Terapeuta (Darkthinking)

Terapeuci nie mają łatwego życia. Doskonale o tym wiedziałem, jednak i tak postanowiłem nim zostać. Dlaczego? Żeby pomóc ludziom uporać się z ich psychiką. Jako Mistrz Umysłu potrafię czytać w myślach, a także lekko je zmieniać. Choć przysparza mi to wiele kłopotów i bólu głowy, a bycie psychologiem nie jest moją wymarzoną pracą, i tak nie mam zamiaru zrezygnować. Samo poczucie, że czynię coś dobrego dla innych, sprawia, że nie umiem tego ot tak rzucić.

W mojej karierze przewinęło się sporo przeróżnych osób. Od napakowanego kulturysty z poważną depresją, poprzez małe dziecko ze schizofrenią aż po zagubioną homoseksualistkę z borderline. Każdy, kto mnie odwiedzał, nie miał łatwego życia. Myśli wielu ludzi sprowadzały się do czerni, cierpienia i wręcz chorobliwej chęci śmierci. A ja potrafiłem zmienić ich styl bycia, ich samych, umiałem wyleczyć lub pokazać lepsze strony życia. Po mojej terapii każdy wychodził inny. Bo doskonale wiedziałem, gdzie uderzyć, jak poruszyć dany temat i jak się zachować, żeby nie rozdrażnić osoby chorej. Wszyscy moi klienci mnie uwielbiali.

Jednak on był inny.

Pamiętam tę datę doskonale. To była środa, ósmy listopada, dzień bardzo deszczowy. Miałem mieć wtedy tylko jedną osobę, kogoś nowego. Zgłosiła go do mnie telefonicznie jego matka. Powiedziała, że to dość skomplikowany nastolatek, ale wierzy, że uda mi się go zmienić. Nie czekałem na niego długo, pojawił się równo o wyznaczonej godzinie.

Dokładnie pamiętam co miał na sobie. Ciężkie glany, podrapane spodnie, czarną bokserkę z czaszką, na to przemoczoną kurtkę skórzaną i dość potężny łańcuch z krzyżem. Jego włosy były całkiem mokre, posklejane w strączki. Pod nimi majaczyły czarne, podkrążone oczy, wyglądające na zupełnie martwe. Po policzkach płynęła woda, nie potrafiłem stwierdzić, czy to deszcz, czy łzy.

– Jestem Shade – powiedział wtedy głosem jednocześnie monotonnym i przepełnionym goryczą. Jego usta poruszyły się hipnotyzująco. Zauważyłem, że górną wargę wysuwał trochę bardziej niż dolną. Nieznacznie, jednak to uchwyciłem.

– Witaj Shade, ja jestem Neuro – przedstawiłem się. – Zostaw kurtkę w przedpokoju i chodź ze mną do salonu. Zrobię ci coś do picia.

Nim wyszedłem, spojrzałem na niego ukradkiem. Posłusznie wykonał moje polecenie, ukazując nagie ramiona. Na wewnętrznej części całej długości rąk dostrzegłem mnóstwo ran ciętych i kłutych, mieszających się ze starymi bliznami. Jego skóra była chorobliwe blada, a ciało nienaturalnie chude. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ten chłopak jest masochistą. Do tego nie trzeba było mieć nawet genialnego mózgu.

– No, Shade, powiedz mi. Co cię trapi? – zacząłem, gdy ten usiadł w wygodnym fotelu. Przymknął oczy i wtulił się w oparcie. Wcale nie chciał tu być.

– Nic – odburknął, wydymając lekko usta.

– No to może inaczej. Ile masz lat? – Za wszelką cenę starałem się utrzymać z nim choćby wątłą nitkę konwersacji.

– Siedemnaście.

– Jesteś bardzo młody. Co lubisz robić, jakie masz zainteresowania?

– Nie mam.

