Wyrok

Wyciągnięto go brutalnie na środek. Był prawie nagi, jedyne co chroniło jego godność, to brudna przepaska na biodrach, którą przed nim nosiło już wielu takich. Mężczyźni brutalnie zakuli dawniej mocarną, lecz teraz bardzo wątłą postać w dyby. Po trybunach przeszedł zbiorowy pomruk zadowolenia.

Gdzieś tam na sali był jego kochanek. Patrzył z przerażeniem na to wszystko, miętosząc rękaw koszuli. Czuł niewyobrażalny ból spowodowany nie tyle cierpieniem swojego narzeczonego, a jego bierną postawą przeciw oprawcom. Ale wiedział, że wszelki bunt tylko pogorszyłby sprawę.

– A więc oskarżony. Mężczyzna, lat dwadzieścia trzy – zaczął sędzia w podeszłym wieku. Co rusz poprawiał okulary i niesforne, białe kosmyki, które spadały mu na kartkę z niezbyt wyraźnym pismem młodszej zastępczyni. - Zarzuty?

– Został przyłapany na gwałceniu śpiącego syna króla, ukradł cenne wazy ze sklepu biednej pani Garmadon, rozbił wszystkie amulety i kule naszej wróżki oraz, oczywiście, zabił wielkiego mędrca, Mistrza Wu. – Pospieszyła z odpowiedzią autorka niewyraźnego pisma, niejaka Nya Smith.

– Czy to wszystkie zarzuty? – Chciał się upewnić sędzia.

– Bez wątpienia.

– A więc, oskarżony. – Tu zwrócił się bezpośrednio do poniżonej osoby zakutej w dyby. Od niepamiętnych czasów w miasteczku panowała zasada, że podczas egzekucji nie wolno było zwracać się imieniem czy nawet nazwiskiem winowajcy. Jedni uważali to za głupotę, jednak innym bardzo podobało się to rozwiązanie.

Mężczyzna, do którego zwrócił się starszy, nieznacznie podniósł głowę. Jego twarz, niegdyś przepiękna i budząca podziw u wszystkich mieszkańców miasteczka, teraz była wychudzona i zmizerniała. Oczy zdradzały istotę cierpienia, nie było w nich ani krzty blasku. Usta szeptały bezgłośne modlitwy. Jedyne, czego teraz pragnął, to śmierci i końca okropnych tortur, którym był poddawany oraz tych, które dopiero na niego czekają.

Wszystkie te zarzuty nie były prawdą. On nigdy nie byłby w stanie przelecieć osoby innej niż tej, którą kocha. A na pewno nie był to żaden książę, tylko zwykły, wiejski chłopak. Nawet niepochodzący stąd. W sklepie pani Garmadon był tylko raz w życiu, z mamą w dzieciństwie. Do wróżek nie chodził nigdy, bo uznawał je za stratę pieniędzy i czasu. A mistrza Wu zbyt szanował, by podnieść na niego jakiekolwiek ostrze.

– Czy oskarżony chce podjąć jakieś kroki, które udowodnią jego niewinność? – Kontynuował sędzia, dalej poprawiając okulary.

– Nie czuję potrzeby, najwyższy sędzio. I tak mi nie uwierzycie, choć naprawdę tego nie zrobiłem – odpowiedział skazany cicho, przeciągając niektóre litery. Był całkiem wypompowany z sił, a niekomfortowa sytuacja wcale mu nie pomagała.

– A może jednak? – zachęcał sędzia.

– Utnijcie mi głowę, to rozwiąże sprawę.

– Przepraszam bardzo! – Do rozmowy wcięła się młoda zastępczyni, która od niespełna dwóch lat marzył o kuszącej posadzie sędziego sprawiedliwości. Bliżej jej było jednak do kata, bo sposoby, jakie stosowała, były bardzo brutalne. - Czy ty naprawdę sądzisz, że my od tak pozbawimy cię przywileju życia?

Skutego mężczyznę zdziwiła porywczość wyżej postawionej. Od razu przeszła na 'ty', co było dość niespotykane przy egzekucjach. Zazwyczaj wszelkie procesy przebiegały tylko i wyłącznie z formułkami 'oskarżony' i 'najwyższy sędzio'. Teraz jednak było inaczej i to zainteresowało publikę.

– Chciałbyś, szaleńcu. Dla takich jak ty mam specjalne kary. Pożałujesz, że w ogóle dopuściłeś się swoich czynów. Pożałujesz, że się urodziłeś – wysyczała przez zęby. W jej oczach zabłysła okropna iskra ognia złości. Prywatnej nienawiści, niemającej nic wspólnego z obecnym procesem.

– Nie zmieniłaś się, Nya. Twój temperament dalej jest taki żywiołowy – odpowiedział ze smutnym uśmiechem oskarżony. Doskonale znał tego człowieka. Przypuszczał nawet, że to ona go wrobiła w te przewinienia, by móc upokorzyć publicznie. To była jej taktyka.

