Rozdział 13
TW: myśli samobójcze? , załamanie psychiczne
Nwm, ale wolę ostrzec
********
Obudziłam się i leniwie otworzyłam oczy. Wciąż czułam ból w prawym boku, ale stał się on już słabszy. W powietrzu unosił się cudowny zapach. Zapewne była pora obiadowa. Powoli wygramoliłam się z łóżka i przebrałam się w zwykłe rzeczy. Jakieś czarne dresy, podkoszulka i szara bluza. Przy przebieraniu zauważyłam sinozielonego siniaka, który wcale nie był mały.
Po chwili wyszłam z pokoju i udałam się do kuchni, skąd dochodziły krzyki.
W oddali zobaczyłam siedzących przy stole przyjaciół. Jak zwykle głośno rozmawiali i kłócili się o coś. Weszłam do kuchni i usiadłam na wolnym miejscu.
- I jak? Lepiej już? - spytała Nya.
- Trochę - powiedziałam i zaczęłam się zastanawiać, czy jestem głodna.
- Nie jesz? - spytał Lloyd, tak jakby wiedział, o czym myślę.
- Nie wiem, czy chcę jeść - oznajmiłam.
- Wszystko w porządku? - spytała Skylor.
- Tak - powiedziałam spokojnie - Zmęczona jestem i tyle. Ostatnio mnóstwo się dzieje, a to jeszcze nie koniec.
- Właśnie - powiedział Lloyd - Zastanawiałem się nad tym. Skoro są to Oni, to może najlepszym wyjściem byłoby udanie się do ich krainy.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - stwierdził Cole.
- Innego tropu nie mamy, a król Oni mógłby nam pomóc.
- Tylko pamiętasz o największym problemie? - oznajmił Kai - Nie mamy się jak tam dostać.
- No, ale teoretycznie powinno istnieć jakieś przejście, no nie? - spytała niepewnie Vania - Nie znam się za bardzo, ale może coś jest.
- Vania może mieć rację - stwierdził Zane - Skoro Oni przybyli tu za Pierwszym Mistrzem Spinjitzu, to musieli jakoś wrócić. Na pewno zbudowali jakąś kryjówkę czy coś.
Popatrzyłam przerażona na Lloyda, który chyba pomyślał o tym samym.
W tym momencie wszystkie wspomnienia z tamtego dnia wróciły. Przypomniałam sobie, co wtedy zrobiłam i jak bardzo skrzywdziłam wtedy Lloyda. A to wszystko przez to, że byłam głupią, nie potrafiącą poradzić sobie ze stratą dziewczyną. Poczułam się przez to jeszcze gorzej. A moje zdrowie jest obecnie w fatalnym stanie. Nie tylko to fizyczne.
- Hej, nie rób tego - wyszeptał Lloyd - Nie zadręczaj się tym. Zrobiłaś wtedy co zrobiłaś, ale wszyscy żyją. I nikt nie ma Ci tego za złe. Po prostu byłaś wtedy bardzo zagubiona. Rumi naprawdę. Jest dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko. Jak on to robi, że przy nim czuję się dobrze? I bezpiecznie.
- Można wiedzieć o czym myślicie? - spytał Kai, patrzący na nas.
- Wiemy, gdzie może być przejście do Królestwa Oni - oznajmił Lloyd.
- No wyduś to z siebie - ponaglał Jay.
- Pamiętacie świątynię Oni gdzie była ostatnia maska? Gdzie.... - blondyn urwał i wziął wdech. Nie chciał o tym mówić - Harumi zrobiła, co zrobiła?
Wszyscy oprócz Vani i Skyylor pokiwali głową.
- Myślisz, że tam będzie przejście? - spytał Zane.
- Nie wiem, ale jest to bardzo prawdopodobne.
- Co takiego? - do kuchni wszedł Wu i Garmadon.
- Podejrzewamy, gdzie może być przejście do Królestwa Oni - wyjaśniła Nya - Ale nie jesteśmy pewni.
- W starych księgach nic nie znalazłem - powiedział Wu - Dlatego warto sprawdzić każdy trop.
- Zatem postanowione - zaczął Lloyd - Jutro z rana wyruszymy. Dzisiaj trzeba przygotować Perłę i wyposażenie. Kraina Oni to zapewne niebezpieczne miejsce, dlatego nie wszyscy polecą. Pixal, Vania. Chcę żebyście zostały tutaj. Wiem, że to może zabrzmieć, jakbym was nie doceniał, ale wiecie, że w starciu z Oni macie najmniejsze szanse, a tu w Ninjago musi ktoś zostać.
- Spoko Lloyd. Nic się nie dzieje - powiedziała Pixal - Rozumiemy to. A o miasto się nie martw. Będzie bezpieczne.
Lloyd się uśmiechnął.
- W takim razie postanowione. A teraz do roboty, bo mamy mało czasu.
Wszyscy wstali, posprzątali po sobie i zaczęli się rozchodzić. W kuchni zostałam ja i mistrzowie. Siedziałam i tępo spoglądałam w stół. W mojej głowie ponownie zaczął się armageddon.
- Coś Cię dręczy, moja droga? - spytał łagodnie Wu.
- Ja.... Po prostu - nie wiedziałam jak ująć to w słowa - Wszyscy planują akcję i są gotowi iść tam walczyć, a nawet nie wiedzą jak pokonać tych Oni. Ja tak nie potrafię. Ja nie chcę iść na pewną śmierć.