Każda jego odpowiedź była bardzo krótka i zdawkowa. Właściwie nie dowiedziałem się prawie nic z tej rozmowy. Shade cały czas zerkał gdzieś w bok, nie patrzył mi w oczy. Sprawiał wrażenie zagubionego zwierzątka, którego siłą włożono na fotel w obcym domu i kazano zachowywać się jak najmniej gwałtownie, by nie wzbudzić niezadowolenia. Po dobrych piętnastu minutach bezowocnej konwersacji postanowiłem dostać się do jego umysłu i tam poszperać za czymkolwiek, co mogłoby posłużyć za podstawę do jakichkolwiek działań.

Przymknąłem oczy i wszedłem powoli do jego umysłu. Pamiętam, że w tamtym momencie wstrząsnął mną przeraźliwy dreszcz. Poczułem lodowaty, wprost zamrażający członki chłód i ujrzałem bezkresną pustkę. Po chwili usłyszałem też dziwny skrzek. Zaraz po nim kolejny, następny i jeszcze jeden. Pustka zaczęła zmieniać w czarnego potwora o dwu głowach, jednej z zawieszoną pętlą, drugiej ze wbitymi z nią nożami, żyletkami oraz innym ostrym żelastwem. Znikąd pojawił się kolejny stwór, wyglądającym jak zombie. Wszystkie jego narządy były na wierzchu, gniły, rozpadały się, a kreatura wydała z siebie najstraszniejszy krzyk, jaki dane było mi w całym swoim życiu słyszeć. Za nią pojawiła się stonoga, stworzona nie tyle z ludzi, co z poszczególnych części człowieka – rąk i nóg. Wszystkie te postaci patrzyły o dziwo nie na mnie, lecz na mały, biały punkcik, świecący gdzieś w zakamarku świadomości. Ruszyły na niego i po chwili kropka zgasła, a ja zostałem wyrzucony z umysłu Shade'a.

Spojrzałem na niego. Miał rozchylone usta i zamknięte oczy. Drżał lekko, płakał. Bardzo cierpiał, a ja dalej nie wiedziałem dlaczego, ani jak mogę mu pomóc. Podszedłem tylko i wyjąłem go z fotela. Przytuliłem do siebie. A raczej chciałem to uczynić. Moje ręce przeszły przez jego ciało jak przez dym. Próbowałem położyć na nim rękę, ale bez skutku, cały czas przechodziła przez klatkę piersiową. To było nieprawdopodobne, jednak wiedziałem, że możliwe. Oprócz mnie żyło wiele mistrzów tajemnych sztuk i żywiołów.

– Pomóż mi... – usłyszałem nagle cichą prośbę. Spojrzałem w oczy Shade'a z zamiarem zapytania jak mam to uczynić, jednak nie byłem w stanie. W jego źrenicach ujrzałem niewymowny ból. W tęczówkach matową czerń. A w białku przeraźliwą czerwień żyłek. W samym spojrzeniu zaś... Okropną pustkę, samotność i chęć poddania się.

– Shade, nie, błagam, nie rób tego! – krzyknąłem, choć sam nie wiedziałem, co moje słowa miały tak właściwie znaczyć. Panicznie usiłowałem go dotknąć, chwycić za cokolwiek, poczuć jego ciało, jednak ręce cały czas obijały się o oparcie fotela, przenikając przez czaszkę na koszulce.

Z moich oczu poleciały łzy. Jeszcze nigdy nie płakałem nad kimś innym niż sobą. A wtedy... Wtedy płakałem nad nim. Czułem się cholernie winny, nie byłem w stanie mu pomóc, mogłem tylko patrzeć, jak ten nastolatek cierpi. Być może wtedy tłumaczyłem sobie ten akt żalu własną bezsilnością, jednak dziś wiem, że te łzy były skierowane do niego. Prosto z mojego nieczułego serca.

– Proszę pana... Niech pan nie płacze...

Coś twardego i zimnego otarło mi łzy. Jego chuda dłoń. Momentalnie ją chwyciłem i szarpnąłem nieco za mocno. Poczułem, jak bezwładna kukła wpada mi w ramiona. Ale nie przejąłem się tym zbytnio, wtuliłem go w siebie. Był niewiele niższy ode mnie, jednak tak kruchy, że jeden silniejszy ścisk i rozpadłby się milion kawałeczków. Dotykałem jego ciała, uspokajałem je. Czułem bijące wolnym rytmem serce. Najpewniej chore serce. Połamane, skrzywdzone, rozkruszone.

