Prolog
22 lata temu
Dwójka pracowników opieki społecznej weszła do starego domu oddalonego kilka kilometrów od najbliższego miasta. Dostali anonimową wiadomość, że w tym budynku jest zaniedbywana dwójka dzieci. Zaraz za nimi weszło kilku policjantów. Wiedzieli tylko, że dwie kobiety, które sprawowały ,,pieczę" nad dziećmi, były chore psychicznie. Krążyły plotki, że przeprowadzają jakieś eksperymenty pseudomedyczne. Nikt jednak nie zainteresował tym aż do tego czasu. Budynek był bardzo stary. Wszędzie odłaziła tapeta, a wokół panował okropny bałagan. Pełno kurzu, pajęczyn i resztek jedzenia. Między nogami policjantów przebiegł szczur, który wielkością przypominał małego kota. Powoli sprawdzali każde pomieszczenie, ale nigdzie nie było śladów jakiegokolwiek bytowania ludzi. Została im piwnica. Jeden z policjantów podszedł do drzwi i wykopał je z zawiasów. Zbiegł szybko na dół, a zaraz za nim jego współpracownicy.
- Ręce za głowę i pod ścianę! - krzyknął kiedy zobaczył dwie kobiety w białych kitlach, stojące przy czymś co przypominało kojec dla dzieci. W porównaniu do reszty domu to pomieszczenie było sterylnie czyste. Kobiety odsunęły się od kojca.
- Nie rozumiecie to nowa generacja - odezwała się jedna z nich. Policjanci założyli, że są bliźniaczkami. Wyglądały identycznie poza włosami. Jedna z nich miała krótkie, a druga długie.
- Jesteście aresztowane pod zarzutem zaniedbania dwójki małych dzieci.
- To nie są dzieci! - oburzyła się kobieta w krótkich włosach. - Obiekt Victoria i Obiekt Valtoria. Nowe pokolenie, nowe cechy pozwalające na przetrwanie w tym okrutnym świecie.
- Pod ścianę! - krzyknął policjant. Kobiety odsunęły się, a do piwnicy zeszli pracownicy opieki społecznej. Podeszli do kojca. W nim siedziały dwie dziewczynki w wieku około roku. Obie miały podłączone jakieś kroplówki. Patrzyły swoimi miedzianymi oczami przerażone na to co się wokół nich dzieje, trzymały się za ręce.
- Znajdźcie papiery dotyczące dziewczynek - odezwał się pracownik i wszedł do kojca. Odłączył kroplówki od dzieci i spojrzał na kobiety,które już skuwała policja.
- Dodajcie zarzut eksperymentów pseudomedycznych.
Dzieci zostały zabrane do sierocińca, gdzie były traktowane jak bliźniaczki, mimo że w rzeczywistości miały różnych ojców i różne matki. Nikt nie zwracał na to uwagi, wyglądały identycznie i urodziły się tego samego dnia, a różnica między nimi to było pięć minut. Jak to bywa w przypadku bliźniaków.
***
20 lat temu
Tego dnia do sierocińca weszło małżeństwo Brookstone'ów wraz z synem Cole'em. Po wielu miesiącach załatwiania formalności udało im się uzyskać zgodę sądu na adopcję dziewczynki. Nie powiedzieli nic swojemu synowi, chcieli mu zrobić niespodziankę. Niestety Cole odebrał wizytę w sierocińcu w negatywnym znaczeniu.
- Nie oddawajcie mnie do bidula! - krzyknął łapiąc się nogi swojej matki. - Będę grzecznie tańczył, obiecuję!
- Lou - odezwała się kobieta, patrząc na męża surowo. - Co ty mu nagadałeś?
- Nic - odparł, unosząc dłonie w obronnym geście.
- Cole, spokojnie. Nikt cię nie oddaje - powiedziała spokojnie kobieta i pogłaskała syna po głowie. - Przyszliśmy tu adoptować dla ciebie siostrzyczkę.
- Mogę w czymś pomóc? -podeszła do nich jedna z opiekunek.
- Tak. Przyszliśmy tu odebrać dziewczynkę - odpowiedział Lou. - Valtoria Blance.
- A, tak, chodźcie ze mną.
Rodzina przeszła do dużej sali w której było mnóstwo dzieci w różnym wieku. Cole pomyślał, że to przypomina salę przedszkolną, ale jednak zobaczył też wiele starszych dzieci.
