Nineteen


Nigdy nie myślałam dokładnie nad tym co robię ze swoim życiem. Większość moich decyzji była nieprzemyślana, jak nie wszystkie, co zdecydowanie nie zawsze wychodziło mi na dobre. Poszłam do liceum, w którym tak naprawdę nie chciałam się uczyć, ale je skończyłam. Po szkole nie miałam pojęcia co mam ze sobą zrobić. Nie byłam pewna czy chcę zacząć pracować czy iść na studia i skupić się na nich. Wybrałam to drugie, ale jak się okazało to nie było dla mnie, więc je rzuciłam gdzieś tak w połowie, co oczywiście spotkało się z oburzeniem ze strony rodziców. Ale ja po prostu wciąż nie wiedziałam, kim jestem. Czekałam na coś co wskaże mi kierunek.

Od zawsze też odstawałam trochę od reszty. Wolałam być sama niż w większej grupie, przez co też nie miałam wielu znajomych, ale przynajmniej wiedziałam, że tym, których mam, mogę zaufać. Oczywiście z wiekiem to się trochę zmieniło.

Przez kilka wydarzeń w moim życiu wolałam też wieść życie singla, gdzie nie miałam zobowiązań, niż szukać miłości, która usidla.

I dlatego też nie rozumiałam, dlaczego ktoś bierze ślub w wieku dwudziestu trzech lat, przecież to tyle co nic i marnotrawstwo swojej młodości. Panna młoda w ciąży nie była- a to też marny powód do ślubu. Może to moje podejście do tego, może nie, nie chcę być złośliwa, ale wróżyłam im rozwód za kilka lat.

Odwróciłam się zaskoczona, kiedy usłyszałam jak ktoś wbiega do kościoła, na chwilę przed tym sakramentalnym "tak". Dostrzegłam zdyszanego chłopaka, który uśmiechał się przepraszająco. Miał na sobie białą koszulę, rozpiętą u góry i czarne jeansy, a jego niebieskie włosy zdecydowanie go wyróżniały. Nasz wzrok na chwilę się spotkał, tak przynajmniej mi się wydawało i zaraz zajął miejsce w ostatnim rzędzie, czyli dwa za mną. Pokręciłam tylko głową. Na swój ślub też się spóźni?

Znajdowaliśmy się na terenie hotelu, a ja rozglądałam się po rozstawionym namiocie, w którym miało odbyć się przyjęcie weselne. Był spory, a przestrzeń była ładnie urządzona. Stoły były okrągłe i każdy miał swoje miejsce, a ja oczywiście musiałam wylądować przy znajomych z liceum. Zabrałam kieliszek z szampanem od kelnera, kiedy mieliśmy wnieść toast za młodą parę.

- Lainee, hej – uśmiechnęłam się do znajomej.

- Hej, Martha. Dawno się nie widziałyśmy.

- Prawda? Nie wiedziałam, że Aaron Cię zaprosił.

- Tak się składa, że mieszkaliśmy blisko siebie i często na siebie wpadaliśmy – odparłam i opróżniłam kieliszek do końca. – Pogadamy później, muszę się przywitać z innymi.

- Jasne.


Wesele trwało w najlepsze, a ja siedziałam przy stoliku i przyglądałam się tańczącym ludziom, popijając drinki. Tutejszy barman był wybitny, były naprawdę dobre.

Okay, czasami się zastanawiałam jak to by było być na miejscu Iris i Aarona, ale po dłuższym zastanowieniu, nie widziałam siebie w roli panny młodej. Mogłabym się zakochać, pokochać, ale nie widziałam sensu w posiadaniu tego na papierze- moim zdaniem on wszystko niszczył, coś jak „masz mnie kochać, mam to na papierze". Bezsens.

- Hej – spojrzałam na lewo.

- Oh, spóźnialski – zaśmiał się.

- Widziałaś.

- Kto nie widział? Chociaż liczyłam na jakieś „nie zgadzam się". Niestety się zawiodłam.

- Iris jest w porządku, ale to nie mój typ. Jestem Michael.

- Lainee – uścisnęłam jego dłoń. – Jesteś znajomym..?

- Kuzynem Aarona, w trzeciej linii, więc minimalne pokrewieństwo – przytaknęłam. – A ty?

- Jego znajomą z liceum.

