Rozdział 14
- Zawsze można przecież wykorzystać kaptur - powiedział Jay.
- Chyba nie mój - rzucił Kai.
- No to losujemy - powiedział Lloyd, a ja mając ich już dość podeszłam do kołyski i wyciągłam niemowlaka - Kto przegra, oddaje kaptur.
- Pająk idzie zły, śpij, śpij - zaczęłam śpiewać lekko kołysząc dziecko na rękach - Szczerzy wielkie kły, śpij, śpij. Lepiej oczka zmruż, bo jak do łóżka wskoczy Ci.
Gdy skończyłam odłożyłam niemowlaka spowrotem do kołyski i patrzyłam jak zasypia.
- Heej. No nieźle sobie poradziłaś - oznajmił Cole.
- E tam, zmęczony był - powiedziałam. Lloyd patrzył na mnie jakimś niezrozumiałym spojrzeniem - Pewnie za dużo wrażeń. Dajmy mu trochę pospać.
Wszyscy ninja patrzyli na śpiącego niemowlaka z zaskoczeniem. Ja w tym czasie wyszłam na zewnątrz. Lloyd ruszył za mną.
Podeszliśmy do baryjerki i spojrzeliśmy w czarne chmury.
- Ojciec mówił, że nazywali to Sztormem Umarlaka - oznajmił Lloyd.
- Słuchaj, a ty wogóle pamiętasz jaki był? - spytałam niepewnie odwracając się do niego - Zanim was zostawił. Kiedy jeszcze był...zły.
- Nie. Nie bardzo - powiedział, smutno wpatrując się w nadchodzącą burzę - Byłem dzieckiem. A ty pamiętasz rodziców?
- Widuję ich czasem, wiesz, widują mnie w snach - powiedziałam - Jest dobrze, normalnie, ale....zawsze się budzę.
- Pamiętaj, nie jesteś sama - powiedział Lloyd z lekkim uśmiechem, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.
- Też nie jesteś sam - powiedziałam i zrobiłam to co on przed chwilą - Wiem, że chcą wskrzesić twojego ojca. Wiem, że to musi być dziwne i nie bardzo wyobrażam sobie, co teraz czujesz, ale cokolwiek by się działo, jestem przy tobie!
Zaczęłam się zbliżać do chłopaka, z zamiarem pocałowania go lecz Lloyd w jednej chwili wyparował.
Niebo lekko poszarzało. Po drugiej stronie statku pojawiła się niewielka czarna chmura, z której wyszedł Oni. Ten sam co w programie i w mieście.
- Czego ty ode mnie chcesz? - wydarłam się.
- Widzę, że już nas szukacie - powiedział swoim ochydnym głosem - Ale nie łudź się. Nie dacie rady.
- Rozumiem, że jesteś ich posłańcem - powiedziałam z pogardą - Cieszę się, że się mnie boją i nie przychodzą osobiście.
Nagle głowa Oni zaczęła wykręcać się w bardzo dziwny sposób, żeby zaraz powrócić wzrokiem spowrotem do mnie. Jego twarz zmieniła się jednak trochę. Była w odcieniach czerwieni i czerni.
- Witaj Harumi. Dawno się nie widzieliśmy. Zaskakujące, że przeżyłaś ten upadek. Ale lepiej dla mnie. Zabiję Cię jeszcze raz.
- Chyba w snach - powiedziałam - Nic mi nie zrobisz. To ty umrzesz.
Oni zaśmiał się złowrogo.
- Zobaczymy....
Obudziłam się, czując, że ktoś jest obok mnie i delikatnie mnie dotyka. Nie otwierałam jednak oczu. Nie miałam na nic ochoty. Chciałam cały dzień przeleżeć w łóżku.
W końcu jednak musiałam wstać. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam siedzącego na krześle obok Lloyda. Wyglądał jakby kilka minut temu omal nie zszedł z przerażenia, a teraz mu już przeszło. Kątem oka zauważyłam, że drzwi do pokoju są....wyważone?
