Rozdział 3. Zapach klejnotów.

W poprzednim odcinku...

Lloyd udał się na pierwszą randkę.

-- Gdzie są klucze?

-- Może się gdzieś wybierzemy?

-- Dasz radę.

-- Ze wszystkich Twoich krzywizn, najbardziej podoba mi się Twój uśmiech.

-- Hej!

-- Uprawiasz sztuki walki?

-- Trochę więcej niż Ty.

-- Dziękuję za wspaniały wieczór.


-- Gdzie jest młody? - spytał Wu przy śniadaniu.

-- Pewnie śpi - odpowiedział Kai.

-- Wrócił wczoraj późno - dodał Jay.

-- Widać, że randka się udała - zaśmiał się Cole.

-- Co? - spytał Wu.

-- Lloyd wczoraj był na randce - powiedział Zane. W tym momencie do jadalni wszedł zielony ninja. Był uśmiechnięty. Przez szyję miał przerzucony ręcznik. Krople potu wystąpiły mu na skroniach.

-- Dzień dobry - przywitał się i usiadł obok Zane'a.

-- Jak tam po randce? - spytał Kai.

-- Dobrze - odpowiedział krótko i zwięźle. Zwrócił się do mistrza Wu - Wuju? Chciałeś o czymś porozmawiać.

-- Tak - odparł mistrz. - W przyszły czwartek w muzeum odbywa się wystawa "Szlachetnych klejnotów". Misako stwierdziła, że moglibyście pójść i pilnować, czy ktoś nie będzie chciał ich ukraść.

-- Jej. Cały dzień w muzeum - powiedział sarkastycznie Jay.

-- To będzie fascynujące - rzekł Zane.

-- Macie tam być incognito - dodał mistrz. - Będziecie udawać zwykłych zwiedzających.

-- Dobrze wuju - odparł Lloyd.

-- To tyle - Wu wstał i skierował się do wyjścia. - A! - przystanął - Lloyd - zwrócił się do swojego bratanka. - Kiedy przedstawisz nam swoją dziewczynę?

Lloyd zachłysnął się herbatą. Reszta chłopaków parsknęła śmiechem.

-- Niedługo - odparł krótko zielony ninja cały czerwony.

Wu uśmiechnął się pod nosem i wyszedł.

-- Dwa kroki w przód. Hop! - Ari podskoczyła i obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni - I macarena!

Brunetka i malinowowłosa zaczęły tańczyć macarenę.

-- Lepiej? - spytała Ariana.

-- Tak - odpowiedziała Seliel. - A teraz mów - usiadła na czerwonoobitym krześle. - Jak randka?

-- Och - westchnęła brunetka. - Było magicznie. Tak jak zawsze sobie to wyobrażałam. Lloyd to naprawdę dżentelmen.

-- To genialnie! - uradowała się. - Wreszcie byłaś na swojej pierwszej randce. Motylki były?

-- Emm... Chyba - Ariana zarumieniła się.

-- A! - zapiszczała - Zakochałaś się w Zielonej Herbatce!

-- Sel - dziewczyna wywróciła oczami. - Nie po to się z nim spotykam, by się w nim zakochać.

Nastała cisza. Wybiła godzina ósma. Obie wiedziały, co oznacza ta godzina.

Lloyd siedział w dojo. Miał skrzyżowane nogi. Oddychał głęboko. Próbował medytować. Po jego myślach krążyła piękna brunetka.

Jej śmiech. Jej komentarze. Jej hipnotyczne oczy. Westchnął. Chyba dzisiaj nie da rady medytować. Położył się na macie na plecach. Zasłonił twarz dłońmi. Przypomniał mu się jej obraz. Jak podeszła do niego. Jak patrzyli w okno. A potem sobie w oczy. To było... magiczne? Tak, magiczne. Ach...

Lloyd poczuł, że ktoś go obserwuje. Odsłonił twarz. Nad nim stali Kai, Jay i Cole.

-- Czego? - rzucił, podnosząc się do siadu.

-- No opowiadaj - zaczął Cole.

-- Co? - spytał blondyn, nie bardzo wiedząc, o co im chodzi. Albo domyślając się, o co chodzi, lecz nie dając po sobie tego znaku.

-- Nie bądź taki święty - powiedział Kai.

-- Wiemy, co Ci w głowie siedzi. Byliśmy w Twoim wieku - dodał Cole.

-- Całowaliście się? - wypalił Jay.

-- Co?!? - Lloyd wytrzeszczył oczy. Automatycznie jego policzki zaczęły płonąć.

