Rozdział 2
Jesterca
Śmiałam się do rozpuku, kiedy mój syn wpadł do oczka wodnego.
-Zabrałbym swoich, ale nie chcieli.-powiedzial Drolsoir w czasie rozmowy z Neve.
Spojrzałam na niego i zrozumiałam że chodzi mu o jego dzieciaki.
-My powiedzieliśmy że nie chcemy iść z tobą, ale nie że nie przyjdziemy.- usłyszeliśmy jak ktoś się odzywa.
Za Adrianem szła mała grupka osób. Nawet ze sporej odległości między nami, odczuwałam jaka moc w nich drzemie.
-Cześć kochanie.-zaświergotała jakaś kobieta, która podeszła do Drola i go pocałowała.
I od razu skojarzyłam kto to. Była to Elizabeth Mallory, ciotka Adariana i żona Drolsoira.
Mój wnuk powoli podszedł do jednej z dwóch córek Drolsoira, Blair. Dziewczyna miała krótkie, niebieskie włosy i najpewniej to go zainteresowało. Obok niej stał chłopak z długimi czarnymi włosami i czerwonymi oczami. Był to Serant, imieniem Valentine. Znałam go z wielu opowieści Stygmaty (Drolsoira). Nie lubił go, bo spotykał się z jego córką.
-Cześć.-powiedział wyciągając rękę w jej stronę-Jestem Louis, a ty?
-Blair.-uśmiech spoczął na jej twarzy i uścisnęła jego dłoń.
-A ty?
-Valentine.- burknął cicho Serant, jeszcze mocniej przytulając dziewczynę.
Kiedy najpewniej upewnił się że jego dziewczyna jest bezpieczna, uśmiechnął się i też uścisnął dłoń malucha.
Mały przywitał się potem z resztą dzieci Stygmy (Drola). Odrazu po Blair, zainteresował się Lohkih'nem (nwm jak odmienia się jego imię i czy h na końcu jest nieme czy jak), który z kolei miał długie do ziemi, czerwone włosy.
Lou wyraźnie zainteresowany nowo przybyłymi gośćmi, nie zwrócił uwagi na Candy'ego, który wygrzebał się ze zbiornika wodnego.
-Te rybki to mięsożerne potwory.-powiedział trzymając się za rękę.
Na ziemię skapnęło kilka kropel fioletowej krwi. Jason tylko odwrócił się do mojego syna i powiedział że pływają tam piranie.
-Czy ty jesteś człowieku normalny?-Candy ochlapał go swoją krwią wymieszaną z wodą- Po co ci tam piranie? A co jak tam dziecko wpadnie?
-Nie da się cholerstwa wyłowić, a po za tym, to Jack wpuścił tam piranie. Nie czepiaj się mnie.
-Co ja?- jak na zawołanie zjawił się roześmiany.
Grymas pojawił się na mojej twarzy jak i masce. Noszę maskę nie po to, że sprawia mi ona przyjemność, a dlatego że muszę. Pewien osobnik rzucił na mnie śmiertelną klątwę. Ale wracając do tematu roześmianego... Zawsze mi coś w nim nie pasowało. Nie wiem dlaczego, ale go nie trawię. Toleruję jego obecność, ale jednocześnie mi ona przeszkadza. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego.
-Po co ci do szczęścia piranie potrzebne? Czy cię coś do reszty popierdoliło, czy ty masz jakiś problem?
Ten tylko wzruszył ramionami i pobiegł za swoją córką. Ta i tyle z tej rozmowy... Cóż, co zrobisz jak i tak nic nie zrobisz?
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Jakiś czas później.
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Przyszedł czas na piniate. Chłopcy szukali zrobionej przez siebie, którą wraz z Neve zniszczyłam, a na jej miejsce wskoczyła ładniejsza w kształcie rombu. Dzieciaki będą rozwalać rzecz, która nie będzie prowadzić do nienawiści. I tu jest plus.
-Mamo ty chyba nie mówisz poważnie?-zapytał kiedy tylko dowiedział się gdzie są szczątki piniaty którą zrobił.
-Jak najbardziej poważnie. Ja rozumiem, że dzieci nie znoszą tej... nie będę się wyrażać i której imienia nie wypowiem, ale pomyśl przez chwilę. Wpadnie któremuś z nich głupi pomysł do głowy.