A no tak. Przecież ja zamknęłam drzwi na klucz po kąpieli. Lloyd musiał mnie szukać, przeraził się i wbił na siłę do pokoju. A teraz siedzi tu czując ulgę, że jestem cała.
To miałoby sens. Tylko po co zamykałam te drzwi?
- Hej - powiedział po chwili - Czy mogłabyś mnie tak nie straszyć?
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Zastanowie się - powiedziałam cicho.
- Co się dzieje Rumi? Nie wyglądasz najlepiej.
- Ja... Po prostu jestem zmęczona - skłamałam, zamiast mu powiedzieć. Bo czemu by nie?
- Napewno? - blondyn widocznie się martwił, a ja toczyłam wewnętrzną walkę ze sobą - Wiesz, że możesz mi powiedzieć. Martwię się o Ciebie.
- Wiem Lloyd, ja... - nie wiedziałam dlaczego nie chcę mu powiedzieć.
- Znowu miałaś koszmar? - spytał, gdy przez chwilę milczałam.
- Nie wiem, czy to był koszmar. Raczej ostrzeżenie - powiedziałam - Byliśmy na Perle. Ty i reszta kłóciliście się o to, kto ma poświęcić kaptur na pieluchę dla małego mistrza Wu. Pamiętasz to, nie? - Lloyd pokiwał głową, wziął moje dłonie w swoje i zaczął je gładzić swoimi kciukami - Ja zaczęłam śpiewać kołysankę, dzięki której zasnął. Potem wyszliśmy na zewnątrz. Gdy miała cię pocałować, zniknąłeś. Po drugiej stronie statku pojawił się Oni. Mówił, że ich nie znajdziemy, ale wiem kogo musimy szukać.
- Kogo? - spytał Lloyd.
- Pamiętasz tego, który dał mi koronę w mieście? To jego musimy znaleźć. Nie wiem jak dokładnie to działa, ale to wyglądało tak, jakby w jego ciele żyli inni. Napewno Ukryty.
- Jest tak, jak mówili mistrzowie. Potępione dusze potrzebują nosiciela.
- Wystarczy, że znajdziemy jego - powiedziałam. Czy w końcu pojawiła się jakieś światełko nadziei?
- Wiem, że pewnie byś poleżała, ale za chwilę będzie śniadanie, po którym wylatujemy - powiedział Lloyd - Idę przypilnować przygotowań statku. Widzimy się na śniadaniu.
Po tych słowach pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Ja leżałam dalej na łóżku zastanawiając się nad tym wszystkim. Uświadomiłam też sobie, że potwornie burczy mi w brzuchu. No tak, jak się nie jadło obiadu i kolacji to tak się dzieje.
W końcu zmusiłam się do wstania. Podeszłam do szafy i naszła mnie jedna myśl. Co ja mam ubrać? Przecież my tam będziemy walczyć, a ja mam mnóstwo bluz i getrów oraz koszulek. Kilka jeansów, jakiś specjalnych stylizacji wyjściowych oraz sukienkę. Ale nic, co na nadawałoby się do walki. W końcu stwierdziłam, że chrzanić to. Ubrałam rzeczy z wczoraj, związałam włosy w kucyka i wyciągłam spod łóżka torbę. Wsadziłam do niej maskę, koronę, dwa noże i moją ulubioną bluzę: wielką, białą z czerwonymi kwiatami.
Następnie położyłam torbę na krzesło i udałam się do łazienki w celu sprawdzenia, jak źle wyglądam.
Odziwo nie było źle. Przemyłam twarz i zrobiłam lekki makijaż.
Gdy byłam gotowa, ruszyłam do kuchni, skąd dochodził piękny zapach.
W kuchni byli już wszyscy, a Zane właśnie kończył przygotowywać jajecznicę. Kai, Cole i Jay jak zawsze się kłócili. Już mnie to trochę męczy.
Wszyscy zjedli śniadanie praktycznie w ciszy, co było niespotykane. W powietrzu wisiał strach i ponura atmosfera, którą ktoś co jakiś czas starał się rozweselić.