- Proszę o ciszę! - dzieci zamilkły i spojrzały w stronę wyjścia. - Valtoria, chodź ze mną.
Ciemnowłosa dziewczynka podeszła do opiekunki, spojrzała na nią miedzianymi oczami.
- Nigdzie nie idę - odezwała się krótko.
- Valtoria rozmawiałyśmy o tym - odparła surowo opiekunka. Trochę za ostro jak na opinię Lou i Seleny.
- Nie idę nigdzie! - krzyknęła i zaczęła płakać. Cole patrzył na dziewczynkę nieco zmartwiony.
- Dlaczego ona płacze? - spytał zdziwiony i pociągnął swoją mamę za rękaw bluzki. Ona jednak patrzyła na dziewczynkę smutnym wzrokiem. Chwilę potem opiekunka oberwała klockiem w głowę, odwróciła się do dzieci i spojrzała na nie wściekła, w tym czasie ciemnowłosa schyliła się żeby związać sznurówki jej butów razem.
- Kto to zrobił?! - opiekunka krzyknęła wkurzona do dzieci.
Wszystkie pokazały na dziewczynkę stojącą przy ścianie, wyglądała jak tak samo jak ta stojąca przed państwem Brookstone. Opiekunka chciała podejść do niej, ale się potknęła o sznurówki. Wymamrotała pod nosem wiązankę przekleństw. Następnie poprawiła szybko sznurówki i wstała z podłogi. Chwilę potem zaciągnęła wyrywającą się dziewczynkę pod drzwi.
- Przepraszam pomyłka. To jest Valtoria, a to tylko Victoria.
- Nie pójdę - odezwała się Valtoria i kopnęła opiekunkę w piszczel, która zacisnęła zęby i spojrzała morderczym wzrokiem na dziecko.
- Może jednak zdecydujecie się na młodszą bliźniaczkę, Victorię. Nie ma różnicy. Poza charakterem.
Do grupy podeszła zdenerwowana kobieta. Najwyraźniej wiedziała jakie podejście do dzieci ma ta konkretne opiekunka i chciała załagodzić sytuację.
- Tola, proszę idź pomóc w kuchni, ja się zajmę państwem.
Opiekunka wyraźnie znienawidzona przez dwie siostry odeszła, a kobieta spojrzała przepraszająco na małżeństwo.
- Nazywam się Roxana Miller i jestem tu dyrektorką. Możemy wyjść na korytarz i tam porozmawiać?
Lou i Selena skinęli głowami, a następnie wyszli z sali razem z synem, dziewczynkami i dyrektorką.
- Bardzo mi przykro za zachowanie Toli, ona nie ma zwyczajnie podejścia do dzieci.
- Nie pójdę bez Icy - odezwała się Valtoria i przytuliła swoją siostrę, która jeszcze ocierała łzy po wcześniejszym płaczu.
- Wiem, że pewnie długo walczyliście o Valtorię - dyrektorka wypowiedziała słowa ze smutkiem. - Ale sami państwo widzą, że zrobicie im krzywdę rozdzielając je. Nie mogę na to pozwolić.
- A nie ma możliwości adopcji dwóch? - spytała poruszona Selena.
- Dwóch? - zdziwił się Lou.
- To by było kolejne pół roku załatwiania formalności, ale myślę, że uda się to załatwić w przeciągu kilku dni.
Uśmiechnęła się do małżeństwa, a dziewczynki popatrzyły na Selenę z uniesionymi kącikami ust. Tym sposobem zamiast jednej siostry, Cole zyskał dwie.
***
16 lat temu
Cztery lata minęły od adopcji bliźniaczek. Trafiły do naprawdę dobrego domu. Cole, mimo że był starszy tylko rok to otoczył dużą opieką swoje młodsze siostry. Polubił je bardzo, zresztą z wzajemnością. Obie bardzo często zasypiały w pokoju Cole'a przytulone do brata. On zawsze był pomiędzy nimi. Rzadko między rodzeństwem była tak głęboka i bliska więź. Zwłaszcza jeśli dzieci nie były ze sobą w żaden sposób spokrewnione. Tutaj sytuacja wyglądała inaczej. Lou z lekkim uśmiechem obserwował jak po raz kolejny Cole zasnął pomiędzy Victorią i Valtorią. Kochał syna i swoje przybrane córki. Selena podeszła do męża.
- Zawsze wyglądają tak uroczo - odezwała się cicho.