- Widzisz, już mamy coś wspólnego – puścił mi oczko.

- O mój Boże – pokręciłam głową z niedowierzaniem. – To było tandetne, Michael.

- Jeszcze mi powiedz, że zaraz przyjdzie tu twój facet i da mi w gębę.

- Nie mam faceta – uśmiechnął się. – Ale ja mogę Cię uderzyć, skoro tak ładnie prosisz.

- Podziękuję. Zatańczysz ze mną?

- I całe te podchody tylko po to aby zadać to pytanie.

- Nie? – roześmiałam się.

- Chodź, za nim się rozmyślę – wstałam i poprawiłam sukienkę. Złapałam jego dłoń, kiedy wstał i poprowadziłam na parkiet, akurat kiedy piosenka z wolniejszej zmieniła się w trochę szybszą. Objął mnie jednym ramieniem w pasie, a z moich ust wydał się pisk, kiedy nagle zaczął się ze mną obracać. – Jesteś okropnym tancerzem – powiedziałam od razu, kiedy się wyprostowałam. Spojrzałam wprost w jego zielone tęczówki.

- Oh, nie ostrzegałem? – przygryzł dolną wargę, starając się nie uśmiechnąć, ale zdradzały go uniesione kąciki. – Już wiesz.

- Jesteś niemożliwy.

- Wiesz ile razy już to słyszałem?

- W jakim kontekście?

- Domyśl się – złapał mnie za biodra i uniósł, a ja wsparłam się dłońmi o jego ramiona. Wcale nie zwróciliśmy na siebie uwagi, wcale.

- Zabiję Cię jak zejdziemy z parkietu – mruknęłam.

- Okay, ale przed tym się napijemy – postawił mnie z powrotem na drewnianej podłodze i przyciągnął do siebie. – Jest aż tak źle?

- Lubisz zwracać na siebie uwagę, co? – uniosłam brew.

- Zdarza mi się.

- Ale wiesz, że to nie twój ślub? – zachichotałam.

- Na naszym znów będziesz ustawiać mnie do pionu.

- Naszym? Wow. Zwolnij kowboju, mi się nie spieszy.

- Do końca wesela zmienisz zdanie.

- Zakład?

- Wyzwanie dla mnie – puścił mi oczko. – A teraz chodźmy się napić – był zabawny i choć moim mężem nie zostanie, myślę, że będzie ciekawie, jeśli będziemy trzymać się razem tej nocy. Przynajmniej nie będę się nudzić. Poczułam dłoń na ramieniu, przez co się zatrzymałam, a Michael zaraz za mną, kiedy poczuł opór- tak, trzymał moją dłoń.

- Aaron – uśmiechnęłam się.

- Znacie się? – zapytał.

- Właśnie się poznaliśmy – odpowiedział niebieskowłosy. – I chcieliśmy się napić. Wiesz, darmowy alkohol i w ogóle. Ogółem jakiś koleś się hajta i to z niezłą laską, słyszałeś może? – dodał, na co blondyn się roześmiał.

- Pozwolisz, że ją porwę? – Mike spojrzał na mnie.

- Panu młodemu nie wypada odmawiać – puścił moją dłoń.

- Będę przy barze.

- Jakby co, znajdę Cię po włosach – raczej trudno nie rozpoznać ich w tłumie, kto normalny farbuje się na niebiesko? Chłopak odszedł, a ja wróciłam na parkiet ze znajomym, poruszając się w powolnym rytmie.

- Cieszę się, że jednak przyszłaś.

- Ja też, świetne wesele. Gratulacje jeszcze raz.

- Dzięki. Michael za bardzo nie naciska?

- Na co?

- Chyba Cię polubił. Jest trochę nieokrzesany, pilnuj go.

- Masz moje słowo.

- Odbijany? – usłyszałam kobiecy głos. Przekazałam chłopaka jakieś kobiecie po czterdziestce i opuściłam tłum, kierując się w stronę baru, gdzie, tak jak mówił, czekał na mnie Michael.

- Przyszłaś?

- Oh, powinnam była zwiać? – spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Sądziłem, że to zrobisz.

- Życie nie układa się tak jak tego chcemy, Michael. Aaron został porwany, najprawdopodobniej przez jakąś ciotkę, a ja miałam ochotę na coś mocniejszego. I tak oto znów na siebie wpadliśmy. Możemy trzymać się tej wersji jeśli chcesz, chociaż to z Aaronem to akurat prawda.

