Od dziecka do potwora 2/2

   Gdy wracałem do domu było już ciemno, jak to zawsze zimą. Miałem nadzieją, że uda mi się uniknąć najgorszego.

Otworzyłem ciężkie drzwi. Starałem się być tak cicho jap potrafię. Zamknąłem delikatnie drzwi. Zacząłem iść ciemnym korytarzem. Nagle coś pociągnęło mnie za ucho.

-Wychodzisz z samego rana i wracasz wieczorem. Co niby takiego robisz, co? Znowu poszedłeś do tego starca? A może kręciłeś się przy córce rodziny Mallory? Zabroniłam ci...- Uderzyłem ją w dłoń, która ściskała moje ucho.

-Nie jesteś moją matką by mi rozkazywać!-

-Mieszkasz pod moim dachem, więc...-

-Twoim? Tu nie ma nic twojego! Jeżeli już to ja jestem właścicielem rezydencji-

-Jesteś tylko małym smarkaczem. Może twój ojciec przypisał ci wszystko, ale to ja tu jestem dorosła i tu decyduje-

-Do puki nie zdechniesz!- odwróciłem się i zacząłem wchodzić po schodach.

-Coś ty powiedział?-

-To jak skończy takie stare babsko jak ty! Zdechniesz! Chcę żebyś zdechła!- poszedłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz i położyłem się na łóżku. Nie mam zamiaru płakać przez tą wiedźmę. Czasy kiedy się jej bałem minęły, nie jestem już dzieckiem.

   Od trzech dni nie odwiedzałem Williama. Macocha cały czas czatowała pod drzwiami mojego pokoju, by mnie ukarać. Służba robiła co mogła, by odciągnąć na jakiś czas tą wiedźmę bym mógł coś zjeść. William, służba i panienka Mallory, to jedyne osoby, które rozumieją co czuje.

Jakimś cudem udało mi się wymknąć z posiadłości. Biegłem śliskimi ulicami Londynu prosto do sklepu zabawkarza. Po paru minutach dotarłem na miejsce. Otworzyłem drzwi i cisza. Dzwoneczek, który wisiał nad drzwiami znikną.W środku było ciemno i zimno.

-William?- Odpowiedziała mi cisza. Powoli podszedłem do niebieskich drzwi prowadzących na zaplecze. Były uchylone. Pchnąłem delikatnie drzwi, a te ze skrzypieniem się otworzyły ukazując mi okropny obraz. Doznałem szoku widząc Williama w kałuży krwi. Jego klatka piersiowa była rozszarpana.

-William!- podbiegłem do niego. On...nie żyje...Do moich oczu napłynęły łzy. Usłyszałem szmer- Kto to?- uniosłem głowę. Z cienia wyłoniła się wysoka sylwetka mężczyzny bez twarzy. Nie przeraziłem się, jedyne co czułem to gniew- To ty go zabiłeś?-

-Tak- zaśmiał się.

-Dlaczego!?- warknąłem. Poczułem dziwne uczucie. Moje oczy płonęły zielonym blaskiem, a dłonie stały się czarne zakończone ostrymi szponami.

-Przeszkadzał mi...Robił wszystko byś nie wyzwolił swojej prawdziwej natury-

-Rozszarpię cię...-

-O tym właśnie mówię, mordowanie to twoje przeznaczenie. Jesteś mordercą...Potworem-

-Potworem to jesteś ty!- rzuciłem się na niego. Mężczyzna zrobił unik. Jedną ze swoich macek owiną moją talię, zamykając w żelaznym uściski. Wrzasnąłem. Starałem się uwolnić, ale na próżno. Z każdą chwilą moja wściekłość rosła. Moje włosy stały się białe.Już nie byłem sobą. Panował nade mną tylko gniew. Zamachnąłem się ręką i pazurami przejechałem po jego "twarzy".Mężczyzna mnie puścił.

-Jeszcze się spotkamy- powiedział i rozpłyną się w powietrzu. Po chwili mój wygląd wrócił do normy. Ukląkłem przy ciele Williama. Dostrzegłem coś w jego dłoni. Była to karteczka. Otworzyłem ją, a w środku było napisane: " Lewa szuflada u dołu". Podszedłem do biurka i otworzyłem wskazaną szufladę. W środku był dziennik Williama, list i niebieska pozytywka. Wziąłem do ręki list, był zaadresowany do mnie. Zacząłem go czytać.

" Jason, nie zostało mi za wiele czasu. Chcę ci przekazać, że dziennik, który znajdziesz przekaże ci wszystkie ważne rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. A pozytywka, która będzie w szufladzie teraz należy do ciebie, opiekuj się nią.

 Nie uniknę śmierci...Ostatnie co chce ci przekazać to, to że jesteś kimś więcej niż moim przyjacielem."

