Rozdział 16 ~Finał~

Hejka. Lecimy z finałem. Z góry przepraszam za błędy. Wiem, że się pojawią, ale wyłapanie ich wśród ponad 4k słów to wyzwanie. Ale już nie przedłużam.
********

- Udało się - oznajmił Jay, gdy znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu.
- No udało - zgodził się Kai - Ale nie ma portalu.
Wszyscy zaczęli się rozglądać. Rzeczywiście. Portalu nie było. Utknęliśmy tu.
- Dopiero co tu przyszliśmy, więc portal nam niepotrzebny - stwierdził Lloyd - A napewno znajdziemy drogę powrotną. A teraz ruszajmy. Trzeba poszukać czegokolwiek. Nie możemy tu zostać.
- Dajcie mi chwilę - powiedziałam. Byłam osłabiona.
- W porządku - oznajmił Lloyd - Możemy chwilę zaczekać.

Wszyscy usiedliśmy na fioletowoczarnej ziemi. Wszystko tutaj wyglądało podobnie jak w Ninjago lecz było w mroczniejszych barwach. Niebo było fioletowe, a skały czarne lub ciemno szare. Drzewa, których było mało w tej okolicy wydawały się być zrobione z jakiegoś ciemnego kryształu. Tak jak wtedy w programie.

Uświadomiłam sobie po chwili, że wciąż mam wygląd Oni. Wszyscy zerkali na mnie przerażeni. Nie chciałam tego.

Spróbowałam powrócić do swojego ludzkiego wyglądu lecz nie mogłam użyć mocy. Było źle. Bardzo źle.
- Lloyd? - zawołałam, a blondyn podszedł do mnie - Nie mogę użyć mocy. Nie mogę się przemienić. Ja nie chcę tak wyglądać. Lloyd ja nie....
- Rumi spokojnie - powiedział i mnie przytulił - To napewno minie. Nie panikuj. Będzie dobrze.
- Nie będzie - zaczęłam płakać - Jest źle. Jesteśmy na jakś zadupiu, nie wiemy gdzie mamy iść, czego szukać. W każdej chwili możemy zostać zaatakowani. Możemy tu zginąć. Zginiemy tu.
- Harumi - powiedział stanowczo Lloyd, odsuwając mnie od siebie. Spojrzałam w jego oczy. Nie było w nich jednak gniewu. Była troska i....chyba trochę strachu? - Wiem, że się boisz, ale obiecuję Ci, że wszyscy wrócą. Przeżyjemy. Rumi proszę.
- Nie składaj dziewczynie obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać - powiedziałam, po czym wstałam i pobiegłam do drzewa stojącego jakiś kawałek dalej. Usiadłam na ziemi oparta o nie bokiem i skulona zaczęłam płakać, walcząc z myślami, które nie były kolorowe.

Nie wiem ile tak siedziałam lecz w końcu podszedł do mnie Zane.
- Wiem, że nie jesteś w stanie, ale musimy ruszać - oznajmił - Nie możemy tu zostać.
- Już idę - powiedziałam cicho i wstałam, zabierając rzeczy.
Wróciliśmy do reszty, już gotowej do wymarszu. Jedynie Lloyd klęczał nieco dalej na ziemi odwrócony do wszystkich plecami.

- Co on robi? - spytałam.
- Nie wiadomo - oznajmił Jay - Poszedł tam chwilę temu, mówiąc: Muszę coś zrobić". I dalej tak klęczy.
- Myślę, że on wie, co się wydarzy i musi ochłonąć - rzuciła Nya - Pamiętacie jak szliśmy do kryjówki Ukrytego? Mówił, że miał wizję. Co jeśli teraz też tak jest?
- No to możemy to wykorzystać - powiedział Cole - On wie co się stanie i możemy to zmienić.
- To tak nie działa Cole - powiedział Zane - Nad takim czymś ciężko zapanować, nie mówiąc już o zmianie czegokolwiek.
- Lloyd wraca - oznajmiła nagle Skylor i wszyscy odwrócili się w tę stronę. Lecz coś było nie tak. Wyglądał jakby przed chwilą płakał. Nie podobało mi się to.
- Lloyd co się stało? - spytał Kai.
- Nic. Wszystko dobrze - powiedział, ale ja wyczułam kłamstwo - Medytowałem, starając się czegoś dowiedzieć, ale nic nie wyszło. Po czymś takim zawsze tak wyglądam. Jest to strasznie energochłonne.

