Rozdział 4

Obudziłam się w jakimś dziwnym, mrocznym miejscu. Byłam w jakimś lesie. Ale nie takim zwykłym lesie. Ziemia była fioletowoczarna. Drzewa wyglądały jak zrobione z ciemnego kryształu. Pomyślałam, że może z czarnego ametystu. Niebo było bardzo ciemne, i wszędzie unosiła się fioletowa mgła. Było strasznie.

- Dasz radę Harumi - powiedziałam do siebie - Przechodziłaś gorsze rzeczy, a to jest tylko gra.
Założyłam kaptur i chustę, po czym ruszyłam przed siebie szukając czegokolwiek. Przedzierając się przez las wielokrotnie zahaczyłam o coś ostrego raniąc się. Rękawy bluzy były potargane, ale jakoś się jeszcze trzymały.

W końcu wyszłam z tego przeklętego lasu. Znalazłam się w dolinie otoczonej z trzech stron górami. Na samym środku doliny znajdowała się jakaś bardzo dziwna wioska. Nie była ona duża, ale jednak robiła wrażenie. Uznałam, że ruszę w jej kierunku.

Gdy zbliżyłam się do wioski, okazało się, że domy są zbudowane z tego samego materiału co te pseudo drzewa. A może po prostu domy były zbudowane z tych drzew? Mniejsza o to. Nagle w oddali zobaczyłam jakiś ruch. W pobliżu nie było żadnych ludzi więc przestraszyłam się i dla bezpieczeństwa wyciągłam miecz.

Gdy zbliżyłam się jeszcze bardziej okazało się, że w wiosce ktoś mieszka. Lub raczej coś. Zobaczyłam humanoidalne istoty o czarnej skórze, dziwnych twarzach z kłami i fioletowymi oczami oraz rogami. Niektórzy zamiast zwykłch nóg mieli takie, które przypominały kozie nogi. Nie musiałam się zastanawiać kim, czym są te istoty. Były identyczne do tych, o których opowiadał mi Lloyd. To byli Oni.

Coś mnie ciągnęło do tej wioski. Nie wiem co, ale było silne wręcz kazało mi do niej wejść.
Przechodząc między domami, przed którymi stali Oni byłam przerażona. Ale....oni też byli. Mniejsze istoty, zapewne dzieci, tuliły się do większych odwracając ode mnie wzrok. Ci co patrzyli, nie skupiali swojego przerażonego wzroku na mnie lecz na mieczu. Zastanawiałam się nad tym przez chwilę, po czym schowałam miecz i ruszyłam dalej.

Po krótkim marszu doszłam do dużego placu, na końcu którego stał największy budynek z czymś przypominającym niewielki taras i odchodzącymi od niego schodami. Coś na nim stało, ale z tej odległości nie potrafiłam dostrzec co to jest.

Nagle kątem oka zauważyłam, że Oni zaczęli się zbierać wokół mnie. Szeptali.
Zaczęłam panikować. Moje serce zabiło szybciej. To mój koniec. Jako jedyna umrę z rąk tubylców. Świetnie.
I nagle coś sobie przypomniałam. Dzwon jeszcze nie zabił. Teoretycznie jestem jeszcze nieśmiertelna. Nie wiem tylko na jak długo, ale jestem.

Odziwo to informacja podniosła mnie lekko na duchu. Zaczęłam iść w stronę budynku. Gdy się do niego zbliżyłam, schodami zaczęło schodzić kilku dorosłych i uzbrojonych osobników. Zatrzymałam nię, a mój żołądek wywinął fikołka. Nie miałam jak uciec gdyż pozostali otaczali mnie z boków i z tyłu, a przede mną byli wojownicy i budynek. Nie było zbyt ciekawie.

Wojownicy stanęli w szeregu, a jeden z nich, ten z największymi rogami, podszedł do mnie. Byłam przygotowana na ewentualny atak lecz nie na to co się rzeczywiście wydarzyło. Istota, zapewne jakiś generał, uklęknął, a cała reszta poszła w jego ślady.
- Królowo - oznajmił niskim, zniekształconym głosem - Nareszcie doczekaliśmy się twojego powrotu.

Autentycznie mnie zatkało. Z całej siły starałam się powstrzymać śmiech, żeby ich nie urazić i nie narobić sobie wrogów. I nagle coś sobie uświadomiłam. Co jeśli oni są tak zaprogramowani, że ufają jedynie komuś, kto kontroluje ich moc? To by pasowało, no bo nagle się okazało, że władam ich mocą. Może mogliby mi pomóc?

