6. Kto mi zaopatrzał garderobę!?


Jeśli chodzi o to na górze to musicie obejrzeć. Nie mogłam się powstrzymać.

*************

AARON

Jej diabelski uśmiech sprawił, że nabrałem ochoty na ucieczkę. Erin dalej się uśmiecha i dalej ciągnie mnie w jakimś kierunku. Za rękę. Nie jestem pewien, czy ona zdaje sobie sprawę jak nasze dłonie idealnie do siebie pasują. Miałem ochotę sprawdzić, czy moje ręce są również tak perfekcyjnie dopasowane do jej... Stop.

- Oj, no weź. Zaczynałeś się rozkręcać - wzdycha mój wilk.

Dziewczyna nagle się zatrzymuje, przyciąga mnie do siebie i wspinając na palce przyciska wargi do mojego ucha, na co instynktownie wstrzymuję oddech.

-Uśmiechnij się- szepcze cichutko, a na moją twarz od razu wpływa rozmarzona mina. Jej oddech łaskocze mnie przyjemnie w ucho, więc nie muszę w ogóle grać.

Po chwili przechodzi koło nas parę Delt ( autorka: zapomniałam o Deltach w drugim rozdziale. Sorry ). A to spryciara.

Gdy wilki nas mijają Erin chwyta mnie za koszulkę i ciągnie w jakiś kąt. Moja wyobraźnia działa już na pełnych obrotach. Cage oplata mnie ramionami i zmusza do nachylenia się. Znowu przyciska usta do mojej skóry, a mnie przechodzą dreszcze, które kumulują się w spodniach.

-Gdy wejdziemy do jadalni - jej głos jest tak cichy i zmysłowy. Mimowolnie wyobrażam sobie jak tym samym tonem jęczy moje imię, gdy ja w nią... POWTARZAM, STOP!- trzymaj mnie blisko siebie, ale nie zbyt blisko, ok? Uśmiechaj się lekko i od czasu do czasu zerkaj na mnie. Zrozumiałeś?

Kiwam głową. Zły pomysł. Jej usta z powodu mojego ruchu przelotnie muskają mój "uległy" (jak żartowała moja kuzynka) punkt. W tym krótkim momencie mam ochotę przycisnąć ją do siebie i oznaczyć. Skubana ma szczęście, że obok przeszła jakaś pokojówka i widząc nas czerwieni się po czym od razu znika w jakimś pokoiku.

Ja i Erin ruszamy do jadalni. Wchodzimy, a ja delikatnie przysuwam się bliżej, tak, że moja ręka ociera się o jej ramię.

To dla sprawy. To dla sprawy. To dla sprawy. Powtarzam, ale mój wilk musi się wtrącić:

- Chyba łóżkowej. Posłuchaj się mnie gościu! Przecież jak przekonałem cię do powąchania jej bluzy to nie żałowałeś! Weź, otwórz się na nią! Nie będziesz żałował!

Wyobrażam sobie jak rozpierdalam mu łeb talerzem i od razu się zamyka.

Gdy siadamy do śniadania z całej siły powstrzymuję się przed położeniem ręki na jej kolanie. Czemu ona tak na mnie działa!?

Znowu nachyla się w moją stronę.

-Teraz specjalnie upaćkam się sosem w kąciku ust. Zetrzyj go kciukiem, ale tak, jakbyś nie chciał by ktoś to widział.

Po chwili już była brudna. Wyciągam rękę i w chwili gdy dotykam jej skóry uderza we mnie gorąc. Policzek Erin jest taki gładki. Wycierając kciukiem sos muskam jej usta. Jeszcze nigdy nie odczuwałem tak wielkiej potrzeby pocałowania kogoś. Gdy się uśmiecha jedynie cudem powstrzymuję się przed wpiciem się w jej usta.

ERIN

Po śniadaniu od razu ruszam do pokoju. Gdy drzwi się za mną zatrzaskują odwracam się do Alfy, klaszczę w dłonie i uśmiecham się zwycięsko.

-Trzy dni w trzy minuty.

Złotooki patrzy się na mnie ponuro i podchodzi bliżej. Stoję dalej w tym miejscu nawet gdy jego oddech owiewa mi twarz. Ja się nie cofam. Chodź chyba powinnam. I gdzie ten instynkt samozachowawczy?

-Nigdy. Więcej. Mnie. Tak. Nie. Dotykaj- Moon każde słowo wypluwa jak jad. A rzekomo jest wilkiem. Chodź nigdy nic nie wiadomo jeśli chodzi o niego. Może to jadowity wilk?
Jego słowa bolą. Wiem, nie jestem jakąś pięknością, nie jestem jakoś super zwinna, słodka ani seksowna, ale... aż tak bardzo go brzydzę?

Powstrzymuję łzy i odpowiadam:

-Nigdy więcej nie traktuj mnie jak zwierzę.

