Rozdział 9
- Co się dzieje Rumi? - spytał zatroskany Lloyd. Siedzieliśmy na łóżku w moim pokoju. W mojej głowie toczyła się istna wojna. Bałam się jak nigdy. To jest ten moment, gdy jesteście na 98% pewni reakcji rozmówcy, ale i tak żołądek macie skręcony w poczwórny węzeł. Nie możecie wydusić z siebie ani słowa. To byłam teraz ja. Na domiar złego jeszcze łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Ja.... Ja.... - starałam się jak mogłam lecz strach był silniejszy - Ja w-wiem, że o-obiecałam, a-ale....
- Rumi jestem tu. Nie musisz się bać - powiedział i położył swoją dłoń na mojej lewej, a ja natychmiast wyrwałam rękę i przycisnęłam do ciała.
- Ja.... Nie p-potrafię....
- Znowu to zrobiłaś? - zapytał, a w jego głosie nie było słuchać gniewu. Jedynie troskę i zmartwienie.
Nie wiem dlaczego, ale wybuchłam płaczem.
Lloyd objął mnie, przyciągając do siebie, a ja wtuliłam się w niego. On naprawdę ma ze mną trudne życie. Non stop mnie pociesza. Czasami mam tego dość. Chcę żeby był szczęśliwy, a nie musiał siedzieć przy takiej krowie jak ja, ponieważ jest mi źle.
- Rumi - zaczął tak, jakby wiedział o czym myślę - Nie wiem co Cię gryzie. Nie wiem z czym dokładnie się zmagasz, ale jeśli twoje szczęście będzie tego wymagało, to zawsze będę przy tobie. Nie ważne co by się działo. Kocham Cię i nie chcę, żeby spotykała Cię jakaś krzywda. Nie pozwolę, żeby stała Ci się jakaś krzywda. Jeżeli nie chcesz powiedzieć co się stało to nie musisz. Ja tu jestem. Jesteś bezpieczna. Nic Ci nie grozi.
Jego słowa były jak najlepszy lek na załamanie. Przy nim naprawdę czułam się bezpieczna.
- Ja zn-nowu t-to zrob-biłam L-lloyd - powiedziałam cicho wśród płaczu - J-ja znowu się cięłam.
- Ciiii. Spokojnie. Wszystko jest w porządku jestem tu.
- Nie gniewasz się? - spytałam zaskoczona.
- Dlaczego miałbym się gniewać? - ździwił się.
- No bo... No bo obiecałam, ż-że.....
- Rumi jest okej. Nie gniewam się. Domyślam się, że ciężko jest się temu oprzeć. Zwłaszcza dzisiaj. Rozumiem Cię. To normalne, że masz dość. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi powiedzieć o wszystkim.
Siedzieliśmy tak kilka minut. Następnie odsunęłam się, przecierając twarz rękawami i spojrzałam na Lloyda. Uśmiechnął się.
- Pokaż mi te rany - powiedział po chwili.
- Po co? - spanikowałam.
- Chcę zobaczyć jak jest źle i czy nie wydało się zakażenie.
Westchnęłam.
Podciągnęłam rękaw bluzy i zaczęłam odwijać bandaż. Przy końcówce pojawił się problem. Bandaż przykleił się do ran, a odrywanie go na siłę wiązało się z bólem.
- Zaczekaj - powiedział - Przyniosę wodę.
Po tych słowach wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z pensetą, wodą utlenioną kilkoma chusteczkami, nożyczkami, gazą i bandażem. Czy on czasem nie przesadza?
Lloyd odciął bandaż przy samej ręce i wziął buteleczkę z wodą.
- Może piec - powiedział i polał całe moje przedramię. Rzeczywiście zaczęło piec. Mocno. Chciałam zabrać rękę, ale chwycił mnie za dłoń i łokieć.
- Lloyd do jasnej... - łzy zaczęły spływać mi po twarzy.
- Wytrzymaj - powiedział.
Po dłuższej chwili wszystko się uspokoiło, a on puścił moją rękę i zaczął delikatnie odwijać bandaż. Gdy skończył, wziął pensetę i oczyścił sześć dość sporych ran z nitek bandaża. Teraz rany wydawały się o wiele większe niż w łazience. Zalklęłam w duchu. Było źle.
Bałam się, że zacznie krzyczeć, gdy zobaczy to wszystko. Lecz on milczał. W skupieniu czyścił i obmywał ranę. Cała ręka piekła niemiłosiernie, ale musiałam wytrzymać.
Gdy skończył, przetarł skórę gdzie nie było ran z wody, przyłożył gazę i zaczął zawijać wszystko bandażem. Na koniec spiął całość spinką i powoli spuścił rękaw bluzy, uważając na opatrunek.
- Gotowe - oznajmił.
- Wiesz, że nie musiałeś - powiedziałam.
