Podchody (GreenFlame)
Lloyd spojrzał‚ na zegarek. Ósma piętnaście. Blondyn westchnął. Zaraz zaczynała się jego zmiana w herbaciarni. Ileż by oddał, by nie musieć choć dziś oglądać twarzy zwykrzywianych i niezdecydowanych klientów. Był w końcu najpotężniejszym zielonym, a zarazem złotym ninja! Nie powinien pracować w herbaciarni jak jakiś zwykły koleś!
Jego rozważania nad niesprawiedliwością losu przerwał dźwięk dzwonka nad drzwiami. Młody Garmadon już przeklął‚ tę osobę, choć nie miał pojęcia, kto to właściwie jest. Zielonooki wbił‚ mordercze spojrzenie we wrota rozpaczy. Ukazała się w nich znajoma, męska sylwetka.
– Witamy w herbaciarni "Głębsza Mądrość", w czym mogę służyć? – spytał automatycznie.
– No siemka Lloyd, macie może zupki chińskie? – spytał Dareth, bo to on był właśnie.
– To herbaciarnia, nie restauracja serwująca azjatyckie dania – odburknął syn Garmadona.
– Czyyyli?
– Czyli albo zamawiasz herbatę, albo wypad mi stąd! – wrzasnął blondyn.
– Uuu, ktoś tu ma muchy w nosie – rzucił przechodzący obok Jay. – A może to tylko okres?
Zielonooki posłał mu mordercze spojrzenie, sugerujące, że to niezbyt dobra pora na żarty. Gordon Walker natychmiast umilkł i chwycił stojący nieopodal mop, ażeby się czymś zająć. Byle tylko zniknąć z pola rażenia Garmadona.
– Wracając. – Lloyd ponownie zwrócił się do Daretha. – Zamawiasz coś?
– Skoro nie macie zupek chińskich... To może... Hmm...
– Noo? - ponaglał go złoty ninja.
– A jest może ramen?
– Nie, nie ma.
– A onigiri?
– Mamy herbatę ryżową...
– Paluszki rybne?
– KURWA, DARETH, TO JEST HERBACIARNIA, A NIE RESTAURACJA!!! – wybuchnął Lloyd. Jego oczy zalśniły na złoto.
Brązowy ninja jakby na chwilę się speszył, po czym zamówił pierwszą lepszą melisę. Garmadon westchnął‚ i ruszył‚ ją przygotować. Tymczasem do sklepu wszedł, a raczej wpadł‚ przerażony Cole. Wyglądał okropnie, jakby przed chwilą stoczył walkę z tabunem wściekłych koni.
– Wie ktoś jak spławić napalone fanki? – zajęczał, wpadając prawą nogą w rzucone niedbale wiadro czystej wody, pozostawione na środku sali przez Jaya. – Prawie mnie zadeptały na śmierć!
– Cóż, sława bywa trudna do zniesienia. Trzeba umieć się poświęcić – rzekł‚ teatralnym głosem Dareth, wymachując portfelem ze sztucznej skóry. - Ale posiadanie własnych fanek to najlepsze, co cię może spotkać. Wiem z doświadczenia.
– Ty to normalnie o sławie wiesz wszystko. Ach, to życie w świetle reflektorów, to takie męczące... – mruknął Jay, przedrzeźniając ton brązowookiego.
Brązowy ninja jedynie prychnął.
– A wiecie, kogo dziś widziałem? – zaczął nagle Cole, próbując wyjść nogą z wiadra. – Kaia w sklepie z markowymi rzeczami! Kupował sobie plecak z adidasa, a odziany był jak jakiś sebix.
– No i? Co w tym jest takiego interesującego? – mruknął Jay, specjalnie podjeżdżając mopem pod nogi czarnowłosego. Utworzyła się tam niezła kałuża z wody, w którą wcześniej wdepnął.
– Moim zdaniem on chce zaimponować naszemu blondynkowi.