Nie wierzyłam mu. Jego głos był dziwny. Tak jakby dowiedział się przed chwilą czegoś strasznego.
- Ruszajmy - oznajmił - Nie traćmy czasu.
- Ale w którą stronę? - spytała Nya.
- Tam - powiedział i wskazał na odległe góry - Tam musimy iść.
- Skąd wiesz? - spytałam, uważnie się mu przyglądając.
- Przeczucie - oznajmił i ruszył we wskazanym przez siebie kierunku. Wszyscy ruszyliśmy za nim.

- Z Lloydem jest coś nie tak - wyszeptałam do Nyi po jakimś czasie - Nie podoba mi się to.
- Mi też nie - zgodziła się czarnowłosa - Ale raczej to on wie tutaj najwięcej. Musimy mu zaufać.
- Spróbuję z nim pogadać - oznajmiłam i wyprzedziłam wszystkich, podbiegając do blondyna, który szedł samotnie na przedzie.
- Hej co jest? - spytałam, idąc obok niego. Wciąż wyglądał jakby dręczyło go coś okropnego - Wyglądasz okropnie.
- To przez medytację - powtórzył swoją wymówkę - Chciałem przewidzieć, jak to się skończy, ale nic nie widziałem. A taka umiejętność jest bardzo wyczerpująca.
- Wiesz, że Ci nie wierzę? - powiedziałam prosto z mostu - Powiedz co zobaczyłeś.
- Mówię Ci, że nic - a ten dalej swoje - I to jest chyba najgorsze. Że nic nie zobaczyłem.
- Nie chcesz mnie dobijać, prawda?
- Nie o t... Stójcie - wyszeptał, unosząc rękę - Tam ktoś jest.
Byliśmy obecnie w jakimś wąwozie z zapewne wieloma przejściami, które znają tylko mieszkańcy.

Nagle drogę zagrodzili nam wojownicy o czarnych twarzach. Wycelowali w nas włoczniami i mieczami.
- Lloyd odcieli nam drogę - zawołał Kai, już sięgający po swoje miecze, tak jak pozostali.
- Opuśćcie broń - zawołał stanowczo Lloyd - Jesteśmy na ich terenie.
- Ale Lloyd...
- Powiedziałem opuśćcie broń - powtórzył blondyn, po czym zwrócił się do Oni w jakimś niezrozumiałym języku - Hii hess garran. Bugans manszz. Dą zą du guryzaszz.
- Shre naza? - odpowiedział Oni opuszczając broń - Garum garrannu?
- Kuzdur bagu, ombi - powiedział Lloyd.
- Giagazu. Dibitiu - zawołał Oni, a jego kompani opuścili broń. Nagle zza szeregu wyszedł inny Oni. Najwyższy i w pełnej zbroi.
- Witaj Lloyd - powiedział w naszym języku - Czekaliśmy na was. Wybaczcie nam tę sytuację, ale musimy pilnować naszych terenów. Zwłaszcza, że jest z wami ktoś wyglądający jak Oni - mówiąc to spojrzał na mnie i schylił lekko głowę - Królowo.

Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że wciąż mam na głowie koronę.
- Chodźcie za mną - poinformował Oni i ruszył w głąb wąwozu. Udaliśmy się za nimi.

Lloyd cały czas szedł obok tego Oni i z nim rozmawiał. Ja zrównałam krok ze Skylor i szłam obok niej chyba cały czas.

- Nie wydaje Ci się to wszystko dziwne? - spytałam szeptem, gdy nie mogłam już wytrzymać ciszy.
- To jest dziwne - poprawiła mnie czerwonowłosa - On kłamie. On coś widział, tylko nie chce powiedzieć.
- Musi mieć powód dlaczego nie chce - powiedziałam.
- No niby tak, ale co musiałby zobaczyć, że nie chce nam powiedzieć? - powiedziała Skylor.
- Może zobaczył co się stanie i chce to jakoś zmienić? - zasugerowałam - Nie wiem co można wogóle zobaczyć.
- Ja też nie. Miejmy nadzieję, że nam powie, albo się uspokoi.

Po długim marszu wyszliśmy z wąwozu, a naszym oczom ukazało się ogromne miasto. Wyglądało jak wyjęte ze średniowiecza, co dodatkowo dodawało mu uroku i tajemniczości. Co ciekawe, nie wyszystko tu było w czerni i fiolecie. Obecne były także inne barwy.

Po następnych kilkunastu minutach męczącego marszu byliśmy już wewnątrz miasta. Ku ździwieniu wszystkich nie było tu ponuro i mrocznie. Tętniło tu życiem. Wokół budynków krzątały się istoty. Gdzieniegdzie było słychać radosne wołania dzieci oraz nawoływania kobiecych głosów. Nie wyglądało to jak opisy Oni w różnych opowieściach. Było to najzwyklejsze, żyjące własnym życiem miasto.

