Alternatywy

Któregoś dnia zrozumiałem, że nasze życie to tylko zwykła symulacja. Wytworzona w programie imaginacja rzeczywistości, która nigdy nie miałaby prawa bytu, ale ktoś chciał, by jednak zaistniała. I stworzył sobie coś takiego jak Ninjago, a wraz z nim – stworzył nas. Czyli szóstkę ninja. I całą resztę ludzi, których znam lub kiedyś znałem.

Westchnąłem i spojrzałem po zgromadzonych przy wspólnym stole moich przyjaciołach. Cole, Jay, Kai, Lloyd, Nya... Świętowaliśmy naszą piętnastą rocznicę przyjaźni. Przez te paręnaście lat dużo się pozmieniało. Cole i Jay ogłosili wreszcie wszem i wobec, że są razem, pomimo tego, co reszta będzie o nich sądzić, Kai postanowił oświadczyć się Lloydowi i zamieszkać z nim w nowym, wspólnym mieszkaniu, Nya przyznała, że źle zachowywała się wobec rudowłosego, tym samym błogosławiąc jego związek z ciemnoskórym Latynosem, równocześnie zdradzając, że na razi woli się rozwijać i osiągać sukcesy w różnych dziedzinach, a dopiero potem zająć się miłostkami, a ja... Cóż.

W zasadzie tylko ja się nie zmieniłem.

Odkąd dowiedziałem się, że jestem androidem, moje życie wywróciło się dla mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Niby dalej byłem tym samym mądrym Zanem bez poczucia humoru, ale wreszcie zacząłem dostrzegać te różnice, których na początku nikt z nas nie wyłapywał. Mogłem wstrzymywać powietrze pod wodą na dłużej od reszty, nie męczyłem się, niektóre moje reakcje przychodziły za szybko lub z opóźnieniem... A jednak nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy moi przyjaciele kochali mnie takiego, jakim jestem. I za to, że w ogóle jestem.

Kiedy poświęcałem się dla nich, by pokonać Overlorda, czułem dumę. Tym czynem chciałem podziękować im za wszystko dobro, jakiego doświadczyłem z ich strony. Nie spodziewałem się, że ktoś kiedyś odnajdzie moje ciało, a tym bardziej że postanowi je odnowić. A jednak. Choć nikt by się tego nie spodziewał po czarowniku, to Clouse postanowił mnie naprawić i odnowić. Przypuszczam, że po prostu chciał mieć swojego osobistego pachołka na posyłki, jakim on sam był dla Mistrza Chena.

Mimo wszystko porzucił on projekt przeprogramowania mnie na rzecz Turnieju Żywiołów. Stałem się niejako przyczyną, dla której reszta mojej drużyny w ogóle wzięła udział w tej barbarzyńskiej grze. Nieświadomie, bo nieświadomie, ale pomogłem jakoby Chenowi w realizacji swojego chorego planu finalnie prowadzącego do przywrócenia Anakondowców na ziemie Ninjago. Choć dowiedziałem się o tym trochę później. Bo kiedy to wszystko się działo, moja świadomość bytowała w eterze, przemieszczała się samoistnie pomiędzy wymiarami, zwiedzała światy, a raczej: komputery i inne cuda techniki.

Podłączyłem się do internetu, pomnika ludzkiego geniuszu, wiecznie żywej sieci połączeń. Wędrowałem, zwiedzałem, bytowałem. Przeskakiwałem z jednego odbiornika na inny, czułem się jeszcze bardziej w swoim żywiole aniżeli gdybym znalazł się na lodowej pustyni. To było niesamowite doświadczenie w moim życiu.

Ale któregoś razu zawędrowałem za daleko. A przez to moje życie straciło zupełnie jakikolwiek sens,

Podłączyłem się wtedy do bardzo odległego, zaawansowanego komputera. Bardzo mi się tam spodobało, dużo pamięci RAM, pojemny dysk twardy. Tkwiłem w nim przez dłuższy czas, niczym niewielki i niewykrywalny wirus, aż natknąłem się na dziwny, ogromny folder zatytułowany ''Ninjago: Projekty postaci''. Bez dłuższego namysłu, za to z wielkim zaciekawieniem, wszedłem w ów folder, a moim oczom ukazała się idealnie odwzorowana drużyna ninja, w tym i ja. Na każdym zdjęciu przedstawiona była rozrysowana postać oraz alternatywne wersje jej wyglądu.