- Za dwadzieścia minut wylatujemy - oznajmił Lloyd, gdy wszyscy zjedli - Przygotujcie. Zapasowa broń jest już na Perle, ale każdy ma zabrać swoją. Tak poza tym to chyba mamy wszystko. Jakby komuś się coś przypomniało to mówić od razu.
- Lloyd ja mam coś jeszcze, co może się przydać - powiedział Wu - Chodź ze mną.
Oboje wyszli z kuchni, a po chwili rozchodzić zaczęli się i pozostali.
- Harumi czy moglibyśmy Cię prosić na chwilkę? - spytała Misako, stojąca z mężem - Chcemy Ci coś dać.
Zaskoczyło mnie to, ale udałam się z nimi. Poszliśmy chyba do ich sypialni.
Misako podeszła do szafki i coś z niej wyciągnęła.
- Wiem, że nie powinnam tego robić - powiedziała, chyba lekko zestresowana - Ale jakoś tak wyszło.
Mówiąc to podała mi jakiś złożony, czarny materiał. Był trochę ciężki. Gdy zaczęłam go rozkładać, okazało się, że są to dwie rzeczy.
- Moje kimono - powiedziałam, gdy zorientowałam się, czym jest ten strój.
- Znalazłam go kiedyś na śmietniku. Był potargany. Zapewne ty go wyrzuciłaś. Pomyślałam, że skoro jesteś z nami, to tobie też przydałby się jakiś strój. Zabrałam ten potargany i zleciłam znajomej uszycie nowego, wraz z lekkim pancerzem, chroniącym wrażliwe miejsca. Wiem, że nie powinnam, ale stwierdziliśmy, że zrobimy dla ciebie coś takiego.
Autentycznie mnie zamurowało. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Szczerze? Wyrzuciłam ten strój dwa miesiące temu, po tym, jak Lloyd mnie uratował. Przypominał mi wszystko co zrobiłam. Ale teraz gdy na niego patrzyłam, nie czułam wyrzutów sumienia. Czułam się dobrze. Tak jakby z tego stroju emanowała jakaś pozytywna energia.
- Ja.... Dziękuję - wydusiłam z siebie - Nie musieliście.
- Ale chcieliśmy - powiedział Garmadon.
Podeszłam do nich i ich przytuliłam.
- Dobrze. Teraz leć się zbieraj - powiedziała po chwili Misako.
Ruszyłam w stronę wyjścia.
- Aha - zawołał Garmadon - Lloyd ma dla ciebie coś jeszcze.
Jeszcze bardziej zaskoczona udałam się do łazienki przymierzyć strój.
Zaskakujące, że pasował. Lecz był cięższy niż moje stare kimono, ale to zapewne przez lekki pancerz na klatce piersiowej, ramionach i nogach. Chwilę przeglądałam się w lustrze, po czym udałam się do pokoju. Wsadziłam do torby jeszcze jakieś spodnie i podkoszulkę oraz koc. Do małej kieszeni upchałam czystą bieliznę, po czym przewiesiłam torbę przez ramię i podeszłam do szafy zamkniętej na kłódkę. Otworzyłam ją i zaczęłam się zastanawiać. W szafie na specjalnych haczykach spoczywała broń. Dwie krótkie katany, kilka gwiazdek ninja oraz długi, drewniany kij.
Schowałam gwiazdki do sakiewki, którą przywiązałam do paska. Katany schowałam do pochwy, którą przewiesiłam sobie na plecach za pomocą pasa, a kij wzięłam do ręki. Z takim ekwipunkiem ruszyłam na Perłę.
Odłożyłam torbę na łóżko, które dostałam i ruszyłam na mostek.
- Wszyscy są? - spytał Lloyd i rozglądnął się po wszystkich - Są. W takim razie Zane, startuj.
Po jego słowach rozległ się odgłos budzących się do życia silników i już po chwili zaczęliśmy się wznosić w powietrze i kierować do miejsca, o którym bardzo chciałam zapomnieć.
- No to zaczynamy - pomyślałam i udałam się pod pokład, chcąc pobyć sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top