-- No wiesz - zaczął Jay. - Twoje usta dotykają jej ust.

-- Jay! - oburzył się blondyn. Był cały czerwony.

-- Sądzę, że wie, co znaczy "całować się" - dodał Cole.

-- No opowiadaj - Kai szturchnął Lloyda w ramię.

-- Weźcie - Lloyd wstał na równe nogi.

-- Oj, młody - zaśmiał się Cole. - Wrzuć na luz. Każdy z nas miał dziewczynę. Możesz z nami o tych rzeczach gadać.

-- Doradzimy Ci co i jak - Kai puścił oczko.

-- Dzięki za troskę - zielony ninja wyszedł oburzony z sali.

Czuł się poniżony. Dlaczego? Bo chłopaki stwierdzili, że się nie zna na całowaniu? Fakt, nie całował się z żadną dziewczyną w usta, ale czy to oznacza, że jest gorszy? Jest zielonym ninją! Mistrzem spinjitzu! Liderem grupy! A mimo to czuł się zażenowany.

Ronin siedział w kuchni. Patrzył w laptopa. Czytał informacje o Klejnocie ognia. Po chwili zaczął oglądać laptop.

-- Nawet o tym nie myśl - do kuchni weszła Seliel i od razu wyczuła intencje brodatego.

-- Ja? - zaśmiał się - Co Ty? Patrzę, bo wydaje mi się, że coś słabo chodzi. Trzeba by wymienić akumulator.

-- Ta - odparła z sarkazmem - Ty byś go wymienił na pieniądze.

-- Nie przesadzasz z tym osądem? - spytał, unosząc brew.

-- Nie - odpowiedziała. - Coś znalazłeś?

-- Trochę ogólnych informacji - rzekł, opierając się o blat. - Nic szczególnego.

-- Póki co musimy planować, jakbyśmy się mieli normalnie włamać - poinstruowała.

-- Czyli Ari jeszcze nie rozkochała Lloyda? - zdziwił się Ronin.

-- Jest na dobrej drodze - odpowiedziała Seliel. - Teraz musimy poczekać na jego krok.

-- To trochę poczekamy - oparł się o przeciwległy blat i odchylił głowę.

-- Chyba nie do końca - uśmiechnęła się chytrze i również oparła się lędźwiami o blat.

-- To znaczy? - spojrzał na nią z ukosa.

-- Zobaczysz - uśmiechnęła się triumfalnie.

Ariana krążyła od kuchni do gości. Miała ręce pełne roboty. Gdy rozniosła gościom jedzenie, stanęła za ladą. Poukładała kartki z zamówieniami. Poszła do kuchni i przyniosła szklanki, które poustawiała na półkach, spodem do góry. Wzięła szmatkę i podeszła do jedynego wolnego stolika. Przetarła jego blat. Wróciła za ladę. Ogarnęła salę wzrokiem. Póki co wszyscy byli zajęci swoimi potrawami. Usiadła na krzesełku za ladą. Wyciągnęła telefon z kieszonki fartucha. Zobaczyła wiadomość od nieznanego numeru.

-- Kto to? - pomyślała. Otworzyła wiadomość.

"Hej! Będę za chwilę."

-- Chyba ktoś się pomylił - stwierdziła w myślach. Nagle drzwi do restauracji się rozsunęły. Do lokalu wszedł wysoki blondyn. Jego klatkę piersiową opinał biały T-Shirt. Na barki narzuconą miał zieloną bluzę. Ciemnogranatowe spodnie były poprzecierane tu i ówdzie. Aria zawiesiła na nim wzrok. Krew zaczęła szybciej krążyć. Serce podwoiło rytm. Co się z nią działo? Czemu tak reagowała? Ariana, ogarnij się! Lloyd podszedł do baru.

-- Cześć! - przywitał się.

-- Witaj! - uśmiechnęła się. Poczuła, jak jej policzki zaczynają się robić czerwone. Speszyła się.

-- Chciałem zobaczyć... emmm... Czy... - Lloyd nie umiał skleić słów. Dlaczego tu był przyszedł? Nie wytrzymał presji chłopaków? Chciał ją zobaczyć? Udowodnił coś komuś albo sobie?

-- Dzięki. Dobrze. A Tobie jak mija dzień? - uśmiech nie schodził jej z twarzy. Była mądra.

-- Jakoś - podrapał się po karku. Na jego policzki wkradł się rumieniec.

-- Zamawiasz coś? - spytała, postukując paznokciami o panel.

-- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą.