- Powinniśmy ich obudzić - odszepnął, a Selena zamknęła cicho drzwi do pokoju.
- Niech śpią, chodź, ty też powinieneś się położyć - pociągnęła go za rękę w stronę sypialni.- Masz jutro występ.
- Dobrze by było, gdyby moje dzieci chciały kontynuować tradycję
- Nic na siłę. Cole już chyba nie gniewa się za ten Potrójny Skok Tygrysa.
- Nie zapomni mi tego, ale on ma talent. Nie chcę żeby go marnował. Jeszcze to polubi.
- Jeszcze zobaczymy - Selena uśmiechnęła się delikatnie. - Teraz ty musisz się wyspać i przygotować.
- Na występ?
- Nie, moja mama przyjeżdża w poniedziałek.
- To za dwa dni. Czemu mnie wcześniej nie ostrzegłaś? - Lou spojrzał z przerażeniem na swoją żonę. - Zdążyłbym zaplanować sobie jakiś występ, byleby tylko nie oglądać tej despotycznej kobiety.
- Nie przesadzaj.
- Nie oszukujmy się, ona mnie nie lubi, ja jej nie lubię.
- Chyba mogę ci to jakoś wynagrodzić - Selena posłała mężowi zalotny uśmiech.
Małżeństwo weszło do sypialni i zamknęło za sobą szczelnie drzwi.
***
12 lat temu
Cole, Victoria i Valtoria wracali razem ze szkoły. Wróciliby wcześniej, ale jeden z typowych szkolnych łobuzów dokuczał bliźniaczkom, a Cole jako przykładny starszy brat stanął w ich obronie i pobił się z uczniem, przy czym siły były nie równe, bo czarnowłosy był silny jak na swój wiek.
- Nie musiałeś być taki brutalny dla niego - zauważyła Victoria. - Złamany nos mu wystarczył
- Mogłeś mu mocniej przywalić - dodała Valtoria. Momentami Victoria i Valtoria były jak dwa przeciwstawne bieguny.
- Nie chciałbym wylecieć ze szkoły - odparł z lekkim uśmiechem. Dochodzili do domu i przed nim zauważyli karetkę stojącą na sygnale. Wystraszeni podbiegli i w tym momencie sanitariusze wynieśli na noszach ich matkę. Była nieprzytomna i na twarzy miała maskę tlenową. Za nimi wyszedł zdenerwowany Lou.
- Tato, co się stało mamie? - Cole podszedł do ojca.
- Jedziemy do szpitala - odpowiedział krótko.
W tym momencie nie wiedzieli jeszcze, że lekarz prowadzący popełni katastrofalny błąd poprzez zastosowanie złej kuracji. Choroba zostanie uśpiona na lata, by uderzyć ich kilka lat później w stadium, które uniemożliwi jakiekolwiek leczenie.
***
8 lat temu
Po czterech latach to się właśnie stało choroba Seleny rozwinęła się do tego stopnia, że nie było szans na ratunek, a jedyne co jej pozostało to powolne czekanie na śmierć. Do tej pory miała duszności i kaszel, ale była coraz słabsza. Starała się jak najdłużej pokazywać swoim dzieciom, że jest silna i one też powinny. Błąd lekarza opóźnił przebieg choroby, którą mogli wyleczyć we wczesnym stadium. Teraz było już za późno. Przez trzy lata i osiem miesięcy wszystko było w porządku. Żadnych objawów, nic. Cztery miesiące temu, jednak nastąpił nawrót i po kolejnych dwóch Selena leżała na łożu śmierci. Jedyne co mogła dostać to leki, które łagodziły ból i objawy. W ten okropny dzień wszyscy przeczuwali, że coś się święci. Od kilku dni Selena nie miał siły żeby zjeść cokolwiek. Lou cały czas był przy swojej żonie.Ona prosiła żeby jej śpiewał tak jak wtedy kiedy zalecał się do niej. Mężczyzna spełniał jej prośby, starając się nie płakać. Kiedy zasypiała, przerywał i chodził w kółko po pokoju. Czasem schodził na dół żeby pograć na pianinie. Tym razem został i siedział przy łóżku w zamyśleniu.
- Lou - szepnęła kobieta i zakaszlała.
- Jestem - złapał ją za rękę.
- Przyprowadź dzieci. Chcę się pożegnać - kolejny atak kaszlu. Lou westchnął tylko i wyszedł z sypialni. Wiedział, że to prawdopodobnie już koniec. Poszedł do pokoju bliźniaczek i zapukał. Wszedł do pomieszczenia.