– Proszę pana... Czy mógłby mnie pan puścić...?

Zignorowałem prośbę, bałem się, że to być może jedyny raz, gdy dane mi będzie go przytulić, więc korzystałem z tej okazji najwięcej, jak się da. Słyszałem jego cichy oddech na moim karku. Ręce chłopaka powoli poruszały się po moim ciele, by niepewnie zacisnąć się na plecach. Choć jego aura miała odcień czerni i szarości, wyczułem, że ten ciepły akt uczucia bardzo go koi i wlewa nieco żywych barw do umysłu.

– Lubisz być przytulany? – spytałem szeptem, jakby bojąc się, że głośniejsze pytanie zburzyłoby tę harmonię.

– Nikt mnie nigdy nie przytulał... – wyznał równie cicho Shade. – Ale czuję się... Wspaniale...

Z jego ust popłynął króciutki chichot. I w tym momencie wszystko zrozumiałem. Choć to na pewno nie było jedynym powodem tego okropnego stanu. Jemu w głównej mierze brakowało czułości, cierpliwości i zwykłej ludzkiej życzliwości. Oraz czyjejś bliskiej obecności.

Od tego czasu nastolatek przychodził do mnie co tydzień. Przyznam, że sam się złapałem na tym, że wyczekuję jego wizyt. W głównej mierze polegały one na cichutkiej konwersacji, przytulaniu i powolnym, mozolnym rozgryzaniu jego problemów. Za każdym razem spoglądałem w jego umysł, jednak nie było w nim najmniejszych zmian. To mnie martwiło najbardziej. Czułem, że moja terapia pomaga, bo chłopak otwierał się na mnie, a nawet sam zaczynał mówić o tym, co go trapi, jednak w jego psychice nic nie stało się choć odrobinę jaśniejsze.

Pewnego zimowego dnia temat zszedł na jego rany.

– Shade, powiedz mi, czy ludzie ze szkoły wypytują cię o twoje poharatane ręce? – zagadnąłem, przynosząc mu gorącą czekoladę. Bardzo ją lubił.

– Nie. Teraz jest zimno, więc wszyscy chodzą w bluzach z długimi rękawami, w tym i ja – odpowiedział, popijając parujący płyn.

– No ale co z wf-em? Trzeba się przebierać.

– Nie ćwiczę z powodu osłabionego organizmu. Lekarz mi zabronił. Mam anemię, więc zbyt duży wysiłek fizyczny mógłby mnie wykończyć.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Na miejscu jego doktora zrobiłbym to samo. Ta blada skóra, podkrążone oczy i wystające kości mówiły same za siebie.

– No dobrze. A co będzie w lecie? Ugotowałbyś się w grubym dresie. Co wtedy zrobisz? – zapytałem znów.

– Najpewniej będę chodził w rękawiczkach. A jak nie, to wmówię innym, że koty mnie podrapały.

Nastolatek wzruszył ramionami i pociągnął ostatni łyk. Czekolada się skończyła, więc odłożył kubek i sięgnął po domowej roboty ciastko.

– Ludzie są ślepi, więc pewnie ci uwierzą... – mruknąłem i zawiesiłem wzrok na jego ustach. Nawet jak jadł miał lekko wydęte wargi.

- Koło niektórych można by przejść bez głowy, a oni i tak albo by to zignorowali, albo pstrykali fotki. Ludzie zazwyczaj nie widzą nic poza koniuszkiem własnego nosa – skwitował.

– Na przykład nie widzą tego, że tak śmiesznie wydymasz usta, gdy jesz i mówisz.

Shade zakrztusił się ciastkiem. Momentalnie się zaczerwienił. Zerwał się na równe nogi i pognał do kuchni. Ruszyłem za nim, starając się powstrzymać ogromny uśmiech, który wkradał się na moją twarz.

– Naprawdę to zauważyłeś? – spytał cichutko z niedowierzaniem.