- Wstańcie moi drodzy - oznajmiłam spokojnym, ale stanowczym głosem - Cieszę się na wasz widok lecz padam z nóg.
- Zatem zasiądź ponownie na swoim tronie i odpocznij - oznajmił, wskazując coś na tarasie. Teraz zauważyłam, że rzeczywiście był to tron, zbudowany z czarnej skały i zwieńczony czymś wyglądającym jak wielkie rogi Oni.
Ruszyłam schodami i zasiadłam na tronie. Gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam sporą ilość Oni. Aż dziw, że wszyscy mieszczą się w tej wiosce. Wojownicy, którzy zapewne byli strażą, stanęli na schodach. Domyśliłam się, że to dla mojej ochrony.

- Królowo. Twoja korona - oznajmił generał, stojący obok. Na dość dużych, otwartych dłoniach trzymał owalny przedmiot.
Ściągnęłam z głowy kaptur i zsunęłam z twarzy chustę. Wzięłam koronę, wykonaną z czarnego ametystu i ozdobioną fioletowymi kryształami i założyłam na głowę, przez co rozległy się radosne okrzyki.

- Klólowo, klólowo zlobiś te magićne śtućki? - usłyszałam dziecięce głosiki i spojrzałam na tłum. Zauważyłam dość dużą grupę małych Oni - Plosimyyyy.
- Gdybym ja tylko wiedziała o co wam chodzi - pomyślałam i do głowy wpadł mi pewien pomysł. Kiwnęłam palcem, patrząc na stojącego obok generała, po czym lekko przechyliłam się w jego stronę. Ten przykucną i również się do mnie nachylił.
- Jest sprawa - oznajmiłam szeptem - Otóż przed powrotem tutaj stoczyłam dość ciężką walkę, podczas której przeciwnik rzucił na mnie zaklęcie i wymazał mi z pamięci to, jak posługiwać się mocą. I teraz nie wiem co robić. Mógłbyś mi jakoś pomóc?
- To dlatego masz tą ohydną postać człowieka? - spytał - Nie możesz powrócić do swojej postaci?
- Zgadza się - oznajmiłam. Nie wiedziałam, że potrafię tak świetnie kłamać.
- Co do mocy - oznajmił - Zawsze zamykałaś oczy, tak jakby się rozluźniałaś i bach. Jest moc. Z tego co pamiętam mogłaś tworzyć kule energii, tworzyć przedmioty, zmieniać wygląd i coś jeszcze, ale niestety nie wiem co, ponieważ nie mówiłaś. 
- Nie przejmuj się. Bardzo mi pomogłeś - oznajmiłam i wstałam, a generał wrócił na swoje miejsce.

- No to jedziemy - pomyślałam, wyciągnęłam ręce lekko przed siebie i zamknęłam oczy.
Wdech i wydech. Uda się.
Skupiłam się na znalezieniu czegokolwiek co wyzwoliłoby moc.
Nagle poczułam, jak coś przeze mnie przepływa. Podobne uczucie czułam podczas używania masek, ale to było silniejsze. Znacznie silniejsze.

Mimowolnie otworzyłam oczy. W moich rękach pojawiła się kula fioletowej energii. Dokładnie taka jaką wytwarzał Garmadon i Lloyd.
Po chwili wyrzuciłam kulę w powietrze, a ta eksplodowała kilkanaście metrów nad ziemią, zamieniając się chmurę fioletowego dymu i mniejsze kule energii. Po kilku sekundach wszystko znikło, a ja usłyszałam radość dzieciaków.

Nagle niewiadomo skąd rozległ się dźwięk dzwonu.
- Zaczęło się - powiedziałam.
- Co się dzieje królowo? - zapytał generał.
- Możliwe, że nadchodzi zagrożenie - oznajmiłam - Zbierz żołnierzy i ochraniaj  wioskę. Ja muszę wyruszyć i powstrzymać pewne osoby.
- Nie możesz zostać tutaj?
- Lepiej jeżeli zmierzę się z nimi daleko stąd. Uchronię wioskę przed zniszczeniem, a wy napewno dacie sobie radę z pojedynczymi niedobitkami.
- Dobrze. Zajmę się obroną.

Wszyscy zaczęli się rozchodzić w popłochu. Po chwili i ja wstałam, zabrałam swoje rzeczy, naciągnęłam kaptur i chustę, po czym ruszyłam w stronę lasu z którego przybyłam.