Nastała głucha cisza, przerywana jedynie plaskaniem końcówki mopa o podłogę. Cała trójka spojrzała po sobie, wymieniając dziwne spojrzenia. Doskonale wiedzieli, że Kai i Lloyd mają się ku sobie, ale przez wieczne humorki zielonego, jeżowłosy nawet nie wiedział, jak ma się do niego zbliżyć.
– Co macie takie dziwne miny, jakbyście spisek knuli? – Głos Garmadonka, który pojawił się dosłownie znikąd, przestraszył całą szóstkę. - I po co te wrzaski, co?
– Ale nas przeraziłeś! – Jay złapał się za pierś, oddychając głęboko. – Prawie zszedłem na zawał!
– Jakoś nie byłoby mi przykro, gdyby naprawdę tak się stało. A tak serio to o czym plotkujecie? – znów spytał blondyn, podając brązowowłosemu parujący kubek. – Dareth, twoja melisa. Pewnie i tak ci nie pomoże, no ale masz.
Właściciel dojo wziął napój i wręczył od razu zapłatę za niego. Zielonooki przyjął pieniądze i ruszył z nimi do kasy. Dokładnie w tym samym momencie do herbaciarni wszedł Kai w towarzystwie Nyi i Zane'a. Ubrany był w markowy dres z adidasa, takież same buty, na oczach miał ciemne okulary pilotki, a przez ramię przewieszony plecak ze wzorem charakterystycznych trzech białych pasów.
– Elo, ziomki! – rzucił jak typowy dres z osiedla.
– Łoł... – wyrwało się Jayowi. – Wyglądasz jak ten Seba spod Biedry. Miałeś rację, Cole.
– Jest Lloyd? – spytał Smith, uchylając nieco okulary i puszczając mimo uszu uwagę Jaya.
Cała trójka pokazała ukradkiem na idącego w ich stronę blondyna. Nie miał zbyt zadowolonej miny. Już z odległości pięciu metrów zaczął im wszystko wygarniać.
– Nosz kurde, co tak stoicie! Mało macie pracy? Podłoga w mokrych plamach, stoliki nienakryte... KAI, CO TY ŻEŚ NA SIEBIE UBRAŁ, DO JASNEJ ANIELKI! – ryknął, stając przy nich.
Jeżowłosy nieco się zmieszał, ale i tak był niezrażony. Zdjął płynnym ruchem plecak z ramienia, po czym wyjął z niego dwa bilety do kina. Lloyd podniósł jedną brew. Skrzyżował ręce na piersi, wzdychając przeciągle.
– Kai.
– Tak? – Oczy ninja ognia aż zapłonęły kolorami jego żywiołu.
– Co to jest. – Ton zielonookiego nie wskazywał, jakoby było to pytanie. A jeśli nawet, to bardzo ostre.
– Bilety na ''Zegar bez wskazówek''. Bardzo chciałeś iść na ten film, pamiętasz? Seans jest dziś. Mamy najlepsze miejsca!
– Nigdzie nie idę.
– Ale jak to? - Mina Kaia przywodziła na myśl zbitego psa.
– Nie chce mi się.
– Ale tak bardzo chciałeś na niego iść... Lloyd... To przez mój wygląd? Przez te dresy adidasowe?
– Domyśl się - prychnął młody Garmadon.
– Ale!...
– Mówiłem, że ma okres! – szepnął dość głośno Jay i natychmiast tego pożałował, gdyż oberwał kulą złotej energii.
Całkiem już wkurzony Lloyd wrócił za ladę, by odstraszać wchodzących klientów samym swoim wyglądem. Tymczasem reszta grupy rozeszła się, by pełnić swoje dzisiejsze obowiązki. Tylko Kai dalej stał ze zbitą miną. Schował bilety do nowego plecaka i westchnął. Ma jeszcze niecałe dziesięć godzin, żeby go przekonać. I dokona tego.
– Challenge akcepted – mruknął sam do siebie.
~~~***~~~
– Dziękujemy za odwiedzenie herbaciarni "Głębsza Mądrość", mamy nadzieję, że jeszcze nas państwo odwiedzą... Uff. To już ostatni goście.
