0. O TYM, JAK NIEKTÓRZY IGNORUJĄ OSTRZEŻENIA PRZED TYM, CO ZAPISANE W GWIAZDACH
10 listopada 2001 roku
DOTYCHCZAS VIOLET HEAROWES uważała, że widziała już wszystko, co może ją nieprzyjemnie zaskoczyć. A mówiąc „wszystko", miała na myśli naprawdę wszelkiego rodzaju okropieństwa, jakich dostarczało życie w rodzinie nie tyle dysfunkcyjnej, co zwyczajnie obciążonej jakimś okrutnym, nieodkrytym jeszcze przekleństwem. Dlatego też nie spodziewała się, aby coś jeszcze mogło wywołać u niej zdumienie.
A jednak! Éowyna, jak zwykle, musiała udowodnić, że niemożliwe zajmuje jej po prostu trochę więcej czasu.
Kiedy trzy lata temu, w wyniku wyjątkowo nietrafionej aportacji, na głowie Éowyny Brightwell wylądował dyrektor Departamentu Tajemnic, Algernon Miscellan, wszyscy przeczuwali kłopoty. W pierwszej kolejności mieszkańcy Hogsmeade, których prawdopodobnie co do jednego ogłuszył bojowy wrzask poszkodowanej. Tuż za nimi znalazły się Violet oraz Jasmine, zmuszone przy każdej okazji wysłuchiwać, jaki z tego Miscellana bezczelny typ; jak się wrednie szczerzył; jak bezczelnie nazwał swą ofiarę „rusałką" i w ogóle to gdyby miał choć trochę przyzwoitości, padłby od tych wszystkich klątw ciskanych ku niemu przez Brightwell w skrytości ducha! O czym Éowyna nie omieszkała przypominać obu przyjaciółkom również w niezliczonych listach, których objętość powoli stawała się porównywalna z niesławną „Historią Hogwartu".
Kiedy pół roku później — wbrew wszelkiej logice oraz wszystkiemu, co dotychczas powiedziała — Brightwell zaczęła randkować z szesnaście lat starszą szychą z Ministerstwa Magii, Violet i Jasmine po raz kolejny miały złe przeczucia. Ktoś musiał w końcu porozmawiać z ich zadziwiająco nieobytą w temacie przyjaciółką o sprawach damsko-męskich.
(Éowyna przez większość wspomnianej rozmowy sprawiała wrażenie, jak gdyby miała zemdleć, jednak o tym nikomu nie wolno było mówić. Zwłaszcza w pobliżu Algernona).
Kiedy po rekordowym czasie kolejnych sześciu miesięcy Miscellan poprosił swoją Rusałkę o rękę, a ona przyjęła oświadczyny — zupełnie zapominając o tym, jak tydzień wcześniej zarzekała się, że odchodzi, bo ten narcystyczny pawian doprowadza ją do szału — Violet i Jasmine nie miały już przeczuć. Po prostu przyjęły za oczywistość: o świętym spokoju to nikt w okolicy nie usłyszy przez najbliższe półwiecze.
Niemniej jedynie jakaś niepojęta ironia losu mogła sprawić, że to ta cierpliwsza i poniekąd bardziej wyrozumiała część duetu, szerzej znana jako Jasmine Kinnley, przebywała właśnie na szkoleniu terenowym. A to oznaczało jedno — ich ciężarną, mającą tendencję do przereagowywania przyjaciółką musiała zająć się Violet.
Wiedziała, że będzie ciężko. Jednakże, wyrażając nieco tylko wymuszoną chęć pomocy, nie podejrzewała, ile można ryczeć bez najmniejszego powodu.
Éowyna jadła. Éowyna spała. Éowyna czasem coś łaskawie poczytała. A nade wszystko, nie przeszkadzając sobie w żadnej z tych czynności, Éowyna Miscellan — de domo Brightwell — wciąż gadała i płakała. Zazwyczaj naprzemiennie, jednak w gorsze dni te dwie czynności występowały razem.
Już po niecałym tygodniu Violet zupełnie przestała dziwić się Algernonowi, że przy pierwszej okazji uciekł śladem brata do dżungli amazońskiej, obiecując kochać, tęsknić, a przede wszystkim wrócić dopiero w okolicach terminu porodu. Najchętniej zrobiłaby to samo. Albo po prostu wybiegła z domu państwa Miscellan, nie oglądając za siebie, by nikt jej tu nigdy więcej nie zobaczył.
— J-jak on m-mógł?! — szlochała właśnie w tej chwili teoretycznie szczęśliwa przyszła matka, po raz kolejny wyklinając małżonka. — I t-to m-ma b-być G-g-gryfo-o-o-on?! Tchórz, z-zwykły t-tchórz!
