5. Trzy dni zniszczone w trzy minuty.

Na początku jeszcze raz przepraszam za przerwę i dziękuję za tak dużą liczbę głosów.

**********


My, wilkołaki, jesteśmy sprawniejsi fizycznie od ludzi oraz (kto by się spodziewał) zmiennokształtni. Ale niektórzy z nas posiadają również pewne dodatkowe zdolności. Słynny Alfa, Złoty Księżyc, daleki przodek Aarona potrafił władać ogniem. Nazywa się je amor lunami. Amor luna po łacinie znaczy miłość księżyca, ponieważ przodkowie uważali, że wilki obdarzone takim talentem są szczególnie ukochane przez księżyc. Oczywiście, takie spektakularne umiejętności zdarzają się raz na tysiąc lat, ale inne...
Posiadanie takiego talentu to rzadkość. Jedni się nią obnoszą, inni ukrywają. Ci pierwsi zdecydowanie przeważają.

Jednym z powodów potęgi naszego stada jest fakt iż Alfami jest dynastia Złotego Księżyca i każdy jej członek posiada amor luna. Aaron ma, nawet jak na wilka, niebywałą sprawność fizyczną, co sprawia, że wręcz promieniuje potęgą. Więc nie dziwię się, że każda kobieta pragnie dzielić z nim łoże.

Ale nie ja. Od zawsze miałam pewną awersję do idealnych mężczyzn. Zawsze pragnęłam chłopaka delikatnego i czułego. "Młodzi bogowie" są tacy nierealni i nieczuli..., ale mężczyzna będący przystojny, a nie boski i nie dla wszystkich dziewczyn, wydaje się być bardziej... prawdziwy.

Wracając do amor luna, ja również ją posiadam. Jestem trochę jak duch. Jeśli ktoś nie wie o mojej obecności to w ogóle mnie nie wyczuwa (bo chyba jednak czujecie, że macie kogoś za plecami), a jeśli jednak jestem w czyimś polu widzenia to póki nie spojrzy bezpośrednio na mnie i się na mojej osobie nie skupi to w ogóle mnie nie zarejestruje. Z kolei ja bardzo mocno zdaję sobie sprawę z czyjejś obecności oraz spojrzenia wlepionego we mnie. Jestem też dość spostrzegawcza i mam silną intuicję. Gdy jeszcze nie byłam wilkołakiem również miałam trafne przeczucia i czasami miałam wrażenie, że jestem duchem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi i był zaskoczony gdy nagle przed nim stawałam.
To wszystko się spotęgowało od przemiany.

Postanowiłam ukrywać moją umiejętność, gdyż wiedziałam, że obdarzeni amor luna nie mają spokoju. Zostają werbowani do różnych zadań, pilnowani bądź poddawani eksperymentom, które mają na celu odkryć ich skuteczność i właściwości, a ja chciałam normalnie żyć.

Ale, ale! Czemu nie powiedziałam nic Moonowi? Bo intuicja mi mówiła, żeby tego nie robić. I teraz cieszę się, że tego nie zrobiłam.

Trzy dni. Trzeci dzień biegam po najniższych piętrach domu głównego pomagając Omegom i służącym w różnych, drobnych czynnościach.

Dwie noce spałam na ukrytej w cieniu belce pod dachem w szopie.

Trzy dni szanowny Alfa miota się po całej posesji usiłując mnie znaleźć. Ale mu się nie uda. Mam przy sobie spray maskujący zapach oraz moją amor luna. Wczoraj zostawiłam boskiemu przywódcy karteczkę "Skoro wywaliłeś mnie za drzwi to musisz mnie teraz wtargać z powrotem".

Czemu wybrałam taką zemstę? Napsuję mu w ten sposób najwięcej nerwów. Z plotek dobrze wiem, że moja zemsta działa.

Podobno Alfa od trzech dni nie widział Luny, a przecież wczoraj pomogła mi naprawić szafę.

Może on jej coś zrobił i teraz Luna się przed nim ukrywa, bo się boi?

Alfa ostatnio na śniadaniu zachowywał się jakby miał coś na sumieniu. Może bije Lunę? To by tłumaczyło, że od trzech dni nie było jej w ich pokoju ani na posiłkach.

W pobliżu Alfy kręci się pewna zdzirowata dziewczyna. Pewnie ją zdradził, a ona, biedna nie jest w stanie na niego patrzeć.

To miód dla moich uszu. Tym bardziej, że dobrze wiem iż wszystkie te plotki docierają do Aarona. Może mnie sobie traktować jak gówniarę, ale ta gówniara w trzy dni zrobiła z niego okrutnika, znęcającego się nad swoją mate, a ze mnie delikatną, ciepłą Lunę, która mimo bólu dba o swoją watahę. Co ty na to, skarbie?

Zaskakuję z belki na podłogę i zerkam na godzinę na telefonie. 6:28. Za pół godziny śniadanie. Chowam komórkę do kieszeni i biegnę w stronę kuchni. Przed wejściem do holu szybko psikam się sprayem. Idąc korytarzami wytężam zmysły oraz przybieram senny i znudzony wyraz twarzy. W końcu wchodzę do kuchni. Latające tam i z powrotem podkuchenne nie zwracają na mnie uwagi, więc bez strachu chwytam bułkę, butelkę wody, jajko na twardo i jabłko, a następnie szybko się zmywam.