- Nic się nie dzieje - usłyszał głos Valtori, która siedziała na łóżku obok siostry, zaciskającej pięści.
- Coś się stało? - spytał zmartwiony.
- Nic - odpowiedziały równo. Obie kłamały. Nie mówiły nikomu co się z nimi działo. Od pewnego momentu dłonie Victoria przybierały strukturę diamentu. Wracały do normy po chwili, ale dziewczyna bała się, że zrobi w końcu komuś tym krzywdę i tylko Valtoria znała jej sekret. Ona sama od jakiegoś czasu zauważyła u siebie dziwne problemy. Często coś upuszczała lub nie mogła, czegoś złapać. Zupełnie jakby jej ręce przenikały przez różne przedmioty. Nie wiedziały czym takie zjawisko może być spowodowane.
- Mama chce się pożegnać - odezwał się i kilka łez spłynęło po jego policzkach. Oparł się o framugę z bezsilności. Dziewczyny podeszły do Lou i przytuliły się do niego, a on je objął. -Spróbujcie nie płakać.
Skinęły głowami i ruszyły do sypialni rodziców. Obok łóżka stała kroplówka z lekami i butla z tlenem od której odchodziła maska tlenowa. Dziewczyny podeszły do kobiety, która oddychała z coraz większym trudem.
- Moje córeczki - szepnęła i zakaszlała. Rozłożyła ręce, a one podeszły i przytuliły się do niej. Do kobiety, która je adoptowała, wychowała i obdarzyła miłością. - Victoria i Valtoria. Życzę wam żebyście były szczęśliwe.
- Dziękujemy - zaczęła Valtoria.
- Że nas przygarnęłaś obie - dokończyła Victoria. Obie starały się nie płakać. W tym momencie przyszedł Cole, który wszedł między Valtorię i Victorię by przytulić się do swojej matki.
- Miało być dobrze - odezwał się Cole i widać było, że próbuje być silny, ale to było na nic. Nie potrafił udawać.
- Jest dobrze - uśmiechnęła się słabo. - Zajmij się dobrze swoimi siostrami.
- Wyjdźcie - zakomunikował Lou. - Niech odpocznie.
- Lou - szepnęła kobieta. - Chcę żeby byli przy mnie w tych ostatnich chwilach.
Lou nie miał wyboru, pozwolił im zostać. Nie chciał żeby widzieli śmierć swojej matki, ale wiedział też, że cała trójka nie chce odejść. Chcieli być w tych ostatnich chwilach. Lou usiadł przy łóżku i złapał Selenę za rękę. Cole siedział obok ojca na drugim krześle, a Victoria i Valtoria weszły na łóżko i siedziały obok prawdziwej matki, która była w stanie agonii. Umierała. Co jakiś czas mówiła coś, ale to już nie miało sensu. Wszystko jej się mieszało. Wspomnienia, czas. Kilka razy nuciła coś. Bliźniaczki trzymały się za ręce i patrzyły na szkliste oczy matki błądzące bez celu po pomieszczeniu. Lou trzymał swoją żonę za rękę. Wiedział, że to już tylko kwestia czasu. Bał się tego. Jak on sobie poradzi z trójką dorastającej młodzieży całkiem sam. Cole siedział prosto wpatrując się w matkę. Widział jak coraz trudniej jest jej złapać oddech. Bolała go ta utrata świadomości. Wyobrażał sobie jakie to musi być straszne. Selena wykonała kilka szybkich oddechów i ucichła. Jej oczy spoczęły ostatni raz na Lou, który przez chwilę siedział cicho. Po czym zamknął jej powieki, zasłaniając nimi ciemne oczy kobiety już na zawsze. Wyprosił dzieci z pokoju i zadzwonił po pogotowie. Bliźniaczki przytuliły się do Cole'a. Cała trójka płakała na korytarzu.
- Wciąż mamy siebie, prawda? -spytał.
- Tak - odpowiedziały cicho.
Jednak nad ranem Victoria siedziała na górze piętrowego łóżka i trzymając w zębach latarkę, pisała list pożegnalny. Na podkładce w postaci zeszytu miała kartkę papieru na której było już mnóstwo skreślonych zdań. Chciała uciec z domu. Nie powinna teraz, ale bała się, że to co się z nią dzieje może w jakiś sposób skrzywdzić Cole'a albo ojca.