— Éowyno, daj spokój... Wiesz, że pojechał powstrzymać brata przed założeniem w Amazonii nielegalnej hodowli chimer. — Violet odnosiła wrażenie, jakby mówiła to przynajmniej tysiąc razy. Mylne, bo zapewne powinna pomnożyć swoje przypuszczenia jeszcze przez kolejną setkę.
— Elsa powinna się tym zająć! — krzyknęła oburzona ciężarna na tyle głośno i przenikliwie, że Hearowes aż podskoczyła na swoim miejscu.
— Dzieckiem się zajmuje.
— Z-zawsze jakieś wymówki! — Éowyna uderzyła pięścią w stół, ale jej gniew natychmiast ustąpił miejsca kolejnej fali smutku. Pociągnęła donośnie nosem.
— V-v-violet...
— Słucham cię.
— A j-jeśli on m-mnie już n-nie ko-o-o-o-ocha...?
Hearowes jęknęła, po czym sama stuknęła o drewniany blat, jednak nieco delikatniej. Na dodatek zrobiła to czołem.
— Kocha. — Bo cię znosi od kilku lat, chciała dodać, aczkolwiek ceniła swój słuch, toteż zachowała tę część dla siebie.
— A jak po-pozna t-tam j-jakąś A-a-a-amazonkę i m-mnie zosta-a-a-awi?
Violet osobiście wątpiła, żeby jakakolwiek szanująca się Amazonka była zainteresowana Algernonem Miscellanem. Podobnie jak w to, czy którakolwiek z nich umiałaby urzec męża Éowyny swoim wrzaskiem i napadami furii w stopniu choćby zbliżonym do jego obecnej małżonki.
Nie, naprawdę lepiej było nie wnikać w preferencje tego człowieka, o ile nie rozważało się wizyty na oddziale zamkniętym w Mungu.
— Nie zostawi. — Ton głosu Violet z każdą kolejną wypowiedzią wkraczał na nowe etapy znużenia. — Przestań histeryzować.
— Ja nie histeryzuję! Ja jestem w ciąży! Ty nie wiesz, jak to jest! Mam mdłości, o drugiej nad ranem nabrałam ochoty na wyciśnięcie soku z tego cholernego kaktusa, który sobie szyderczo sterczy na parapecie, a poza tym wszystko mnie booooooooli...!
Najwidoczniej kolejne łzy w oczach Éowyny, połączone z n-tą porcją zapewnień, jak wyjątkowy jest jej stan, przelały czarę goryczy. Irytacji. Czystego wkurwienia, za przeproszeniem. W każdym razie Violet podniosła się gwałtownie z krzesła i tym razem to ona uderzyła pięścią w stół. A miała w tym większą wprawę.
— Ja też jestem, kurwa, w ciąży, a nie pierdolę cały czas o tym, jak mi źle! Ja się już nie dziwię twojemu mężowi, że wyjechał w pizdu, śladami Aylmera na dodatek, bo zrobiłabym tak samo! Na jaja Merlina, jeśli ja się będę tak zachowywać za kilka miesięcy, sama wyrzucę Nathana z domu, żeby nie musiał mnie znosić!
Przyjaciółka wpatrywała się w nią z nieznacznie rozchylonymi ustami, na chwilę zupełnie zapominając o łzach sprzed kilkudziesięciu sekund. Sprawiała wrażenie osoby w stanie głębokiego szoku i Violet zaczynała się niepokoić, czy nie przesadziła z brutalnością przy sprowadzeniu jej na ziemię w celu przypomnienia, że nie jest pierwszą brzemienną kobietą w historii ludzkości.
— Jesteś w ciąży? — wykrztusiła wreszcie Éowyna, a Hearowes poczuła głęboką potrzebę rwania włosów z głowy. Najlepiej cudzej.
Ekstra, czyli tyle wyłapała. Cudownie, zajebiście wręcz.
— Drugi miesiąc — mruknęła w odpowiedzi, nadal stojąc. Czuła się dosyć kretyńsko, zwłaszcza, że planowała poinformować swoich bliskich o sytuacji w nieco innej kolejności.
Kolejne pytanie padło niemal równocześnie z ostatnią literą odpowiedzi na poprzednie:
— Howell wie?
— Nathan — poprawiła Violet automatycznie. Nie wiedzieć czemu, Éowyna jeszcze w czasach szkolnych uparła się wymawiać imiona tylko dwójki Ślizgonów. Choć sama Hearowes została zaliczona do tego chlubnego grona, jej chłopak niestety nie dostąpił podobnego zaszczytu. — Nie. Nie zdążyłam mu jeszcze powiedzieć.
— A Jas?
— Też nie. Do cholery, na gacie Merlina, sama wiem od wczoraj! Też byś nie wiedziała, gdybyś mi nie wyła, że ja nie wiem, jak to jest!
