Epilog

TW: próba samobójcza, załamanie

Tydzień później

POV Harumi

Dlaczego mi to zrobiłeś? Obiecałeś, że to wszystko skończy się dobrze, a teraz siedzę tu sama. Dlaczego? Nie musiałeś się poświęcać. Dalibyśmy radę. Nie musiałeś mnie zostawiać. To tak bardzo boli. Tęsknię za tobą. Proszę wróć do mnie. Ja już sobie nie daję rady. Jest źle. Bardzo.

Przez pierwsze dwa dni nie mogłam spać. Miałam koszmary.
Trzeciego dnia było najgorzej. Wtedy zdecydowałam, że pójdę za Lloydem. Już miałam rozcinać skórę na nadgarstku, gdy do pokoju weszły dziewczyny. Powstrzymały mnie. Zabrały mnie do parku, pomimo, że nie miałam ochoty ruszać się z łóżka. Potem zapisały mnie na terapię. Mam spotkanie z psychologiem dwa razy w tygodniu, choć nie wiem, czy to coś da. Powiedziały, że mam do nich przychodzić, jeśli będę chciała pogadać. Lecz prawda jest taka, że ja chciałam rozmawiać tylko z Lloydem. A jego już nie ma.

Przez resztę dni byłam spokojniejsza. Wszyscy co chwilę pytali, jak się czuję. Zaczęło mnie to powoli męczyć. Nikt nie przechodzi tej żałoby tak bardzo jak ja. Nawet rodzice Lloyda nie są tak bardzo załamani jak ja. Tylko ja przeżywam to tak mocno. Tylko mnie boli to tak bardzo.

Dzisiejszej nocy wydarzyła się dość dziwna rzecz. Przyśnił mi się Lloyd. Lecz było to dziwne, gdyż słyszałam jedynie jego głos. Powiedział tylko: "Miałem go ukryć. Jest u mnie". Niestety obudziłam się i nic już nie usłyszałam.

Nie wiedziałam, o co chodziło lecz zaraz z rana przeszukałam cały pokój blondyna. Nie było łatwo, gdyż każda rzecz mi o nim przypominała, a wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, współczując, że już kompletnie mi odbiło. Niech sobie gadają. Nie obchodzi mnie to.

Na moje nieszczęście nic konkretnego nie znalazłam. Nie wiedziałam nawet czego mam szukać i czy wogóle miałam szukać. Lloyd nie miał bałaganu więc tym bardziej poszło szybciej.

Po poszukiwaniach wróciłam do pokoju i postanowiłam, że w końcu rozpakuję torbę i schowam do szafy broń. Tak, dalej tego nie zrobiłam. Nie miałam ochoty i siły.

Odwiesiłam broń i zajęłam się torbą.
Wytargałam z niej ubrania, które zabrałam tak na wszelki wypadek.

Spomiędzy nich wypadła jakaś kartka.
Niepewnie ją podniosłam i rozłożyłam. Było tam napisane:

Hej skarbie
Jeżeli to czytasz to zapewne podjąłem już decyzję i nie ma mnie już z tobą.

Muszę dokonać trudnego wyboru, który na zawsze odmieni nasze życia. Okłamałem Cię. Widziałem jak ta cała walka się zakończy. Widziałem, co muszę zrobić, żeby was uratować. Żeby uratować Ciebie. Nie powiedziałem Ci, bo widziałem, że jesteś w bardzo złym stanie. Nie chciałem tego pogarszać, choć zapewne zrobiłem to poświęcając się. Chcę, żebyś wiedziała, że starałem się to zmienić. Ale nie mogłem.

Nie wiem, co teraz robisz, ale proszę Cię, nie idź za mną. Nie popadaj w żałobę, która Cię zniszczy.
Chcę, żebyś ponownie zaczęła się uśmiechać. I cieszyć życiem. Wiem, że beze mnie to będzie trudne, ale cokolwiek by się nie zdażyło, ja zawsze będę przy tobie. Jeśli nie wierzysz, to spójrz na prawą rękę. Narysowałem Ci na niej literę A. Oddałem Ci część siebie, żebyś nawet jeśli ból nie minie, czuła, że zawsze będę blisko. W twoim sercu. Będę pilnował, żeby się nie rozpadło.

Zawsze kochający Cię Lloyd

Wybuchłam płaczem. Czyli jednak wiedział. Lloyd mogłeś mi powiedzieć. Znaleźlibyśmy rozwiązanie. Byłoby dobrze. Siedzielibyśmy tu teraz razem i śmiali lub rozrabiali w łóżku. Dlaczego mnie zostawiłeś?