Po chwili milczenia przyznał mi rację i ucałował mnie w policzek.
I tak nagle przez przez myśli mi przeszło: "Czy Mire byłby taki sam?"albo:"Czy Calicifur mu o mnie opowiadał?".
Tak wiele pytań, lecz tak mało odpowiedzi na nie.
Wyszliśmy do ogrodu, gdzie Lou, Peter, Eveline i Drolsel (najmłodszy z dzieci Stygmy) już czekali na opakowanie pełne słodyczy.
Nie trzeba będzie długo czekać, aż dzieci będą się zajadać łakociami.
I tak też po krótkiej chwili się stało
Marica usiadła na moich kolanach razem z Lou. Mój wnuk najwyraźniej zaprzyjaźnił się z Drolselem, bo buzie się im nie zamykały. Marica w ciszy zajadała batonik, co jakiś czas zaczynając ze mną rozmowę. Mądre z niej dziecko. Aż za bardzo.
-Czas na tort!-zawołał Candy, dźwigając bardzo dużych rozmiarów tort.
-To gdzie jubilat?- usłyszałam nagle za sobą, przez co podskoczyłam.
Obróciłam się i jakże bym mogła się nie spodziewać. Pandora stała za mną wraz z Parparem i swoim synem Peigem, który w ręce trzymał duży, ładnie zapakowany prezent.
-Przepraszamy za małe spóźnienie, ale trudno było się tu dostać. Jednak mapa w telefonie dużo nie pomogła.-powiedział Parpar.
Skinęłam głową. A potem cała moja uwaga skupiła się na Lou.
Candy, kiedy tylko mały zdmuchnął świeczki porwał go na ręce i zaczął go podrzucać w rytm oklasków i naszego skandowania jego imienia.
Po tym mały wraz ze swoim ojcem, zaczął kroić tort. Oczywiście największy kawałek przynależał do jubilata. Jak to tradycja. Ale mały szybko że swoim kawałkiem podbiegł do Marici. No jakżeby inaczej. Mała po jakiejś chwili też dostała swój kawałek.
Tortu nawet o jedną trzecią części nie ubyło, kiedy każdy już dostał porcje. Ale trzeba przyznać, że Neve piec potrafi.
Dzieciaki oczywiście od razu pobiegły się bawić, wyciągając za sobą Jinna, jednego z synów Stygmaty.
Cudownie było patrzeć na to jak się bawią i rozwijają. Chociaż mogę patrzeć jak to robią moje wnuki. Bo jeśli chodzi o moje dzieci, to mogę nimi tylko trochę pokierować, a raczej tylko jednym z nich, Candy'm.
Calicifur
Przyglądałem się im z dalekiej odległości, którą wyznaczyła partnerka mojego syna. Do tej pory uważam, że to ja powinienem mieć kontrole nad tą całą sytuacją, bo przecież ta dziewucha nie daje sobie z tym rady po całości. No ale kto mnie tu słucha? No na pewno nie ona.
-I na co się tam patrzysz?- obok mnie stanął nasz starszy syn, Mire- Widzisz tam coś ciekawego?
-Ja tak,ty nie.- burknąłem na niego, ponieważ przerwał mi tę piękną chwilę kiedy wpatrywałem się w jego matkę.
-Tylko się nie podnieć. Au za co.- dostał w łeb ode mnie.
-Nie denerwuj mnie dzisiaj, bo zbierzesz.
Przewrócił oczami, za co zebrał jeszcze raz. Gdzie ja popełniłem błąd w jego wychowaniu?
Na nowo moja uwaga zwróciła się tylko do jej osoby. Louis, bo chyba tak nazywało się najmłodsze z dzieci mojego syna, zawiązał jej opaskę na oczy. Aha, będą się bawić w berka.
-Cudowne dzieciaczki.- obok mnie pojawiła się Cereth, jedna z z moich córek.
Nie spojrzałem nawet na nią, tylko burknąłem coś by sobie poszła i nie zawracała mi głowy. Oczywiście zrobiła to natychmiast, zostawiając mnie samemu sobie.
Tylko od razu uprzedzam, że najpewniej połączyłam uniwersum creepypasta, ze światem Umbra.
Creepy_Fallen_Angel4
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top