-- Ryż? - spytała.

Już Lloyd miał coś odpowiedzieć, lecz jakiś gość poprosił o rachunek.

-- Wybacz - powiedziała i odeszła od niego.

-- Co z Tobą, gościu, jest?!? - mruknął do siebie. Jego telefon zaczął dzwonić. Na wyświetlaczu pojawił się napis "MAMA". Nie chciał rozmawiać, ale odebrał.

-- Tak, mamo? - spytał.

-- Lloyd? Gdzie jesteś?

-- W restauracji.

-- Czemu nie jesz w domu?

-- Ja tu nie jem.

-- W takim razie, co tam robisz?

-- Odwiedzam kogoś.

-- Tak? Kogo?

-- Mamo!

-- No dobrze. Nie denerwuj się. Wiem co "to" oznacza. Byłam w Twoim wieku. - czy wszyscy się dzisiaj zmówili!?!

-- Mamo - westchnął.

-- Dobrze. Chciałeś o coś zapytać?

-- Masz mamo jakiś wolny bilet do tego muzeum?

-- Nie wiem synku. Ale Ty nie potrzebujesz biletu.

-- Nie dla mnie. Dla koleżanki.

-- Dla koleżanki?

-- Tak! Mamo! Dla koleżanki!

-- Teraz to tak się nazywa?

-- Mamo.

-- A kiedy mi ją przedstawisz?

-- Mamo!

-- Zobaczę, co da się robić.

-- Dziękuję.

-- Napiszę, jak mi się uda.

-- Dziękuję mamo. Kocham Cię!

-- Ja Ciebie też. I czekam na Was - ostatnie słowo podkreśliła. Kobieta rozłączyła się.

-- Echhh... Dzięki mamo - westchnął.

-- To ryż? - znów za ladą stała Ariana.

-- A co byś powiedziała na-a-a - zerknął na telefon. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Misako.

"Masz ten bilet. A po wystawie zaproś "koleżankę" na obiad."

Nie był bardzo pocieszony, ale miał zaproszenie. Teraz tylko czy nie odmówi?

-- Na? - zaciekawiła się.

-- Mam dwa bilety do muzeum na wystawę klejnotów w przyszły czwartek. Może pójdziesz ze mną? - spytał. Jeśli miał już spędzić cały dzień wśród starych eksponatów, to chciał go spędzić z kimś fajnym.

-- Z chęcią - odpowiedziała, po czym dodała. - Interesuje mnie historia Ninjago. Stare mapy, relikty przeszłości. Może to dziwne, ale mnie to ciekawi.

-- To jesteśmy umówieni - uśmiechnął się. - Co powiesz na jutro? Może też gdzieś wyjdziemy?

-- Lloyd - westchnęła - nie mogę. Seliel ma jutro kolejną randkę w ciemno. Nie mogę zostawić restauracji samopas.

-- Aha - trochę posmutniał. - A dzisiaj? - zapytał z nadzieją. Ari spojrzała mu w oczy. Nie mogła mu powiedzieć prawdy. Nie teraz. A może i nigdy.

-- Nie mogę - ogarnęła wzrokiem salę. - Mamy urwanie głowy.

-- Serio? - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

-- Wybacz - westchnęła. - Nie dam rady. Wybacz.

-- Nie no, spoko - odparł.

-- Proszę pani? - zawołał gość.

-- Przepraszam - wybiła coś na ekranie. Kasa fiskalna wydrukowała paragon. Oderwała go i zabrała do gościa. Lloyd stał przy barze. Zapowiadały się dwa dni samotności. I znoszenie docinek chłopaków. Jeszcze pytania mamy. Czy dzisiaj chce wracać do domu?

Seliel stała pochylona nad mapą. W jej centrum znajdowało się muzeum.

-- Wejdziemy od tyłu - rzekł Ronin.

-- Zbyt proste - odparła.

-- Proste, łatwe i dobre - z uśmiechem oparł się o blat.

-- Nie zawsze dobre - pokazała na jakiś budynek. - Tu jest monitoring.

Ronin sapnął. Nagle telefon Seliel zadzwonił.

-- Hallo? - odebrała.

-- Herbata z imbirem gotowa - usłyszała. Połączenie zostało zakończone. Seliel uśmiechnęła się zwycięsko.

-- A Ty co tak się szczerzysz? - warknął Ronin.

-- Bo mamy darmową wejściówkę.

