Rozdział 3
April
Kilka godzin później.
Przeciągnęłam się, przebrana już w swoją piżamę. Wskoczyłam do łóżka i od razu okryłam się kocem. Pewnie i tak skope go z siebie, podczas snu.
Położyłam głowę na poduszkę, a ze szpary po między materacem, a ramą łóżka wyjęłam zdjecie. W pokoju, w którym się zakwaterowałam panował pół mrok. Nie przeszkadzało mi to jednak w rozpoznaniu postaci na fotografii. Przedstawiało ono Candy'ego i Louisa. Mały siedział na kolanach swojego ojca, gdy ten czytał mu bajkę. Akurat bawiłam się wtedy starym aparatem i przez przypadek zrobiłam takie zdjęcie.
Łza zakręciła mi się w oku, po czym spłynęła po policzku. Nie musiało minąć dużo czasu, by po polikach zaczęły spływać dwa wodospady.
Co jakiś czas głośny szloch opuszczał moje usta.
Mogłam mieć wszystko czego pragnęłam. Mogłam mieć Candy'ego, swojego małego synka... ale wszystko poszło na marne.
-Wszystko w porządku?-usłyszałam cichutki głosik.
Do przydzielonego mi pokoju weszła najmłodsza siostra mojego kochanka, Kai.
-Tak wszystko w jak najlepszym porządku.-przetarłam ręką mokre od płaczu policzki.
Mała podbiegła do mojego łóżka i na nie wskoczyła. Przytuliła się do mnie.
-Tata mówi, że będę miała nową mamę.-powiedziała najmłodsza z dzieci Calicifura.
-Tak?-zmarszczyłam brwi.
-Aha. - przytaknęła- Powiedział że bardzo ja polubię, bo to bardzo miła pani.
Ach, no tak. Nasz Calicifur już nie może normalnie funkcjonować bez powiedzeniem całemu światu o jego szczęściu. Choć nawet nie wiadomo czy matka Candy'ego i Mire mu wybaczy. Odkąd ją poznałam nie powiedziała o nim ani jednego miłego słowa. Ani jednego.
Moje przemyślenia przerwała Kai, szturchając mnie. Powiedziała że nawet nie zauważyłam jak jeden ze sług Calicifura wszedł do pokoju. No cóż, zdarza się.
Mała wyszła z mojego pokoju jakiś czas potem, a ja z powrotem znalazłam się głową na poduszce.
Cicho westchnęłam i przewróciłam się na lewy bok, twarzą do pomalowanej na ciemny kolor ściany.
Tak bardzo chce być z nimi.
Candy Pop
-No dzieciaki, czas prezentów! - wydarłem się z wyjścia na ogród.
Dzieciaki, rozszalałe po słodyczach biegały po ogródku. Ale po chwili, kiedy tylko zawołałem przyleciały do mnie jak pszczoły do miodu z Louisem na czele.
Po chwili znaleźliśmy się w salonie, gdzie na środku stała wielka wieża prezentów. Do wyboru, do koloru.
Posadziłem mojego, małego jubilata na tronie, zrobionym przez Jasona.
Czytał imiona osób od których dostał dany prezent, po czym jej dziękował. Otwierał wszystko po kolei. I wszystko było piękne, do puki nie odczytał imienia, którego tam nie powinno być.
-Od dziadka Calicifura. Ale kto to?
Mama wyprostowała się jak struna. Oj będzie z nami źle. Albo i nie.
Mały odpakował prezent. Okazało się, że było to ładnie ozdobiony łuk i torba że strzałami. Oczywiście już kiedy je wypakował wyczułem że są nasączone mroczną magią.
Ale on ma dopiero sześć lat. Co on to kurwa Merida Waleczna? Ja nawet nie wiem jaka jest jego magia. Kogo ja mam za ojca?
-*Debila.*- odezwał się dobrze znany mi głos w głowie.
-*No ktoś tu postanowił wstać. *-powiedziałem do Night Terror-*Dawno cię tu nie było, kolego.*
-*Stęskniłeś się?*-jego śmiech rozbrzmiał w moim umyśle.
-*Nie, nie mam za czym.*-odpowiedziałem.
-Tato czy wszystko w porządku?-mały zaczął mnie ciągnąć z spodnie, odrywając mnie od wewnętrznej rozmowy.
-Tak, wszystko jest w porządku. - powiedziałem jakbym dopiero się wybudził.