- Ale chciałem - wyjaśnił i zaczął po sobie sprzątać. Wodę, pensetę i nożyczki odłożył na biurko, a pozostałe śmieci wyrzuciła do kosza.
Wstałam i pocałowałam go.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Nie ma za co - odparł - Opowiesz mi teraz, co ustaliliście?
- Jeżeli chcesz.
Przez następne kilkanaście minut opowiadałam mu o tym, o czym rozmawiałam z mistrzami.
- Kim mogą oni być? - blondyn zachodził w głowę, chcąc coś wymyślić. Na marnę.
- Nie mam pojęcia, ale mam wrażenie, że już ich kiedyś spotkałam. Wiem, że to absurdalne, ale jednak.
- Czyli uważasz, że stoi za tym ten Oni? - potwierdziłam - To skąd te potępione dusze?
- No bo Ci mówię, że kiedyś czułam przy kimś to samo, co czułam przy nim. Wiem, że powalone.
- Znajdziemy tego kogoś. Tego możesz być pewna.
- Jestem - oznajmiłam - Czy ja w takim razie nie powinnam teraz trenować?
- Zważając na twój stan nie powinnaś, ale jeżeli bardzo chcesz możemy iść i pokażę Ci jakieś prostsze rzeczy - powiedział, po czym wziął głęboki wdech - Ale najpierw zjemy.
Dopiero teraz poczułam przepiękny zapach dobiegający z kuchni.
Po obiedzie wyszliśmy na zewnątrz. Lloyd nie chciał iść od razu na salę, gdyż stwierdził, że lepiej będzie chwilę odpocząć po jedzeniu. No chyba, że chcę zarzygać całą podłogę. Tym argumentem mnie przekonał.
- Spróbujesz przywołać swojego wewnętrznego smoka - oznajmił, a mnie autentycznie zamurowało.
- Że jak? - rzuciłam.
- Dasz radę. Po pierwsze musisz się bardzo skupić. Ale również odstawić strach. Nie możesz się bać, gdyż bardzo źle się to skończy. Następnie użyj mocy i odnajdź w sobie smoka. Na końcu pomyśl, że jest tu. Zaraz obok ciebie.
- Ale jak? - nie wiedziałam co robić - Jak ja mam to zrobić?
- Wsłuchaj się w siebie. Uda Ci się.
Zamknęłam oczy. Moc zaczeła przeze mnie przepływać. Lecz nie tak spokojnie jak wcześniej. Teraz cała we mnie buzowała. Domyśliłam się, że nie powinno tak być. Musiałam to jakoś ogarnąć. Jakoś się uspokoić. I wtedy pomyślałam o Lloydzie. O chwilach spędzonych z nim, o pocałunkach, czułych słówkach i o tym jak mi z nim dobrze.
Nagle usłyszałam jakiś ryk i gwałtownie otwarłam oczy, słysząc klaskanie.
Zobaczyłam wielką fioletową bestię.
Krzyknęłam z przerażenia.
- Spokojnie - Lloyd stał już przy mnie - Udało Ci się. Nie musisz się bać. To twój smok.
- Czekaj - powiedziałam zdezorientowana - Mój?
Dopiero po chwili do mnie dotarło co się stało. Zaczęłam się cieszyć jak 5-cio letnie dziecko.
- To teraz spróbuj się z nim oswoić. Spróbuj go pogłaskać.
- Że jak? - teraz to mnie naprawdę zaskoczył - Że co mam zrobić?
- Pogłaskać. Pokaż mu, że nie chcesz go skrzywdzić. Spokojnie. Ręki Ci nie odgryzie.
Zaczęłam powoli podchodzić do smoka z wyciągniętą ręką. Odziwo on sam przysunął do mnie głowę. Dotknęłam go. Mimo, że był wytworzony z mocy, to i tak sprawiał wrażenie prawdziwego. Takiego z krwi i kości.
Stałam tak przez chwilę, głaszcząc go, gdy nagle Lloyd oznajmił:
- To teraz wskakuj, przelecimy się.
- NO TERAZ CHYBA NAPRAWDĘ CIĘ POWALIŁO.
- Chciałaś treningu - powiedział chłopak - No to dzisiaj nauczysz się latać na smoku.
Blondyn podszedł i stanął obok smoka, lekko się garbiąc i łącząc dłonie.
- Chodź. Pomogę Ci wsiąść.
Położyłam stopę na dłoniach chłopaka, po czym odbiłam się od ziemi, a Lloyd podniósł mnie i "rzucił" na grzbiet bestii. Następnie podał mi wodze.
- Żadnych gwałtownych ruchów - powiedział stanowczo - Trzymaj je luźno. Jeśli chcesz zwolnić, ciągniesz wodze z całych sił do siebie, jeśli chcesz skręcić, musisz je lekko skręcić w odpowiednią stronę i pociągnąć.