Wchodzę do mojej garderoby zatrzaskując drzwi. Upewniam się, że przez ściany nic nie słychać i pozwalam sobie na płacz. Nic dla nikogo nie znaczę. Nikt mnie tu choćby nie traktuje poważnie. Mojej rodziny tu nie ma. Moje stado mimo dobrych chęci traktuje mnie jak dziecko. Mój mate brzydzi się mojego dotyku.

Po jakiś dwudziestu minutach ocieram łzy i zaczynam się śmiać. Kurde, chyba zbliża mi się okres.

Po raz pierwszy rozglądam się po garderobie. To niewielki pokój z trzema dużymi szafami, paroma stojakami i pufą na samym środku. Podchodzę do pierwszej szafy i zaglądam do środka. Biżuteria i buty. Z wyglądu bardzo mi się podobają, ale ja nie lubię nosić żadnych łańcuszków i innych duperel jak rozleniwiony yorkshire terier. A buty przypominają narzędzia tortur. Prędzej polubię DSB niż je założę. Co prawda jest parę normalnych butów, ale zdecydowanie dominują szpilki, koturny i inne cuda.
Zaglądam do drugiej szafy. Koszulki i... doły? Moja twarz przybiera grymas pełen niesmaku. Te dekolty, ramiączka, koronki, odsłonięte plecy, miniówki... uch, chyba zwymiotuję. Zaczęłam rozrzucać te kawałki materiału i oddycham z ulgą gdy znajduję normalne spodnie i bluzki. Zamykając szafę zauważam, że jedno skrzydło jej od wewnętrznej strony wielkim lustrem. Uśmiecham się do swojego odbicia i otwieram szafę numer trzy.

W środku są bluzy, kiecki i piżamy. Do jednej z wewnętrznych szuflad jest przylepiona karteczka.

Bielizna. Weź wdech nim otworzysz ;).

Zgodnie z czyimś zaleceniem biorę wdech i otwieram. Ta wskazówka naprawdę się przydała. Tak skąpej... nie no, za mało materiału żeby nazwać to bielizną. Zasuwam szybko szufladę z decyzją, że nigdy tych niteczek nie tknę.

Wracam do pokoju i zdaję sobie sprawę, że nikogo nie ma. Wzruszam ramionami i kieruję się na korytarz, a następnie do pokoju Chloe. Gdy staję pod drzwiami pukam delikatnie i czekam. Po chwili otwiera mi jakiś wysoki mężczyzna.

-Dzień dobry... -mówię niepewnie- ja do Chloe.

-Zapraszam, Luno- brunet przepuszcza mnie w drzwiach i wchodzę- Chloe! Luna do ciebie przyszła! Może usiądziesz?- pyta patrząc na mnie.

-Nie, dziękuję.

Już po chwili gonię małego rudzielca po całym mieszkaniu. Zostałam oficjalnie nianią Mike'a, Layli i Kathrine. Niemowlak smacznie śpi, dziewczynka maluje przy stole, a ja usiłuję zmęczyć tego wariata. Chloe i jej mate wyszli na pierwszą w tym miesiącu kolację tylko we dwoje. A raczej od paru lat. Ostatnią randkę mieli gdy Chloe była w ósmym miesiącu ciąży. Więc byli we troje.

Jak dzieci nazywają mnie ciocią Erin mam ochotę skakać ze szczęścia pod sufit. To tak niebywale przyjemne uczucie.

Ale nic nie trwa wiecznie. Po jakiś trzech godzinach Chloe wraz z mężem wracają do domu. Kobieta tuli mnie i dziękuje, ja całuję maluchy w policzki oraz mierzwie Mike'owi włosy.

Wracając do pokoju wzdycham ciężko. W sumie miło spędzam tu czas, ale jak to jest, że najnieprzyjemniejszym punktem w moim programie jest nie morderczy trening, a spotkania z moim "mate". Po wylaniu siódmych potów mam przynajmniej satysfakcję, a nie chcę rozwalić najbliższą ścianę.

Wchodzę do środka...

-Alleluja! Cud się stał! Dla odmiany jesteś sam!- nabijam się patrząc na Aarona rozwalonego na łóżku. Rym chyba go nie rozbawił. Szkoda, bo mnie tak.

-Daruj sobie tą dzieciniadę...

-Tak się zastanawiałam... Co by było gdyby ta dziewczyna zaszła z tobą w ciążę...

Na ostatnie słowo Moon zaczyna się krztusić.

-Bardzo śmieszne!- wydziera się.

-No, cóż. Przecież narządy płciowe właśnie do tego służą. To przyjemność jest efektem ubocznym seksu, a ciąża celem. Nie na odwrót. Współcześni... wszyscy, chyba o tym zapomnieli.

Wpatruje się we mnie oczami jak spodki. Nie wie jak zareagować.

-Nie zajdzie w ciążę- warczy ostatecznie.

-Skąd ta pewność?- przechylam głowę.

