rozdział 5
April
Położyłam się spać około godziny piątej nad ranem po naprawdę długiej rozmowie z Neve. Kiedy otwierałam oczy, na zegarze okazało się że zastałam południe.
Aczkolwiek nie pamiętam żebym kładła się w tym pomieszczeniu. Jesterca położyła mnie w pokoju dziennym, a jestem w czyjejś sypialni. I jestem opleciona ramieniem, a moja głowa spoczywa na piersi Candy'ego.
No to już wiem gdzie jestem. Tyle dobrze.
Candy jeszcze spał i nie wyglądało na to że zamierzał wstać.
Niestety nie miał wyjścia. Mój pełny pęcherz wolał. A nie koniecznie chce się mu zsikać do łóżka.
-Candy, puść mnie.- wierciłam się, ale w odpowiedzi dostałam tylko jego niezadowolone mruknięcie.
Dobrze, w takim razie czas na plan B, awaryjny.
Z całej siły próbując się nie zsikać, zaczęłam go trzaskać po głowie. Nie pomógł mi w tym fakt że był przyklejony do mojego tyłu, co znacznie utrudniało sprawę z tego że go nie widziałam, a tym bardziej nie do końca wiedziałam gdzie dostawał.
-Kochanie grabisz sobie, przestań mnie bić nic ci nie zrobiłem.
-Siku mi się chce.
-To nie mój problem.
-Ale zaraz będzie, poczekaj tylko popuszczę.
Jęknął zniesmaczony i w końcu mnie puścił, a ja czym prędzej popędziłam do toalety.
Tam załatwiłam co musiałam, jaka ulga. Gdybym była tam jeszcze chwilę, mój pęcherz by mi nie wybaczył.
Po wypróżnieniu się, naturalnie umyłam ręce i wyszłam z łazienki. Przy okazji kogoś taranując drzwiami.
Hah, trafiło na Calicifura.
Moje usta wykrzywiły się w uśmiech, a z gardła wydobył się chichot.
A on patrzył na mnie z mordem w oczach, pocierając się po nosie, z którego zaczęła lecieć niebieska krew.
-A wiesz co jest w tym najlepsze? Że nic mi nie możesz zrobić.- uśmiechnęłam się półgębkiem.
-Do puki mamy ten pamiętny pakt. Potem cie zabije.
-Ha. Nie strasz mnie tym czego nie będzie.
Jedyne co zrobił to wyminął mnie warcząc pod nosem niezbyt znane mi przekleństwa w jego języku.
A żeby się nimi zakrztusił.
Zamknęłam za sobą drzwi od pomieszczenia i zamierzałam wrócić do Candy'ego, ale zaburzało mi w brzuchu. A więc pomaszerowałam do kuchni.
Kiedy schodziłam po schodach w dół, zastałam tam rozmawiającą Jesterce i jakąś młoda kobietą. Dziewczyna była mi dobrze znana, była to Ebony, jedna z córek Candy'ego.
Obcięta na krótko, z pofarbowanymi na zielono włosami. Jej heterochromiczne oczy świeciły się w świetle wpadającego przez okno słońca.
Obok Ebony stała jeszcze młodsza dziewczyna. Neve mi o niej opowiadała. Angelina, bo tak ma na imię, słuchała co jakiś czas wtrącając swoją wypowiedź.
Jej twarz miała delikatne, owalne rysy, miała delikatnie zadarty nos. Szaroniebieskie oczy przyglądały się dwójce dorosłych kobiet.
Neve wspominała mi o tym że jest dość miła, zależy jak kogo polubi. Słyszałam też że jest dość konfliktową osobą i jak ma złe dni to trudno się z nią dogadać.
Z tego co też się dowiedziałam od Neve że zalazła wraz z Dessi za skórę Erice. I Livii.
-Słuchaj nie masz władzy nad tym kogo w życiu spotkasz, ale masz nad tym którym oknem go wypierdolisz. Albo pod które auto go wepchniesz.
Po prostu kopnij go w dupe.- Angelina mocno gestykulowała rękami
-Trudno jest się go pozbyć.- przyznała Jasterca, opierając się plecami o ścianę pod schodami.
-Ja mam pomysł, jakby go tak rozczłonkować...- Ebony jak to Ebony zaczęła snuć swoje sadystyczne żądze krawego posiedzenia.
-Ebony nie rozpędzaj się. Będziesz miała okazję się wyszaleć.- Jesterca poklepała swoją wnuczkę po ramieniu- Lepiej opowiadaj jak tam ci idzie z Johnym?
-Jest nam dobrze. A dlaczego pytasz?
-A nic tak tylko. - genyr wzruszyła ramionami-To dobrze. To dobry chłopak. Trzymaj się go to wyjdziesz na prostą.
-A jak się wam w łóżku układa?- wypaliła młoda dziewczyna.
