwłaszcza, że ten ktoś był gotowy dla ciebie zginąć.
Po jej słowach przetarła dłońmi moją twarz, uśmiechnęła się i odeszła.
Przez chwilkę siedziałam i zastanawiałam się nad jej słowami, po czym ponownie naciągnęłam kaptur na głowę i położyłam się wciąż płacząc. Po chwili zasnęłam.

Obudziłam się, gdy słońce było już wysoko, ale wydawało mi się, że jest jeszcze przed południem. Zmusiłam się do przyjęcia pozycji siedzącej. Wciąż chciało mi się spać i miałam ogromną ochotę przespać cały dzień, ale coś kazało mi wstać. Wstałam i poszłam przemyć twarz z zaschniętych łez. Burczało mi nieco w brzuchu, ale zignorowałam to. Gdy wróciłam, usiadłam na kocu i zaczęłam rozmyślać nad wszystkim, co się wydarzyło wczoraj. W mojej głowie po raz kolejny rozpoczęła się wojna. Nie wiedziałam co mam robić.
Z jednej strony chciałam zniknąć, wyparować z tego świata, zaś z drugiej strony coś kazało mi posłuchać kobiety i udać się do ninja.
Po długiej chwili zdecydowałam.
Wstałam i zaczęłam składać koce. Wiedziałam, że oba nie wmieszczą się do torby. Obejrzałam się dookoła. Nikogo w pobliżu nie było. Wyspałam zawartość torby na jeden z kocy - skórzaną sakiewkę, zgiętą kartkę papieru i sztylet oraz maskę zemsty i pęknięte maski iluzji i nienawiści. Mimowolnie zastanowiłam się, czy dałoby się je naprawić.
- Nie Harumi. Przestań. Nie tego chcesz - powiedziałam szybko do siebie.
Wsadziłam koc do torby, po czym upchałam do niej maski. Sztylet schowałam za paskiem, a sakiewkę przywiązałam do niego.
Mój wzrok zatrzymał się nagle na kartce papieru. Rozłorzyłam ją. Było to zdjęcie małej mnie z rodzicami. Łza spłynęła mi po policzku.

Schowałam zdjęcie do torby, założyłam ją na ramię i wzięłam do ręki drugi koc.
Podeszłam do trójki siedzących pod ścianą dzieci i wręczyła im koc, po czym udałam się w kierunku jednej z uliczek.
Nagle usłyszałam jakieś głosy i szybko schowałam się za ścianą.
- A niech sobie te ninjasy atakują - powiedział jeden z nich, a ja od razu rozpoznałam głos jednego z członków gangu - Nowy ma ponoć dla nich jakąś niespodziankę.
- O nie - pomyślałam - Jaki nowy? I jaka niespodzianka? Teraz to już napewno muszę ostrzec ninja.
- Wiesz może coś więcej? - zapytał z ciekawością w głosie drugi.
- Nie wiem za wiele, ale ponoć ma jaką starożytną truciznę, czy kto tam wie jak to się nazywa - odpowiedział pierwszy.
Wyprostowałam się przerażona.
- Starożytna trucizna? - powtórzyłam - Muszę się pospieszyć.
Ich głosy zaczęły cichnąć, więc zaryzykowałam i wyjrzałam zza ukrycia.
Okazało się, że są na drugim końcu uliczki.
Nagle przy ścianie po lewej zauważyłam dwa motory. Prawdopodobnie należące do nich. Upewniłam się, że mnie nie zauważą i ruszyłam. Gdy wsiadłam na jeden z motorów, tamta dwójka mnie zauważyła.
- Heeej.. - zawołaj jeden z nich i oboje od razu ruszyli w moim kierunku. Naszczęście ja już odpaliłam motor i zaczęłam pędzić w ich stronę, na co ci ledwie uniknęli potrącenia odskakując w ostatnim momencie.
- To teraz pędem do pałacu - powiedziałam i przyspieszyłam.

Po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce. O dziwo pałac nie był strzeżony. A raczej to co z niego pozostało po moich wybrykach.
Zostawiłam pojazd przed schodami prowadzącymi do wejścia i pobiegłam do środka. Kiedy dotarłam do drewnianych schodów, zaczęłam szukać przycisku ukrytego pod nimi.
- Niech on tu dalej będzie. Prosz.... - przerwałam, gdy usłyszałam ciche kliknięcie.
Na ścianie przede mną pojawił się wyraźny zarys ukrytych drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazały się strome schody.
Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w dół. Po chwili dotarłam do kolejnych drzwi. Były zamknięte, ale nie na klucz. Weszłam do niewielkiego pomieszczenia, w którym stał stół i półka z szufladami. Podeszłam do półki i wysunęłam dolną szufladę.
- Tak - wykrzyczałam na widok przedmiotu, którego szukałam.
Upchnęłam go do torby i szybko ruszyłam spowrotem.
Praktycznie wybiegłam z ruin pałacu, odpaliłam motor i skierowałam się do klasztoru ninja.
- Obym nie dotarła za późno - modliłam się w duch, pędząc przez miasto.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top