Dobranoc, przyjaciele
Czy to prawda, że tylko żywi otaczają się żywymi, a tylko martwi martwymi? Czy aby na pewno definicja żywego to tylko fakt, że ma świadomość i oddycha? A definicją martwego jest brak tychże oznak? Czy aby na pewno my ludzie nie żyjemy w naszej małej imaginacji ogromnej rzeczywistości? Dlaczego nie potrafimy wyjść poza sferę materialnych doznań i niematerialnych odczuć? Czemu ograniczamy się do snobistycznych przekonań o naszej przestrzeni życiowej?
~
Podnoszę małą figurkę ludzika lego. Obracam ją w palcach. To Kai, mistrz ognia. Ma fryzurę na jeża i czerwony strój. Na podłodze leży Zane, Cole i Jay. Cała trójka trzyma w dłoniach miecze i wykrzywia się w groźnych minach do wyimaginowanych przeciwników. A ja jestem Lloyd. Blondwłosy zielony ninja. Złoty ninja. Najważniejszy ninja. Podnoszę resztę postaci z podłogi. Trzymam w swoich rękach całą drużynę bohaterów. Jestem jednym z nich. Też umiem używać miecza, nunchaku i kosy. Spinjitzu to dla mnie żadne wyzwanie. Umiem się doskonale maskować. Nie boję się niczego.
Ustawiam figurki moich przyjaciół z powrotem na podłodze. Są gotowi do walki, w bojowych pozach. Chichoczę. Pamiętam wszystkie nasze wspólne przygody, które przeżywaliśmy. Doskonale przywołuję w pamięci wszystkie słowa wypowiedziane przez członków mojej drużyny w każdej sytuacji. Potrafię to przenieść na zabawki. Wychodzi mi to znakomicie. Chyba powinienem zatrudnić się w teatrze. Ale nie mogę. Moją pracą i powołaniem jest bycie ninja.
Odgrywam scenę. Na nowo opowiadam historie. Znów jestem biednym chłopcem, którego Kai ratuje od spłonięcia w wulkanicznej lawie. Po chwili wyciągam z kieszeni figurkę mojego ukochanego ojca. Walczę z nim na wieży. Wygrywam, oczywiście. Śmieję się i świętuję ponowne zwycięstwo. Kocham tatę. Tatę, mamę i wujka. Ale nie mam ludzika senseia Wu. Bardzo chciałbym go mieć. Przez to moje zabawy nie są realistyczne.
Wstaję i podchodzę do okna. Jest noc. Mnie to nie przeszkadza. Lubię bawić się w nocy. Choć świat wolę ratować w dzień. Kocham ciszę i spokój. Ale nie zawsze. Teraz wolałbym huk, rumor i harmider. Zza chmur wyłania się księżyc w pełni. Wpatruję się w niego. Srebrnobiała tarcza ogromnego ciała niebieskiego też zdaje się na mnie patrzeć. Nie podoba mi się to spojrzenie. Krzyczę. Z moich ust wydaje się przepotworny wrzask bólu i cierpienia. Odwracam wzrok. Dalej czuję na sobie nieprzyjemne oczy satelity ziemskiego. Szybkim ruchem zakrywam okno poplamioną dziwną substancją zasłoną.
Wracam do zabawy. Nie potrzebuję do niej światła. Sam świecę jasnozielonym promieniem. Chodzę po pokoju z figurkami. Prawie cały czas przewracam się o coś dziwnego leżącego na podłodze. Nie wiem, co to jest, ale bardzo mnie to denerwuje. W końcu zrezygnowany siadam na posadzce. Rozkładam zabawki wokół siebie i przyglądam się po kolei każdej z nich. Irytują mnie trochę. Są zbyt ładne. A to ja powinienem być najpiękniejszym ninja! Znowu krzyczę. Nie podoba mi się to, że oni są ode mnie fajniejsi. Odrywam głowę figurce Cole'a, a Jaya pozbawiam nóg. Kai zostaje przeze mnie zgnieciony tak mocno, że na mojej dłoni zostają ślady. Chwytam po Zane'a. Czuję wahanie.
Po czym wybucham płaczem. Skrzywdziłem moich jedynych przyjaciół. Zachowałem się bestialsko. Czym prędzej naprawiam błąd i całuję każdego ludzika w małe, namalowane usteczka. Chciałbym uprawiać z nimi seks. Seks to bardzo przyjemna rzecz. Pozwala się odstresować i poznać swojego partnera, ale i samego siebie. Chcę to zrobić. Rozbieram się. Jednak szybko przestaję i zakładam ubrania z powrotem. Jest mi zimno. Zauważam, że w pokoju zrobiło się nienaturalnie ciemno. Wstaję, podchodzę do okna i odsłaniam je. Tym razem księżyc nie ma już złowrogich oczu. Jest martwy.