– Jak śmiesz mówić do mnie po imieniu! – Odzew zastępcy był natychmiastowy. Momentalnie poczerwieniała na twarzy. - Zapłacisz za to, co mi zrobiłeś, paskudny zboczeńcu! Wolałeś jakiegoś chłopaka ze wsi niż mnie, wysoko postawioną urzędniczkę! To ja zapewniłabym ci godne życie! Z nim jedynie możesz doić krowy i zarzynać świnie!

– Ale ja lubię to robić – odpowiedział ze szczerym uśmiechem mężczyzna i popatrzył po publiczności. Znalazł go. Znalazł osobę, którą kochał prawdziwie. Posłał mu pełne miłości spojrzenie. Był to jednak błąd. Zdenerwowana do granic możliwości Nya momentalnie wyszukała w tłuszczy osobę, którą oskarżony tak miłował. Pochyliła się do swojego służącego, wskazując na postać, po czym skinęła głową. Wysoki blondyn oddalił się ukradkiem w milczeniu.

– Jesteś głupcem, wiesz o tym? – zagadnęła ponownie zastępczyni. – Możecie działać.

Do zakutego podeszło dwóch umięśnionych mężczyzn. Obaj mieli ze sobą przeróżne bronie. Byli katami, ale nie takimi zwykłymi. Katami dręczycielami. Ich zadaniem było sprawianie bólu, który tak uwielbiał patrzący na to plebs. A dziś mieli zupełnie wolną rękę.

Najpierw jeden brutalnie zerwał brudną przepaskę, ukazując spragnionym krwi i gwałtów mieszczanom intymne miejsca skutego. Był on idealnie wypięty. Bezbronny. Piękny. Oskarżony. Jego blada, mizerna skóra aż prosiła się o kilka czerwonych plam. I już po chwili całe plecy były skąpane w tej karmazynowej cieczy.

Nya patrzyła na to z tryumfem. Kochała go, ale on tego nie docenił. Wolał wiejskiego chłoptasia. Również i on dziś ucierpi. Sędzia jedynie biernie obserwował poczynania młodszej oraz jej psychopatyczny uśmiech. Gdyby nawet chciał zatrzymać tę machinę zagłady, nie mógłby i nie umiałby.

– Cierp. Cierp jak najmocniej. To dopiero początek – wysyczała cicho dziewczyna.

Mężczyzna był na skraju wytrzymania. Plecy miał całe zdarte, a teraz jeden z tych okropnych katów, wchodził w niego swoją obrzydliwą męskością. Bez żadnego nawilżenia czy przygotowania. Ból był wprost rozdzierający. Poszkodowany krzyczał i płakał. Ale nie mógł nic zrobić. Tylko biernie przyjmować każde pchnięcie.

Nagle jednak wszystko ustało. Nie tylko przymusowy stosunek. Nawet publiczność się uciszyła. Na scenę wszedł on. Wiejski chłopczyk, kochanek oskarżonego. Całkiem nagi, trzymany przez wysokiego blondyna o tytanowym uścisku. Zupełnie bezbronny, wyglądający jak upadły anioł. Również upokorzony, nawet gorzej.

Pomagier dziewczyny rzucił go na kolana przed twarzą mężczyzny, po czym wrócił do swojej pani. Obaj kochankowie popatrzyli sobie w oczy i chwycili za ręce. Jednak prawie w tym samym momencie obaj poczuli okropne szarpnięcie. Do każdego z nich przyskoczył żądny przygód kat. Nie było litości. Oboje zostali zgwałceni, trzymając się usilnie za ręce.

Publiczność szalała. Jeszcze nigdy nie widzieli takiej egzekucji. Co niektórych nawet poniosła fantazja. Jakiś wysoko postawiony patrycjusz z fantazyjną fryzurą zaczął posuwać niżej postawionego blondynka. Ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli zajęci tym, co działo się na środku areny.

Po jawnym akcie gwałtu, obu mężczyzn czekało jeszcze więcej cierpienia. Poszły w ruch bicze, miecze oraz noże. Odcięto im brutalnie najpierw przyrodzenia, później splecione dłonie oraz zupełnie ogolono włosy. Czarne i rude kosmyki pomieszały się zupełnie ze sobą, tworząc niesamowity wzór z karmazynową krwią.

– Mogłeś wybrać mnie i dostatnie życie. Ale wolałeś jego. I cierpienie. Żegnaj, Cole. Mam nadzieję, że się już nie zobaczymy – wysyczała głośno okrutna zastępczyni.

Skinęła głową. To koniec. Obaj zaraz zginą. Jeśli ona nie mogła go mieć, nikt nie będzie mógł.

– Kocham Cię, Jay... – wymruczał ostatkiem sił mężczyzna, patrząc w oczy kochankowi.

– Też cię kocham, Cole – opowiedział mu młodszy.

Nastąpiły dwa cięcia. Krew rozprysnęła się dosłownie wszędzie. Publika zawyła smutno, że to koniec widowiska. Nya jedynie uśmiechnęła się pod nosem.

Winni: dwaj kochankowie.

Wyrok: kara śmierci.

Koniec rozprawy.

*wdech* Tak. Zabiłam ich. Wreszcie.

~ Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top