W końcu dotarliśmy do dużego budynku. Oni otworzył drzwi, a naszym oczom ukazała się wielka i pomimo małej ilości dekoracji, urokliwa sala z kilkoma stołami. Na jej końcu stał tron. Siedział na nim dość rosły Oni w granatowych szatach.

- Witajcie przyjaciele - oznajmił niskim głosem i wstał - Oczekiwałem waszego przybycia. Dziękuję ci Alirze. Możesz już odejść.
Oni który nas przyprowadził skinął głową, po czym wyszedł. Wszyscy podeszliśmy nieco bliżej.
- Heilitamerze - powiedział Lloyd i się ukłonił. Zrobiliśmy to samo - Aża klaka du. Zak flaka gliszu.
- Mor egens skelu - powiedział Oni - Robisz postępy młody Garmadonie. Bardzo miło mi was w końcu poznać. Wielcy ninja. Wielcy wojownicy. Najodważniejsi z najodważniejszych.
Ale zapewne jesteście zmęczeni podróżą. Moi służący zaprowadzą was do pokoju. Odpocznijcie, a później wszystko omówimy.
Po tych słowach jak na zawołanie, do sali weszło dwóch Oni i pokazali, żebyśmy szli za nimi.
- Harumi, czy mógłbym Cię prosić, żebyś na chwilę została? - spytał Heilitamer - Chciałabym zamienić z tobą słowo.
- Dobrze - powiedziałam niepewnie. Moi przyjaciele wyszli z sali, a ja zostałam sama z władcą. Bałam się.

- Nie bój się moja droga - powiedział, jakby wyczuwając moje emocje - Nic Ci nie zrobię. Jesteś zbyt ważna.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytałam - Od kiedy to wszystko się zaczęło, nękają mnie koszmary.
- Hmm... Ściągnij koronę - polecił. Wykonałam polecenie i podałam mu przedmiot. On zaczął się mu przyglądać. Po chwili jego ręce i korona zapłonęły czarnym ogniem. Dało się słyszeć jakieś stłumione krzyki, dochodzące jakby z korony.

Po chwili wszystko wróciło do normy.
Heilitamer podszedł do mnie i położył swoją prawą dłoń na moim czole i głowie. Zaczął coś szeptać, a przez moje ciało przeszło dziwne mrowienie. Po kilku sekundach skończył to co robił i odsunął się, podając mi koronę.
- Teraz jest bezpieczna - oznajmił, a ja wyciągłam rękę po przedmiot. Lecz to co zobaczyłam, zaskoczyło mnie. Moja ręka była normalna. Całe ciało było normalne. Mój ludzki wygląd powrócił.
- Jak ty....? - ze ździwienia nie mogłam wydusić żadnego słowa.
- Jestem władcą Oni - powiedział - Mogę bardzo wiele w związku z energią Oni.
- Mogę spytać, co zrobiłeś?
- Korona była przeklęta. Klątwa ta ma zapewnić temu co ją rzucił dostęp do osoby, która dostanie koronę. Czyli w tym wypadku do ciebie. Gdy ma ten dostęp, może kontrolować twoje sny, narzucać je, a nawet się w nich pojawiać. To czarna magia Oni. Przykro mi, że Cię to spotkało.
- Czyli, że cały czas ktoś mnie straszył, prawdopodobnie chcąc mnie zniszczyć? - spytałam, zaczynając rozumieć, to co się ze mną działo.
- Zapewne - zgodził się - Zwłaszcza uwzględniając to, jak bardzo ważna jesteś.
- Właśnie. Co do tego - zaczęłam - O co chodzi z tym tytułem "Królowej". Ty słyszałam, że jesteś Generałem. Czy w tym wypadku nie jestem ważniejsza?
Heilitamer zaśmiał się.

- Struktura władzy wśród Oni jest nieco inna niż u was - oznajmił - U nas władcę Królestwa nie nazywa się królem, a Generałem. Król i królowa natomiast, to określenia na proroków i wielkich wojowników, których przybycie, zapowiadane jest od zarania dziejów. I ty jesteś właśnie tą wielką wojowniczką.
- Przecież to niemożliwe - zaprzeczyłam - Ja jestem...nikim.
- Moja droga - powiedział, kładąc dłonie na moich ramionach - Nie jesteś nikim. Jesteś kimś bardzo ważnym. A jeśli nie wierzysz, pomyśl o tym w ten sposób. Jesteś miłością, że tak powiem, praktycznie boga, a to już jest coś. Twoje przeznaczenie jest tak samo ważne jak Lloyda. Po prostu musisz w to uwierzyć. A teraz leć do przyjaciół i odpocznij. Należy Ci się.
- Dziękuję - powiedziałam i ruszyłam korytarzem, w którym zniknęli ninja.