Gdy byłam już daleko od wioski zaczęłm się zastanawiać nad pewnymi słowami: "To dlatego masz tą ohydną postać człowieka? Nie możesz powrócić do swojej postaci?"
O jaką postać chodziło?
Zatrzymałam się.
Postanowiłam to, sprawdzić, choć nie wiedziałam jak. Zamknęłam oczy i ponownie się skupiłam.
Poczułam jeszcze mocniejszy przepływ mocy, przez który z mojego gardła wydobył się krzyk. Upadłam na ziemię podpierając się rękami. Czułam ból, jakby coś wydostawało się ze mnie oraz usłyszałam odgłos targanego materiału.

Po chwili wszystko się uspokoiło.
Podniosłam się cała dygocząc i otwarłam oczy. Wydało mi się, że wszystko jest jakby bardziej fioletowe, tak jak wtedy w pokoju. Teraz uświadomiłam sobie, że ból głowy minął.
Popatrzyłam na ręce i zamarłam. Były czarne i z niewielkimi pazurami. Rozejrzałam się i dostrzegłam kawałek dalej jakiś staw.
Podeszłam do niego i przeglądłam się w tafli wody. Lecz widok nie był zadowalający. Moja skóra stała się czarna. Miałam kły, a oczy stały się całe fioletowe, tak samo jak włosy. Z dwóch stron czoła zaraz pod koroną wyrosły mi rogi. Miałam również skrzydła, takie anielskie lecz czarne, które zrobiły dwie dziury w bluzie, która odziwo zmieniła kolor z białego na ciemnoszary.

- CO SIĘ ZE MNĄ STAŁO?!? - zawołałam przerażona - JEST BARDZO BARDZO ŹLE.
Dlaczego ja wogóle tak panikuję? Jestem w programie. Jak stąd wyjdę wszystko wróci do normy. Normalny wygląd i moje stare dobre życie zwykłej dziewczyny, no nie? Będzie dobrze Rumi. Będzie dobrze. Zajmij się grą i nie myśl o innych rzeczach. Tak zajmij się grą. Idź się wyżyj na wszystkich.
Miałam walczyć z Lloydem. No tak. To miał być mój trening końcowy. Mój sprawdzian. Muszę go znaleźć. Musi mi się udać.

Rozpostarłam skrzydła i spróbowałam się wznieść. Odziwo nie było to trudne.
- Pozostało ośmiu graczy - oznajmił dochodzący z niewiadomo skąd głos - Jay i Pixal odpadają.
- Muszę się pospieszyć - pomyślałam i zaczęłam lecieć nad tym dziwnym lasem.

Po pewnym czasie opuściłam mroczne tereny i dotarłam do wielkiej, zielonej polany, którą porastały sporadyczne drzewa, a w oddali było widać jakieś zabudowania. Podczas lotu okazało się, że odpadła Nya i Vania. Zostało nas sześciu.
Wylądowałam i postanowiłam iść pieszo w stronę budynków. Wyciągłam dla bezpieczeństwa miecz, gdyby ktoś nagle mnie zaskoczył. I nie musiałam długo czekać. Z drzewa przede mną ktoś zeskoczył i stanął kilka metrów przedemną. Był to Kai. Skąd wiem? Rozpoznałam po fryzurze, gdyż on zawsze musi mieć najbardziej fantazyjny fryz. Aczkolwiek teraz miał swój własny. Miał założony jakiś pancerz i maskę. Taką po prostu na twarz.
- ŁO ŁO ŁO. CZYM TY JESTEŚ?!? - zapytał przerażony, a ja zastanawiałam się, czy mnie rozpoznał.
- Twoim aniołem śmierci - oznajmiłam i zaczęłam biec w jego stronę.

Brunet wyciągną miecz i sparował mój atak. Zaczęłam zasypywać go gradem uderzeń. Zaskoczyło mnie, że miał problem z blokowaniem. Kilka razy trafiłam go, to w ramię, to w nogę.
Nagle zablokował mój cios po czym z całej siły odepchnął mnie od siebie.
Zaczął wytwarzać kule ognia, a następnie ciskał nimi we mnie. Postanowiłam, że również użyję mocy. Każdy jego pocisk eliminowałam kulą mrocznej energii. W pewnym momencie posłałam większą kulę w jego stronę. Nie zdążył wykonać uniku i z krzykiem odleciał w tył. Wykorzystałam to i podbiegłam do niego. Leżał na ziemi, nie mogąc się ruszyć. Poczułam pewną satysfakcję. Obeszłam go, po czym wbiłam ostrze miecza prosto w jego serce.

Po chwili ciało zniknęło, a tajemniczy głos ogłosił przegraną bruneta.

