Rozdział 7

TW: Brutalne, drastyczne sceny, samookaleczanie się.

ROZDZIAŁ MOŻE DOPROWADZIĆ DO POGORSZENIA SIĘ WASZEGO STANU PSYCHICZNEGO LUB CHĘCI UŚMIERCENIA MNIE. PROSZĘ NIE JEŚĆ ANI NIE PIĆ PRZY CZYTANIU (TE OSOBY BĘDĄ WIEDZIEĆ).

JEŻELI CZUJESZ SIĘ GORZEJ PROSZĘ O ZACHOWANIE OSTROŻNOŚCI LUB WSTRZYMANIE SIĘ Z CZYTANIEM.

**********

- Królowo mamy ich - oznajmił jeden z moich najlepszych generałów.
- Świetnie - oznajmiłam - Przyprowadźcie ich tu.
- Jak rozkażesz - powiedział i wyszedł.

Rozwaliłam się jeszcze bardziej na swoim tronie w sali tronowej. Siedziałam w swojej chromowanej zbroi bez hełmu w koronie. Do paska miałam przypiętą czarną maskę Oni. Tą powstałą z połączenia wszystkich trzech.
Czułam się naprawdę potężna, a na dodatek właśnie moimi więźniami stali się ninja.
A skoro o nich mowa. Właśnie moi żołnierze wprowadzają ich do sali. Całą dziewiątkę zakutą w łańcuchy blokujące moce. Mieli ponure i wkurzone miny.

Zostali ustawieni w szeregu trzy metry przed moim tronem. Wszyscy pragnęli zapewne rozszarpać na strzępy. Wszyscy oprócz jednej osoby. Oprócz Lloyda. Był spokojny lecz było aż za dobrze widać, że wewnątrz toczy naprawdę potężną wojnę.

- Na kolana przed królową - oznajmił jeden z generałów.
- Nigdy nie pokłonię się przed tą ździrą - wysyczał Kai, za co oberwał w tył głowy od jednego z żołnierzy i upadł na ziemię stękając z bólu.
- Odwalcie się od nie go. Kai.... - zawołały jednocześnie Nya i Skylor i zaczęły się miotać, przez co zostały kopnięte od tyłu w nogi i upadły na kolana.
Podniosłam rękę, powstrzymując żołnierzy od zadania ciosu, a następnie wstałam i podeszłam do nich.

- Dziewczyny nie są mi potrzebne - oznajmiłam po chwili namysłu, a te zaczęły wierzgać jeszcze bardziej.
Każda jednak była trzymana w żelaznym uścisku. Czterej Oni stojący za nimi unieśli trzymane w ręce topory, po czym zadali śmiertelny cios. Krew bryzgnęła na wszystkie strony, najbardziej brudząc moich żołnierzy i Lloyda, który stał zaraz obok dziewczyn, na środku szeregu. Na mój znak Oni puścili cztery ciała, które upadły na ziemię, na której już zaczęła powstawać kałuża krwi. No dobra trzy ciała i jedną kupę metalu, gdyż była tu także Pixal. Odziwo cios był tak mocny, że i jej systemy padły, co można było wywnioskować, po dużym snopie iskier, który z niej wystrzelił.

- Nieee - krzyknęli Jay, Cole i Zane starając się oswobodzić z uścisku. Bezskutecznie. W zamian zostali przewróceni i przyciśnięci do ziemi.
- Dlaczego to robisz? - spytał Lloyd, w którym gniew najwyraźniej zaczął brać górę - Przyjaźniliśmy się. Byliśmy jak rodzina.
Stojący za nim Oni chciał go uciszyć lecz powstrzymałam go.
- Mój drogi - powiedziałam podchodząc do niego i dotykając jego twarzy, co chyba mu się nie spodobało - Są rzeczy ważne i ważniejsze. Tyle razy broniliście Ninjago, które zawsze jest niszczone. Wiesz, że kiedyś przegracie, a cała kraina umrze. Zamierzam uchronić wszystkich od tego.
- Ale dlaczego one - spojrzał na cztery ciała po jego prawej - Dlaczego je....
- Zabiłam? - dokończyłam i zmniejszyłam odległość między naszymi twarzami - Ponieważ mi przeszkadzacie.

Blondyn nie wytrzymał i przywalił mi z  główki, przez co lekko zatoczyłam się w tył. Stojący za nim Oni wyciągną pas i zaczął nim dusić chłopaka.
- Czekaj - rozkazałam szybko, a żołnierz poluzował pas pozwalając Lloydowi oddychać - Najpierw tamci.

Spojrzałam na czterech leżących ninja. Pilnujący ich Oni chwycili swoje młoty bojowe i wzięli zamach.
- Nieeeee - krzyknął blondyn, gdy głowy jego przyjaciół zostały brutalnie zmasakrowane, tworząc cztery krwawe abstrakcje, po czym padł na kolana.

Czułam się świetnie. Za chwilę zacznę wprowadzać moje plany w życie i nikt mnie już nie powstrzyma, przed ocaleniem wszystkich 16 krain. Pozostał jedynie Lloyd.

Odczepiłam zza pasa maskę i założyłam ją. Przez moje ciało przeszła potężna energia.
- On jest mój - powiedziałam do żołnierza, a ten odszedł.
Chwyciłam blondyna za gardło i uniosłam go.
- Zrozum Lloyd - powiedziałam, gdy ten wierzgał i starał się złapać oddech - Lubię was... Lubiłam, ale nie mogę dopuścić do ponownych konfliktów i śmierci. Zapewnię bezpieczeństwo wszystkim. Wybacz, że nie będziesz mógł tego zobaczyć.
- H-h-ha-a-a - chłopak starał się coś powiedzieć, ale nie zdołał. Zacisłam palcie na jego szyi jeszcze mocniej, aż nagle usłyszałam głośne chrupnięcie....