– Jestem dość dobrym obserwatorem. Bardzo mi się to podoba, lubię patrzeć na twoje usta. Zachowują się uroczo.

Nastolatek odwrócił się do mnie tyłem i załapał nerwowo za ramię.

– To mój pierwszy komplement w życiu...

– Na pewno dostaniesz ich jeszcze sporo.

Shade odwrócił się do mnie twarzą. Wyglądał jak dorodny buraczek. Podobały mu się miłe słowa na temat jego ust, dało się to wyczuć.

– A teraz wracajmy już do salonu. Pokażesz mi swoje rany - powiedziałem z uśmiechem.

Chłopak skinął głową i posłusznie wrócił na fotel. Ja tymczasem wyjąłem kolejną porcję ciasteczek z szafki oraz zalałem kolejne sycące kakao. Wróciłem do niego w momencie, kiedy nerwowo pocierał rękaw bluzy.

– Dobrze, Shade. Pokaż mi, proszę ręce.

Nastolatek zdjął całkiem bluzę. Miał pod nią jeszcze bokserkę, ale to nie na niej spoczęła moja uwaga, lecz na pociętych kończynach. Kreski były chaotyczne. Robione szybko i nerwowo. Niektóre głębsze, inne płytsze. Lustrowałem je ze skupieniem. Nie mogłem odnaleźć w jego umyśle nic, co zdradzałoby, dlaczego się tnie, dlatego mogłem tylko snuć przypuszczenia.

Przeniosłem wzrok na oczy chłopaka. Patrzyły nieobecnie na ścianę, na której tańczył niewyraźny cień płonącej świecy. Już któryś raz przyłapałem go na oglądaniu cieni. Bardzo je lubił. Jego twarz wydawała się wtedy być ukojona, a ciało rozluźnione. Nie pytałem go to. Czułem, że nie powinienem.

– Masz bardzo dużo ran – stwierdziłem, wyrywając go z amoku. – Są niejednolite, nieprzemyślane. Dlaczego je sobie zadajesz?

– Lubię to robić... – odrzekł odrobinę speszony.

– Uciekasz tak od bólu psychicznego, który jest tysiąc razy gorszy, prawda?

Chwyciłem jego dłoń. Shade pokiwał tylko głową. Tak bardzo chciałem mu pomóc, jednak zupełnie nie wiedziałem, jak mam się za to zabrać. Gładziłem kciukiem zraniony nadgarstek i znów patrzyłem w jego przepełniony mrokiem i złem świata umysł. Nie rozumiałem jego myśli, choć usilnie się starałem. Gubiłem się w tej czerni.

A chłopak patrzył na mnie ze smutnym uśmiechem. Rozdzierającym moje serce, kruszącym bariery chłodu i niesamowicie hipnotyzującym smutnym uśmiechem, w którym jednocześnie nie było ani krzty uczucia, ale niesamowicie dużo miłości i cierpienia. Z jego oczu poleciała jedna, samotna łza, przejrzysta jak najczystszy diament i tak samo cenna. Łza pełna empatii.

Innym razem rozmawialiśmy o kochaniu i seksie.

– Jak myślisz, Neuro, czy w dzisiejszym świecie seks jest jeszcze wyrażeniem największej miłości do drugiej osoby, czy już tylko rozrywką? – spytał mnie Shade, podnosząc wzrok i spoglądając w moje oczy. Rzadko to robił, zazwyczaj tylko wtedy, gdy chciał, by jego pytanie nabrało jeszcze więcej powagi.

– Trudno stwierdzić – odpowiedziałem po krótkim namyśle. – Wszędzie wokół nas jest afiszowany sztuczny seks. Prostytutki mają coraz większe branie, małżonkowie się zdradzają. Wszystko to przez ten akt współżycia. Dla błogiej chwili uniesienia często rozpadają się rodziny.

– Czyli seks jest zły? – zaczął powoli nastolatek, marszcząc brwi.