[ Londyn, rok 1845 ]

   Od śmierci Williama minęło osiem lat. Teraz jestem dwudziestoletnim zabawkarzem. Przejąłem sklep po Williamie. Nadal posiadałem rzeczy, które po sobie zostawił. Pozytywkę ukryłem w szczególnym miejscu, można powiedzieć, że się z nią nie roztaję. Kiedy skończyłem siedemnaście lat zająłem się macochą. Zrobiłem z niej moje pierwsze arcydzieło.

Było tak jak powiedział William. Kobiety nie mogą oderwać ode mnie wzroku. Gdy idę ulicą od razu wszystkie się za mną oglądają. Może to być spowodowane moim specyficznym wyglądem, ale to nie zmienia tego, że pociągam kobiety. Kilka razy skorzystałem z okazji, zwykły przelotny romans. Nie chciałem się na długo wiązać z kobietą. Gdyby dowiedziała się czym tak na prawdę jestem, uciekłaby, a potem dołączyłaby do innych.

   Jak zwykle siedziałem w swoim sklepie. Odwiedziło mnie kilku klientów. Po dłuższym czasie oczekiwania następnego klienta poszedłem na zaplecze. Nie musiałem długo czekać. Usłyszałem dźwięk dzwonka powieszonego na drzwiach. Wyszedłem z zaplecza i stanąłem za ladą.

-Dzień dobry- powiedziała młoda kobieta trzymająca małą dziewczynkę za rękę.

-Dzień dobry- odparłem z uśmiechem. Kobieta była bardzo młoda, może miała z dwadzieścia lat. Jej oczy były jasne, a ciemne włosy były spięte w kok. Sądząc po ubiorze była szlachcianką. Przypominała mi kogoś. Dziewczynka miała z jakieś sześć lat. Ciemne włosy związane były w kucyka ozdobionego niebieską kokardą.A oczy...oczy było niesamowite. Ciemne oczy wbiły mi się w pamięć po dziś dzień. Było między nimi jakieś podobieństwo. Zakładałem, że mogą być siostrami.

Dziewczynka spojrzała na mnie i się uśmiechnęła, po czym znikła między pułkami. Kobieta rozglądała się po sklepie z uśmiechem. Była bardzo piękna, aż szkoda by było zrobić z niej lalkę. A co do małej niezbyt lubiłem dzieci, lecz ona była inna. Obserwowałem ją. Inne dzieci, które tu przychodziły zawsze były głośne i skakały po całym sklepie, a ona chodziła spokojnie i oglądała lalki na półkach. Możliwe, że była dobrze wychowana i wiedziała jak się zachować.

-Mamusiu!- zawołała dziewczynka. Byłem trochę zdziwiony, że nazwała ją ''mamusiu''. Kobieta była jak dla mnie za młoda by zostać matką. A gdyby dziewczynka była adoptowana nie byłoby między nimi takiego podobieństwa.

Kobieta podeszła do córki i pomogła zdjąć fioletowo-niebieskiego misia. Podeszła z nim do lady. Zapakowałem zabawkę. Gdy kobieta płaciła dostrzegłem obrączkę na serdecznym palcu lewej ręki, no ale cóż...Zdarzało się, że kobiety żeniły się w młodym wieku, a nawet rodziły dzieci samymi jeszcze nimi będąc. Kobieta wzięła zapakowanego pluszaka do ręki i podeszła pod drzwi.

-Anastazjo- zawołała. Dziewczynka podeszła i chwyciła za dłoń matkę- Do widzenia- dodała.

-Do widzenia- powiedziała dziewczynka.

-Do widzenia- odparłem z uśmiechem, po czym wyszły.

Anastazja...To imię i ciemne oczy dziewczynki zapamiętałem do tych czas. Oczywiście także uroda kobiety wryła mi się w umysł. Nigdy nie zapomniałem tamtej dwójki. Ciekawe czy jak córka dorośnie to będzie tak samo piękna jak jej matka?

__________________________________________________________

Zamknąłem dziennik i odłożyłem długopis. Przetarłem twarz dłońmi i wstałem od biurka. Pora dokończyć swoje dzieło...  

Raz skąpane w szkarłacie

Raz skrzące się bielą

Raz żółte

Raz zielone

Blask jarzący się w ciemnościach

Kły

Pazury

Zgnilizna

Przemiana nieunikniona

Samotny pragnąc towarzystwa

Ukryty za niebieskimi drzwiami


*********************************************************************

  Dzieciństwo Jasona... Tsa... Długo nad tym myślałam i tworzyłam to opowiadanie ( miesiąc). Pisząc tą historię, w domu, w szkole, wszędzie... wypruwałam sobie flaki, jak L.J. robi to ze swoimi ofiarami, ale się udało! Ta historia jest takim jakby wstępem do nowej książki, którą piszę.  

Mam nadzieję, że się podobało. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top