No i tak. Neve wspominała że Angelina jest dość... eee... No mówi dużo prosto z mostu bez skropułów i z pełną szczerością albo bez pomyślunku. Choć kłamać też dobrze umie.
Na szczęście ma szacunek do osób które zna i lubi. Choć zdarzyło się że mało brakowało, a z kimś się już w kłótnie pakowała.
Ale jednak warto wiedzieć co się przy niej mówi lub robi.
Ta nastoletnia pannica lubi dopiec i jest no cóż osoba też mściwą i nieczęsto ale się zdarza że manipuluje by dowiedzieć się jak najwięcej o kimś. Ale to tylko wtedy gdy ktoś jej zrobi bardzo dużą krzywdę lub za bardzo zalezie za skórę.
Jest też wierna i lojalna. A dane słowo to rzecz święta.
-Ańdzia proszę cię, skończ czytać to co czytasz. Ostatnimi czasy się nieco zapędzasz.- Jesterca pokręciła głową i uderzyła z otwartej dłoni Angelinę w tył głowy.
-Oj tam zaraz. Pytam tylko czy...
-Ańdzia!-Ebony najwyraźniej sama postanowiła ukrócić ciekawość dziewczyny- Ja wiem ze jesteś osobą bezpośredniego kalibru, ale skończ. Dość.
Dziewczyna uniosła dłonie na znak poddania się.
-Pokazywałam ci zestaw moich nowych noży które zamówiłam?- nastolatka błyskawicznie zmieniła temat, a w jej oczach zauważyłam błysk- Idealne do ćwiartowania i zajebiscie ostre. Wystarczy delikatne pchnięcie by przebić krtań.
No i na ten temat też zostałam poinformowana. Sadystka.
No i kolejna zmiana tematu po około pięciu minutach.
-A co tam po między tobą a...- młoda dziewczyna machnęła ręką na niedokończone pytanie genyra.
-To tylko znajomość z korzyściami bez większych zobowiązań. Nic większego.-przewrociła oczami- Po za tym powoli idzie ku końcowi. Zaczynają już na zakładzie gadać o tym za ja i ona mamy romans. No i okazało się że ma narzeczonego, a ja nie chcę mieć problemów.-zaczela dziwnie gestykulować rękami - No i ona pewnie też. Zmieniam też lokal na ten w drugiej części miasta. Ten z włoską kuchnią.
-Żeby odrazu zmieniać lokal?-Ebony złożyła ręce na piersi.
-Nie wiem czy pamiętasz, ale ten był z kuchnią ukraińską. Chce spróbować czegoś nowego, zanim wrócę do Polski.
-A nie oddalić się od niej?-Ebony położyła jej rękę na głowie.
-Nie. Walić was. I gryzę a nie jestem szczepiona. -przewróciła oczami i spojrzała na stary zegar stojący obok Jesterci- Ku...-Jesterca zgromiła ja wzrokiem- Zaraz będę spóźniona na rozmowę o prace. No cóż narka.- machnęła ręka i odwróciła się.
Po chwili już nie było jej nie było w domu, było słychać trzaśnięcie drzwiami.
-Naprawdę byłaby z nich dobrana para.- Ebony podrapała się po karku.-No nie?
-Nie wiem, nie znam się.- genyr ruszyła w stronę kuchni, gdzie odbywały się już harce.
-Cześć córcia.- podskoczyłam i prawie spadłam ze schodów.
Nie no dobra, spadłam. Kiedy gruchłam o ziemię, myślałam że się połamę. Bolało.
-Przepraszam cię April.-Candy prawie skoczył z tych schodów do mnie-Nic ci nie jest? Poczekaj pomogę Ci wstać.
Ebony nam się przyglądała, a raczej na mnie patrzyła tymi swoimi ślepiami. Chyba mnie nie rozpoznawała. Ale to tylko przez chwilę bo zaraz szeroko się usmiachała pokazując szereg białych, prostych zębów.
-Cześć April jak tam Ci życie mija?- podeszła do mnie i kiedy tylko stałam na równych nogach przytuliła mnie mocno.
Oddałam szczery uścisk, kobiety.
-Już lepiej?- podszedł do mnie Candy -Było mnie trzaskać po głowie?
-Tsk. Owszem było.- wystawiłam mu język.
Przeprosiłam ich i zostawiłam samych.
Poszłam do kuchni gdzie zastałam tajfun.
Wszędzie walały się skorupki z jajek i mąka. Rozlane mleko gdzieniegdzie. A także dzieci patrzące po sobie przerażone.
Louis miał rozwalona na głowie jajecznicę, Peter za to miał wysypaną na głowie kawę. Jedynie Marica była czysta niczym nie splamiona z rózgą z której skapowała brązowa masa rozpuszczonej czekolady w rączce, a druga trzymała miskę z ową czekoladą na blacie.
Patrzyła na nich ze złością i mówiąc coś wskazała trzepaczką na wyjście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top