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Do mojego pokoju weszła Vania.
- Gotowa? - spytała złotowłosa. Miała na sobie czarne spodnie i szary sweter.  Dopiero teraz sobie przypomniałam, że miała się przygotować, a zamiast tego siedzę i płaczę - Rumi skarbie.
Podeszła do mnie i mnie przytuliła.
- Rumi wiem jak to boli i że trudno się z tym pogodzić - powiedziała - Ale wiem, że będzie dobrze. Jesteś silna. Silniejsza ode mnie. Ja sobie poradziłam. Ty też dasz radę.
- Dzięki - powiedziałam po chwili odsuwając się.
- Nie ma za co - powiedziała - Masz w co się ubrać?
- Sama nie wiem - powiedziałam, przecierając twarz - Nie wiem, czy chcę tam iść. Nie dam rady.
- Dasz radę słońce - uśmiechnęła się lekko do mnie - Chodź, pokaż mi co masz. Pomogę Ci wybrać.

Po kilkunastu minutach byłam już ubrana. Wybrałyśmy czarne spodnie i również czarną bluzkę z długim rękawem. Rozczesałam na szybko włosy, zostawiając je rozpuszczone.

Wyszłam wraz z Vanią na korytarz, gdzie czekały już dziewczyny.
- Wszystko jest gotowe - powiedziała czarnowłosa i spojrzała na mnie - Idziemy?
- Chyba nie mamy innego wyjścia - oznajmiłam i powoli ruszyłam na dziedziniec - Jak myślicie, przyjdzie ktoś jeszcze? Chociaż niby kto ma przyjść skoro chyba nikt o tym nie w......

Otworzyłam szerzej oczy, zatrzymując się w wyjściu. Takiego widoku w życiu bym się nie spodziewała.
Dziedziniec klasztoru był całkowicie zapełniony. Stad widziałam, że ludzie stoją nawet na schodach poza klasztorem. Nie znałam tutaj praktycznie nikogo. Było tu wielu mieszkańców i wieśniaków, rodzice Jaya, Kaia i Nyi, ojciec Cole'a, Borg, Wężonowie, Dareth, mistrzowie żywiołów, Violet z Panem E, mieszkańcy pierwszego wymiaru, a nawet Heilitamer i kilku Oni.

Na podwyższeniu przy wejściu do wnętrza klasztoru stał Wu, Garmadon i Misako. Starali się nie pokazywać smutku, ale ja wiedziałam, że także ich to boli. Chłopaki stali obok. Wraz z dziewczynami podeszłam i stanęłam obok.

- Zebraliśmy się dzisiaj tutaj - zaczął Wu spokojnym lecz lekko łamiącym się głosem - Aby uczcić pamięć Lloyda Garmadona. Zielonego ninjy, wielkiego wojownika, mistrza energii, nigdy nie poddającego się chłopaka z wielkim sercem, ale przede wszystkim naszego przyjaciela. Pomagał wielu, nie zważając na siebie. Ważniejsze dla niego zawsze było dobro innych. Starał się uratować każdego. Lecz nikt nie zdołał uratować jego.

Zapadła chwilowa cisza, a ja wiedziałam co zaraz nastąpi. Spojrzałam na mistrza, a on lekko skinął głową. Wyszłam na podwyższenie i stanęłam tam, gdzie przed chwilą stał Wu, z trudem powstrzymując łzy.
- Lloyd nigdy nie odmówił nikomu pomocy - zaczęłam łamiącym się głosem - Pomagał każdemu i każdemu dawał drugą szansę. Nawet wrogom. Zawsze martwił się o innych, nigdy nie prosząc o pomoc. Nie wiem skąd czerpał swoją siłę, ale wydaje mi się, że z przyjaźni, braterstwa i niesionego dobra. Zarażał tym dobrem innych i nigdy się nie poddawał. Nawet jeśli nie było żadnej nadziei.

Po tych słowach zapadła cisza, a ja poczułam jak jakieś ciepło rozchodzi się we mnie. Po chwili mimowolnie wystrzeliłam w niebo kulę złotej energii, która wybuchła, zamieniając się w jakiś złoty pył, który zaczął powoli spadać na ziemię.
- To o tej części siebie mówił Lloyd - pomyślałam - Oddał mi swoją moc.

Przez następnych kilka minut wszyscy stali w milczeniu, ze spuszczonymi głowami. W pewnym momencie spojrzałam w niebo.
- Lloyd, gdziekolwiek jesteś, nigdy o tobie nie zapomnimy....

~ Koniec ~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top