- Co robisz? - usłyszała głos Valtorii z dołu.
- Nic - odpowiedziała.
- To po co ci ta latarka?
- Obudziłam cię? - przekreśliła kolejne zdanie.
- Nie, nie mogłam zasnąć. Co robisz? Victoria?
Valtoria zsunęła się z łóżka i weszła po niewielkich schodkach na materac siostry. Victoria chciała schować list, ale bliźniaczka była szybsza, zabrała kartkę i przeczytała.
- Chcesz uciec z domu?
- Tak będzie bezpieczniej, widzisz, że jest coraz gorzej. Boję się.
- Jeśli uciekasz to ja też.
- Aly nie musisz.
- Zawsze byłyśmy razem i teraz też będziemy - posłała jej niewielki uśmiech.
***
Miesiąc po pogrzebie Victoria położyła na stole list i rozejrzała się po salonie. Ten ostatni raz. Wiedziały, że będą tęsknić za domem i za rodziną, ale musiały to zrobić. To nie był dobry moment, ale takiego nigdy nie będzie. Nigdy. Strach przed nieznanym zmusił bliźniaczki do takiego rozwiązania. W liście zawarły tylko kilka informacji. Nie podały konkretne powodu ucieczki. Napisały prośbę by ich nie szukali. Postanowiły uciec do stolicy, bo dobrze wiedziały, że tam może być trudniej je znaleźć.
- Przepraszam, że cię do tego zmuszam - odezwała się do Valtorii.
- Zawsze razem, prawda? - spytała ocierając łzy i wzięła siostrę za rękę. Wyszły z domu i nie odwracając się ruszyły w stronę przystanku autobusowego. Za kwadrans miały autobus, który miał je zawieźć do Ninjago City. Minął miesiąc od śmierci ich matki i obie w tym czasie zdążyły znaleźć mieszkanie oraz załatwić fałszywe dokumenty aby trudniej było je znaleźć. Co do źródła utrzymania, to były mniej więcej ustawione. Victoria posiadała zdolność tworzenia niewielkich diamentów, a właściwie brylantów. Wiedziały, że to nielegalne i niemoralne, ale były pewne jak skończą bez źródła dochodu. Jako, że były bardzo młode ciężko by im było znaleźć pracę z której mogłyby wyżyć. Dlatego zdecydowały się na to. Valtoria próbowała przekonać siostrę, że skoro posiada taki dar to może go wykorzystywać bez przeszkód. Sama w to nie wierzyła. Nawet nie wiedziały skąd biorą się ich dziwne zdolności. Nie miały pojęcia, że to za sprawką ich matek, którym przypadkiem udało się zmodyfikować ich DNA. Nie miały też pojęcia, że tak naprawdę nie są bliźniaczkami. W najbliższej przyszłości jednak chciały odkryć prawdę o sobie i o swoich zdolnościach. Od tego dnia przestały być Victorią i Valtorią Brookstone, stały się Victorią i Valtorią Cortez.
***
Niestety potencjalne źródło dochodu miało wady. Brak stałych sprzedawców. Kilka razy zostały okantowane. Potrzebowały kogoś kto mimo życia nieuczciwie, potrafi handlować bez przekrętów. Znalazły taką osobę, Ronin Thief. Największy oszust i krętacz w całym Ninjago. Jest zdolny sprzedać wszystko. To była ich szansa. Nie odmówiłby łatwego zysku. Większym problemem było namierzenie złodzieja. W końcu im się udało. Victoria spotkała się z nim samotnie w jakimś barze, gdzie przebywało mnóstwo podejrzanych typów. Siedziała przy stoliku, nie reagując na zaczepki innych złodziei, do póki nie zjawił się mężczyzna.
- Victoria, tak? - spytał siadając z kuflem piwa.
- Zgadza się.
- Barman mówił, że masz ciekawą ofertę. Słucham - spojrzał na nią uważnie.
Victoria wyciągnęła pudełko w których najczęściej były przetrzymywane kolie i uchyliła wieko przed Roninem. Ten dostrzegł w środku kilka brylantów. Szacował, że każdy miał około 2 karatów, ale równocześnie przeczuwał, że to zwykłe cyrkonie.
- Prawdziwe?
- Tak - zamknęła wieko. - Ile dasz za to?
- Wiesz, to nie jest do końca legalne - odparł Ronin.
- A od kiedy to cię obchodzi?