- Ach te przypadki. To przeznaczenie, Lainee – obserwowałam jak wychyla się przez bar i zabiera jedną z butelek z whisky. – Mała zmiana otoczenia?

- Tylko zabiorę torebkę.

I tak oto znaleźliśmy się na dużej huśtawce, znajdującej się na tyłach ogrodu. Mieliśmy stąd doskonały widok na namiot, chociaż sami byliśmy w ustronnym miejscu i z daleka raczej nikt by nas nie zauważył.

Siedziałam z podciągniętymi nogami, a moje buty stały na trawniku, odwrócona w stronę chłopaka, który aktualnie upijał łyka z butelki, z której połowa alkoholu już zniknęła. Trochę tu już siedzieliśmy. Zadarłam głowę do góry i westchnęłam. Powoli zbliżała się północ, a to oznaczało, że jeszcze trochę musieliśmy tu posiedzieć, aby przegapić głupie, weselne zabawy. Za żadne skarby świata nie wezmę w nich udziału.

- Jaka jest wasza historia? – spojrzałam lekko zdezorientowana na Mike'a i zmarszczyłam brwi. – Twoja i Aarona. Mówiłaś, że znasz go z liceum.

- Oh, tak. Jesteśmy w tym samym wieku i mieliśmy sporo zajęć razem. Jak głupia się w nim zakochałam.

- Co?

- Był moją pierwszą i nieodwzajemnioną miłością. Nawet jeśli wiedziałam, że nic z tego nie będzie i tak się w nim zakochałam – wzruszyłam ramionami.

- Dlaczego?

- Ganiał za moją przyjaciółką, chociaż ona go nie chciała.

- Taki miłosny trójkąt? – roześmiałam się, zabierając od niego butelkę.

- Taa, bez happy endu – upiłam łyka. – Ale błagam, ani słowa. Nie ma o tym pojęcia.

- Masz moje słowo.

- Martha też tu jest, jego stara miłość. To trochę ironiczne, a jednocześnie przygnębiają... - poczułam jego usta na swoich. Zaskoczył mnie tym i cholera, nie wiem czy to ja czy alkohol, ale zaraz oddałam pocałunek, zamiast się odsunąć. Przysunął się bliżej mnie. Mogłam poczuć jego dłoń na policzku. Do muśnięć dołączyły nasze języki, a pocałunki stały się bardziej chaotyczne i zachłanne. – Nie odbierz... tego... źle... - szeptałam między muśnięciami. – Ale mam... pokój w... - odsunął się ode mnie, patrząc wprost w moje oczy. – hotelu – dokończyłam. Po samym jego spojrzeniu wiedziałam, że również tego chciał. Błyszczące od alkoholu i przymglone pożądaniem spojrzenie powodowało u mnie dreszcze. Nie liczyło się to, że ledwie się znaliśmy, ale to czego chcieliśmy.


Drzwi od mojego pokoju zatrzasnęły się, a ja, nie przerywając pocałunków, zaczęłam rozpinać jego koszulę, a on dobrał się do zamka mojej sukienki, który zaraz rozsunął. Odsunęliśmy się od siebie na chwilę. Zsunęłam z ramion bordowy materiał, który zaraz opadł na podłogę. Niebieskowłosy ściągnął koszulę przez głowę i rzucił ją na bok. Podeszłam do niego, sięgając do jego rozporka, a ten zaczął składać pocałunki na mojej szyi.

- Bez śladów – mruknęłam, wsuwając dłonie pod materiał spodni i zsunęłam je trochę.

- Teraz zacznie się zabawa – spojrzałam na niego, nie rozumiejąc o co mu chodzi. – Chwilę zajmie zanim je zdejmę – dodał, a ja się zaśmiałam.

- Lepiej się pośpiesz, bo zmienię zdanie – powiedziałam kładąc się na brzuchu, by po chwili przewrócić się na plecy. Przyglądał mi się, lubieżnie oblizując usta. – Michael!

- Co? – potrząsnął głową, na co ja zachichotałam.