Éowyna pokiwała powoli głową, niewzruszona kolejną falą irytacji Violet. Niereagowanie na zarzuty, jakie jej stawiano, było u młodej pani Miscellan nietypowe. Można wręcz powiedzieć „złowieszcze". W tym momencie nawet gładziła brzuch tym gestem, jakim mugolskie czarne charaktery gładzą łby swoich białych persów.
(O czym Violet wiedziała z całych dwóch filmów, jakie obejrzała w kinie, ciekawa, na czym to w ogóle polega).
— To... cudownie! — Éowyna nagle się ożywiła, co Hearowes powitała potępieńczym jękiem. — Będę ci mogła odpłacić za tę cudowną pomoc!
— Éowyno, czy ja mo...
— Będę się tobą zajmować, wszystko ci pokażę, przecież to będzie twoja pierwsza ciąża, będziesz taka niedoświadczona...
— Éowyna...
— I, oczywiście, pomogę ci przy dziecku. Będę miała doświadczenie dzięki moim aniołkom. Zobaczysz, będzie cudo...
— ÉOWYNO MISCELLAN!
Przywrócona do rzeczywistości przyszła matka, prawdopodobnie oderwana od snucia planów ślubu jednego ze swoich bliźniąt z nienarodzonym dzieckiem Violet, spojrzała na przyjaciółkę z uprzejmym zainteresowaniem.
— Słucham?
— Po pierwsze: wiem, jak się zajmować ciężarną, bo właśnie to, niestety, robię.
— Amatorsko — wtrąciła Éowyna, jednak Violet, niezrażona brakiem szacunku, ciągnęła dalej.
— Po drugie: nie mam zamiaru pozwolić ci się do mnie zbliżyć z tym twoim sryliardem broszurek w stylu „Młoda mama i pierwsza ciąża", „Mój pierwszy magiczny dzidziuś" i co ty tam jeszcze poznosiłaś do domu z Munga. Jeśli będzie trzeba, poproszę Nathana, żeby mnie wywiózł do Hiszpanii, byle dalej od ciebie.
— Och...
— Żadnych „och", ja chcę spokoju!
— Nie, nie ty — prychnęła Éowyna i machnęła ręką. — Kopnęła mnie. A teraz on.
— ...Skąd ty w ogóle wiesz, kiedy kopie które?
— To proste. Boromir kopie mocniej.
Violet zastygła w pół skinienia głowy i zmarszczyła brwi.
— Zaraz... Nazywacie syna Boromir?
— Aha. — Éowyna skinęła głową. — A córkę Cassiopeia.
— Biedne dzieci... — wyrwało się z ust Hearowes. Choć czy mogła się spodziewać, że dwoje dziwacznie nazwanych ludzi wybierze dla swoich latorośli normalne imio...
— Wcale nie takie biedne. Cieszą się ze swojej nowej przyjaciółki. Coś czuję, że to będzie dziewczynka.
Éowyna posłała Violet promienny uśmiech, gdy ta z cichym jęknięciem opadła na krzesło obok. Choć była dopiero w drugim miesiącu ciąży, ona też miała wrażenie, jakby coś ją teraz kopnęło od środka.
***
3 stycznia 2002 roku, Paryż
VIOLET!
Przepraszam, że nie skontaktowałam się z Tobą przez lusterko, ale w całym tym bajzlu zupełnie nie wiem, gdzie je zostawiłam — zapewne leży gdzieś w szufladzie. Nie uwierzysz, ile zamieszania wywołuje ekspresowa organizacja świstoklika do Francji, byle uciec przed Rusałką. Odkąd Nathan zabrał Cię do Hiszpanii, ona po prostu szaleje, nie mając z kim się dzielić świeżo nabytą wiedzą odnośnie macierzyństwa. Teraz, kiedy ja też wyrwałam się z jej nadopiekuńczych szponów, zostało jej już tylko znęcać się nad Avril... Zaczynam współczuć jej facetowi.
Mam nadzieję, że w Hiszpanii nie jest Ci gorzej niż zwykle i nic poza piegami (i dziadkiem Nathana) nie burzy Twojego świętego spokoju. We Francji tak, jak przy każdym moim pobycie tu — słonecznie (zginę marnie!), ciepło i wszyscy tak wokół mnie skaczą, że to aż nienaturalne. No, poza ojcem Adama, ale to też norma.
Nicholasowi zrobiło się bardzo miło, kiedy mu powiedzieliśmy, po kim nazwiemy małego. Szczerze mówiąc, wyglądał, jakby był bliski łez, gdy Adam mu to oznajmił. Mam nadzieję, że Nick jeszcze zdąży go poznać.