- Nie. O boże, nie! Jest dobry, jeśli jest szczery, o to chodzi. Tak czy siak, dalej jest to akt miłosny, a to, że ludzie traktują to jako chwilową rozrywkę i odskocznię od rzeczywistości to głupota. Nic nie zastąpi prawdziwego, szczerego stosunku między dwoma kochankami.

Shade pokiwał głową. Otworzył usta, ale momentalnie je zamknął. Musiał przetrawić sobie moje informacje. Zdziwiło mnie czemu pyta o takie rzeczy, ale w sumie miał już wtedy prawie osiemnaście lat. A większość chłopców w tym wieku nie gada o niczym innym. Przynajmniej tak było z moją starą klasą w technikum i na studiach. Męska część nawijała tylko o tym, ile panienek przelecieli, a z kolei żeńska – na ile ''bolców'' się już nadziały. Bezwstydnicy o pustych łbach.

Spojrzałem na nastolatka. Nie wyglądał na zboczeńca, któremu tylko ''ruchanko'' w głowie. Nie miałem nawet pojęcia, czy jest w związku. Ani jakiej jest orientacji. Właściwie dalej nie wiedziałem o nim prawie nic. Każda wizyta w jego umyśle kończyła się klęską i koszmarami po nocach. Mogłem spytać wprost, jednak czułem, że po tym pytaniu mógłby się znowu zamknąć w sobie.

– Neuro... – zaczął znów, jednak szybko urwał.

– Tak? Chcesz jeszcze o coś spytać? – Uśmiechnąłem się do niego ciepło, zachęcając tym samym, żeby dokończył.

– Czy seks między dwoma facetami jest obleśny?

Momentalnie po tym pytaniu skulił się i zapadł głębiej w fotel. Czyli prawdopodobnie jego orientacja miała coś z tęczy. Rozsiadłem się nieco wygodniej na sofie i rzuciłem mu kolejny czarujący uśmiech pełen dobra.

– Ależ nie, o ile jest on szczery, między kochankami.

– Rozumiem... – nastolatek pokiwał głową i sięgnął po ciasteczka, które tradycyjnie stały na stole. Podświadomie zawsze robiłem je dzień przed jego wizytą. Uwielbiałem patrzeć na niego, gdy je je.

Między nami zapadła chwilowa cisza. Shade konsumował mój wypiek, a ja wpatrywałem się w jego cudowne usta, zastanawiając się, dlaczego mnie tak hipnotyzują. Było w nich coś takiego, co sprawiało, że przyciągały mój wzrok. Nie umiałem się powstrzymać. Czułem się jak w transie.

– Neuro, co robisz?... – spytał nagle chłopak, a ja zorientowałem się, że moja dłoń wylądowała na jego ustach, a głowa znalazła się niebezpiecznie blisko jego policzka.

– Nic! – krzyknąłem i odsunąłem się szybko. Zareagowałem zbyt gwałtownie, więc speszony chłopak momentalnie opuścił stałą formę, stał się dymem.

I wtedy zdarzył się wypadek. Straciłem równowagę, więc runąłem jak długi prosto przez jego widmo. Z ust Shade'a wydobył się cichutki jęk, bynajmniej nie bólu. Nazwałbym to raczej jękiem zadowolenia. Jednak wtedy nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Szybko wyplątałem się z jego dymnej formy. Chłopak się ustabilizował. Ale jego oczy błyszczały, a usta, lekko rozchylone, pozwalały, by ślina bezkarnie z nich wypływała. Serce przyspieszyło bicie, a na policzki wlał się róż. Wyglądał na podnieconego, choć nie wiedziałem zupełnie czemu.

– Shade? – spytałem niepewnie, ale on nie odpowiedział.

Tego dnia wyszedł ode mnie bardzo wcześnie. Zmartwiło mnie to. Czułem, że to, co zrobiłem, musiało go bardzo zranić. Jednak prawda okazała się zupełnie inna.

Kiedy wrócił do mnie za tydzień, był uśmiechnięty. Prawie go nie poznałem.