Znalazł się tam więc Kai z jego jeżową fryzurą, ale także, zaraz obok niego, postać bardzo go przypominająca, ale z gorszą fryzurą i plastrami na twarzy. Widziałem także Nyę oraz podobną do Nyi dziewczynę w kucyku i fikuśnym, nowoczesnym stroju. Dalej przyjrzałem się Lloydowi i jego alternatywnej wersji z wściekle zielonymi oczami, a także niemiło wykrzywioną twarzą. Zauważyłem także Jaya i Cole'a, tych, których znałem, ale i dziwne ich wersje: brązowowłosego piegusa z pomarańczowym szaliczkiem, a także przypakowanego smutasa w ulizanej fryzurce. Oraz mnie. Naprzeciwko głupawego androida, którego puste, bezuczuciowe oczy, niczym błękitne lampki, nie wyrażały kompletnie nic, a tym bardziej – nie przypominały moich.

Nie bardzo wtedy rozumiałem, kim oni są, skąd się tu wzięli, ani jaki jest ich cel, ale poczułem wtedy okropny niepokój. Miałem wrażenie, że świat, w którym żyję, nie jest jedynym światem, który nosi dumnie nazwę ''Ninjago'', a gdzieś tam daleko jest sobie jeszcze inny Zane, który wcale nie jest inteligentnym i uczuciowym androidem z ogromnymi pokładami miłości i szacunku, a zwykłą, bezużyteczną kupką metalu z oczami i idiotycznym uśmieszkiem debila.

Od tego czasu moja świadomość, zbyt wstrząśnięta tym, co ujrzała, powróciła znów do metalowego ciała. Choć była to bardziej zasługa P.I.X.A.L., która, hackując Clausowskie systemy, włamała się do jego komputera i poczęła mnie sama naprawiać. W zasadzie zawdzięczam jej moje życie, bo gdyby nie ten gest, pewnie tkwiłbym w mrocznej, depresyjnej stagnacji androida. Dlatego też i ja postanowiłem ją jakoby uratować, instalując w swoim przewodzie dyskietkę z zapisaną na niej mechaniczną kobietą. W końcu to właśnie ją najbardziej kochałem.

Od czasu aż Cole uwolnił mnie i siedzącą w mojej głowie ukochaną robotkę, moje myśli przez większą ilość czasu oscylowały wokół tematu tajemniczych postaci tak do nas podobnych, a jednocześnie tak od nas innych. Bałem się. Siedziałem samotnie nocami wpatrzony w księżyc i rozmyślałem. Analizowałem wszelkie dostępne dane. Nikomu o tym nie powiedziałem. Nawet P.I.X.A.L. nie miała wstępu do tej części mojego umysłu, która była bardziej ludzka od reszty ''mózgu robota''. Moi przyjaciele, też niczego nieświadomi, codziennie dawali mi poznać, jak bardzo im mnie brakowało. To było bardzo miłe z ich strony. Uwielbiałem tych ludzi. Moją jedyną rodzinę.

Mijały lata. Zwyciężaliśmy kolejne walki i bitwy. Pokonaliśmy Morro, Nadakhana, Braci Czasu i nie tylko. Sensei Wu przepadł. Zginął. Choć chcieliśmy rozwiązać tę zagadkę, nie udało się nam tego zrobić. Jakaś dziwna siła blokowała każdy nasz ruch, który mógłby posunąć do przodu bieg tej historii. Niechętnie się poddaliśmy. Jednak od tego czasu nasze życie kompletnie się zmieniło. Przestali nas nękać wrogowie, w miasteczku zapanował pokój, ludzie zajęli się swoim życiem. Wszystko zaczęło płynąć dziwnie sielankowym rytmem, jaki znałem jedynie za czasu mojego ''dzieciństwa'', przed wezwaniem mnie i całej reszty przez mistrza Wu. Zupełnie tak, jakby plan na nasze istnienie się wypełnił i dalej była już tylko pusta kartka, którą mieliśmy zapełnić samodzielnie.