Swoją drogą, zawsze, kiedy mowa o Twojej Sky, synu Av (nadal co tydzień zmienia zdanie, jak go nazwą) czy bliźniętach Éowyny, Nick mnie kopie. Adam żartuje, że pewnie w ten sposób chce nam coś dać do zrozumienia, ale dla mnie to trochę przerażające... Obym nie osiągnęła poziomu Trelawney w dorabianiu sobie ideologii do normalnych rzeczy! Wystarczy już, że przez Avril zastanawiałam się, czy to, że naszych synów będzie dzieliło siedemnaście dni, coś znaczy. Myśl o tym, że mogłabym zacząć wierzyć Trelawney i jej przepowiedni o stratowaniu przez testrale, jest koszmarna.
Ściskam Cię mocno,
Jas
P.s.: Adam prosi, żebyś podziękowała Nathanowi za inspirację do ucieczki przed krwiożerczą Rusałką.
P.s.2.: Jak to żona Walkera też jest w ciąży?! Brrr!
***
14 kwietnia 2006 roku
— ZARAZ, ZARAZ! — Schuyler przerwała mamie w pół słowa, czego rodzice nadal nie byli jej w stanie oduczyć. — Czyli... Kiedy ja byłam w twoim brzuchu, a Cassie i Boromir w brzuchu cioci to kopaliśmy, jak o sobie słyszeliśmy?
— Nie. — Pokręciła głową Violet. — Oni kopali, ty byłaś za mała. Kopałaś ty, Nick i Max, jak mówiono o kimś z was. Cass i Boromir zaczynali wtedy zawodzić jak ranne trolle, nawet jeśli nie mówiło się tego przy nich.
Schuyler kontemplowała te słowa dłuższą chwilę, siedząc po turecku na łóżku i kiwając w rytmie do przodu-do tyłu-do przodu-do tyłu. Wreszcie znów spojrzała na mamę.
— A Dakota?
— Dakota... — Violet urwała na moment, nie wiedząc, jak subtelnie ubrać w słowa specyfikę przypadku. — Dakota pojawiła się w planach tydzień po tym, jak urodził się Max.
— I dziesięć dni przed urodzinami Nicka! — dokończyła dziewczynka, z dumą prezentując zdolność dodania dwóch liczb. Tudzież odjęcia.
— Tak.
— A Cassie i Boromir są najstarsi przez ten wisiorek, co tata z wujkiem Algernonem kupili na Nokturnie?
— ...być może... — Violet spojrzała na córkę, jakby ta spadła z księżyca. Skąd ona, na litość Morgany, wiedziała o tamtych nieszczęsnych świętach, gdy Nathan został przez Algernona zmuszony do poszukiwania awaryjnego prezentu dla Éowyny po tym, jak nieopatrznie zabił ten pierwszy? — Ale to raczej bzdura. Mogę teraz ja o coś zapytać?
— Pewnie. — Schuyler wyprostowała się jak struna, czekając na pytanie.
— Sky, dlaczego zaczęłaś mnie wypytywać o tak... ee... nietypowe sprawy?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
— Bo dziś, kiedy wujek Josh ściągał Dakotę i Maxa z drzewa, jak udawali nietoperze, a raczej Dakota udawała, a Max płakał, to mruczał pod nosem coś, że to musiało być zapisane gdzieś w gwiazdach, że tyle indywiduów się zgrało. I potem Dakota nam powiedziała, że wie od Morta, że jak coś jest zapisane w gwiazdach, to zanim nastąpi, to ludzie dostają ostrzeżenia.
Violet, choć nigdy z wróżbiarstwa nie była za dobra, doskonale zrozumiała sens wypowiedzi córki. Co gorsza, widziała w nim jakąś logikę. A to by oznaczało pewną przydatność tego dziwacznego przedmiotu, który w latach szkolnych traktowała jako czas na drzemkę.
— I sądzisz, że my dostaliśmy ostrzeżenie...? — spytała ostrożnie.
Schuyler przybrała minę głębokiego namysłu, po czym obdarzyła mamę szerokim uśmiechem i pokiwała entuzjastycznie głową.
— No.
Chyba będę musiała wysłać Trelawney jakąś butelkę Ognistej na przeprosiny, pomyślała Violet.
***
Guess who's back, back again?
Jak widać, przeróbki, którym poddaję NHR, są raczej pod kątem technicznym, aczkolwiek znaczą dla mnie sporo. Szczególnie gdy NHR pod różnymi postaciami piszę od 2013 roku i dotychczas, z nostalgii, trudno było mi poprawić pierwsze rozdziały.
Big thanks to the one and only awesome @_crepusculum, bez której nigdy nie byłoby Schuyler ani połowy dzieciów w tym opku, m.in. Jasmine, której list możecie tu przeczytać. Also, regardless of prywatne relacje, chciałabym creditować Olę, do której należy pierwsza wersja pani Miscellan, bez której również nie byłoby pewnych dzieciów z tego opka.
Powrót kolejnego rozdziału: 30 marca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top