Lloyd wreszcie odetchnął z ulgą. Koniec męczarni. Jutro wypada mu zmiana na zmywaku, ale lepsze to niż gnicie za ladą. i wymuszanie uśmiechu, czego on i tak nigdy nie robi. Na zapleczu można się przynajmniej poobijać i poprzeglądać Twittera czy Facebooka.
– Zmieniam się chyba w Kaia... – pomyślał zielony ninja, gdy wywieszał w drzwiach plakietkę z napisem ''Zamknięte''. Chłopak zaśmiał się cicho pod nosem. Już miał wychodzić ze sklepu, gdy spostrzegł na jednym ze stolików coś dziwnego. Podszedł do niego i z niemałym zdziwieniem podniósł różę.
Zieloną różę.
Była przepiękna. Niby wyglądała jak zwykły kwiatek z rodzaju różanych, ale ten niespotykany kolor dodawał jej tajemniczości. Blondyn powąchał ją i zarumienił się leciutko. Pachniała tak samo, jak perfumy jeżowłosego. Obok kwiatu była jeszcze karteczka. Widniał na niej rysunek schodów.
– Co to ma znaczyć? – mruknął do siebie Lloyd, jednak na jego twarzy zamajaczył delikatny uśmiech. Lubił zagadki.
Garmadon pognał w stronę schodów prowadzących na strych. Tym razem znalazł zupkę chińską, dokładnie taką, jaką uwielbiał, ale rzadko kiedy konsumował. Na opakowaniu narysowana była czarnym markerem strzałka prowadząca w górę. Złoty ninja pochwycił ekspresowe danie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że w jednym momencie cała złość wyparowała. Zaczął wspinać się na najwyższe piętro.
Po pokonaniu kilku schodków przelazł przez otwarte wejście i stanął na strychu. Ninja i sensei wynosili tu przeterminowane herbatki, zbędne pudła i inne szpargały. W całym pomieszczeniu panował okropny zaduch, a każdy kolejny krok powodował tumany kurzu. Wszystko tu było brudnoszare. Oprócz jednego przedmiotu.
Plecaka z adidasa, stojącego idealnie na środku.
– Kai? Jesteś tu? – zawołał niepewnie Lloyd, ale jego głos odbił się jedynie od ścian. Zero obecności jeżowłosego.
Coraz bardziej podniecony tą zabawą, zielonooki podbiegł do plecaka i momentalnie go otworzył. Ze środka wypadło zdjęcie dość charakterystycznej fontanny, mającej swoją lokalizację w centrum miasta. Czyli następnym punktem musiała być właśnie ta ozdoba w NinjagoCity! Uradowany Garmadon porwał ze sobą ekwipaż i natychmiast zbiegł ze strychu. Zamknął dobrze sklep, po czym ruszył w stronę przystanku autobusowego.
Miał szczęście. Pojazd przyjechał za kilka minut i nie śmierdział żulami sprzed tygodnia. Chłopak wykupił bilet. Usiadł przy oknie zniecierpliwiony. Cały zły humor uleciał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zielonooki był bardzo ciekawy, co znajdzie na samym końcu. Aż rozpierała go energia. Na przystanku dosłownie wyleciał z autobusu, by jak najszybciej znaleźć się przy fontannie. W końcu tam dotarł.
Od razu w oczy rzucił mu się przedmiot na krawędzi, którego wcześniej zdecydowanie nie było. Lloyd podszedł bliżej i chwycił go w ręce. Była to tarcza ulubionego zegarka Kaia, jednak zupełnie pozbawiona wskazówek. Ale tym razem nie było żadnej kartki z kolejną radą. Jedynie ten czasomierz...
– Co tu jest grane? To już koniec? – spytał sam siebie na głos Garmadon. – Może podpowiedź jest gdzie indziej? Albo dzieciaki ją zabrały?...
Nastolatek prawie panicznie zaczął szukać skrawka papieru. Obiegł marmurową ozdobę miasta aż trzy razy, zajrzał w każdy możliwy kąt, ale nic nie znalazł. W końcu zrezygnowany usiadł na krawędzi i zerknął na zdobyte przedmioty. Zielona róża, zupka chińska, plecak z adidasa ze zdjęciem fontanny i ten zegarek bez wskazówek...