Wracam do zabawy. Tym razem jestem ostrożniejszy. Głaszczę swoich przyjaciół po małych, plastikowych główkach, a raczej czuprynkach. Są bardzo słodcy. Wciskam im bronie do małych, twardych rączek i obserwuję. Chciałbym, aby się pobili. Ale są tylko nieżywym kawałkiem tworzywa sztucznego, pod którym nasza planeta się ugina od bardzo długiego czasu. To smutne, że my ludzie tak bardzo nie dbamy o samych siebie, przez co cierpimy i my, i inni. Choć w sumie każdy z nas jest egoistą, więc po co martwić się o takie głupie rzeczy jak to, że zatruwamy powietrze dla innych ludzi. W zasadzie nawet nie wiem, czemu o tym myślę. Jestem głupi. Powinienem skupić się na zabawie.
Odgrywam kolejne sceny z mojego życia. Uwielbiam je. Kocham być wywyższany i na pierwszym miejscu. Biję sobie pokłony małymi figurkami. Są do tego stworzone. Stworzone do tego, by być moimi poddanymi. Znowu się śmieję sam do siebie. Lubię się śmiać. Śmiech to fajna sprawa. Uwielbiam być szczęśliwy. I uwielbiam bawić się moimi ludzikami. Są mi bardzo bliscy. To przecież moi ukochani i jedyni przyjaciele.
Jestem troszkę zmęczony, a moje oczy zaczynają swędzieć i puchnąć. Pocieram jedno z nich. Chyba mam coś na dłoni, bo czuję, że zamiast ulżyć pieczeniu, tylko je pogarszam. Muszę umyć ręce. Ale nie mam ochoty wychodzić z pokoju. Tu jestem bezpieczny. A tam czyhają na mnie złowrogie kreatury, które tylko czekają na odpowiedni moment do ataku. Wzdycham. Nagle jednak podnoszę głowę. Coś jest nie tak. Czuję, że ktoś się zbliża do mojego królestwa. Mobilizuję ciało do wzmożonej czujności i napinam mięśnie. Niewątpliwie zaraz ktoś tu wejdzie.
~
Rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi od pokoju Lloyda. Sensei Wu uchylił je i zajrzał do środka. Nie zobaczył nic prócz ciemności. Szybko włączył światło, a jego obawy się potwierdziły. Spojrzał na skąpanego w krwi siostrzeńca, trzymającego w dłoniach serce wyrwane z piersi Jaya oraz gałki oczne Kaia. Obok niego leżały truchła wszystkich ninja. Każdy z nich miał rozbebeszone wnętrze oraz pokiereszowaną twarz. Wszelkie wyciągnięte narządy wewnętrzne leżały porozrzucane po całym pokoju. Wiele z nich było tak zniszczonych, że trudno było stwierdzić, czy wątroba, czy czasem jednak jedna z nerek.
Mężczyzna przeraził się. Widział ten psychopatyczny błysk w oku swojego ukochanego ucznia oraz członka rodziny. Bał się go. Cofnął się i momentalnie zadzwonił po odpowiednie służby. Od zawsze wiedział, że Lloyd to schizofrenik, jednak nigdy nie przypuszczał, że będzie on zdolny w szale dopuścić się takiej zbrodni jak zabicie swoich ukochanych przyjaciół. Ani tym bardziej – bawić się ich narządami, udając, że są to najzwyklejsze w świecie zabawki. Schizofrenia to straszna choroba. Która zaciera granice między materią a niematerią, między rzeczywistością a iluzją. Oraz między tym, co można, a tym, czego nie wolno. Bo przez to tworzy się mały, niebezpieczny świat, bardzo często mieszający się ze światem realnym. A potem nic nie jest w stanie zatrzymać lawiny.
Żywi nie powinni otaczać się martwymi. A martwi żywymi.
Dobranoc, przyjaciele. Spotkamy się na Sądzie Ostatecznym.
Poczułam silną potrzebę przelania moich myśli na elektroniczny papier. Nie wiem, czy ma to jakikolwiek sens, ale na pewno ma mój klimat. Ostatnio straciłam swoją mroczną wenę, jednak dziś ona powróciła. Kto by się spodziewał, że polski (!) serial animowany o emo tak bardzo mnie poruszy? On oraz pewne opowiadanie o dwóch schizofrenikach. Mimo wszystko powróciłam tu dziś, teraz, w tym momencie z tym czymś. I tym razem nie podpiszę się jako Wonsz.
Tym razem podpiszę się jako Rude Emo Wonsz, które wreszcie odnalazło swój sens bytu.
~ Rudy Emo Wonsz
P.S. Jednak moja twórczość bez depresji lub zwykłego doła nie potrafi istnieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top