Rozdział 7

Pov.Shawn

Moja!!!

Pociągnąłem moją mate do siebie i przywarłem do niej całym ciałem. Nareszcie ją znalazłem. Po tylu latach wreszcie jest moja.Wsadziłem nos w jej włosy i....o Boże! Najpiękniejszy zapach jaki kiedy kol wiek poczułem.  Miód połączony z truskawkami i karmelem.

Moja mate szamotała się w tą i we w te rzucając we mnie obelgami. Jej wataha coraz bardziej się denerwowała. Zwłaszcza zbuntowani jakby wścieklizny dostali. Tylko dlaczego? Normalni zbuntowani mieli by wszystko w dupie. Może ich czymś na szprycowali.

-Puść mnie idioto-Ja pierdole, trzymajcie mnie. Już mi stanął. Jest taka seksowna jak się wkurza.
-Jesteś kurewsko seksowna, gdy się denerwujesz.
-Człowieku jeszcze minuta a moja wataha rzuciła by się na ciebie.
-Jak to twoja? Przed chwilą trzymałem waszą Lunę.
-Nie mówię o watasze brata. Tylko o zbuntowanych.
-Jesteś ich alfą?
-Długa historia.
-Mamy czas.
-Stoimy na środku pola bitwy wilczku.
-Nie mów tak-warknąłem.
-Czemu wilczku?
-Bo już mam ciasno w spodniach i jak nie przestaniesz wezmę cię na masce mojego samochodu.

Podeszła do mnie pewnym krokiem i nachylając się do ucha szepnęła:
-Jesteś bardzo niegrzeczny.

Mój kolega zaraz eksploduje.

Pov.Delaine

Nie wiedziałam,że potrafię tak działać na mężczyzn. Oczywiście wiem, że mam ciało powyżej przeciętnej. Jestem tego świadoma i nie wstydzę się mojego ciała. Jednak jestem zaskoczona.

Zaczęłam się wycofywać w stronę watahy,gdy silne i umięśnione ramiona mi w tym przeszkodziły.

-A ty gdzie kocie?
-Zostaw ją!

Nathan zaczął biec w naszą stronę. Jego wzrok był przepełniony chęcią mordu. Był w furii. Za nim biegł Drake i reszta mojej watahy, łącznie z luną. Wszyscy. Zostałam odciągnięta pd Shawna przez Josha na co Mendes warknął ostrzegawczo. I znowu rozpętała się bitwa. Różnica polegała na tym,że nie była to bitwa polityczna na temat granic i terenów. To była bitwa o mnie.

Przemieniłam się widząc,że moja luna potrzebuje pomocy.

- Del uciekaj.
-Nie zostawię cię luno.

Pobiegłam w stronę mojej luny.
-Jeśli jej nie puścisz kundlu zapłacisz życiem.
-Chciałbym to zobaczyć
-Zła odpowiedź.
 
Rzuciłam się na tego inteligentnego inaczej osobnika.
Gryźliśmy się nawzajem. Żadne nie zamierzało odpuścić.

Przygniatałam go moim ciężarem. Myślał,że zatopię mu kły w tętnicy. Widziałam to w jego oczach. Strach.

-Nie jestem mordercą.

Wybiegłam z pola bitwy. Biegłam pół godziny i zatrzymałam się nad małym stawem w środku lasu.

Usiadłam na kamieniu i....rozkleiłam się. Jak małe dziecko. Przypomniałam sobie śmierć moich rodziców. A raczej okoliczności ich śmierci. Wszystko.

Nagle usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Wstałam gwałtownie ocierając mokre policzki i gotowa do ataku nadsłuchiwałam.

Za krzaków wyłonił się Mendes. Podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.Wybuchłam jeszcze większym płaczem. Nienawidzę okazywać słabości. Oni to wykorzystają i zniszczą cię. Jestem taka słaba.

-Ciiiii skarbie. Dlaczego płaczesz?
-Długa historia-wyszlochałam
-Na każde moje pytanie będziesz odpowiadała w ten sposób?-posłał mi delikatny uśmiech,który próbowałam odwzajemnić,ale zamiast tego na pewno wyszedł grymas.
-Shawn jestem, kochanie
-Delaine... idioto
-Nie nazywaj mnie tak-warknął
-Czemu? Może mi się podoba?
-Bo jesteś moja
-Jestem niczyja. Zapamiętaj to sobie.-wycedziłam przez zęby przypominając sobie sytuację z moim byłym chłopakiem-Jordanem,ale to też wyjaśnię kiedy indziej.

Jego oczy stały się czarne. Mięśnie napięły,a szczęka i usta zacisnął w wąską linię.

Znając działanie więzi mate, podeszłam do niego szybko i go przytuliłam, na co zamruczał.Nic tak nie uspokaja jak dotyk przeznaczonej.

-Nie chcę cię denerwować. Musze oswoić się z tą...sytuacją.
-Wprowadź się
-Nie moge.