Mistrz energii przemierzał ulice Ninjago City. Ruchu nie było. Pierwsza dwadzieścia jeden to nie godzina tłumów. Lloyd przyzwyczaił się do wszechobecnych pustek w porze nocnej. Zatrzymał się na parkingu. Nagle myślami powrócił do zamaskowanego przestępcy. "KD". Kim był lub kim są nowi przestępcy? Co szykują? Całkowicie o tej sprawie zapomniał. Teraz jego myśli zaprzątała Ariana. Może by ją tak odwiedzić? Ciekawe czy śpi? Pewnie tak. Lloyd! Byłby przyszedł i nabawił ją zawału serca. Uznałaby go za psychola. Nagle coś mignęło mu na szybie. Chłopak spojrzał w niebo. Niczego nie było. Lecz to nie uspokoiło jego instynktów. Wysiadł z auta.

Dwie czarne postacie przeskakiwały z dachu na dach.

-- Muzeum - rzekła jedna, zatrzymując się na krawędzi dachu. Z tego miejsca był dobry widok na oszklony dach miejsca historii. Druga dołączyła do niej.

-- Trzeba obejść je wokół - rozkazała pierwsza postać. Druga jej tylko odkiwnęła. Obie ruszyły dalej po dachach.

-- Grrr - warknęła druga postać.

-- Co? - spytała pierwsza, zatrzymując się.

-- Zielony ninja jest pod nami - odpowiedziała.

-- Co? - i zerknęła w dół.

-- To jego auto - westchnęła.

-- Co robimy?

-- Ja odwrócę jego uwagę, a Ty sprawdź ochronę muzeum - poleciła.

-- Tylko by Cię nie złapał - zaśmiała się. Druga postać przeskoczyła przestrzeń między budynkami.

-- Oni naprawdę się przyciągają.

Lloyd wspiął się na dach. To nie mógł być ptak. Przecież żaden nie lata w nocy! Na nietoperza też to nie wyglądało. Zielony ninja stanął na blasze pokrytej papą. Rozejrzał się. Światło, jakie obijał Księżyc, rozświetlało połać dachu. Nikogo nie było. Chyba miał przewidzenie. Już miał schodzić, gdy usłyszał warknięcie. Obrócił się do tyłu. Kilka metrów od niego na wypustce dachu kucała czarna postać. Czarna bluza opinała jego ciało, a ciemne spodnie nogi. Postać patrzyła na niego. Księżyc oświetlał jego twarz, osłoniętą kapturem i chustą. Jego oczy lśniły zielenią wpadającą w żółć. Przypominały kocie ślepia. Gdy tylko się obrócił, postać pochyliła lekko głowę, zmrużyła oczy i wysunęła lekko szczękę. Jej postawa była wyzywająca.

-- Ty - warknął Lloyd. Wiedział, że to ten sam człowiek, co tamtej nocy. Nie może go stracić. Rzucił się ku niemu. Postać przekręciła się w lewo. Wybiła się i przeskoczyła przestrzeń między jednym dachem a drugim. Lloyd również skoczył. Postać przebiegła papową drogę. Przeskoczyła murek. Była na drugim dachu. Lloyd biegł za nią. Tak samo zwinnie jak wtedy pokonywała przeszkody, zachowując stałą odległość od zielonego ninjy. Oboje przemieszczali się szybko, oddalając się od muzeum. Postać zerknęła przez prawe ramię.

-- Odciągnięty - pomyślała. Wróciła wzrokiem przed siebie. Gwałtownie się zatrzymała. Dach się skończył. Zachwiała się. Już miała spaść, gdy coś ją szarpnęło. Lloyd. Obrócił ją twarzą do siebie. Nie wciągnął jej na dach. Trzymał na wpół w powietrzu. Patrzył ze złością w oczach. Zciągnął brwi, a jego tęczówki przybrały ciemnozielony kolor.

-- Nareszcie Cię mam - warknął z satysfakcją, jak gepard, gdy upoluje antylopę, udowadniając swoją szybkość. - A teraz gadaj.

-- Nie - postać przybrała niski głos. Chwyciła chłopaka za przedramiona. Odepchnęła się od niego nogami. Skoczyła w dół. W trakcie lotu zrobiła fikołka. Wykonała airjitzu. Lloyd z szokiem wymalowanym na twarzy patrzył na zbiega. Stanęła gładko na ziemi i rzuciła się biegiem. Lloyd zeskoczył. Miękko spadł na materiałowy dach warzywnika. Niestety już nie dogonił postaci.

-- Niech to szlag! - krzyknął. Uciekł. Do tego jego samochód był tak daleko. Kim ten złoczyńca jest?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top