- NIEEEEEE - obudziłam się gwałtownie cała zalana potem, nie mogąc złapać oddechu. Wszystko wokół wirowało. Nagle do pokoju wbiegli Lloyd i Kai.
- Leć po mistrza - krzyknął do bruneta blondyn, po czym podbiegł do mnie.
- Rumi uspokuj się - powiedział czułym lecz przerażonym głosem, chwytając mnie za ręce - To był tylko koszmar. Proszę cię uspokuj się bo się udusisz. Rumi.

Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki, a w uszach zaczęło mi szumieć.
Zaraz się uduszę. Zaraz umrę.

Nagle do pokoju wbiegł Wu z jakąś strzykawką. Wbił mi igłę w ramię i wstrzyknął jakąś substancję.

Przed oczami miałam już kompletną ciemność, gdy nagle mogłam spowrotem oddychać. Wzięłam kilka naprawdę łapczywych wdechów, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Gdy czarna plama sprzed oczu zniknęła, zobaczyłam, że są tu wszyscy. Lloyd właśnie przecierał kciukami moją twarz z łez.

Po kilku minutach mój oddech się ustabilizował lecz serce wciąż waliło jak szalone.

- P-p-preppraszam - zaczęłam łamiącym się głosem - J-ja n-n-niech-hciałam was o-obudzić.
- Nie mów tak drogie dziecko - powiedział Wu - Nic się nie stało. Zresztą i tak nikt już raczej nie spał. Jest prawie dziewiąta.
- Chodźcie - oznajmił Garmadon - Dajmy jej odetchnąć.

Po tych słowach wszyscy wyszli. Został jedynie Lloyd, który siedział obok i gładził moje dłonie. Nagle niekontrolowanie wybuchłam płaczem.
- L-lloyd j-ja, ja n-nie ch-hciałam...
- Ciiii, w porządku - powiedział szeptem - Nikt nie jest zły. Wręcz przeciwnie. Martwimy się. To nie jest twoja wina. Proszę cię nie zadręczaj się tym.

Leżałam, trzymana za ręce przez blondyna, powoli się uspokajając. Nawet nie wiem, kiedy ponownie zasnęłam.

Obudziłam się ponownie jakiś czas później. Zaskakujące, że Lloyd wciąż siedział obok. Nie wiem ile spałam lub czy wychodził w trakcie, ale teraz tu siedział. Uśmiechnął się.

- Wypij to - powiedział zabierając kubek stojący na półce lecz, gdy zobaczył jak bardzo trzęsą mi się ręce odstawił go spowrotem - Zrobimy inaczej. Usiądź.
Pomógł mi się przesunąć, tak że siedziałam oparta o tył łóżka i ścianę. Następnie ponownie wziął kubek i pomógł mi wypić napój, który jak się okazało, był herbatką uspokajającą. Za dobrze znam ten smak.

Gdy wypiłam wszystko odstawił kubek i podał mi talerz z kanapkami.
- Nie chce jeść - powiedziałam cicho.
- Rumi musisz coś zjeść - oznajmił spokojnym i zmartwionym głosem blondyn.
- Lloyd proszę. Nie chce jeść. Później zjem.
- No dobrze - westchnął i odłożył talerz  na półkę - Ale zjedz później. Musisz jeść.
- Zjem - przerwałam mu - Ale nie teraz. Teraz nie chcę.

Chłopak pokiwał głową. To nie tak, że nie chcę, żeby się martwił. Po prostu po takim szoku nie da się od tak powrócić do normalności. Potrzeba czasu.
- Lloyd - powiedziałam, a chłopak spojrzał na mnie - Czy.....mogłabym cię prosić.....abyś zostawił mnie samą?
- Jeżeli naprawdę tego potrzebujesz...
Pokiwałam głową.
- Dobrze - oznajmił i pocałował mnie w czoło - Jak coś to wołaj.
Po tych słowach wyszedł.

Siedziałam na łóżku tępo gapiąc się w ścianę naprzeciwko. Cały czas byłam roztrzęsiona, nawet pomimo herbatki. Lecz nie to było najgorsze. Czułam, że zaczynają się budzić moje stare potwory. Te, z którymi nie potrafię walczyć.

Po dość długiej chwili poddałam się. Wyszłam z łóżka chwiejnym krokiem. Zabrałam czystą bieliznę, zielone leginsy, czarną podkoszulkę i dużą zieloną bluzę z jakimś nadrukiem. Tak. Tą też zabrałam Lloydowi. Chyba połowa jego bluz jest u mnie, przez co musi kupować nowe. Podeszłam jeszcze do biurka. Wyciągłam z szafki jedną rzecz i zawinęłam ją w bluzę. Z tym ekwipunkiem ruszyłam do łazienki.

Zaryglowałam drzwi i położyłam rzeczy na półce. Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam twarz największego potwora i największej pomyłki świata.

Rozwinęłam bluzę i chwyciłam schowany w niej nóż. Starałam się walczyć lecz to było silniejsze.

Przejechałam kilka razy ostrzem po skórze lewej ręki. Patrząc na pojawiającą się krew, poczułam, jak wszystko się ze mnie ulatnia. Cały ból, złość i cierpienie ucichło.

W końcu było dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top