Uroczy (Moss)

~Lloyd

     Kai jest okropnie bezduszny, zboczony i niewyżyty seksualnie. Podrywa dosłowie wszystkich, zarówno dziewczyny jak i facetów. Mimo to, ciągle robłem sobie nadzieję, że mnie pokocha prawdziwie. Nadal nie wiem, jakim cudem się w nim zakochałem, ale teraz żałuję. Byłem bardzo lekkomyślny, kiedy wyznałem mu uczucie. Co ja sobie myślałem? Że od tak po prostu wpadnie mi ramiona i będziemy żyli długo i szczęśliwie?

     Wyruchał mnie bez litości. Był okrutny i bezwzględny. A potem zostawił ledwo żywego i poszedł do klubu na dziwki (dowiedziałem się tego od Nyi). Porzucił mnie jak popsutą zabawkę. Od tamtego czasu boję się spojrzeć mu w oczy. Kiedy on się taki stał? Dlaczego? Pamiętam doskonale, jaki dawniej był dla mnie miły. Ale potem zaczął szukać rozrywki, erotycznej rozrywki.

- Gdzie tu są jakieś plastry, do jasnej cholery - zakląłem cicho szukając bandażu lub chociażby plastrów. Przed chwilą przeciąłem sobie wewnętrzną część dłoni o mocno naostrzony nóż, którego Zane używał do krojenia opornych warzyw albo twardego mięsa. Widocznie ktoś zapomniał go umyć od razu i po prostu wrzucił na stertę brudnych garów, które zachciało mi się umyć.

     Rozpaczliwie szukałem apteczki, ale jak na złość, nigdzie jej nie było. Ten głupek Jay musiał ją znowu gdzieś schować. Moja dłoń była już calutka czerwona i krew nie miała zamiaru przestać lecieć. To było strasznie uciążliwe. Rany odnoszone w bitwie nie bolały jak ta. W sumie jeszcze nikt nie zranił mnie w dłoń, ale teraz wiem, jaki to ból.
- Cholera! - zawołałem głośniej rozpaczliwie otwierając kolejne szafki.

- A kto to tu tak klnie? Zielonemu ninja takie rzeczy nie przystoją - w drzwiach kuchni pojawił się Cole. Miał zawadiacką minę i ręce skrzyżowane na piersi.

- Cole, dobrze, że jesteś! - zawołałem uradowany. - Wiesz może gdzie Jay schował apteczkę? Przeciąłem się nożem i tak jakby troszkę krwawi.

- Lloyd, wiesz, że malutka ranka to nie powód do paniki, nie? - Mistrz Ziemii podszedł do mnie z uśmiechem wymuszonej litości.

     Wyciągnąłem rękę, którą uprzednio nieświadomie schowałem za plecami. Mistrz Ziemi spojrzał na nią i aż odskoczył do tyłu. Wytrzeszczył oczy, po czym chwycił mnie za zdrową rękę i zaczął gdzieś ciągnąć. Nie stawiałem oporu, bo i po co? Cole zaprowadził mnie do swojego pokoju, przykazał usiąść na łóżku, a sam podszedł do szafki i coś z niej wyjął. Była to woda utleniona.

- Może troszkę zapiec - powiedział do mnie jak do małego dziecka i polał moją dłoń płynem.

     Zapiekło niemiłosiernie. Syknąłem z bólu. Najchętniej bym zapłakał, ale wiedziałem, że mi nie przystoi. Nie jestem małym dzieckiem! Tymczasem Mistrz Ziemii z powrotem podszedł do szafki i tym razem wyjął bandaż. Zaczął dokładnie owijać nim moją rękę. Robił to bardzo delikatnie, jakby nie chodziło o mnie a o jakiś wielki skarb.

- Gotowe - powiedział pokazując mi z dumą swoje "dzieło". - Teraz nie możesz się przemęczać, musisz uważać na swoją dłoń.

- Cole, ja się tylko zraniłem! Nie jestem sparaliżowany czy jak! - zawołałem mocno gestykulując zdrową ręką. - Poza tym muszę dokończyć myć naczynia!

- Ciii - mruknął Cole przykładając mi palec do ust. - Umyję je za ciebie. To poważna rana.

