Rozdział 6

Piosenkę włączcie jak zacznie się bitwa ;)

Pov.Delaine

Wstałam dziś z o dziwo z dobrym humorem.Skierowałam się do łazienki po drodze zabierając szlafrok. Zdjęłam pidżame i weszłam pod prysznic.Już po chwili rozkoszowałam się ciepłą wodą otulającą moje ciało.Po 15 minutach prysznica wyszłam w szlafroku do pokoju w celu wybrania jakiś ubrań. Zdecydowałam się na szare jeansy z wysokim stanem i krótką,miętową bluzkę przed pempek.Pod to oczywiście moja ulubiona czarna,koronkowa bielizna.

Zrobiłam lekki makijaż , włosy rozczesałam,wysuszyłam i zostawiłam rozpuszczone. Końcówki tylko podkręciłam za pomocą prostownicy.

Zeszłam na dół zrobić sobie śniadanie. To przecież najważniejszy posiłek dnia.Wybór padł na gofry z nutellą i bananem.

Po skończonym posiłku do pakowałam potrzebne książki i skierowałem się w stronę garażu. I tu zaskoczenie nie jadę autem tylko moją czarną bestią (motocyklem i zarazem ścigaczem). Kupiłam go za własne pieniądze. Zawsze fascynowała mnie szybka jazda i adrenalina. Motocykl był jednym z moich spełnionych dotychczas marzeń.Mój to czarna Honda.

Wyprowadziłam moją bestię z garażu i ruszyłam w kierunku szkoły. Po tym całym incydencie z Amber wszyscy już wiedzieli,że jestem alfą,więc nie widziałam sensu w ukrywaniu mojego zapachu.
Zaparkowałam pod szkołą i ściągnęłam kask. Nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń osobników płci męskiej. Jak zawsze w centrum uwagi. Nie lubię tego a większość sytuacji w moim życiu na tym polega.

Powolnym,ale pewnym krokiem skierowałam się w stronę budynku.

Przy szafkach zauważyłam mojego przyjaciela. Rzuciłam mu się na szyje.

-Stęskniłeś się?
-Za tobą suko?
-Dzięki. No wiesz! -udałam naburmuszoną minę pięciolatka,który nie dostał zabawki.Wybuchliśmy śmiechem,a inni tylko patrzyli na nas z politowaniem.

-Dobra lepiej powiedz mi czemu Aly nie ma w szkole.
-Yyyy...-nie wiedziałam co mu powiedzieć. Prawdę? A może skłamać w celu ochrony prywatności Aly? Co ja pieprze.On też jest jej przyjacielem.

-Ty coś wiesz.
-Calum
-Tak wiem morda w kubeł. Mów
-Aly jest w ciąży-powiedziałam ściszonym głosem
-Że co?!
-Cicho!-parę osób dziwnie nam się przyglądało.
-Nie macie nic ciekawszego do roboty tylko podsłuchiwanie rozmów innych? Kontynuujcie proszę!- byłam jedną z tych osób,które nie umieją siedzieć cicho.
-Jak?!-
-Mam ci tłumaczyć co to seks?-przewrócił oczami na moje słowa
- No dobra,ale są zabezpieczenia
-Gdyby wszystkie dawały sto procent pewności nastolatki nie chodziły by z brzuchem.
-Wow. Posłuchaj ona musi powiedzieć Jamesowi.
-Powie. Spokojnie. Aly nie jest głupia.
-Dobra choć,bo jak się spóźnimy zgadnij kto pierwszy pójdzie do tablicy.
-Nie znoszę Smith.

Pani Smith była jedną z najbardziej zrzędzących osób jakie chodzą po świecie. Nie tolerowała spóźnień i pyskówki. Pomyślcie,że jak każdy nauczyciel, ale ona popadała w paranoje.

-No proszę McCann spóźniona. Ogarnij się w końcu dziecko.Uwaga czy pytanko?
-Co pani do mnie ma?! Weszłam zaraz po dzwonku.
-Nie tym tonem! Bo zaraz wyśle cię do dyrektora!
- Pani chyba nigdy orgazmu nie doznała,że jest taka zrzędliwa.
Klasa wybuchła nie pohamowanym śmiechem,a ja byłam całkowicie poważna. Puki  nie zobaczyłam do jakiego stanu ją doprowadziłam. Stała cała czerwona jak burak!
-To by się zgadzało Del-powiedział mój kolega-Chris
-To musi być coś strasznego być w pani wieku i nie doświadczyć czegoś tak cudownego-dodał Calum.
-Dosyć!-jakże interesującą konwersację przerwała Pani Smith-Oboje! McCann i Prescott do dyrektora!
-Pogadam z pani mężem tak nie może być!-wykłócał się mój przyjaciel.Roześmiana chwyciłam go za rękę i wyszliśmy z klasy. Spojrzeliśmy na siebie znacząco i zalała nas kolejna fala śmiechu.
-Dobra akcja Cal- przybiliśmy se żółwika.