- Zdejmij te spodnie i chodź do mnie – wyciągnęłam w jego stronę dłonie. W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak szybko pozbył się części swojej garderoby. Przywarł do moich ust mocnym pocałunkiem, ocierając się o mnie.

- Poszło szybciej niż myślałem – mruknął schodząc pocałunkami na mój dekolt. Ścisnął dłońmi moje piersi. Miał do nich ułatwiony dostęp, bo nie miałam dziś stanika ze względu na wycięcie na plecach w sukience. Przygryzł jedną, a ja westchnęłam.

- Mike, pośpiesz się. Wypadałoby tam jeszcze wrócić – nasz wzrok się spotkał.

- Incognito?

- Bo ktoś zwrócił uwagę na to, że nas nie ma.

- Moja matka.

- O mój Boże... - złapałam go za policzki. – Ty już lepiej nic nie mów, bo wszystko psujesz – przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze usta. Złapał palcami materiał moich stringów i ściągnął go, prostując się, a ja chwyciłam za jego bokserki, również się ich pozbywając. Oh, wow. Jego dłoń znalazła się na złączeniu moich nóg, a z moich ust wydostał się jęk, kiedy poczułam jego palce w sobie.

Wszedł we mnie, a ja objęłam go nogami w pasie i ramionami wokół szyi. Od razu zaczął się poruszać, a nasze przyśpieszone, płytkie oddechy przecinały się ze sobą, dopóki nie złączył naszych ust w niezdarnym pocałunku. Wbiłam mocniej paznokcie w jego plecy.

- Miało być bez śladów – szepnął.

- Widocznych – uśmiechnęłam się niewinnie. Jak na złość mi, jego usta od razu znalazły się na mojej piersi, przy czym zassał lekko skórę.

- Zmieńmy pozycję – mruknęłam unosząc się, a chłopak objął mnie i powoli, obróciliśmy się tak, że teraz to on leżał, a ja byłam na górze. Oparłam dłonie o jego klatkę piersiową i od razu zaczęłam poruszać biodrami.

Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik i podeszłam do walizki wyjmując z niej czystą bieliznę. Spojrzałam na niebieskowłosego, który wciąż leżał na łóżku. Zabroniłam mu iść ze mną pod prysznic, bo to nie skończyłoby się na tym. Jestem tego pewna.

- Michael, rusz się – powiedziałam.

- She's got cherry lips, angel eyes. She knows exactly how to tantalize. She's out to get you, danger by design* – zaczął nucić, na co zachichotałam.

- Śpiewasz po seksie, okay – odparłam rozbawiona wracając do łazienki i ściągnęłam ręcznik, ubierając stringi. Chwyciłam za suszarkę, włączając ją i schyliłam głowę w dół. Poczułam obejmujące mnie ramię wokół brzucha i pocałunek na karku. Chwilę później już nie było go obok mnie. Wyprostowałam się i odwróciłam dostrzegając jak wchodzi pod prysznic, wciąż nucąc. Przygryzłam lekko dolną wargę i wróciłam do suszenia włosów.


Było już po pierwszej kiedy wróciliśmy na wesele, tak wróciliśmy. Wyglądaliśmy dokładnie tak jak przed naszym zniknieciem, więc było okay. Michael zniknął gdzieś zaraz po tym jak weszliśmy do namiotu, wcześniej obiecując, że niedługo mnie znajdzie, a ja skierowałam się do baru. Potrzebowałam czegoś mocniejszego. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie procenty ze mnie wyparowały.

Postawiłam drinka na stole, przy którym wcześniej siedziałam i westchnęłam. Co ja wyprawiam do cholery? Na ślubie przyjaciela, na dodatek z jego kuzynem.

- Gdzieś ty zniknęła? – spojrzałam na Marthę, która usiadła obok mnie.

- Zwiałam przed północą, a później się tu kręciłam – wzruszyłam ramionami. – Musiałyśmy się mijać.

- No tak, nie lubisz oczepin – zaśmiała się. – Było nawet zabawnie. Nadal mieszkasz w Bostonie?

- Tak. Jak w Nowym Jorku?

- Świetnie, nie żałuję tej przeprowadzki. Słyszałaś, że Aaron zostaje z Iris tutaj, w Newport?

- Rodzice kupili im tu mieszkanie, więc nic dziwnego. Boston dla nich był tylko na studia.

- A ty tam zostałaś.