Moja odpowiedź chyba go nie usatysfakcjonowała,gdyż przyparł mnie do drzewa nie robiąc przy tym krzywdy. A miałam go nie denerwować.
-Posłuchaj mnie kochanie. Jesteś moja i zamieszkasz ze mną czy tego chcesz,czy nie.
-Teraz ty mnie posłuchaj! Przez moje doświadczenia nie pozwolę,by jakiś cipeusz rządził moim życiem!
-Nie przeginaj mała-kolejne warknięcie wydobywające się z jego ust.
-Mała to jest twoja pała.
-Chcesz się przekonać?-wyszeptał zmysłowo uśmiechając się przy tym uwodzicielsko. Zaczął kreślić drogę namiętnymi pocałunkami wzdłuż szyji i obojczyka.

Odepchnęłam go lekko, ale stanowczo z myślą,że to zaszło za daleko.
Nachyliłam się do jego ucha i szepnęłam:

-Nie mam mikroskopu wilczku.-również powiedziałam uwodzicielsko.

Skorzystałam z tego,że był podniecony i zdezorientowany tą sytuacją, (nie tylko ty)... stop! Czy ja właśnie pomyślałam,że on mnie....nie...

Skierowałam się w miejsce,w której jeszcze przed chwilą odgrywała się bitwa.

Wyskoczyłam z lasu zwracając na siebie całą uwagę. I znów w centrum...

-Del! -Podbiegł do mnie Nath i mocno przytulił. Jednak ktoś go odepchnął,tak mocno, że poleciał z dobre 100 metrów. Obróciłam się by opieprzyć sprawcę i kogo zobaczyłam? Chrabąszcza,idiotę,gnidę,szmaciarza. Panie i panowie pan Mendes w własnej osobie!
-Nie waż się dotykać mojej mate kundlu.
-Nie oddam ci jej-zaraz moment czy Shawn wie,że to mój brat? No nieźle co za idiota! No nie mogę nie wytrzymam!
-Co się śmiejesz jak głupia do sera?-zapytał mnie Nathan
-Nie mów tak do niej pierdolony kutasie- i rzucili się sobie do gardeł. Ehh...co ja z nimi mam?
-Przestańcie! Liczę do 3. Jak nie przestaniecie odejdę stąd i kurwa nie wrócę.-Oczywiście nie mówiłam poważnie jak odejść to tylko z moją watahą. Nie po koiło mnie,że wyczuwałam braki w ludziach (czyt. w wilkołakach).

Shawn zareagował pierwszy i odskoczył od mojego brata, popaprańca.

-To mój brat kretynie.
-To coś zmienia?
-Masz racje nic-powiedziałam sarkastycznie.
Podeszłam do Drake'a,ignorując te dwójkę. Musiałam wiedzieć choćby teraz ilu straciliśmy.
-Ilu?
-Alfo,to chyba nie...
-Ilu?!- podniosłam głos na co wataha się skuliła,a Shawn się zaśmiał.
-Dwudziestu alfo...-dwudziestu? Dwudziestu?!
-Rangi?-byłam już mocno zdenerwowana. Shawn podszedł do mnie i przytulił.
-Szesnaście omeg i cztery delty.

Oddaliłam się bez słowa,strącając rękę Mendesa z mojego ramienia.
-Czekaj!-krzyknął
-Zostawcie mnie! Musze pobyć sama-odparłam beznamiętnie i skierowałam się w stronę lasu.

Pov.Nathan

Współczułem siostrze. Ona traktuje te wilki jak rodzinę po tym co się stało. Każdy alfa boleśnie odczuwa straty, ale ona...przeżywa to dziesięć razy mocniej. Jest wrażliwa,ale wiem, że nie da se wejść na głowę.

Z rozmyślań wyrwał mnie głos Alfy ,,Krwistego Księżyca".
-Szukać jej!
-Nie!-warknąłem
-Jak to nie?! Jak se zrobi krzywdę. Pomyślałeś?!

-Del nic sobie nie zrobi.-wyprzedziła mnie moja ukochana-Ona kocha zbuntowanych. Oni ją uratowali przed...-przerwałem jej.
-Alesha nie zapędzaj się.-warknąłem
-Przepraszam.-spojrzała na mnie z miłością,a później na Shawna.- Naprawdę Shawn.
-Codziennie wilki giną i każdy alfa to odczuwa a ona jest wrażliwa!-krzyknął zdenerwowany brunet.
-Shawn nie słuchasz!-warknąłem tracąc cierpliwość.-ona mogłaby za nich oddać życie tak samo oni za nią. To jedna wielka pieprzona rodzina. Nie dopuszcza do siebie myśli,że trzech by zginęło dopiero co kurwa dwudziestu! Też się o nią martwię to moja siostra. Najlepiej będzie jak ona ci wszystko opowie,ale na razie zostaw ją samą jeśli chcesz jej zaufania.

Jeszcze jedno zdjęcie Shawna. To dla wyobraźni ;)

Elo wilczki! Jest kolejny. Za wszystkie błędy przepraszam. Proszęo gwiazdki i komentarze.
Słów:1116
Do przeczytania!
:*
~Saszka5628~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top