– Zegar bez wskazówek! No tak! – wrzasnął Lloyd, wstając i zrzucając z siebie wcześniej oglądane rzeczy. Kilka przechodniów spojrzało na niego dziwnie, kręcąc głowami.
Ale chłopak nie zwrócił na to uwagi. Szybko zgarnął rzeczy do plecaka i pognał pod kino. Na miejscu czekał już Kai z gigantycznym bukietem zielonych róż. Ubrany był tym razem w luźną bokserkę i spodenki.
– I jak ci się podobały moje podchody? – spytał z ciepłym uśmiechem, gdy Garmadon stanął naprzeciw niego.
– To było... Genialne! Brakowało mi takiej adrenaliny! – zawołał blondyn. Na policzkach widniały gorące rumieńce.
– To dla ciebie. – Smith wręczył mu kwiaty. – Nie pytaj gdzie i jak je zdobyłem. Dla ciebie było warto.
– Dziękuję ci Kai. Jesteś cudowny. Nie spóźniłem się na film?
– Jasne, że nie! Mamy jeszcze piętnaście minut do seansu.
– Dzięki. I przepraszam za moje fochy. Po prostu... Ta nuda mnie dobija.
– Znam to. Ale nie martw się. W przyszłym tygodniu zabieram cię na randkę do gustownej restauracji!
– Zaraz, zaraz... Jak to randkę?
Nastała chwila ciszy. Lloyd lustrował starszego ninja niepewnym wzrokiem. Chyba się przesłyszał. Randka? To niemożliwe. Za to Smith jedynie się uśmiechnął i przeczesał włosy.
– Zostaniesz moim chłopakiem, Lloyd? – spytał bardzo poważnym tonem.
– Ja... Chłopakiem... Ale!... – Twarz zielonego ninja przybrała jeszcze ciemniejszy odcień różu.
– Zrozumiem, jeśli odrzucisz, ale jednak moglibyśmy dalej być przyja–...
– KAI, CHOPIE, JASNE, ŻE TAK! - blondyn, zupełnie zapominając o bukiecie, rzucił się na zdezorientowanego ninja ognia. Przytulił go bardzo mocno do siebie. - Wiedziałem, że coś do mnie czujesz. Czekałem tylko na moment, kiedy mi to wyjawisz...
– Byłbym wcześniej, ale te twoje fochy...
– Oj, było minęło. Chodźmy już lepiej na ten film. Czekałem na niego od roku!
Lloyd chwycił Kaia za rękę i oboje weszli do budynku. Tym razem już nie jako przyjaciele, a para.
Tylko biedny plecak z adidasa leżał rzucony niedbale pod oknem kina. Zdawać by się mogło, że już nikt nigdy go nie pokocha, jednak coś odmieniło jego żywot. Tak. Żul Mietek zwędził ten biedny plecaczek, gdy tylko jego dawni posiadacze zniknęli z pola widzenia. No cóż. Żul też człowiek.
A Lloyd i Kai siedzieli w kinie, trzymając się szczęśliwie za ręce i oglądając jeden z najlepszych filmów roku. Aż się prosi, by dodać tu wielkimi literami słowo KONIEC.
Taki nieco na luzie shot na konkursa kochanej Llaazy. Jak zwykle nie wyrobiłam się w czasie (jak to ja), ale cóż... Zaliczysz mi to jeszcze, nie? :') Pierwotna wersja shota miała być o podróżach w czasie (nie pytajcie), jednak zrezygnowałam. I tak mamy za dużo zawiłości czasowych po "Hands of Time", a ja nie chciałam dokładać kolejnych. Dlatego prosz. Taki shot o podchodach. Zawiera wszystkie słowa klucze oprócz domku na drzewie, bo za kija nie miałam pomysłu, jak to wstawić. Cóż. Do następnego ^^
#TeamŻulMietek
~ Wasz Wonsz
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top