Od dziecka do potwora 1/2

Pragnę ogłosić, że opowiadanie jest w pełni moje, z wykorzystaniem oczywiście postaci Jasona i szczegółami z creepypasty.(Czyli, że w internetach raczej nie istnieje creepypasta o dzieciństwie Jasona).

Zapraszam do czytania^^

*****************************************************************

[ Londyn, rok 1837 ]

   Ulice były pokryte warstwą białego puchu. Zbliżała się wigilia, a sławą mógł cieszyć się niewielki sklep z zabawkami. Bogatsze rodziny codziennie odwiedzały sklep, by kupić dla młodszych prezenty. Często tam przychodziłem. Właścicielem jest 75-letni William, mój najlepszy i jedyny przyjaciel, którego mam. William potrafi zrobić niesamowite rzeczy, pozytywki, lalki, pluszaki. Sam chciałbym w przyszłości robić takie dzieła jak on, dlatego mężczyzna postanowił mnie uczyć. Cieszyłem się, że mogę spędzać więcej czasu z przyjacielem. Dzięki temu zapominałem o przykrych sprawach, które mnie spotykały. Nie pochodzę z dość bogatej rodziny, ale pieniędzy nam nie brakuje. Wychowuje mnie macocha, okropna kobieta. Wykorzystywała mojego ojca, aż do samego końca. Niestety, osoba, która przygarnęła mnie w dzieciństwie, zmarła w czasie wyprawy statkiem trzy lala temu. A matka odeszła dwa lata po mojej adopcji, miałem wtedy sześć lat. Rok po śmierci matki, ojciec znów się zakochał, ale nigdy nie zapomniał o swojej pierwszej miłości. Cieszyłem się jego szczęściem. Był tylko jeden problem. Pokochał kobietę, która interesowała się tylko jego pieniędzmi. Byłem przez nią strasznie traktowany, a przy ojcu udawała taką kochającą żonę. Nienawidzę jej. Teraz, gdy mam dwanaście lat, już nie musi udawać. Może sobie ze mną robić co chce, a jedynym schronieniem jest sklep Williama. Obiecałem sobie, że jak dorosnę, uwolnię się z sideł tej wiedźmy i będę prowadził spokojne życie.

   Biegłem przez ulice miasta. Chociaż drogi były odśnieżone, to niewielka warstwa lodu została, przez co było strasznie ślisko. Wybiegłem na ulice. Woźnica ścisną wodzę, zatrzymując dwa potężne konie. Nic sobie z tego nie robiąc pobiegłem dalej.

-Uważaj smarkaczu!- krzykną woźnica.

Po kilku minutach dotarłem do celu. Stałem przed niewielkim sklepem z zabawkami. Wszedłem do środka, a po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami.

-William?- zamknąłem za sobą drzwi- Jesteś tu?- rozejrzałem się po pomieszczeniu. Jak zawsze, wszędzie pełno zabawek, ale staruszka brak. Powinien tu być. Wszedłem na zaplecze, gdzie znajdowała się pracownia i mój przyjaciel. Staruszek siedział przy biurku skupiony na swojej pracy.

-Powinieneś nasłuchiwać jak ktoś przyjdzie- powiedziałem, podchodząc do Williama.

-Witaj Jason. Wybacz, ale tak to już jest na stare lata-

-I po to zamontowałem ci dzwonek- Mężczyzna się zaśmiał.

-I jestem ci za to bardzo wdzięczny-

-Co tym razem robisz?- spojrzałem przez ramię Williama. Niewielkie, niebieskie pudełeczko z drobnymi złotymi elementami. Jak zawsze starannie wykonane.

-To pozytywka mój chłopcze...Wykonałem ja bardzo dawno temu, teraz ją tylko naprawiłem. To jest moja pierwsza pozytywka, którą sam wykonałem. Jest dla mnie bardzo ważna-

-Niesamowite...Ja też chcę zrobić pozytywkę-

-Na pewno zrobisz- pogłaskał mnie po głowie- Lecz na to potrzeba czasu, nic nie przychodzi łatwo-

-Wiem...Ale kiedyś będę taki jak ty- uśmiechnąłem się, a staruszek się zaśmiał.

-Jason...- zaczął William. Oderwałem się od szycia ubranka dla lalki.

-Tak?- spytałem.

-Powiedz, a jak tam z rówieśnikami, zaprzyjaźniłeś się z kimś?- Spuściłem głowę.

-Gdyby to było możliwe- powiedziałem.

-A co się stało-

-Wszystkie dzieci się ze mnie śmieją! To wszystko przez te włosy!-

-Co z nimi nie tak?-

-Rude bym jakoś zrozumiał, ale one są...- wziąłem do ręki kosmyk włosów-...czerwone. Kto normalny ma czerwone włosy? I oczy...-

-Jason...Nie powinieneś się tym przejmować-

-Ale ja...jestem inny!-

-Każdy z nas jest inny. Wszyscy się wyróżniamy wyglądem, charakterem...Teraz może ci się wydawać, że twój wygląd sprawia ci sporo problemów, ale jak za kilka lat spojrzysz w lustro zobaczysz młodego mężczyznę, od którego panny nie będą mogły oderwać oczy-

-Mówisz mi to po własnych doświadczeniach?-

-A co..Nie jestem przystojny?-

-Eee...- nie wiedziałem co odpowiedzieć. Wiliam parskną śmiechem.

-Tamte czasy minęły...Lecz kiedyś wiele kobiet było mną zainteresowanych-

-To dlaczego się nie ożeniłeś?-

-Nie spotkałem niestety tej jedynej-

-Chyba zrezygnuje z pracy zabawkarza, skoro mam zostać starym kawalerem-

-Co? A myślałem, że chcesz być moim zastępcą...- zaczął udawać płacz.

-Ale też chciałbym mieć w przyszłości żonę, zakochać się- William spojrzał na mnie.

-Taki młody, a o dziewczynach myśli? A może już kogoś masz...Co?-

-Nie-

-Widziałem...- uśmiechną się.

-Co?-

-Jak rozmawiałeś z panienką Mallory-

-I-I co z tego?- spuściłem głowę.

-Taki sam miałeś rumieniec jak teraz- zaśmiał się. Można powiedzieć, że moja twarz zlewa się właśnie z włosami.

-To bez znaczenia- wróciłem do swojego zajęcia.

-Ciemne oczy i piękne jasne oczy...Pewnie ma wielu zalotników. Ty też wpadłeś w jej sidła, co?-

-Jest zaręczona-

-Można było się tego spodziewać po tej rodzinie, w końcu to szlachcianka-

-Nie rozumiem dlaczego ona musi być zaręczona-

-Tak to już jest...Znajdziesz kiedyś tą jedyną, na pewno- Spojrzałem na Williama. Uśmiechał się- Miłość zawsze kogoś dopadnie. Czujemy się wtedy szczęśliwi, ale możemy ją łatwo stracić, dlatego trzeba o nią walczyć...Jason, jeżeli się kiedyś zakochasz, znajdziesz swoją miłość, nigdy nie pozwól byś ją stracił-


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top