- Nie pójdziesz - powiedział Garmadon - Popatrz na ilu misjach byli ninja. Wciąż żyją. Uda się i tym razem. Po prostu w to uwierz.
- A co jeśli nie potrafię? Co jeśli ta akcja będzie ostatnia? Co jeśli z niej nie wrócimy?
- Chodzi o twoje dzieciństwo - bardziej oznajmił niż spytał Wu - Wiesz jak boli strata i nie chcesz stracić nikogo więcej.
Pokiwałam głową i przetarłam spływające po twarzy łzy.
- Po śmierci rodziców zostałam sama - powiedziałam - Zamknęłam się w sobie. Wiecie jak to się skończyło. Teraz mam was. Nie chcę ponownie kogoś stracić, bo...
- Bo nie chcesz znowu stać się Ciszą - skąd on wie co ja chcę powiedzieć?
- Harumi nic takiego się nie stanie - powiedział Garmadon - Poradzicie sobie. A my będziemy czekać na wasz powrót.
Nie wierzyłam mu. Wiedziałam, że z tego nie wrócimy. Że nie skończy się to dla nas dobrze.
- Przepraszam, ale muszę iść - oznajmiłam i wyszłam z kuchni.
Pobiegłam do pokoju i ze łzami w oczach przekręciłam klucz, po czym zjechałam po drzwiach wybuchając cichym płaczem. Wszystko mnie przerastało. Bałam się. Teraz mam przyjaciół, mogłabym rzec, że nawet rodzinę. Nie chcę ich stracić. Nie chcę ponownie przechodzić, przez to piekło. Chociaż, zapewne nawet bym do niego nie dotrwała.
Po kilku minutach postanowiłam, że nie będę siedzieć w pokoju. Potrzebowałam się przejść. Chciałam wyjść drzwiami, ale słyszałam, że na korytarzu panuje spory ruch. Podeszłam do okna i je otwarłam. Z trudem wygramoliłam się na dach klasztoru.
Wzięłam głęboki wdech, patrząc w rozciągającą się pode mną przepaść.
Po chwili przywołałam smoka. Wskoczyłam na niego i odleciałam w stronę miasta.
Po kilkudziesięciu minutach byłam już w mieście. Krążyłam nad nim bez konkretnego celu. W końcu wylądowałam na jednym z bloków i odwołałam smoka. Usiadłam na krawędzi budynku i zaczęłam rozmyślać nad wieloma sprawami.
Czy rzeczywiście mamy jakieś szanse?
Czy rzeczywiście wrócimy?
Wszyscy. Cali i zdrowi.
Czy jest jakaś nadzieja? Jakakolwiek?
W pewnym momencie usłyszałam jakieś przytłumione dźwięki. Spojrzałam w dół.
Nieopodal wokół jakiś ruin stały koparki i wywrotki. Pojazdy szykowały się najwyraźniej do odjazdu. Wywnioskowałam, że sprzątają te gruzy.
Im dłużej przyglądałam się ruinie, tym bardziej wydawało mi się, że kojarzę to miejsce. I się nie myliłam. Były to ruiny budynku, na którym stałam, gdy się walił. To tu prawie zginęłam około cztery miesiące temu. Zaskakujące, że wciąż tego nie sprzątnęli. Choć Lloyd wspominał coś, że pod budynkiem biegną rury z gazem i najpierw trzeba wszystko zabezpieczyć. Właśnie. Lloyd.
Zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, gdybym jednak wtedy umarła? Co by się wtedy stało z Lloydem? Jak potoczyły by się inne wydarzenia? Co by się stało gdybym umarła teraz? Gdyby Lloyd nie zdołał mnie uratować? Gdyby Oni jednak mnie zniszczyli psychicznie?
Szczerze muszę przyznać, że jest źle. Nawet bardzo. Od jakiegoś czasu żyję w strachu. Sytuacji nie poprawia również fakt, jakie brzemię teraz noszę.
Może byłoby lepiej, gdyby Lloyd mnie wtedy nie uratował? Wtedy, gdy Ukryty zrzucił mnie w tę otchłań. Miałby całą moc i nie musiałby się przejmować kimś takim jak ja. Kimś tak bezwartościowym jak ja.
Po jakimś czasie postanowiłam wrócić do klasztoru, gdyż robiło się już ciemno i chłodno. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Było wpół do dziewiątej.
Przywołałam smoka i wskoczyłam na niego, po czym ruszyłam spowrotem do "domu".
Klasztor z zewnątrz wydawał się być pusty. Jedynie można było dostrzec, że w kilku pokojach świeci się światło.
Wślizgnęłam się do środka, tak samo jak wyszłam i zamknęłam okno. Było mi cholernie zimno.
Udałam się do łazienki, w celu wzięcia szybkiej kąpieli.
Po skończeniu ubrałam piżamę i bluzę przeznaczoną do spania i wróciłam do pokoju. Odziwo nigdzie nikogo nie było.
Chwyciłam jakiś gruby koc i się nim owinęłam. Następnie położyłam się na łóżku, naciągając kaptur z kocimi uszkami na głowę. Chwilę walczyłam z ponownie szalejącymi myślami lecz wkrótce zmęczenie wygrało, a ja odpłynęłam w krainę snów i koszmarów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top