Z uśmiechem na twarzy wzbiłam się ponownie w powietrze i ruszyłam szukać Lloyda.

Po kilku minutach lotu, podczas którego  znowu ktoś przegrał, tym razem Cole i Zane, w końcu znalazłam Lloyda. Problem był taki, że walczył ze Skylor. Był rozbrojony i widocznie przegrywał.
Wylądowałam kawałek od nich. Na szczęście nie zwrócili na mnie uwagi.
Nagle Lloyd upadł na ziemię, a czerwonowłosa stanęła nad nim okrakiem, trzymając złamane ostrze w górze. Bez namysłu chwyciłam kuszę i wycelowałam w Skylor. Bełt wbił się jej w szyję. Dziewczyna runęła na ziemię, a z jej szyi tryskała fontanna krwi.
Po chwili, w której ja patrzyłam na wykrwawiającą się dziewczynę, a Lloyd starał się dojść do siebie, ciało Skylor zniknęło. Blondyn wstał, a gdy mnie zobaczył wytrzeszczył oczy.
- R-rumi, co Ci się stało? - spytał zatroskanym głosem, co odziwo mnie zdenerwowało bo mieliśmy walczyć.
- Przypominam Ci, że to jest program, no nie? - oznajmiłam dziwnym głosem,  starając się panować nad sobą - Czy możemy już przejść do mojego finałowego testu?
- O to Ci chodzi? - spytał zaskoczony - O walkę ze mną?
- A niby o co innego? Obiecujesz mi to od tygodni. W końcu mam okazję i nie zmarnuje jej na gadanie.

Po tych słowach rzuciłam się na niego. Lloyd zaczął sprawnie wykonywać uniki, podczas gdy ja wymachiwałam mieczem na wszystkie strony.
Nagle zablokował mój cios mieczem z energii Oni. Skubany zdążył go stworzyć.
Teraz zaczął parować moje ataki bronią, aż nagle ostrze mojego miecza pękło i rozsypało się. Lloyd wykorzystał moje zaskoczenie i zasadził kopniaka prosto w brzuch. Odturlałam się kilka metrów, po czym wstałam lekko się chwiejąc. Chłopak zaczął podchodzić do mnie. Nie miałam broni, ale szybko wpadłam na pomysł. Użyłam mocy i stworzyłam włócznię. Ku mojemu zaskoczeniu wygląd Oni zniknął. Ponownie wyglądałam normalnie.
Lloyda widocznie to zaniepokoiło, jednak nic nie powiedział. Zaczął atakować lecz ja sprawnie parowałam jego uderzenia. Nagle zablokowałam cios i wykonałam obrót odrzucając jego miecz oraz uderzając go w głowę tępym końcem. Stracił równowagę, a ja wykorzystując okazję ponownie wykonałam obrót i zadałam cios. Jak się okazało celny, gdyż przebiłam go na wylot.

Lloyd zaskoczony spojrzał na mnie, po czym runął na ziemię.
Ja stałam przez chwilę zdezorientowana, nie rozumiejąc co się właśnie stało. Zaczęłam czuć się bardzo dziwnie.
Przyklękłam przy nim. Nie wiedziałam co wogólę chce zrobić. Chyba wogóle nie myślałam.
- Wygląda na to, że wygrałaś - powiedział krztusząc się krwią, po czym przestał oddychać, a jego ciało zniknęło.
- Lloyd odpada. Zwycięża Harumi - oznajmił głos i wszystko zaczęło znikać.

Powoli otworzyłam oczy, ale nic nie zobaczyłam. Nagle oślepiło mnie ostre światło, gdy ktoś ściągnął mi coś z głowy. Siedziałam chwilę otumaniona. Gdy wzrok się przyzwyczaił i zaczęłam kontaktować, przypomniałam sobie wszystko. Rozpaczliwie zaczęłam szukać Lloyda. Gdy zobaczyłam go, od razu rzuciłam się w jego stronę. Podwinęłm jego koszulkę w poszukiwaniu wielkiej dziury w brzuchu. Gdy nic nie znalazłam, poczułam jak kamień spada mi z serca. Rzuciłam mu się na szyję.
- Lloyd ja...ja nie chciałam... To....to...to - byłam totalnie rozbita i skołowana.
- Hej spokojnie, nic się nie stało - powiedział - To była tylko gra.

Trzymałam go bardzo długo. W końcu jednak puściłam i odsunęłam się troszkę, pociągając nosem i wycierając rękawem twarz, z płynących już po niej łez.

- Chyba musimy poważnie porozmawiać - oznajmił po chwili.
- Tak - zgodziłam się - Musimy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top