Po chwili odnalazłam pokój, który wygladał podobnie jak wielka sala. Wszyscy leżeli na zwykłych łóżkach i rozmawiali. Jedynie Lloyd medytował na podłodze przed łóżkiem. Bałam się o niego.

- Harumi - zawołała Nya - Nie wyglądasz już jak Oni.
- Jak widać - oznajmiłam uśmiechnięta, widząc ich radość.
- To co robimy? - spytał Jay - Nudzi mi się trochę.
- Ja bym się zdrzemnął - oznajmił Cole - Ta wędrówka była męcząca.
- W sumie sam ten.... Oni powiedział, żebyśmy odpoczęli - powiedział Kai - A nie wiem jak wy, ale mi się wydaje, że się ściemnia.
- Jak ty chcesz rozróżnić, czy się ściemnia, czy nie skoro niebo jest tutaj mocno fioletowe? - rzuciła Skylor.
- Przecież jest ciemniej - wyjaśnił Kai - Plus... Albo mniejsza o to. Ja się idę zdrzemnąć.
Po tych słowach obrócił się na bok i więcej się nie odezwał. Reszta poszła w jego ślady. Jedynie Lloyd cały czas klęczał w bezruchu. Gdy przez chwilę nie przestawał, również się położyłam, odkładają wcześniej rzeczy, które miałam przy sobie. Zamknęłam oczy i po chwili zasnęłam.

POV Lloyd

Otworzyłem oczy, gdy byłem pewny, że wszyscy zasnęli. Było mi źle, że się tak zachowuję, ale musiałem. Wyszedłem z pokoju i zacząłem iść korytarzem, oglądając przeróżne symbole i malowidła na ścianach. Nie wiedziałem co one oznaczały, ale wyglądały dość interesująco.
- Nie możesz spać, co? - usłyszałem nagle znajomy mi, niski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Heilitamera.
- Nie po tym co zobaczyłem - odpowiedziałem, czekając aż podejdzie.
- Co takiego zobaczyłeś? - spytał.
- Jak to się wszystko skończy - oznajmiłem - Ale nie chcę, żeby to się tak skończyło.
- Kto powiedział, że musi się to tak skończyć? Wizje nie pokazują Ci zawsze tego, co się stanie. Czasem widzisz to, co będzie, jeśli rzeczywiście nic nie zrobisz, a czasami widzisz kłamstwo, które stanie się prawdą, ponieważ za bardzo będziesz chciał tego uniknąć.
- Teraz tym bardziej nic nie rozumiem - powiedziałem skołowany.
- Chodzi mi o to, że czasem po prostu warto odpuścić i pozwolić, żeby wszystko samo się rozwiązało. Wiem, że jesteś teraz zagubiony, ale w odpowiednim czasie będziesz wiedział co masz robić.
- Skąd wiesz?
- Ponieważ jesteś odpowiedzialnym, inteligentnym i troskliwym przywódcą i przyjacielem - oznajmił - Zawsze szczęście innych będzie dla ciebie ważniejsze od własnego szczęscia. I to czyni cię wyjątkowym. Stąd wiem, że postąpisz słusznie, kiedy przyjdzie odpowiedni czas. Nawet jeśli na szli znajdą się ważne dla ciebie rzeczy.

Może miał rację? Może to co ma się stać ma jakiś głębszy cel? A ja muszę dopilnować, żeby wszystko się udało.
- Idź się prześpij - powiedział po chwili Oni - Rano obmówimy wszystko.
- Która jest godzina tak wogole? - spytałem.
- U nas jest dwudziesta pierwsza. U was byłaby siedemnasta. Czas wszędzie biegnie inaczej.
- Dobrze, w takim razie dobranoc - powiedziałem.
- Wyśpij się - powiedział - Będziesz potrzebował siły.

Po tych słowach wróciłem do pokoju i położyłem się w wolnym łóżku. Tak naprawdę można by powiedzieć, że był to jeden wielki materac na ogromnym stelażu. Wszyscy spali jeden obok drugiego, mając jednak sporo miejsca.
Położyłem się obok Harumi. Spała spokojnie, chyba w końcu nie nękana koszmarami. Przysunąłem się do niej i objąłem ją od tyłu w talii, po czym zasnąłem w takiej pozycji.