- Po tym jak je rzuciłam – zaśmiałam się.

- Nie żałujesz?

- Nie mam czego.

- Porywam swoją dziewczynę – usłyszałam.

- Bierz ją Tom – uśmiechnęłam się na widok bruneta, obejmującego moją dawną przyjaciółkę. Chwilę później zostałam sama, gdzieś tam w środku ze świadomością, że czekam na Michaela.

Dokończyłam kolejnego drinka i skierowałam się w stronę Aarona i Iris, aby podziękować im za zaproszenie chcąc się zmyć, ale ledwie się ruszyłam a poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek, prowadząc w przeciwną stronę. Chwilę później opuściliśmy namiot, a ja zostałam pocałowana przez Michaela.

- Gdzieś ty był? – odsunęłam się od niego, ale wciąż przytrzymywał dłonie na mojej talii.

- Musiałem wysłuchiwać ochrzanu od matki za to, że zniknąłem – westchnął.

- Że co? Ile ty masz lat? – zaśmiałam się.

- Dziewiętnaście – zamrugałam kilkukrotnie, patrząc na niego z niedowierzaniem.

- Co?

- Mam dziewiętnaście lat, Lainee.

- O mój Boże – przyłożyłam dłonie do ust, cofając się o krok. Zabrał swoje ręce i jedną z dłoni podrapał się po karku, przyglądając mi się niezręcznie. – O mój Boże – powtórzyłam. – Piłam alkohol z nieletnim. Jeny... my uprawialiśmy seks.

- Nie byłem prawiczkiem i jestem legalny, więc – uciszyłam go gestem ręki.

- Wiedziałeś, że jestem starsza.

- O cztery lata i co z tego?

- I nic mi nie powiedziałeś.

- Nie pytałaś. Zresztą, gdybym Ci powiedział, patrzyłabyś na mnie dokładnie tak jak teraz.

- Jak?

- Jak na gówniarza.

- Skąd możesz wiedzieć jakbym zareagowała? Nawet mnie nie znasz.

- A jak teraz reagujesz?

- Bo mnie okłamałeś! I ty chcesz żebym nie traktowała Cię jak – zatkał mi usta pocałunkiem i choć odsunęłam się od niego, by go spoliczkować, nie mogłam się powstrzymać aby zaraz go z powrotem nie pocałować. Oszalałam.

Po tej małej kłótni, na którą o dziwo nikt nie zwrócił uwagi wróciliśmy na wesele by nad ranem znów wylądować w moim pokoju. I tym razem wcale się nie spieszyliśmy.


Wypuściłam głośniej powietrze z ust, patrząc na śpiącego chłopaka. Było ledwie po dziewiątej i byłam pewna, że jeszcze sobie pośpi. Dorysowałam kilka ostatnich kresek na szkicu i wyrwałam kartkę z notesu. Zgięłam ją na pół i położyłam na stoliku nocnym. Zabrałam swoje rzeczy i opuściłam pokój. Znienawidzi mnie za to, ale musiałam.

Zeszłam na dół i uregulowałam rachunek, na wszelki wypadek na dodatkowy dzień. Wątpiłam, że chłopak obudzi się przed dobą hotelową. Uśmiechnęłam się do recepcjonistki i opuściłam budynek, kierując się na parking.

- Już uciekasz? – spojrzałam w bok na Aarona.

- Tak, mam kilka spraw do załatwienia w Bostonie. Dlaczego nie śpisz?

- Zaraz wracam do pokoju. Musiałem zapalić, a Iris by mnie zabiła jakbym zrobił to przy niej – zaśmiałam się.

- Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, świetnie się bawiłam.

- Michael Cię polubił. Wiesz, że to dzieciak? Może nie wygląda, ale...

- Wiem, że ma dziewiętnaście lat. Powiedział mi. Nie musisz się o mnie martwić. Lepiej wracaj do swojej żony.

- Muszę się do tego przyzwyczaić.

- Chyba tak – posłałam mu uśmiech. – Do zobaczenia – odeszłam w stronę swojego samochodu.

Dwie godziny później byłam już w domu i pierwsze co zrobiłam to sięgnięcie po sztalugę, płótno i farbę. Musiałam rozładować skumulowane, zaprzeczające sobie, emocje, a najlepiej mi to wychodziło kiedy malowałam.


