9. 1, 2, 3 nie żyjesz

Na początek powiem, że ten rozdział mógł się nigdy nie pojawić.
Byłam se nad jeziorem i wiatr zdmuchnął dmuchany fotel na wodę. Popłynęłam za nim. Goniłam go na sam środek jeziora, a i tak przyniół go facet, który popłyną łódką za mną. Nie chciałam wejść do łódki, bo się gościa bałam O_o. Ostatecznie wróciłam na brzeg. Byłam ponad pół godziny na głębokiej wodzie, a jak wyszłam to nawet nie czułam zmęczenia i się śmiałam. Za to moja rodzina miała zawał. Bo na tym jeziorze topili się ludzie, którzy pływalni nawet 40 lat.

Brawo ja! :D

A na górze kedna z moich prawd życiowych ;) .

***********************

Moja pierwsza myśl?
Ten kto wali w drzwi ma przejebane.

Moja druga myśl?
Kurwa, druga w nocy! Gość ma podwójnie przejebane!

Moja trzecia myśl?
Jeśli nie przestanie ubijać tego kawałka drewna to ma potrójnie przejebane. Nie tylko u mnie, ale i u mojej cioci. A mojej cioci się nie wkurza... dla własnego bezpieczeństwa.

Gdy niepokojący, metaliczny ogłasza, że drzwi zaraz nie wytrzymają włącza się we mnie miłosierny Samarytanin. Jeśli zawiasy nie wytrzymają to gościa dotknie Tsunami Opieprzu. Bo mój tata się dołączy.

Zchodzę na dół i przekraczając klucz w zamku krzyczę:

- Otwieram! I szykuję opierdziel!

Ostatecznie przekręcam kluczyk w dobrą stronę (JAK TO JEST, ŻE ZAWSZE OTWIERAJĄ SIĘ W INNĄ STRONĘ!?), a na progu staje Nick.

- Jeśli to nie jest BARDZO, ale to BARDZO poważna sprawa to wiedz, że powieszę cię pod sufitem za jaja, a reszta domowników zrobi sobie z ciebie piniate - informuję ziewając.

- Alfa jest ciężko ranny.

Zamieram. To dlatego na jeziorze nagle się poczułam jakby mnie ktoś wypatroszał (?). Zwaliłam to na szybki skurcz. No bo, Aaron, TEN Aaron, pozwolił sobie przyłożyć?

Nic nie mówiąc odracam się na pięcie, idę do pokoju, chwytam walizkę i pakuję do niej wszystkie moje rzeczy, po czym mówię nic nie rozumiejącej mamie i siostrze:

- Wracam do watahy.

Zchodzę na dół i bezceremionialnie wrzucam walizkę do auta. Ignoruję fakt, że jestem w piżamie i wsiadam do auta.

- Luno, Alfa kazał Cię tylko poinformować i przekazać, że z powodu jakiejś umowy nie musisz... - Nick zaczyna się jąkać.

- To mój mate - przerywam - i, do kurwy nędzy, muszę się nim zająć - przekleństwo wyraźnie pokazuje, że potrzebuję jeszcze, co najmniej, czterech godzin snu.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Gdy w końcu dojeżdżamy pod dom główny, wyskakuję z auta i krzycząc przez ramię Nickowi by zajął się moją walizką biegnę do pokoju Alfy. Po drodze mijam parę Omeg, które nawet mnie nie zauważają. Kocham moje amor luna.

Pod pokojem stoją dwie Gamy. Pewnie są tu po to, by w razie kolejnego ataku obronić rannego Alfę. Ignoruję ich i sięgam do klamki.

- Luno - zatrzymuje mnie jeden z wilków - nie możemy cię wpuścić...

-Nie musicie mnie wpuszczać. To też mój pokój! - sztyletuję ich wzrokiem i wchodzę do pomieszczenia.

W środku są dwie osoby. Jedną z nich jest Aaron. Leży w łóżku na plecach nienaturalnie blady i śpi. A drugą...

Ugh. Warczenie mojej wilczycy przyprawia mnie o ból głowy. Drugą osobą jest DSB, siedzi na łóżku Alfy i nad nim grucha, mrucząc coś o przyjemności i zadowoleniu. Gdyby nie fakt, że nie jadłam śniadania pewnie musiałabym teraz pobiec do kibla. Zamiast tego podchodzę do szatynki, nachylam się nad nią i marszcząc nos od tych jej francuskich szczyn, szepczę:

- Witam cieplutko. Już jestem więc możesz wyjść.

DSB odwraca się.