POV Harumi

Obudziłam się. Odziwo spało mi się bardzo dobrze i spokojnie. Nic mnie nie dręczyło. Uświadomiłam sobie, że ostatnio bardzo dużo śpię. No ale mówi się trudno. Skylor, Nya i Jay już nie spali. Dziewczyny rozmawiały i co chwilę patrzyły się w moją stroną uśmiechnięte.
Po chwili zrozumiałam o co chodzi. Zaraz obok mnie, a raczej zaraz za mną leżał Lloyd. Był do mnie wtulony od tyłu. Zaczęłam się czerwienić, ale nie było mi głupio. Było fajnie.

Przeleżałam tak pewnie czas, dopóki Lloyd się nie obudził.
- Hej. Jak się spało? - spytał uprzednio całując mnie w głowę.
- Dobrze - powiedziałam, odwracając się do niego - Przy tobie zawsze dobrze śpię.
Pocałowałam go, na co się uśmiechnął.
- Lepiej się chyba nie da zacząć dnia - powiedział - Ale trzeba wstawać.

Wyszedł z łóżka i rozciągnął się.
- Z czego wy się tak cieszycie? - spytał, patrząc na patrzące na telefon dziewczyny.
- Oglądamy zdjęcia - powiedziała Skylor - Z wami w roli głównej.
Lloyd podbiegł do nich i wyrwał telefon.
- Ej oddawaj - krzyknęły, ale on już przeglądał urządzenie. Po chwili podszedł do mnie i pokazał mi mnóstwo zdjęć, zrobionych, gdy my spaliśmy wtuleni w siebie. Westchnęłam sfrustrowana.

- To już nie jest śmieszne - powiedział Lloyd i rzucił telefon czerwonowłosej.
- Jest - zaprzeczyła - Słodkie i śmieszne. I tego się już nie wyprzesz.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Lloyd podszedł i otworzył.
- Witajcie - powiedział Heilitamer - Mam nadzieję, że dobrze wam się spało.
- Bardzo dobrze - zgodził się Lloyd - Wyjątkowo wygodne łóżka.
- Miło mi to słyszeć. Za chwilę podamy śniadanie. Przyjdźcie jak dobudzicie resztę - zaśmiał się - Serdecznie zapraszam.
- Dziękujemy za zaproszenie - powiedział Lloyd. Oni odszedł, a blondyn zamknął drzwi - Budźcie resztę. Trzeba się zbierać.

Przez następne kilkanaście minut Lloyd i Jay budzili pozostałych chłopaków, po czym ogarnęliśmy się i ruszyliśmy do sali.

Jeden stół był zastawiony przeróżnym jedzeniem.
- Zapraszam, siadajcie - powiedział Oni, wskazując na stół. Wszyscy w dziewiątkę zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy spożywać posiłek.

- Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogą być...ci buntownicy? - spytał ostrożnie Lloyd, po długiej ciszy.
- Teoretycznie są wszędzie - powiedział zmęczonym głosem - Ale przed chwilą moi zwiadowcy donieśli mi, że dowodzący buntownikami prawdopodobnie przesiadują w ruinach starej areny.
- Areny? - powtórzyła Nya.
- Przeznaczonej na igrzyska. Dawno temu były one prowadzone, ale zapomniano o tym i arena popadła w ruinę.
- Wiadomo ilu ich jest? - spytał Kai.
- Nie wiem ilu dokładnie, ale zwiadowczy twierdzą, że nie więcej niż czterdziestu Oni - odpowiedział Heilitamer - Lecz dobrze wyszkolonych i silnych. Dlatego musicie uważać. Wyślę z wami Alira. Zaprowadzi was i pomoże w walce. Bardzo chętnie udałbym się z wami, ale muszę tu zostać i zarządzać miastem.
- Rozumiemy i doceniamy każdą pomoc - powiedział Lloyd. Dopiero teraz zauważyłam, że zachowuje się znacznie spokojniej niż wczoraj. I tym bardziej się o niego martwię.

- Dziękujemy za posiłek - powiedział blondyn, gdy skończyliśmy jeść - Teraz chyba wypadałoby się przygotować. Daleko do tej areny?
- Jest kawałek, ale bez przesady.

Zaczęliśmy się powoli rozchodzić, aby się przygotować.
- Harumi czy mógłbym Cię na chwilę prosić? Chciałbym Ci coś dać - oznajmił Heilitamer.
- Oczywiście - powiedziałam i ruszyłam za nim. Po chwili dotarliśmy do jakiegoś pomieszczenia pełnego skrzyń. Na jego końcu stało coś przykrytego materiałem i wyglądające jak człowiek. Oni podszedł i ściągnął materiał. Moim oczom ukazała się piękna, chromowana zbroja.
- Należała do poprzedniej "Królowej", która walczyła o pokój w tej krainie. Teraz zbroja należy do Ciebie.

Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiego gestu z jej strony.
- Ja... Nie wiem czy powinnam - wydusiłam z siebie.
- Weź ją. Może się przydać - powiedział - Tutaj jedynie się kurzy.
- Ja nawet nie wiem jak ją założyć.
- To nie problem - oznajmił i klasnął w dłonie. Do pomieszczenia weszły dwie istoty.
- One pomogą Ci ją założyć - poinformował - One trzymały pieczę nad zbroją, czekając na przybycie osoby jej godnej.

Po tych słowach wyszedł, a ja z pomocą Oni zaczęłam zakładać zbroję.

Po kilkunastu minutach byłam gotowa. Zbroją ku mojemu zaskoczeniu leżała na mnie dobrze. Przygotowana, ruszyłam spowrotem do przyjaciół, którzy na mój widok otworzyli szerzej oczy.

- A ty coś się tak odwaliła? - spytał Cole, a Lloyd w tym czasie podał mi moją uprzaż z mieczami i kij.
- Bo jestem lepsza - odparłam z uśmiechem.
- Gotowi? - spytał Alir, a my potwierdziliśmy - W takim razie ruszajmy.

-

Przez ponad godzinę wędrowaliśmy przez czarną pustynię. W końcu w oddali zobaczyliśmy coś wyglądającego jak ruiny.
- To ta arena? - spytał Lloyd.
- Tak. To cel naszej wędrówki - zgodził się Oni. Przyznam się, że nie wiem co tam spotkamy, więc uważajcie na siebie.

Gdy dotarliśmy do ruin, po cichu wspieliśmy się na pozostałości dachu i spojrzeliśmy do wnętrza budowli.

W środku znajdował się ogromny plac. Dostrzegłam kilku wojowników i Jego.
O

ni, który nawiedzał mnie w koszmarach i dał mi koronę.
- To on - powiedziałam - Jego trzeba zniszczyć. Ich? Nie wiem jak mówić do kogoś, kto nosi trzy dusze.
- Saiel - powiedział Alir - Ty zdradziecki kundlu.
- Znasz go?
- Tak. Były jednym z lepszych żołnierzy, ale od zawsze był dziwny. Mogłem się spodziewać, że zdradzi.
- To co robimy? Mamy jakiś plan? - spytał Kai.
- Jak mam - oznajmił Lloyd - Alirze. Ty, ja i Harumi zejdziemy tam i zaskoczymy go, a cała reszta dzieli się na dwie grupy i czeka czy nie pojawią się inni wojownicy. Wtedy atakujecie ich z dwóch stron.
- Dla mnie bomba - powiedział Cole.
- Miejmy to już za sobą - powiedział Lloyd, po czym mnie pocałował - Na szczęście.

Po tych słowach zaczął schodzić na arenę. Ja i Alir ruszyliśmy za nim. Nya, Jay i Kai ruszyli na lewo, a Skylor, Zane i Cole na prawo.

Zeskoczyliśmy na arenę i szybko zbliżyliśmy się do Oni. Nie zdołaliśmy jednak do niego dobiec, gdyż gdy byliśmy jakieś dwadzieścia metrów od niego odwrócił się z uśmiechem na twarzy tak, jakby się nas spodziewał.

- W końcu się doczekałem - oznajmił - A gdzie reszta waszych przyjaciół?
- To sprawa między nami, a tobą - powiedział Lloyd - Albo wami.
- Widzę, że już wiecie o... - jego głowa wykręciła się pod dziwnym kątem, żeby po chwili wrócić do normalnego stanu. Lecz jego twarz stała się jeszcze gorsza. Tak jakby była podzielona na trzy cześci - Nas.
- Mniejsza o to - powiedział Alir, wyciągając miecz - Dzisiaj zginiecie.
Po tych słowach ruszył do ataku. Jego walka niestety nie trwała długo. Oni zablokował jego ataki, po czym przebił go na wylot swoim berłem.

- Jak widzicie, nie macie z nami szans - powiedział któryś z tej trójki w jednym ciele, a z jakiegoś pomieszczenia za nim wybiegli uzbrojeni Oni. Na oko trzydziestka. Zaczęli się zbliżać do mnie i Lloyda, gdy nagle z dwóch stron zaatakowali ich pozostali. Wraz z blondynem wyciągnęłam broń i ruszyłam do walki.

Oni stawiali mocny opór. Było ciężko. Nagle na mnie i Lloyd ruszyło sześciu przeciwników.
- Stań za mną - powiedział chłopak i wyciągnął coś z kieszeni. Jego oczy i włosy zaczęły płonąć zielonym ogniem. Użył spinjitzu, które było dziwne. Było ogromne. Jak na treningu. Lloyd miał zwój zakazanego spinjitzu.