To była nowość. Dawniej kierowały nami zupełnie inne pobudki niż teraz. Wcześniej każdy dzień miał w sobie wiele przygód lub problemów. Teraz każdy mógł oddać się swoim ulubionym czynnościom. Dzięki temu Cole i Jay zbliżyli się do siebie, tak jak Kai i Lloyd, a Nya odnalazła czas na realizowanie życiowej pasji konstruowania i wynajdywania wynalazków. Tylko ja nie czułem się spełniony. Dalej czułem ten dziwny niepokój, że gdzieś tam, w innym wszechświecie, jest sobie zupełnie inny świat zwany Ninjago, a ja jestem w nim głupkiem, idiotą, imbecylem, bezuczuciowym androidem. Po prostu: kupką złomu na przemiał.

Któregoś dnia postanowiłem, że odkryję tę tajemnicę. Zapadłem w stan letargu, śpiączki, aby połączyć się na nowo z internetem. Szukałem jakichkolwiek oznak innego, alternatywnego świata. I... O dziwo... Znalazłem go.

Po wielu próbach odnalazłem świat, w którym główną rolę odgrywały nasze rzekomo ''bliźniacze'' postaci. Świat, w którym ja i reszta mojej drużyny uczęszczaliśmy do szkoły jako zwykli nastolatkowie, ale mieliśmy tajną tożsamość – ninja w zabójczych mechach. Oglądałem to wszystko jakoby z ciała alternatywnego mnie. Połączyłem się z jego umysłem i dzięki temu eksplorowałem razem z nim ten dziwny, karykaturalny i przesłodzony świat.

Nie podobało mi się tutaj. Kai zupełnie stracił swój ognisty temperament i wygląd zawadiackiego podrywacza. Cole wydawał mi się zbyt oschły i gburowaty. Nie przypominał już troszczącego się o całą drużynę misiowatego lidera. Nya również zmieniła się na gorsze. Ze stosunkowo miłej dziewczyny o bardzo rozległej wiedzy technicznej i niepohamowanej wenie do tworzenia mechanicznych ustrojstw stała się sukowatą i przemądrzałą ''bad girl'', noszącą wyzywające ubrania. Jay kompletnie stracił swój wyjątkowy talent do żartowania i wtrącania swoich trzech groszy w każdą sprawę. Tutaj wydawał się być typowym introwertykiem, wycofanym ze społeczeństwa, nieśmiałym nastolatkiem, wstydzącym się swoich schowanych za szaliczkiem piegów. Za to Lloyd zrobił się okropnie niepopularny i sztuczny. Wszyscy, oprócz ninja, wytykali go palcami i z niego drwili, bo ''to syn LORDA GARMADONA!!!''. W naszym świecie każdy otaczał go szacunkiem, na jaki zresztą zasługiwał. Jego charakter strasznie wypłowiał, zrobił się nijaki. Niby chce udowodnić ojcu, że jest super, a nawet nie próbuje zjednać sobie aprobaty własnej klasy. Z zielonego, ba, złotego ninja! stał się nagle nikim. Stracił wolę walki. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Za to ja... Tak jak podejrzewałem. Alternatywny ja, czyli Zane, w ogóle stracił resztki jakiejkolwiek godności robota. Już głupi toster wyglądał przy nim na mądrzejszego. Nie przypominał mnie w żadnym aspekcie. Chyba tylko imię mieliśmy wspólne. Zrobiło mi się strasznie przykro, że taki idiotyczny twór może nazywać się tak samo. Obserwowałem go długo. Jego egzystencja pozbawiona była emocji, ekspresji. Istniał, bo istniał, bo ktoś go stworzył. Ale nie miał w ogóle celu w życiu, do którego mógłby dążyć. Tak samo zresztą, jak cała banda ninja. Może oprócz Lloyda. Choć jego ''motywacja'' także była zbyt naciągana.

Kiedy wróciłem myślami do swojego świata, zrozumiałem, jak bardzo cenię sobie miejsce, w którym mieszkam. Może i ''tamto'' Ninjago sprawiało wrażenie bardziej nowoczesnego, ''to'' Ninjago było od niego milion razy lepsze i przyjemniejsze. Tutaj ludzie mieli bardziej rozbudowane charaktery. Tutaj JA byłem bardziej ludzki! Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ktoś wykreował taką dziwną alternatywę. Prawdziwe Ninjago istniało w tym miejscu, nigdzie indziej.