- Dramatyzujesz - pokręciłem głową na co on tylko się zaśmiał i wyszedł z pokoju. Przez chwilę siedziałem jeszcze na jego łóżku, po czym postanowiłem wrócić do kuchni.

~Cole

     Lloyd jest strasznie uroczy! Mam słabość do uroczych rzeczy i osób, choć tego po mnie nie widać. Najchętniej wyprzytułabym tego blondynka do utraty tchu. Cóż, powiem jedno. Zakochałem się w nim.

     Młody Garmadonek zawsze był słodki, zarówno jako dzieciak, a także kiedy dorósł. Na początku zauroczyłem się w jego twarzyczce. Jednak charakter też ma niesamowity - jest prawy, honorowy i zawsze stara się postępować jak najlepiej, żeby cała drużyna nie musiała cierpieć. To jeszcze bardziej mnie do niego przekonało.

     Jednak on wolał Kai'a, tego bezdusznego młotka. Czerwony wiercił mu coraz gorszą dziurę w sercu, a potem wykorzystał jak jakąś zabawkę. To było straszne. Przyznam szczerze, że Jeżyk zarywał też kiedyś do mnie, ale nerwy mam z kamienia, podobnie jak serce, otwarte tylko dla zielonego ninja.

- Cole, nie musisz myć tych naczyń - z rozmyślań wyrwał mnie słodki głosik blondynka. Zwlekł się z góry i usiadł przy stole. Moje myśli wypełniły trzy słowa: “Jaki on uroczy!".

- Muszę. Ty nie możesz, bo jesteś kontuzjowany - powiedziałem władczym, potężnym tonem.

     Takiej reakcji się nie spodziewałem. Lloyd dosłownie zadławił się śmiechem i zaczął walić zdrową pięścią w stół. Wyglądał jak jakiś obłąkany koń, ale i tak był niesamowicie słodki.

- Ja? Kontuzjowany? - zawołał przez łzy blondynek. Nadal strasznie się śmiał.

- Powiedziełem coś nie tak? - spytałem zdziwiony i lekko przerażony.

- Nic! - Lloyd dalej wył ze śmiechu. Nie rozumiałem o co mu chodzi.

- Lloyd, przestań... - starałem się go uspokoić.

     W końcu blondynek się opanował, ale dalej chichrał pod nosem. Nieco zdezorientowany wróciłem do mycia naczyń. Nie cierpiałem tego robić, jednak nie mogłem pozwolić, by Zielony zamoczył bandaż. Czułem na sobie jego spojrzenie, ale nie miałem zamiaru się odwrócić.

     Nagle usłyszałem mocne trzaśnięcie drzwiami oraz jakiś bełkot. Do kuchni wparował opity Kai. Momentalnie odskoczyłem od zlewu i przystanąłem przy Lloyd'zie gotów go przed nim bronić.

- A cóż to? Co my tutaj mamy? - zaczął coś seplenić Mistrz Ognia wymachując prawie pustą butelką. - Pan Kamyczek i mały Zieloniak. Ładna by była z was parka.

     Momentalnie poczerwieniałem na te słowa i ukradkiem spojrzałem na blondyna. On także miał rumieńce na policzkach. To może być dla mnie idealna szansa! Walić to, że Kai mówi to po pijaku! Miałem szatański plan...

- Tak, jesteśmy razem, Panie Wszechwiedzący i nic ci do tego - odpowiedziałem hardo.

- Serio? - Jeżyk podniósł jedną brew do góry. - Przecież Zielony jest mój. Sam mi się oddał. Nie odstąpię go.

     Że co proszę?! Jak on śmiał!? Lloyd nie jest rzeczą, żeby do kogoś należeć! A jeśli nawet, to na pewno nie do kogoś takiego jak ten skurwysyn Kai! Mocno się zdenerwowałem, śmiem twierdzić, że nawet wkurwiłem. Więc to tak się bawimy? Dobra!

- Lloyd jest moim chłopakiem - powiedziałem mrużąc oczy.