Już na wejściu zaświergotał radośnie, że kupił sobie nowe glany i dostał piątkę z matematyki. Dosłownie aż tryskał radością. Tulił poduszkę i mówił z rozmarzeniem o swoich najbliższych planach na przyszłość. Ja tylko potakiwałem szczęśliwy i co jakiś czas zanosiłem się śmiechem razem z nim. To były najlepsze godziny w całym moim życiu.

Postanowiłem więc wejść do jego umysłu. Spodziewałem się zobaczyć odnowione białe światełko, jednak to, co ujrzałem, zwaliło mnie z nóg. W myślach nastolatka wcale nie królowały trzy kreatury. Wyglądały jak wspomnienia normalnych ludzi. A raczej jedno. Jedno wspomnienie. Shade'a masturbującego się do mojego zdjęcia z portalu społecznościowego i mruczącego cichym, seksownym tonem moje imię.

Momentalnie wyszedłem z jego umysłu. W tamtym momencie czułem dosłownie każdą możliwą emocję. Byłem rozdarty. Chciałem sobie wszystko przemyśleć na spokojnie. Z jednej strony dobrze, że mu to pomogło, ale z drugiej... Dlaczego ja? Co on we mnie widział? Jestem mężczyzną po trzydziestce, a on ledwo skończył osiemnastkę. To nie trzymało się kupy.

Przez resztę dnia role się jakoby odwróciły. Shade trajkotał z zadowoleniem, a ja patrzyłem tępo w jego usta, zupełnie puszczając mimo uszu wszystkie jego nowinki. Nie potrafiłem skupić się na tym, że iks zarywa do igreka, a jakiś bohater z filmu odnalazł swoją mamę. Stałem się bardzo nieobecny, na szczęście chłopak tego nie zauważył. A gdy ode mnie wychodził, posłał mi najbardziej czarujący uśmiech, jaki w życiu widziałem.

Jednak od tamtej pory w ogóle do mnie nie przyszedł. Ignorował wszystkie telefony, podobnie jak jego matka. Zero znaku życia. Zapadł się pod ziemię. Szukałem go nawet pod jego szkołą, ale i tak nie przychodził. Stało się coś okropnego i miałem wrażenie, że to przeze mnie. Czułem się cholernie winny. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogłem go zranić aż tak, żeby zerwać naszą znajomość. To wydawało się niemożliwe. Bardzo starałem się poświęcać mu jak najwięcej uwagi, choć przy ostatniej wizycie zupełnie się nie pilnowałem. Czy to dlatego?

Po upływie ponad miesiąca Shade wreszcie do mnie przyszedł. Wyglądał jak wrak człowieka. Podkrążone oczy straciły ostatki blasku. Usta drżały. Całe ciało dygotało chorobliwe, z rąk kapała krew. Opadł mi bezsilnie w ramiona. Przytuliłem go do siebie, podniosłem niepewnie. Jego ciało stało się jeszcze bardziej kruche niż wcześniej. Prawdopodobnie złamałem mu żebro, jednak byłem wtedy tak roztrzęsiony, że nie myślałem logicznie.

Ułożyłem chłopaka w ''jego'' fotelu i pobiegłem po apteczkę. Gdy wróciłem, zastałem go w żałosnej pozie pełnej wcale nie udawanej agonii. Płakał cicho, pociągając nosem. Bez słowa rozebrałem go ze wszystkiego, w co był ubrany, aż do samej bielizny. Ujrzałem zrujnowaną świątynię. Białą jak papier skórę, która ledwo przykrywała kości. Nowe, krwawiące rany na rękach i nogach. Wystające żebra, zresztą nie tylko. Shade wyglądał jak trup, jak cień samego siebie.

– Shade... Dlaczego... – tylko tyle byłem w stanie do niego powiedzieć.

Chłopak patrzył na mnie spojrzeniem rozdzierającym serce na pół. Wyciągnął ręce w niemej prośbie. Chwyciłem go i ponownie przytuliłem. Czułem wolny oddech na karku, zupełnie inny od tego, gdy tuliłem go po raz pierwszy.

– Zakochałem się w tobie, Neuro... – wyznał mi.

– Wiem, Shade, wiem...