Blondyn w kilka chwil wyeliminował napastników i zaatakował dowódcę. Starł się z nim lecz Oni dawał radę i po chwili odrzucił Lloyda w tył. Użyłam mocy i cisnęłam w Oni kulą mocy lecz ten wykonał unik. Powtórzyłam atak kilkakrotnie, ale bez rezultatów. Byłam wściekła.
- Nie pokonasz mnie dziewczynko - rzucił.
- Nie bądź taki pewny - oznajmiłam chowając miecze. Wyjęłam koronę oraz maskę i założyłam je. Poczułam ogromną nienawiść. Stworzyłam na sobie niezniszczalny pancerz i w furii rzuciłam się na Saiela/Omegę/Ukrytego. Jak ich zwał tak zwał. Widocznie nie spodziewali się takiego ataku, gdyż mieli problem z unikaniem i blokowaniem moich ciosów. Oberwali kilka razy lecz w pewnie momencie wykonali szybki unik i z ogromną mocą odrzucili mnie w tył. Maska rozpadła się na dwie części. To był koniec.

Ninja walczyli z wojownikami, z ogromnym trudem. Przegrywaliśmy. I wtedy powiedziałam sobie, że to się tak nie skończy. Wstałam, czując ból w prawej ręce. Rękawica i pancerz z przedramienia zostały zerwane z mojej ręki, po której spływała właśnie niewielka strużka krwi.
Nagle poczułam jak przez moje ciało przepływa potężna energia. Bez mojej ingerencji zmieniłam się w Oni, po czym wytworzyłam potężną kulę czarnego dymu, którą cisnęłam w Seiela. Ten wykonał unik lecz tak naprawdę nie celowałam w niego.
- Chwyćcie się czegoś - krzyknęłam, gdy kula zaczęła się zamieniać w ogromny portal. Tak zwaną Wyrwę Potępieńców.
Wyrwa zaczęła wciągać wszystko i wszystkich lecz ninja zdołali się czegoś złapać. Ja stałam jakieś trzydzieści metrów przed wyrwą niewzruszona. Stałam i kontrolowałam ją.

- Nieee - krzyknęli jednocześnie Seiel, Omega i Ukryty. Byli wciągani przez wyrwę. Jednak mieli siłę się wyrwać.
- Nie - pomyślałam - Muszę coś zrobić.

POV Lloyd

- Harumi uciekaj - wydarłem się, trzymając się kamiennego słupa - Nie damy rady.
- Nie mogę się ruszyć - zawołała. W tym momencie moje serce zabiło szybciej, gdyż uświadomiłem sobie, że wszystko zaczyna wyglądać tak jak w mojej wizji. Moja wizja była jakby podwójna. Dwie możliwości zależne od tego, jak zareaguje. Wiedziałem, że pomimo tego co zrobię wszystko i tak nie skończy się kolorowo. Musiałem wybrać mniejsze zło.

W końcu ruszyłem w stronę Harumi, uważając na , żeby nie wpaść w wyrwę i ignorując wołania przyjaciół.
Im bliżej wyrwy, tym pęd powietrza był silniejszy. W końcu jednak dotarłem do Harumi.
- Lloyd uciekaj stąd - zawołała.
- Przepraszam - powiedziałem ze łzami w oczach i przywołałem moc. Narysowałem na niej zakrwawionym przedramieniu literę A, po czym rzuciłem się na zbliżającego się, ostatniego Oni, słysząc krzyk Rumi.

Siła uderzenia spowodowała, że oboje zaczęliśmy wpadać do wyrwy. Oni się jednak nie poddawał. Zdołał się czegoś chwycić, a ja złapałem go za szyję.
- Głupcze, chcesz, żebyśmy zginęli - spytał Ukryty.
- Jeśli to uratuje moich przyjaciół, to jestem gotowy się poświęcić - powiedziałem i wbiłem nóż w rękę Oni. Ten puścił się i zaczęliśmy wpadać w wyrwę. Zdołałem jeszcze stworzyć ogromną kulę energii, którą wypuściłem w momencie przechodzenia przez portal, co wywołało potężną eksplozję i pozbawiło mnie przytomności lub nawet życia.
Ocaliłem ich jednak. Nic więcej się nie liczyło.