- Wybacz, Luno, ale Alfa życzył sobie mojej opieki - mówi z aroganckim uśmiechem.

Jeśli moja wilczyca nie przestanie warczeć to ja będę potrzebować opieki. Tyle, że nie tej lafiryndy, bo bym na bank zdechła.

Nie chodzi o to, że jestem zazdrosna o Aarona. Po prostu jako Luna i jego mate czuję potrzebę opieki nad nim.

- Jestem Luną, więc to JA zajmę się Alfą, a ty wróć do swoich spraw.

Szatynka uśmiecha się szyderczo.

- Możesz być sobie Luną, ale dla Aarona nic nie znaczysz. On by cię nawet nie tkną.

Kurwa, przesadziła.

- Jeśli w tej chwili nie ruszysz tej puszczalskiej dupy i nie wypierdzielisz z tego pokoju, to wytargam cię stąd za włosy - uśmiecham się słodko.

- Nie będzie mi grozić jakaś pryszczata małolata - odpowiada dumnie i odwraca się do Moona, najwyraźniej sądząc, że wygrała.

No chyba cię kurwo pojebało.

Chwytam ją za włosy i szarpnięciem z ściągam z łóżka. Ignorując jej wrzaski targam ją po podłodze do drzwi, otwieram je kopniakiem i biorąc zamach wyrzucam ją (ciągle za włosy) na korytarz.

- NIGDY nie rzucam słów na wiatr. ZAPAMIĘTAJ TO SOBIE. A gdy mówię, że masz wyjść, to, kurwa, masz wyjść - warczę i zamykam drzwi. Pędzę do łazienki pozbyć się paru kosmyków włosów, które zostały mi w ręce, a gdy wracam widzę, że mój mate siedzi opierając się na poduszce i uśmiecha z rozbawieniem.

- Niezłe przedstawienie.

- Spałam trzy godziny. Jeśli chcesz mnie wkurzyć to szykuj się na wózek - warczę. Chwytam fotel i przeciągam go tak, by stał obok łóżka - Lepiej gadaj, co się stało.

- Buntownicy zaatakowali dom główny w środku nocy. Udało nam się dość szybko i wyprzeć, ale porwali jednego dzieciaka. Pobiegłem za nimi i rzucili się na mnie w piątkę. Gdyby nie Beta nie wesoło by się skończyło.

- A ten dzieciak?

Moon zaciska zęby.

- Nie udało mi się go uratować - słyszę w jego głosie gorycz i wstyd.

- A - przełykam ślinę - kim on jest?

Z oczu Aarona wyziera ból, gdy odpiwiada.

- Mike.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Minęły dwa dni od mojego powrotu. Dwa dni odkąd się dowiedziałam, że porwano małego Mike'a. Obecnie szuka go całe stado, a ja i Aaron czekamy, aż buntownicy zarządzają za niego ceny. W tym czasie ja zajmuję się Moonem. Pierwszy raz zdałam się całkowicie na moją wilczycę, ona potrafi świetnie wyczuć jego potrzeby, złotooki nie musi nic mówić.

Siedzę na fotelu w półśnie.

- Woda.

Słysząc głos mojej wilczycy wstaję, biorę pustą szklankę stojącą przy łóżku, nalewam wody i podaję mojemu mate. On chwyta ją bez słowa i opróżnia.

Aaron potrzebuje jeszcze, co najmniej, trzech dni w łóżku. Rana w brzuchu, którą mu zadali ci tchórze, buntownicy, zabiłaby normalnego człowieka na miejscu.

AARON

Mógłbym częściej być ranny. Chwytam szklankę, którą mi podaje Cage i ją opróżniam. Dziewczyna odbiera ją ode mnie i stawia na swoim miejscy, po czym siada na fotelu. Czuję na sobie jej spojrzenie. Nie mogę się powstrzymać. Odwracam głowę patrząc Erin w oczy. Ta część jej twarzy niebywale mi się podoba. Są duże, wielokolorowe i otoczone długini, gęstymi rzęsami, a tęczówka jest okolona niemal czarną obwódką. A w zależności od światła dominuje w nich inny kolor.

Mój wzrok padł na jej usta. Wąskie, ale cholernie kuszące.

Erin poprawia się na krześle. Jej wilczyca wyczuła moje pragnienie.

****************

#48 W O WILKOŁAKACH

Czuję się doceniona ^^

Dziękuję całym moim egoistycznym serduchem za wszystkie komentarze i polubienia. To pierwsze rozbawia mnie do łez (szczególnie komentarze xXCzekoladowaXx). To drugie jest jak idealny komplement.

Tulę i do przeczytania! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top