Pocałowałem go lekko w policzek. A potem w usta. Wszedłem przypadkiem do jego umysłu. Jednak zobaczyłem tam pustkę. Czarne nic pośrodku bezkresnego niebytu. Zero kreatur. Zero światełka. Zero skrzeków. Zero chłodu. Po prostu nic. Wstrząsnęły mną dreszcze, to był zły znak, bardzo zły znak.

– Neuro... A czy... Czy ty mnie kochasz?...

– Też... - opowiedziałem po chwili milczenia i wtuliłem go w swoje ciało. – Kocham Cię, Shade. Zmieniłeś moje życie.

– A ty moje.

Chłopak odsunął się ode mnie i zaczął ubierać. Patrzyłem, jak jego wiotkie mięśnie się poruszają, gdy wciągał na siebie koszulkę i spodnie. Po chwili podszedł do mnie i złożył leciutki pocałunek na brodzie.

– Muszę już wracać. Dziękuję Ci za wszystko, Neuro. Za pomoc, za zmiany... I za miłość. Właśnie tego najbardziej potrzebowałem w całym swoim życiu. Teraz jestem już spełniony – powiedział. – I... I przepraszam.

Wyszedł, zostawiając mnie samego z rozdartym sercem. Zostawił u mnie czarny sweter, jednak nie byłem w stanie pobiec za nim, by mu go oddać. Patrzyłem, jak chłopak znika w mroku nocy. Z moich oczu poleciały łzy. Nie kłamałem, zakochałem się w nim. Choć nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Miłość przyszła znienacka. Nieproszona. Ale chyba zawsze tak robi.

Krótko po tym zdarzeniu w lokalnych wiadomościach pojawiła się wzmianka o tym, że młody chłopak, lat osiemnaście, powiesił się na lampie w sypialni. Nie musiałem nawet wypytywać ludzi, o kogo chodzi. Doskonale wiedziałem, że to Shade się zabił. W momencie moje myśli ogarnęła czarna rozpacz. Poczułem się jak śmieć. Bezwartościowy śmieć, który umie pomóc wszystkim, tylko nie osobie, którą kocha. Popadłem w depresję. Straciłem chęć do życia. Jednak czułem, że on by tego nie chciał. Dla niego byłem wzorem, ideałem. Dla niego byłem wszystkim.

Bo jako pierwszy dałem mu poczuć, czym jest miłość.

Żałobę nosiłem po nim tylko w sercu. Na zewnątrz doskonale udawałem cudownego terapeutę. Dalej pomagałem innym chorym psychicznie i zamkniętym sobie. Nigdy nie spotkałem kogoś tak cudownego, jak on. Każdy inni człowiek z problemami wydawał mi się pusty, a jego zmartwienia naciągane. Mimo to potrafiłem słuchać dzielnie kolejnych żalów i doradzać. Byłem silny. Silny dla Shade'a.

Dziś jest dziesiąta rocznica jego śmierci. Stoję nad grobem mojego ukochanego i zostawiam dla niego znicz. Znicz i kilka dobrych wspomnień. Oboje wiedzieliśmy, że tak to musi się skończyć. Taki był już jego los, miał to zapisane w gwiazdach. Szkoda, że nie nacieszyliśmy się sobą dłużej, jednak te kilka miesięcy wystarczyło, by się w sobie zakochać. Shade zabrał ze sobą do grobu moją miłość. A ja jego noszę dalej w sercu. I z każdym dniem rozpalam ją na nowo. Kiedyś spotkamy się w Niebie lub Piekle, wierzę w to. Ale na razie będę walczył. Walczył o życie. Bo nic innego mi nie pozostaje.

Darkthinking, czyli Neuro x Shade, czyli mój ukochany ship z Ninjago, który wykracza poza ninja. Cóż wiele o nim mówić, jest pełen bólu, przemyśleń i czarnej rozpaczy. Chciałabym ten shot zadedykować dwóm osobom. Mojej ukochanej StoneHeartCole jako wynagrodzenie za dzisiaj i Kitty_Sheksire, która tak jak ja jest fanką tych dwóch mrocznych panów. No to cóż, do zobaczenia w następnym shocie~

~ Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top