POV Harumi

Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu. Było jasno. Bardzo jasno. Zmusiłam się do wstania, co wcale nie było łatwe, gdyż bolało mnie wszystko. Każdy centymetr ciała. Byłam mocno poraniona. Rozejrzałam się. Wszędzie była tylko biel skąpana w świetle słońca.
- Gdzie ja jestem? - spytałam sama siebie lecz po chwili przypomniałam sobie co się stało. Lloyd wskoczył w wyrwę i wywołał eksplozję, która poturbowała chyba wszystkich - Lloyd ty durniu. Dlaczego?
Upadłam na kolana, wybuchając płaczem.

- Skarbie? - usłyszałam nagle kobiecy głos. Odwróciłam głowę w jego stronę. Z oślepiającego światła wyszły dwie postacie. Po chwili zauważyłam, że to kobieta i mężczyzna.
- Jesteśmy z Ciebie tacy dumni skarbie - oznajmił mężczyzna.
- Mama? Tata? - spytałam na co oni się uśmiechnęli. Z trudem wstałam, podbiegłam do nich i ich objęłam, wciąż płacząc.
- Już dobrze kochanie - powiedziała gładząc mnie po plecach - Już dobrze.

Po jakimś czasie uspokoiłam się. Odsunęłam się lekko, wciąż trzymana za ręce przez matkę. Spojrzałam na rodziców.
- Gdzie ja jestem? - spytałam - I jak to możliwe, że wy tu jesteście?
- Tam na ziemi jesteś obecnie nieprzytomna - powiedział tata - Jesteś ciężko ranna. Trafiłaś tutaj, gdyż dostałaś możliwość wyboru.
- Jakiego wyboru? - spytałam zaskoczona, puszczając mamę i odsuwając się o krok.
- Możesz iść z nami i być szczęśliwa lub wrócić do przyjaciół i kontynuować powierzone Ci zadanie.

Zastanawiałam się przez chwilę. Już miałam się zgodzić, ale coś mi nie pozwoliło. Myślałam o Lloydzie. Nie wierzyłam, że nie żyje.

Ponowie popatrzyłam na rodziców.
- Przepraszam, ale nie mogę z wami iść - powiedziałam smutnym głosem - Nie mogę. On żyje. Ja to czuję. Ja muszę go odnaleźć.
- Zawsze wiedzieliśmy, że wyrośniesz na silną osobę - powiedziała mama - Silną i odpowiedzialną.
- Nic nie szkodzi skarbie - powiedział z czułością tata - My z mamą nigdzie się nie wybieramy. Czekamy długo. Możemy poczekać jeszcze trochę.

Po mojej twarzy ponownie spłynęły łzy. Mama podeszła i przetarła je kciukami.
- Kocham was - powiedziałam i przytuliłam mamę.
- My Ciebie też - powiedział tata i objął nas obie.

POV Skylor

Ocknęłam się. Czułam ogromny ból, a w uszach wciąż dzwoniło mi po tamtej eksplozji. Nie mogłam jednak uwierzyć w to co się stało.
- Lloyd kurwa, jak mogłeś? - spytałam siebie i zmusiłam się do wstania. Rozejrzałam się. Kai i Jay próbowali obudzić Nyę. Cole pomagał Zane'owi pozbierać jego części. Blaszakowi oderwało lewe ramię i kilka elementów z twarzy. W końcu dostrzegłam jeszcze kogoś. Harumi.

Z trudem podbiegłam do niej. Nie ruszała się.
- Harumi obudź się - wołałam, potrząsając nią - Błagam Cię obudź się. Nie idź za Lloydem.
Białowłosa nie reagowała. Po mojej twarzy spłynęły łzy. Nie jestem osobą, która płacze. Na ogół jestem silna lecz w takich chwilach każdy wymięka.

Nagle usłyszałam jakiś dziwny odgłos, a następnie głeboki wdech i kaszel. Spojrzałam w tę stronę. Bo była Rumi. Żyła.
- Harumi ty żyjesz - zawołała szcześliwa.
- Sky - wyszeptała - Gdzie...gdzie jest Lloyd?
Po moich plecach spłynął zimny pot. Popatrzyłam na dziewczynę poważnym spojrzeniem, wiedząc, że nie dam rady jej okłamywać.
- Rumi. Tak mi przykro - wydusiłam siebie, a do oczu białowłosej napłynęły łzy.
- Nie, to nie prawda. On żyje...o-on gdzieś..gdzieś - Harumi wybuchła płaczem i wtuliła się we mnie - Nieeeeeee.
- Tak mi przykro - zaczęłam gładzić ją po plecach. W tym momencie podeszła do nas reszta. Na szczęście również i Nya. Wszyscy chwycili się za ręce i stanęli wokół nas z opuszczonymi głowami, pośród płaczu i lamentu Harumi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top