Skierowaliśmy się do dyrektora i dostaliśmy piętnasto minutowe kazanie na temat szacunku dla osób starszych.Gdy już mieliśmy wychodzić dyrektor szepnął:
-Nie dziwie się wam dzieciaki. Większość nauczycieli skarży się na jej zachowanie.Jednak miejcie na uwadze,że to wciąż wasza nauczycielka.
-Dobrze,to my już pójdziemy-szepnęłam zaskoczona wyznaniem dyrektora.

Po skończonych lekcjach skierowałam się w stronę mojej ukochanej bestii.
-Podwieźć cię?-Spytałam Caluma
-Tak jasne. Może pojedziemy w nasze miejsce? Jest po drodze.
-Dobry pomysł.-Założyłam kask i podałam przyjacielowi drugi znajdujący się w moim małym bagażniczku lecz na tyle dużym by zmieścił się kask.

Jechaliśmy 10 minut a wiatr łaskotał mnie w moje odsłonięte policzki.

Oparłam motocykl o drzewo i usiedliśmy blisko jeziorka.Cieszyłam się tą chwilą.

-Musze ci coś powiedzieć.
-No to mów.-Calum wyraźnie się zdenerwował. Wstał i zaczął chodzić w kółko. Znam te jego tiki. Uspokaja się w ten sposób,więc nie miałam zamiaru mu przerywać.
-Ja....rozstałem się z Mattem.
-Jak to? Nic nie mówiłeś. Ba! Nawet nie wyglądałeś na smutnego. Co się stało?
-Doszłem do wniosku,że nie jest już tak jak kiedyś i mi przestało zależeć. To było tylko zauroczenie.
-Czyli ty z nim zerwałeś?
-Nie do końca...
-Czyli jak?
-Oboje myśleliśmy tak samo. Powiedzieliśmy to sobie.Praktycznie tego samego dnia.
-Przykro mi
-Niepotrzebnie. Ludzie przychodzą i odchodzą.
-To wszystko jest takie pokręcone. Pierw ciąża Aly i jeszcze twoje rozstanie z Mattem.-Brunet już miał odpowiedzieć,gdy przerwał mu telefon. Mój telefon. Dzwonił Nathan. Przeprosiłam Cala i odebrałam.

-Co jest jeste...-nie dał mi dokończyć.
-W tej chwili wracaj do domu. Plany się skomplikowały. To my mieliśmy ich zaatakować z zaskoczenia. Chyba mamy kreta w watasze. Wracaj szybko jesteście potrzebni.-No pięknie. To się porobiło. Mamy kreta?

-Będę za 10 minut.
-5 minut
-Dobra 5. Zaraz będę.

-Cal nie jest dobrze.
-Idziemy. Zostaw motocykl. Będzie nas opóźniał a tu chodzi o wilcze życie. Zmieniamy się.-Tak jak powiedział brunet tak zrobiliśmy. Przemieniliśmy się w wilki i pędem ruszyliśmy w kierunku domu głównego. Po drodze zawyłam zawiadamiając moją watahę. Byliśmy przyszykowani na takie niespodzianki.

Rozkazałam telepatycznie by czekali na mój sygnał. Calum jako beta mojego brata już ruszył ratując dwie omegi. Będzie miał wielki opierdol, że zamiast z watahą był w parku ze mną. Ale do cholery tego się nikt nie spodziewał. Ale jak mówiłam byliśmy przygotowani,a przynajmniej moi zbuntowani.

Na terenie watahy była prawdziwa rzeźnia. Postanowiłam nie czekać dłużej. Widząc że wataha traciła na siłach z każdą minutą.

Wyłoniłam się powolnym,ale dumnym krokiem obserwując sytuację. Czas zacząć zabawę.

Zawyłam. Tak jak trzeba było. Z emocjami i aktem przywódctwa.

Zdekoncentrowałam niektóre wilki na naszą korzyść oczywiście. Zaczęłam biec na największą jadkę tego roku.

Za mną zaczęły biec wilki z mojej watahy warcząc ostrzegawczo. Po drodze zabijali każdego kto się do mnie zbliżył. Osłaniali mnie,a ja zabijałam każdego kto nie miał znajomego zapachu. Zabiłam 4 delty i przy 6 omedze przestałam liczyć. Nie znoszę mordować ludzi i zmiennokształtnych. Ale kiedy atakują nas, nie mam innego wyboru.

Zbuntowani dzielnie walczyli u mego boku. Kochałam ich. To moja druga rodzina.

Mijały kolejne 2 godziny,a walka trwała,gdy nagle rozniosło się wycie oznaczające pojedynek dwóch alf. Wszyscy przestali walczyć.