Któregoś innego razu postanowiłem na własną rękę poszukać senseia Wu. Dopadła mnie dziwna myśl, że może samodzielnie mi się to uda, bo wcześniej staraliśmy się działać grupowo. Przez parę dni szukałem jakiegokolwiek portalu, aż w końcu trafiłem na trop, który mógłby okazać się właściwy. Nie przyznałem się reszcie drużyny. W zasadzie nasza drużyna istniała tylko formalnie. Mało kiedy spotykaliśmy się tak jak za dawnych czasów. Każdy miał już swoje życie. I wolał się nim delektować, a nie szlajać w poszukiwaniu dawno martwego senseia.

Ale mi zależało na okryciu tajemnicy. Nie dawało mi spokoju, dlaczego tak nagle wszystko się skończyło, a tym bardziej że niedawno znalazłem inną rzeczywistość. Po wielu dniach namysłu i bicia się z myślami postanowiłem wkroczyć w portal. Czułem, że może to zupełnie odmienić moje spojrzenie na świat, jednakże byłem przygotowany nawet na najgorsze.

Tak więc przestąpiłem przez bramy do innego świata. Tak jak podejrzewałem, odkryłem tam kolejne wersje mnie i moich przyjaciół. Jednak tym razem otaczający mnie krajobraz bardziej przypominał mi miasto, jakie znałem. Podobnie jak postaci. Bez problemu rozpoznałem swoich kompanów. Wyglądali jak pomieszanie nas ze szkolnymi odsłonami. Mimo wszystko charakterki różniły się kompletnie, co nie uszło mojej uwadze.

Spędziłem w tym świecie kilka dni, próbując odszukać Mistrza Wu. Zamiast niego poznałem jednak nowych wrogów, dziwną księżniczkę Harumi, w której ewidentnie podkochuje się tutejszy Lloyd, a także wiele nieścisłości. Czasem podsłuchiwałem rozmowy ninja, czasem dyskretnie im pomagałem, ale czułem, że nie tu jest moje miejsce. Postanowiłem wrócić. I już nigdy się tym nie przejmować. W tamtym momencie zrozumiałem, że nasza era dobiegła końca. Teraz nadszedł czas innych, choć jednak tych samych nas. Nie do końca wiedziałem, dlaczego tak się stało, ale widocznie to, co dobre musi się szybko skończyć. Bo zdecydowanie my byliśmy najlepsi.

Ponownie westchnąłem i przymknąłem oczy. Niepewnie wstałem i uderzyłem parę razy łyżeczką o pustą już szklankę po soku.

– Moi kochani przyjaciele – zacząłem przemowę. – Dziękuję, że jesteście. – I szybko ją skończyłem.

Ninja zaczęli mi bić brawo. Uśmiechnąłem się sam do siebie i wciągnąłem w przyjemny wir biesiady na naszą cześć. Można powiedzieć, że przeszliśmy na emeryturę. Ale nie szkodzi. Wszystko się kiedyś musi pozmieniać. Czasem na lepsze, czasem na gorsze. Ważne jednak jest to, by zaakceptować te zmiany. Albo na nie wkurzać i przeklinać. Nikt w zasadzie tego nie zabrania.

No ale bądźmy szczerzy. Nie da się nie narzekać na tę idiotyczną wersję mnie z alternatywnego, szkolnego świata. To jest kompletna porażka i nigdy nie wybaczę boskiemu twórcy tego, że tak skrzywdził moje imię zarówno przez wzgląd na charakter, jak i sam wygląd. 

Tak, wiem. Premiera filmu ''Ninjago'' miała miejsce w cholerę temu, no ale bądźmy szczerzy. Ja kartkę na walentynki wysłałam chyba w kwietniu. Ten shot to narzekadło. Coś innego niż smęty, gwałty i depresje. Bo w zasadzie czemu nie. Mam nadzieję, że miło się to czytało. I mam też taką nadzieję do samej siebie, że będę częściej pisać z perspektywy Zane'a lub o Zane'ie. Mam wrażenie, że połowa fandomu traktuje go po macoszemu, bo to Bruise i GreenFlame wiodą prym w shipach Ninjago. Osobiście nie lubię na przykład Glaciera, allleee... Techno wydaje mi się ciekawe, więc... Kto wie... Może kiedyś to u mnie zawita* A tymczasem pozdrowionka!

~ Wonsz

*Tak samo pewnie, jak obiecany przeszło rok temu romans Morro z fortepianem, ale połowa moich czytelników pewnie albo nie wie, o co chodzi, albo nie pamięta. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top