-Zawsze się zabezpieczamy- odpowiada pewnie.

Przez chwilę patrzę się na niego mrugając, a po chwili wybucham śmiechem.

-Nie wierzę. Kurde, nie wierzę- zginam się w pół.

-CO!?- jego wściekły ton sprawia jedynie, że jeszcze bardziej się trzęsę.

-Jestem od  o pięć lat młodsza, a mam więcej oleju w głowie- dalej ryję się ze śmiechu, ale widząc reakcję Aarona unoszę ręce w geście poddania i ciągle chichocząc wychodzę z pokoju- Ok, I'm out!

Idąc do biblioteki tracę humor. A jeśli faktycznie ta dziwka spod latarni zajdzie z nim w ciążę? Siłą rzeczy zostanie Luną. No chyba, żeby to ukryła. Ale to nie ten typ, który przepuściłby pod nosem taką okazję na zdobycie władzy. A mnie się nie uśmiecha słuchanie baby, której łóżko jest ogólnodostępne.

Ale również ja pójdę w odstawkę. Nie szkoda mi pozycji Luny, ani Aarona, tyle że... on jednak jest moim mate. Nie żywię do niego żadnych romantycznych uczuć, ale ta więź nigdy nie da mi spokoju. Nie będę w stanie się w nikim naprawdę zakochać. Moja wilcza lojalność na to nie pozwoli. Ale Moonowi to nie przeszkadza.

Wchodzę między regały i mimowolnie kieruję się na dział naukowy. Biologia. Anatomia człowieka. Układ rozrodczy. Współżycie i ciąża. Chwytam najnowszy podręcznik, upewniam się, że nikt nie widzi i zaglądam do środka. Od zawsze intrygowało mnie rozmnażanie. Szczególnie ludzkie. Jak z zaledwie dwóch komórek powstaje człowiek.

Po jakiejś godzinie zamykam książkę. Żadne zabezpieczenie nie ma stu procent gwarancji. Jedyne, co by zadziałało to podwiązanie nasieniowodów mężczyzny. Taaaa, na pewno. Walę tyłem głowy w półkę. Ostatecznie biorę uspokajający wdech, odkładam podręcznik na swoje miejsce i wracam do pokoju.

Jak wpadnął to trudno. Jakoś dam radę. Więź mate trochę utrudni mi normalne funkcjonowanie, ale przynajmniej jakoś wyjdę z tego bagna. Co z tego, że zaraz wpakuję się w drugie?

Nagle na kogoś wpadam.

-Przepraszam- odsuwam się i sprawdzam kto to. Cholera! No, ale czego spodziewać się po moim farcie?

-Patrz pod nogi, Luno- mówi szyderczo DSB. Lekko rozmazany makijaż, wymiętolona koszulka, rozczochrane włosy oraz kierunek, z którego idzie dobitnie mówią z kim się zabawiła. Czy seks, dla facetów to jakiś środek antystresowy?

-Widzę, że urządziliście sobie niezłą imprezę.

-Tak. Ale ty chyba jeszcze nie wiesz jaki as ci się trafił- mówi ze sztucznym (jak cała ona) współczuciem.

-Prawda, Aaron to prawdziwa perełka. Na wyprzedaży urzywanych ciuchów- prycham i ją wymijam.

-W sumie nie dziwię się, że go brzydzisz. Przypominasz starą krowę. Ni to ładne, ni to zgrabne.

-Przynajmniej nie wyglądam jak przemalowany manekin z sex shopu- rzucam przez ramię i skręcam za róg.

Złotooki siedzi w swoim gabinecie. Bez pukania wchodzę do środka, podchodzę do biurka, obracam stojące przed nim krzesło, siadam i kładę brodę na oparciu. Papiery są porozrzucane na całym blacie, a ja odnotowuję w myślach by nigdy go nie dotknąć. Fuj.

-Puka się- burczy Moon wypełniając jakiś dokument.

-Ty na pewno- rzucam.

Prycha i podnosi na mnie wrok.

-Po co przylazłaś?

-Chcę wrócić na tydzień do domu- mówię prosto z mostu.

-Czemu?

-Eee, bo tęsknię? Bo chcę spędzić z nimi choć ułamek wakacji?

Złote oczy wpatrują się we mnie. Zastanawia się.

-Zgoda- mówi wreszcie-...

-Serio?- moja szczęka uderza w podłogę.

-...ale pod jednym warunkiem.

Oj. Przełykam ślinę.

-Jakim?

-Dasz mi się oznaczyć.

*************

1686 słów! Happy? Of course.

Jesteśmy już poniżej setki! #88 o wilkołakach. Jesteście niesamowici. Dziękuję, że doceniacie mój wysiłek. Całuję i życzę miłego wieczoru!

PS: piszcie w komentarzach, które wątki chcielibyście, żebym rozszerzyła ;).

PPS: Wiem, jestem Polsat B-)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top