- Odkąd handel młodymi dziewczynami w roli dziwek jest bardziej opłacalny. Za taką jak ty mógłbym dostać sporo. Za te cyrkonie to nie wiem, wycisnę może 15 tysięcy 65% dla mnie, a ciebie kochanie mogę sprzedać nawet, za dwadzieścia tysięcy. Dużo bardziej opłacalne.
-Ale jednorazowa transakcja, a ja myślę, że kilka targów możemy dobić- zauważyła. Wiedziała, że Ronin miał spore kontakty w mieście i mógł zdobyć praktycznie każdą informację. Zamierzała to wykorzystać by dowiedzieć się prawdy o, jak wtedy jeszcze myślała, biologicznej matce i ojcu jej i Valtorii - To prawdziwe diamenty, nie cyrkonie. Proponuję ci łatwy zysk.
Złodziej zaśmiał się szyderczo i upił łyk piwa.
- Gdzie twoi rodzice?
- Po co Ci to wiedzieć?
-Jesteś nieletnia i próbujesz handlować cyrkoniami wśród największych kanciarzy tego miasta. Potrzebujesz na narkotyki? Alkohol?
- Nie i tłumaczę ci, że są prawdziwe.
- Załóżmy, że masz rację. Za tyle jestem gotów zapłacić do 90 000. O ile nie kłamiesz.
Victoria zmrużyła oczy. Naprawdę jej nie wierzył.
-Jutro o tej samej porze. Przyjdę ze specjalistą, który oceni czy są czy nie - wypił łyk piwa. - Uważaj żeby przypadkiem ktoś cię nie porwał jak będziesz wracała do domu.
Odszedł od stolika, a Victoria tylko westchnęła i błagała w myślach żeby jutro udało jej się sprzedać te brylanty. Zalegały z czynszem, a nie chciały wylecieć na ulicę.
***
6 lata temu
Mimo ucieczki i zagrożenia ze strony policji poprzez odnalezienie ich, chodziły normalnie do szkoły. Ronin żeby zarobić więcej, zgadzał się udawać ich ojca na wywiadówkach. Nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Victoria i Valtoria po prostu nie wierzyły w swoje szczęście. Ich mutacje w dalszym ciągu rozwijały się, co jeszcze nie utrudniało im życia, ale wiedziały, że w każdej chwili może się to zmienić. Victoria potrafiła już zmienić całą strukturę swojego ciała na strukturę diamentu, zaś Valtoria nauczyła się przenikać w całości przez różne obiekty. Tego dnia miały wycieczkę w muzeum. Wyjście z klasą w teorii powinno być czymś przyjemnym, ale nie dla dwóch sióstr i reszty ich szkolnych znajomych. Zostali zmuszeni do wyjścia przez nauczycielkę historii, ponieważ uznała, że sprawozdania, które jej oddali podczas pierwszego wyjścia nie były dość dobre. Powiedziała, że będą chodzić tak długo aż wszyscy napiszą takie, które ją usatysfakcjonują. To było czwarte podejście i nowy przewodnik. Tym razem uczniowie stwierdzili, że trafili najgorzej. Valtoria lubiła historię, ale nie na tyle by po raz czwarty oglądać tą samą wystawę, co dodatkowo ją irytowało. Mogła milion razy przechodzić ten sam poziom jednej gry, ale kiedy musiała po raz kolejny oglądać te same eksponaty, po prostu miała ochotę wydłubać sobie oczy. Podszedł do nich starszy mężczyzna z siwymi włosami i długimi wąsami.
-Dzień Dobry droga młodzieży, jestem dr Sanders i będę was dzisiaj oprowadzał po muzeum. Od razu was przestrzegam, że nie tolerują używania telefonów w muzeum. Proszę za mną - ruszył korytarzem, a uczniowie za nim. - Przejdziemy przez wystawę, która...
-Będzie tak nudna jak mój doktorat - szepnęła Valtoria do swojej siostry, powodując, że obie cicho zachichotały. Stanęli przed jakimś obrazem, który przedstawiał mężczyznę w negliżu, a wokół leżały płatki róż. Zanim Sanders zaczął opowiadać o tym obrazie i zanudzać uczniów, do grupy podszedł ochroniarz, który zabrał kustosza do innej sali żeby z nim porozmawiać. Valtoria uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do miejsca w którym stał wcześniej doktor. Odchrząknęła i zaczęła mówić, udając głos przewodnika:
-Na obrazie możecie dostrzec mnie za młodu, namalował mnie mój kochanek.