     Schyliłem się w stronę przerażonego Garmadonka, chwyciłem go za podbródek i momentalnie wpiłem w jego usta. Blondyn chciał się na początku wyrwać, ale po chwili odwzajemnił pocałunek. Muszę przyznać, że jak na takiego młodzika to świetnie całuje.

     W końcu zabrakło nam powietrza, musieliśmy się od siebie odkleić. Spojrzałem z miną zwycięzcy na Kai'a. Chłopak patrzył na nas całkiem przytomnym wzrokiem, jakby w momencie wytrzeźwiał. Był w jeszcze większym szoku niż Lloyd przed chwilą.

- To może ja tego... No... To ja już pójdę - powiedział i momentalnie zwiał zostawiając mnie sam na sam z blondynem. Kurka, co teraz robić?!

- Cole, czy... Czy ty mnie kochasz? - spytał cichutko młody Garmadon spuszczając głowę. 

- T-tak - odpowiedziałem niepewnie cały zszokowany i także wbiłem wzrok podłogę.
- Dlaczego?

     "Dlaczego"? To pytanie zwaliło mnie z nóg. Spojrzałem na Lloyd'a. Nadal nie podnosił głowy. Dlaczego... Bo moje serce mi tak powiedziało? Bo jest najbardziej uroczą i honorową istotką jaką znam? Bo po prostu go kocham? 

- Bo jesteś sobą. Jesteś niesamowity. I jesteś mega uroczy - odpowiedziałem ponownie chwytając go za podbródek. Jego oczy były szkilste, jakby zaraz miał się rozpłakać. - Nie bój się mnie. Ja nie jestem taki jak Kai.

- Chcę ci uwierzyć - chłopak pociągnął nosem. Mój "curkoradar" w głowie nie wytrzymał tego napięcia. Poczułem jak z nosa leci mi stróżka krwi.

     Nie chciałem, żeby Lloyd to zauważył, więc ponownie go pocałowałem. Tym razem jednak starałem się to zrobić dokładniej. Spenetrowałem językiem całą jego jamę ustnę, on nie pozostał mi dłużny. W końcu jednak musieliśmy przestać.

- Niesamowicie całujesz - stwierdziłem przecierając nos rękawem bluzy.

- Ty znacznie lepiej - odpowiedział rozmarzonym głosem przymykając powieki. Widać było, że pierwszy raz czuł się tak dobrze.

     Jednak naszą błogą ciszę przerwało dość głośne chrząknięcie. Niepewnie odwróciłem głowę bojąc się osoby, którą tam zastanę. Ale to był tylko (lub aż) Jay. Oparł się o framugę drzwi. Był wyraźnie znudzony i zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że właśnie zobaczył dwóch całujących się mężczyzn. A może nie zobaczył...?

- Nie chcę przerywać wam tej jakże romantycznej chwili, ale chciałem sobie zrobić kakao. Jednak chyba wolę przyjść za chwilę. Nie przerywajcie sobie - powiedział jak gdyby nigdy nic i wyszedł, a my z Lloyd'em spaliliśmy buraka.

- To jak, wygląda na to, że od dziś już chyba oficjalnie jesteśmy razem, prawda? - spytałem niepewnie.

- Prawda - opowiedział całując mnie w  policzek. - I wcale nie jestem słodki.

     Po czym dał mi kuksańca w bok. Oboje się roześmialiśmy. Kai niby taki okropny, ale dzięki niemu wreszcie jesteśmy razem, więc chyba jednak mu wybaczę. A Lloyd? Niech się nie martwi. Sprawę, że pokocha mnie jeszcze mocniej i rozwieje wszelkie wątpliwości. Ważne, że dał mi szansę. Na pewno jej nie zmarnuję.

Witajcie po dość długiej przerwie od shotów. Powracam do Was z Mossem, troszkę dennym według mnie, ale może Wam się spodoba. Jak pewnie większość z Was zauważyła, zaczęłam pisać książkę Bruise "13 Życzeń" i to właśnie przez nią trochę opuściłam się z one shotami. Postaram się to nadrobić. W najbliższym czasie pojawi się coś o Nyi i Skylor, a potem najpewniej GreenFlame lub Bruise.
Pozdrawiam wszystkich gorąco i do następnego!
Wen ♥
Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top