- A jak się startuje? - spytałam, gdy Lloyd ode mnie odchodził. Przywołał swojego smoka i wskoczył na niego.
- Musisz mocno szarpnąć wodzami - powiedział - Ale nie przesadzaj.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, a następnie wykonałam polecenie.
Smok poderwał się w powietrze w akompaniamencie mojego krzyku.
Do klasztoru wróciliśmy wieczorem. Słońce już zaszło i zaczęło się robić się ciemno.
- Chyba zdążyliśmy na kolację - oznajmił Lloyd po wylądowaniu.
- Ty chyba nie sądzisz, że ja dam rady teraz coś zjeść? - powiedziałam wciąż podekscytowana. Adrenalina buzowała w moich żyłach jak nigdy.
- Gdzie wy żeście byli? - zawołał Kai, gdy weszliśmy do kuchni.
- A lataliśmy na smokach - oznajmił Lloyd, a wszyscy otworzyli szerzej oczy.
- I nas to ominęło? - rzuciła zawiedziona Skylor i zrobiła minę smutnego pieska - Lloyd jak mogłeś?
- Tak było lepiej - oznajmił chłopak - Były pewne komplikacje, które łatwiej było załatwić w dwójkę. Następnym razem polecimy wszyscy.
- Dobra siadajcie, bo wystygnie - powiedział Zane.
- Wybacz Zane - oznajmiłam - Ale ja nie dam rady teraz jeść. Ja nie wiem jak ja się na nogach trzymam.
Wszyscy się zaśmiali.
Uznałam, że skorzystam z okazji i pójdę się umyć. Nie ubrałam się jednak w piżamę. Nie miałam zamiaru iść jeszcze spać. Podczas lotu zdecydowałam się, że zrobię dzisiaj jeszcze jedną rzecz.
Przeleżałam jakiś czas w swoim pokoju, zastanawiając się nad tym. W końcu stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam. Wyszłam z pokoju i udałam się do Lloyda.
Weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi.
- Rumi, coś się stało? - spytał chłopak, zrywając się z łóżka. Też był chyba umyty, gdyż miał na sobie czyste rzeczy.
- Wszystko w porządku. Chciałam ci tylko powiedzieć, że Cię kocham - powiedziałam, podchodząc do niego, po czym połączyłam nasze usta w pocałunku. Bardzo namiętnym pocałunku.
Zaczęłam błądzić rękami po jego torsie czując jego napięte mięśnie, a on położył swoje na moich plecach i zaczął powoli zjeżdżać nimi w dół. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy zbliżył się do pośladków.
Gdy dotarł do ud, oplotłam rękami jego szyję, a on uniósł mnie, trzymając za uda i pośladki, po czym przyparł do ściany.
Po chwili zaczął mnie całować po szyi, a ja odchyliłam głowę, dając mu większy dostęp, cicho jęcząc. Przejechał z lewej strony szyi do prawej, po czym ponownie wrócił do ust.
Całowaliśmy się bardzo namiętnie i zachłannie, a ja z każdą chwilą chciałam więcej.
Wykorzystałam okazję, że byłam przez niego trzymana, przerwałam całowanie, sciągłam bluzę i rzuciłam ją na podłogę, wracając do ust chłopaka.
Po chwili Lloyd odszedł ze mną od ściany, zbliżył się do łóżka i rzucił mnie na nie, po czym ściągnął koszulkę, ukazując dobrze zbudowane ciało. Gdy do mnie podchodził, również sciągnęłam swoją bluzkę, pozostając w koronkowym staniku i kładąc się na środku łóżka.
Blondyn wszedł na łóżko będąc na czworaka i znalazł się nade mną opierając się na łokciach po obu stronach mojej głowy. Rękami i nogami blokował mi jakąkolwiek ucieczkę lecz ja nie chciałam uciekać.
Chłopak ponownie zaczął mnie całować, wisząc nade mną. Po chwili zaczął zjeżdżać ustami po szyi, całując ją i zatrzymał się na dekolcie. Moje ręce powędrowały do jego rozporka. Gdy go rozpinałam, poczułam, że miejsce intymne chłopaka twardnieje. Przestał mnie całować i sam ściągnął spodnie, odrzucając je. Zrobiłam to samo, przez co pozostaliśmy w samej bieliźnie.
Blondyn zaczął muskać ustami i całować mój brzuch. Ja w tym momencie rozpięłam i ściągłam stanik, a po chwili pozwoliłam Lloydowi ściągnąć moje koronkowe majtki. Kilka sekund później ściągnął swoje bokserki, ukazując mi swoją męskość. Przybliżył się i wszedł we mnie, dając nam obojgu upragnione uczucie, na co głośno jękłam, ściskając prześcieradło.
Było wspaniale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top