-Aly, co ty robisz? - spytała przerażona młodsza bliźniaczka.
- Proszę nie przeszkadzać - Valtoria nie wychodziła z roli. - Jak widzicie mój były kochanek nie uchwycił w całości mojego piękna, bo zdecydowanie przesadził z rozmiarem. Jestem pewny, że mam większego.
Klasa zaśmiała się, a Valtoria kontynuowała. Niestety chwilę później doktor Sanders wrócił i usłyszał jak dziewczyna opisuje kilka scen z ,,jego" życia miłosnego. Wystraszona wbiegła w tłum uczniów i w ciągu kilku sekund przeniknęła przez najbliższą ścianę żeby tylko kustosz jej nie znalazł. Nie chciała mieć problemu, ale przypomniała sobie, że przecież może oskarżyć o to Victorię, którą Sanders wypatrzył w tłumie uczniów.
- Sądzisz, że to było zabawne?
- To moja siostra bliźniaczka.
Sanders spojrzał na nią uważnie. Pamiętał, że tamta miała czarną bluzę, ale dziewczyna stojąca przed nim miała koszulę czarno-białą w kratę.
-Wiem coś o posiadaniu irytującego bliźniaka. Idziemy dalej klaso! - polecił, a uczniowie ruszyli za nim, poza Victorią, która nie ruszyła się z miejsca. Valtoria wyszła zza ściany i stanęła obok siostry.
- Kocham cię, ale kiedyś wpakujesz nas w naprawdę paskudne bagno - Victoria pokręciła głową rozbawiona.
-Przynajmniej było zabawnie. To co? Pozwiedzamy sobie muzeum na własną rękę?
-Czemu nie - wzruszyła ramionami i ruszyły zwiedzać muzeum.
***
5 lat temu
Valtoria stała w kuchni trzymając listy z sierocińca. Czekała aż jej siostra wróci. Chciały je razem otworzyć. Obie były ciekawe kto jest ich ojcem. Czekały do ukończenia 18 roku życia żeby w końcu poznać prawdę skrywaną przez okryte złą sławą panie z opieki społecznej. To właśnie w listach była odpowiedź na to pytanie. W końcu Valtoria usłyszała trzask drzwi, a chwilę później do pomieszczenia weszła jej siostra. Wyraźnie zirytowana kolejnym spotkaniem z Roninem.
- Pieprzony złodziej, nieźle sobie policzył za udawanie na wywiadówce naszego ojca - mamrotała do siebie i wyciągnęła z lodówki butelkę wody.
- Jest list z sierocińca - odezwała się Valtoria.
Victoria spojrzała na nią ze mieszaniną zdziwienie i radości, po czym odstawiła butelkę na blat i wyciągnęła dłoń po list. Siostra podała go jej, a chwilę później otwierały koperty ze zniecierpliwieniem.
- O cholera - odezwały się na raz.
- Nie wierzę - zaczęła Victoria.
- Ale żeby on - dokończyła Valtoria. - Ostro to porąbane.
Zostawiła papiery na blacie, a bliźniaczka wzięła ją do ręki i przeczytała z ciekawości co napisali.
- Co jest do cholery? - zdziwiła się i położyła dokumenty obok siebie. - Genetyczne oszustwo.
- Co takiego? - Valtoria spojrzała na to papiery. Przy jej nazwisku jako rodzice biologiczni byli zapisani Loraine Blance i Krux Chronos, a przy nazwisku Victorii, Bethany Blance i Acronix Chronos- Mamy różnych ojców.
- I matki - westchnęła druga.
- Po jaką cholerę wmawiali nam, że jesteśmy bliźniaczkami - warknęła i uderzyła pięścią w blat.
- Teoretycznie - zaczęła młodsza. - To rodzeństwem jesteśmy. Spójrz na daty urodzenia naszych matek.
- Bliźniaczki urodziły córki dwóch bliźniaków akurat tego samego dnia, kilka minut po sobie? - spytała nie dowierzając.
- Brzmi niewiarygodnie, ale się zgadza.
Valtoria wzięła obie kartki, pogniotła je i wrzuciła do zlewu.
- Wiesz co? To nic nie zmienia między nami. Nikt inny nie musi wiedzieć - spojrzała na Victorię.
- I nikt się nigdy nie dowie - dodała.
- Czytasz mi w myślach.
Obie zaśmiały się i przytuliły. Tego dnia przysięgły sobie, że nikt poza nimi nie pozna tej prawdy. Zawsze były razem i głupia kartka tego nie zmieni.