-To dobrze. Zobacz ile prezentów.-powiedział oczarowany, pokazując paluszkiem na górę zabawk, słodyczy i kij wie czego jeszcze.
Teraz tylko jedno pytanie się nasuwa. Gdzie ja to pochowam by był porządek?
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Jakiś czas później
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
-Lou nie chlap wszystkim w okół, synku proszę cię o coś. - zrezygnowany próbowałem zapanować nad nim w wannie, podczas wieczornej kąpieli.
Za dużo słodyczy, za dużo jak na jego mały organizm. Kiedy on mi spać pójdzie?
Na moją uwagę tylko się zaśmiał i uspokoił. Nareszcie mogłem zmyć mu z twarzy farbki.
W sumie imprezę możemy uznać za udaną. Większość gości pojechała do siebie. Zostali tylko moja mama, która teraz gdyby umiała to zabijałaby samym spojrzeniem. Adarian który nie ma nic lepszego do roboty.
Oczywiście byłem trochę zły. Bo 0od koniec kiedy prawie wszyscy, się zmyli z powodu późnej pory, itp. no i zostali z nami tylko Puppeteer, Veronica i Peter, zeszło na temat April. Ta ruda lampucera śmiała ją wyzywać i kpić sobie z niej. Oczywiście rzuciły się z moją mamą do gardeł, bo Veronica nie wiem skąd wiedziała co wydarzyło się po między nią, a moim pożal się Boże ojcem.
Jak ona śmiała sobie kpić z dwóch z trzech ważnych dla mnie kobiet.
A kiedy tylko Jonathan próbował jej bronić dostał w pysk ode mnie. Bo też zaczął skakać.
Żal mi tylko Petera. Był cichszy niż zwykle. Plus jest ciepło i to w ciul, a on ubrany jak na jesień.
Louis powiedział mi że ma siniaki, ale nie powiedział kto mu je zrobił.
Znaczy to nie moje dziecko, nie moja sprawa, ale latarenka by go nie skrzywdził. Inne dzieciaki tak, ale nie swojego syna. Ale Veronica mi śmierdzi. Nie podoba mi się jej zachowanie. Zmieniła się.
Kiedy tylko skończyłem kąpać małego, pomogłem mu się wytrzeć i ubrać, od razu zaczął ciągnąć mnie do swojego pokoju pod pretekstem okazania mi prezentu. Co jest dziwne bo wszystkie widziałem, ale okej. To w końcu dziecko. Moje dziecko.
-*Nasze dziecko.*
-*Chciałbyś.*
-Dobra to co chciałeś mi pokazać?
Młody zanurkował pod łóżko i po jakiejś chwili z powrotem znalazł się obok z małym pudełeczkiem w rączkach.
-Mama.
Podał mi pudełeczko z prośbą bym otworzył.
Zawartością pudełeczka była mała figurka, w chuj coś mi przypominająca... kojarzę że bawiłem się czymś podobnym za młodu.
I dopiero po chwili mi zaświtało. To była zabawka, którą robiła ta staruszka co nie raz ja odwiedzałem.
Pani Rabira, starsza pani Genyr. Nie chwaląc się byłem jej ulubieńcem. Ale wracając do sedna, była to kobietą która za młodu straciła swoje potomstwo w wyniku spotkania z kłusownikami. Potem po traumie nie mogła mieć dzieci, ale miała nas.. No i zajmowała się właśnie wyrobem zabawek dla dzieci. To była właśnie jedną z takich. (dzięki za pomysł Desserina)
-Fajne.- powiedział oglądając dokładnie zabawkę
-Miałem kiedyś podobne.-usmiechnalem się na wspomnienie tych słodkich chwil kiedy ganiałem wraz z Pierrotem z figurkami w rękach.
-Jest też coś dla ciebie!
Mały znów zanurkował pod łóżko i zaś wrócił. A ja go dopiero co wykąpałem i już jest cały z kurzu. Za cooo?
Wcisnął mi do rąk podłużne pudełko. Otworzyłem je zrezygnowany, a moje oczy wyglądały jak z orbity.
Zawartością był flet. Nie byle jaki, to był mój magiczny flet. Uwielbiałem na nim grać. W środku był też mała kartka papieru, z treścią "Przepraszam". Liczyłem na coś więcej, na przykład słowa wyjaśnienia czy gdzie mogę jej teraz szukać. Ale nie, bo April ma w naturze robienia pod górkę. Ale i tak ją kocham.
Spojrzałem na małego i załamałem się jeszcze bardziej.
-Do wanny już.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top