Kieruję się na poziom minus jeden, na którym mieszkają służący. Wrzucam ogryzek jabłka do akurat mijanego kosza i zerkam przez uchylone drzwi do jednego z pokoi. Okazuje się, że jest to pralnia. Rzędy pralek i dziesiątki metrów sznurków na pranie wypełniają pokój wielkości dwóch klas. Wśród niezliczonej ilości ciuchów lawirują młode dziewczyny z koszami w rękach. Trzy dziewczyny na tyle ubrań?!

Śmiało podchodzę do jednej z nich i lekko szturcham ją w ramię. Szarooka, o prostych blond włosach, związanych w kucyka kobieta około trzydziestu lat podnosi zmęczony wzrok. Gdy zdaje sobie sprawę kim jestem otwiera szeroko oczy i krzyczy:
-Luno, to dla nas ogromny zaszczyt!

-Ciiiii. Jestem tu incognito- uśmiecham się delikatnie do kobiety- Może pomogę?

-Ależ nie trzeba, damy sobie bez problemu radę...

-Ale ja chcę pomóc- jęczę jak pięciolatka.

-Pani Luno, zdecydowanie nie trzeba!

-Po pierwsze: Jaka pani!? Mam szesnaście lat! Po drugie: Ślicznie proszę.

Po paru namowach ostatecznie pani Sitwell (bo tak ma na nazwisko kobieta) przydzieliła mi wieszanie prania i pokazała jak się to robi by najszybciej wyschło oraz nie było pogniecione.

Właśnie odstawiam na miejsce kosz na pranie gdy czuję za sobą czyjąś obecność.

Oj.

Odwracam się powoli, przywołuję na twarz wręcz karykaturalny uśmiech starając się nie spniakować mówię:

-Czeeeeść, co u ciebie?

Z piersi Alfy dobiega głośne warknięcie.

-Czy mogę wiedzieć, - jego głos był zimniejszy od serca Voldemorta (tak sobie śmieszluję. Zawsze tak mam gdy się stresuję)- co robiłaś przez ostatnie trzy dni?

-Yyyyy, byłam to tu to tam...

Źrenice Aarona się zwężyły, a mnie obleciał strach. Co tam strach! Przerażenie!

Moon zaciska moje ramię w żelaznym uścisku i szarpie w stronę schodów.

-Mam deja vú - komentuję głośno. -Podwójne- dodaję gdy mężczyzna przyciska mnie do ściany.

-Sza!

Wywracam oczami. Jaki nerwus. Po chwili zostaję wepchnięta do jego pokoju, z taką siłą, że mój tyłek poznał dywan. I chyba się nie polubili.

-No? - oj, oj, głos Aarona wyraźnie wskazuje, że moje techniki wkurzania są skuteczne- Masz mi coś do powiedzenia?

-Tak - uśmiecham się mimo jego furii - Wypieprz mnie jeszcze raz za drzwi, a gwarantuję, że tak prędko mnie nie znajdziesz.

-GROZISZ MI!?

- Nie. Ostrzegam - nie wiem czemu, ale patrząc na jego wściekłość chce mi się śmiać.

-TY WIESZ CO ZROBIŁAŚ!? W CAŁEJ WATASZE KRĄŻĄ PLOTKI, ŻE NIE SZANUJĘ I KRZYWDZĘ LUNĘ! WIESZ JAK TO MOŻE ZASZKODZIĆ MOJEJ POZYCJI!!!???

-No taaak, bo z ciebie jest mate idealny- mrużę oczy. Mam to po mamie. Tzw. mordercze spojrzenie. Chyba go nim dodatkowo wkurzyłam. Jedna część mnie przybiła mentalną piątkę, a druga nazywa mnie idiotką i jej synonimami. Nawet nie wiedziałam, że znam ich aż tyle.

Aaronowi chyba nie jest do śmiechu. Siadam na fotelu, zakładam nogę na nogę i walę prosto z mostu:

-Zrobimy tak. Ty mnie przeprosisz i na przyszłość będziesz miał do mnie więcej szacunku, a ja już przypilnuję, by te teorie spiskowe poszły w niepamięć.

-Uważaj do kogo mówisz. Poza tym takich pomówień bardzo trudno się pozbyć. A na szacunek trzeba sobie zasłużyć- warczy krzyżując ramiona. Nawet jak na wilka ze wścieklizną tych warknięć jest ciut za wiele.

-Po pierwsze: wiem do kogo mówie. Po drugie: Jeśli chodzi o szacunek, vice versa. Może i jesteś Alfą, ale ja siłą rzeczy jestem Luną, a wywalanie mnie z pokoju, bo przyprowadziłeś jakąś panią spod latarni... No cóż, możesz ją sobie pieprzyć, ale na traktowanie mnie bardziej jak pokojówki aniżeli swojej mate będzie się kończyć nieprzyjemnie.

Mężczyzna zacisnął zęby i jeszcze raz zgromił mnie wzrokiem. Chyba uznał, że jest na przegranej pozycji. Dobrze, bo tak jest.

-Zgoda - rzuca jak przekleństwem- Jak pozbędziesz się tych plotek?

Wstaję z krzesła, chwytam go za rękę, śmieję się z jego zszokowanej miny i wyciągając go na korytarz mówię:

-Rób wszystko, co powiem i te trzydniowe plotki zniknął w trzy minuty.

Kątem oka widzę jak Moon się krzywi na widok mojego złowieszczego uśmiechu.

*********

Policzyłam czytających oraz głosy... i mam zawał. Przyjedzie ktoś pozbierać mnie z podłogi? Niech weźmie ze sobą pensetę bo jestem w naprawdę baaaaardzo drobnych kawałkach.

<3 <3 <3

Ręka wciąż boli, ale przynajmniej nie odpadła. Pozdrawiam was serdecznie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top