Obserwowaliśmy sytuację. Byli ustawieni w kole. Po jednej stronie moja wataha i moi zbuntowani,a po drugiej wroga wataha.

-Pięknie Nathan. Zbuntowani? Aż tak bałeś się przegranej,że musiałeś przekupywać zbuntowanych.

-Nie musiałem ich przekupywać. Pójdą wszędzie za swoim alfą. To nie istotne. Zakończmy to Mendes.

-Z wielką przyjemnością przejmę zbuntowanych.-Mój brat roześmiał się,na co prychnęłam.

-No i z czego rżysz kundlu?

-To niemożliwe

-Bo?

-Bo to nie ja jestem ich alfą.

Nasłuchiwałam ich rozmowy i byłam ciekawa jak to się potoczy. Nie pozwolę skrzywdzić mojej rodziny. Chciałam wyjść i powiedzieć temu pierdolonemu szmaciarzowi z kim ma do czynienia. Ale wiedziałam,że Nath był by wściekły.

-W takim razie zdradź mi tą tajemnicę.

-Gdybym ci powiedział to nie byłaby tajemnica.

Ponownie parsknęłam śmiechem. Jest bitwa wilkołaki ginęły w celu obrony luny, alfy i pokolenia. A oni sobie kuźwa żartują.

-Może to skłoni cię do mówienia...Jay!-Warknął Shawn.

Moje oczy były rozszerzone na pewno do granic możliwości. Nie jaki Jay trzymał w żelaznym uścisku naszą lunę! Naszą Aleshe, jak te zapchlone kundle śmiały na nią spojrzeć co dopiero tknąć! Matka pieprzonego szacunku nie nauczyła!

Wkurwiłam się. To moja Luna.Nathan był przerażony. Alesha to jego życie. Nie pozwolę by jakiś zawszawiony kundel odebrał szczęście mojego brata. Tylko jakby tu... Mam!

- Nath mam plan. Zagadaj go.-Umiejętność telepatii w watasze to naprawdę wspaniałą rzecz.
-Del proszę cię nie mogę cię stracić.
-Nie stracisz ani mnie ani Aleshy tylko go kuźwa zagadaj.
-Ja pierdole....dobra ufam ci.
-Przedstawienie czas zacząć.

Wzięłam ze sobą moją betę- Drake'a z mojej watahy i cicho zakradłam się na tyły gdzie stała w równych szeregach wroga wataha,maskując wcześniej swój zapach. Drake miał dać mi znak  jak idzie mojemu bratu w pogawędce z tą gnidą Shawnem.
- Może alfa działać
- Dobrze D. Obserwuj dalej.
-Rozkaz.
Zakradłam się jak najbliżej mogłam, liczyłam telepatycznie do Drake'a. Kiedy powiedziałam trzy rzuciłam się na Jaya biorąc go i rzucając w Shawna, tymczasem Drake przetransportował lunę na swoje miejsce.

-Od kogo do chuja oberwałem Jaye'm?!-Wydarł się. Zwolnij kolego,bo ci żyłka pęknie.

I już się miałam wycofywać,gdy jakiś kundel złapał mnie za ramię i podprowadził do Mendesa. Miałam dość tego chrabąszcza przyczepionego do mnie jak rzep do psiego ogona.

-Puść mnie-przemówiłam głosem alfy uwalniając swój zapach.

Wilk zwany chrząszczem chrabąszczem skulił się pod wpływem mojego głosu i cofnął.

-Alfa zbuntowanych?
-Dla ciebie pani alfa zawszawiony sierściuchu.

Patrzyłam wszędzie tylko nie na niego. Moja wataha warczała coraz głośniej,a Nathan nie oszczędzał w bluźnierstwach w stronę Mendesa.

-Odważna i zadziorna lubię takie.

-Idiota i arogancki dupek nie lubię takich. Chyba do siebie nie pasujemy więc sajonara.

I to był błąd. Gdy już odchodziłam zostałam gwałtownie odwrócona przez tego chrabąszcza.

-Jeszcze z tobą nie skończyłem ty mał...-nie dokończył bo nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego tęczówki zmieniły kolor na wiśniowy,ziemia pode mną jakby się zatrzęsła,serce przyspieszyło,dech stał się nierównomierny.

-Moja!!!

Nim się obejrzałam zostałam pociągnięta do mocnego uścisku.

Wszyscy byliśmy zdezorientowani. A jedyne pytanie, które chodzi mi po głowie brzmi: czy los był naćpany w chwili naszego poczęcia?

Elo ,elo wilczki! Przepraszam,że w takim momencie,ale postaram się  wstawić we wtorek. Za błędy przepraszam i do przeczytania!
Słów: 1563
~Saszka5628~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top