*miesiąc później*

Postradałam zmysły, przysięgam. Straciłam rozum. Choćbym nie wiem jak bardzo się starała, kiedy malowałam czy szkicowałam, wychodził mi ten dziewiętnastoletni chłopak, który za nic nie chciał opuścić mojej głowy. Minął pieprzony miesiąc, a niemal co noc śni mi się na bladoniebieska potargana czupryna. Zwariowałam. Za dwa miesiące mam wystawę i takim tempem się ona nie odbędzie, bo nie będę miała czego tam pokazać.

Siedziałam na podłodze, ubrana w jeansowe ogrodniczki spod których wystawał czarny, koronkowy stanik. Kwadratowe płótno stało przede mną oparte o ścianę. Było całkiem puste, a ja po prostu siedziałam i gapiłam się na nie bez większego sensu. To będzie jakaś masakra, a nie wystawa.

Usłyszłam telefon, więc sięgnęłam po urządzenie leżące po mojej prawej i odebrałam.

- Tak?

- Jak dobrze, że nie zmieniłaś numeru.

- Aaron? Coś się stało? – byłam zaskoczona jego telefonem. Nie pamiętam już kiedy ostatnio do mnie dzwonił. Wstałam podchodząc do okna i zaczęłam się przyglądać panoramie miasta – uroki mieszkania na dwudziestym pierwszym piętrze. Kochałam to miejsce.

- Tak, Michael.

- Co z nim?

- Nie mam pojęcia co zaszło między wami, ale od wesela truł mi dupę o twój numer telefonu, którego nie byłem pewien, albo o adres.

- Okay...

- Podałem mu go kilka dni temu, a wczoraj się dowiedziałem, że zniknął.

- Jak to zniknął? Ludzie nie znikają od tak.

- Myślałem, że jest u Ciebie.

- Nie. Nie widziałam go od wesela.

- Cholera.

- Spokojnie. Skoro chciał mój adres, to pewnie się tu zjawi, a jeśli tak się stanie dam Ci znać, abyś uspokoił jego rodzinę. Ma dziewiętnaście lat, poradzi sobie.

- Powiedz to jego matce. Michael jest jedynakiem i ma tylko ją. Jego ojciec zmarł kiedy był mały, a jego matka jest bliska zawału. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś tak głupiego. Przysięgam, że go zabiję jeśli się znajdzie – westchnął.

- Postaraj się ją uspokoić i siebie przy okazji też. Dam znać jak będę coś wiedzieć.

- Okay, dzięki – rozłączył się.

- Co on wyprawia? – mruknęłam. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeszłam przez salon i podeszłam do nich od razu je otwierając. Nawet jeśli wiedziałam, że może się tu pojawić i tak byłam zaskoczona jego widokiem. Wpuściłam go do środka.

- Wow. Jesteś bogata czy jak? – odłożył torbę pod ścianę i zaczął się rozglądać.

- Czyś ty zwariował, Michael?! – spojrzał na mnie zaskoczony. – Twoja matka odchodzi od zmysłów bo zachciało Ci się wycieczek! Chciałeś żebym traktowała Cię jak dorosłego, a to co zrobiłeś było po prostu dziecinne.

- Jak zostawienie mnie samego w pokoju hotelowym? Chociaż nie, to bardziej... Jakby to nazwać, żeby Cię nie obrazić...

- Zadzwoń do niej Michael – westchnęłam ignorując jego wypowiedź. – Proszę. A później porozmawiamy.

- Okay – mruknął.

Zadzwonił, tłumaczył się dobre pół godziny aby nie powiedzieć matce o słowo za dużo o tym co wydarzyło się na weselu Aarona, a później doszło do naszej rozmowy- dziwnej, nieco niezręcznej na początku, ale w końcu musiałam przyznać przed samą sobie, ale również i przed nim, że zakochałam się w tym szurniętym dzieciaku, który przyjechał do mnie z Newport, w chłopaku młodszym ode mnie o cztery lata, jeszcze wciąż trochę dziecinnym, ale również we mnie zakochanym, dziewiętnastolatku.





*Robin Schulz - Sugar

Przyznaję, nie ma pojęcia co to jest 😂😂 Tak to jest, jak się pisze po nocach 😂

To by było na tyle xD

Lov U♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top