***
3 lata temu
Kilka miesięcy po liście z sierocińca obie odkryły, że odziedziczyły po swoich ojcach moce czasu. W dość krótkim udało im się je opanować co zaowocowało tym, że swoje studia zdały zdecydowanie szybciej niż to możliwe. Miały więcej czasu na naukę, bo Valtoria potrafiła zatrzymać czas na tyle długo żeby zdążyły się dobrze przygotować do egzaminów. Uczyły się dużo żeby tylko móc jak najszybciej podjąć pracę. Obie miały marzenia i ambicje, które chciały spełnić. Victoria chciała pracować w Borg Industries, zaś Valtoria marzyła o karierze testera gier. Kilka razy myślały nad powrotem, ale zawsze rezygnowały. Minęło mnóstwo czasu i było im głupio od tak się pojawić. Victoria chodziła na wiele kursów żeby tylko mieć kwalifikacje na jakiekolwiek stanowisko w Borg Industries, ale jeden dzień obu bliźniaczkom* zapadł w pamięć. Valtoria od samego rana źle się czuła. Bolały ją wszystkie mięśnie i kości. Nie powiązała tego z mutacjami, bo nie było takiej potrzeby. Zawsze sądziła, że to Victoria miała gorzej. Tak było, dopóki wieczorem feralnego dnia nie spojrzała w lustro. Obie były ciemnymi latynoskami, ale w tym momencie skóra Valtorii przybierała ciemnoszare zabarwienie. Jej oczy wciąż były miedziane, ale jakby bardziej kocie. Kolejnym szczegółem były kocie uszy na jej głowie. Dziewczyna miała wrażenie, że jej się to śni, ale to była prawda. Zaskoczona była tą zmianą, a jeszcze bardziej kiedy zorientowała się, że ma ogon, a jej paznokcie wydłużyły się i stały się ostre niczym pazury drapieżników. Starała się skupić na tym żeby jak zmienić jakoś swoją postać. Wiedziała dobrze, że tak wyglądając nie mogłaby się pokazać na ulicy bez wzbudzania sensacji. Postać udało jej się zmienić, prawie, bo został jej dodatek w postaci kocich uszu. Kilka razy próbowała wrócić jak to nazywała,,Kociej formy" i wychodziło jej to. Tak samo jak z powrotem do normalnego stanu. Zdziwiona była jak szybko udało jej się to opanować, ale nie rozmyślała nad tam długo. Najważniejsze było dla niej to, że jedyne czym musi się martwić to kocie uszy, które w przyszłości będzie zakrywała tzw. czapką hipsterską.
***
Czasy obecne
Jedną z wielu nierozwiązanych zagadek Ninjago są Władcy Czasu. Nikt nie wiedział co się z nimi stało. Poza nimi samymi. Oni dobrze wiedzieli. Początkowo wylądowali wraz z Żelaznym Fatum 24 lata wcześniej, po Wu nie było śladu. Długo nad tym się nie zastanawiali, bo nie odczuwali takiej potrzeby. Spędzili tam kilka miesięcy i poznali pewne bliźniaczki z którymi mieli przelotny romans, jednak po kilku miesiącach zniknęli. Ponownie udało im się wykorzystać Żelazne fatum, ten ostatni raz. Tak trafili do jakiejś wioski oddalonej o wiele mil od Ninjago City. Ostrza przestały działać. Acronix znudził się planem podboju i postanowił zbadać co ten przyszłość ma teraz zaoferowania dla niego. Wciąż zachwycał się technologią. Krux został przy swoim planie, jednak teraz to było trudniejsze. Zastanawiał się dlaczego ostrza czasu utraciły swoją moc. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem byłoby przejście mocy na ich potomków, ale uważał, że to niemożliwe. W chwili obecnej oczekiwał tylko na rozwój wydarzeń. Przeczucie podpowiadało mu, że coś się wkrótce wydarzy. Wystarczyło tylko poczekać na odpowiedni moment. To była kwestia czasu...
*Mimo że Victoria i Valtoria nie są prawdziwymi bliźniaczkami to wciąż mówią tak o sobie, dlatego też w narracji będę nazywała je bliźniaczkami lub siostrami.
_________________________
Mam nadzieję, że to będzie moja najlepsza książka i miło będzie się ją czytało. Czas pokaże co z tego wyjdzie.
Adiós
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top