Rozdział 53

Albuquerque, Nowy Meksyk.

Caden od rana odkładał telefon, który miał wykonać do Walda Blake'a.

— To nie ma najmniejszego sensu. – Powiedział to głośno, choć w pokoju był sam. Wpatrywał się w listę ostatnich połączeń, a jego palec zawisł nad numerem. – Nie ma sensu.

Z westchnieniem odłożył telefon obok laptopa. Na ekranie, w pasku wyszukiwarki Google, migał kursor przy wpisanej literze "P".

Wald Blake wyprowadził go wczoraj z równowagi. Caden, niewiele myśląc, palnął mu wtedy, że ostatnią rzeczą, jaką dla niego zrobi, będzie rozmowa z Dylanem Turnerem o Kate. Teraz uważał to za kompletnie poroniony pomysł.

Niby jak Blake to sobie wyobrażał?

Że Turner po prostu przyjmie Cadena z otwartymi ramionami, zaparzy kawę i z uśmiechem na ustach przytaknie: "Tak, Kate nie żyje".

I co wtedy? Caden w podskokach odpuści sprawę młodej Logan i zajmie się poszukiwaniami Priscilli? To nie miało sensu. Podejrzewał, że Turner ma coś za uszami, może nawet trafił na zabójcę Kate, który wciąż chodził wolny, bo policja miała w poważaniu kolejną sprawę prostytutki.

Ale Blake'a to nie obchodziło.

Jego interesował tylko stuprocentowy dowód śmierci córki. Tylko po co?

Czy nie łatwiej byłoby mu uznać, zgodnie ze słowami Simona Decketa, że Kate nie żyje i zamiast tego skupić się na odzyskaniu zawartości skrytki, podważając tożsamość właścicielki? Miał na to dowody. Caden podejrzewał, że decyzja Blake'a była nieprzemyślana, wywołana sprzeczką, chwilą gniewu. Musiał jeszcze raz z nim porozmawiać. Na spokojnie.

A co z Priscillą? Kim była?

Rozmyślał o tym w nocy. Co mógł przeoczyć? Gdzie popełnił błąd, że nie znalazł żadnej wzmianki o kobiecie, która nosiła to samo nazwisko co Kate? Czy to ona odwiedziła Mirandę?

Sięgnął do klawiatury i dokończył wyszukiwanie: Priscilla Logan.

Zawęził poszukiwania do ostatniego znanego miejsca zamieszkania Victorii Logan, czyli Glenwood w stanie Utah. Google zwróciło... śmieci. Kilka zdjęć kobiet w różnym wieku, blogi kulinarne, profile na Facebooku, LinkedIn, sportowe artykuły... Nie tędy droga. Musiał wrócić do punktu wyjścia, czyli matki Kate – Victorii Logan. Otworzył stronę Biura Rejestratora Hrabstwa Sevier. Założył konto, uiścił opłatę i pobrał historię nieruchomości, którą wynajmowała Victoria po ucieczce. Właścicielami domu w tamtym czasie (jak i obecnie) byli Dona i Greg Smith. Teraz działka widniała w statusie: Na sprzedaż/wynajem.

— Brawo nasze... — mruknął i otworzył lokalny portal z nieruchomościami, gdzie za pomocą danych z Rejestratora odszukał nieruchomość. Chwilę później miał już numer telefonu właścicieli. Nie zwlekając, zadzwonił.

— Słucham? — odezwała się kobieta.

— Dzień dobry, pani Dona Smith?

— Tak, o co chodzi?

— Jestem zainteresowany kupnem domu. Czy mógłbym przyjechać go obejrzeć?

— Dzisiaj?

— Nie widzę problemu.

— Za ile mógłby się pan pojawić?

— Chwileczkę... — Sprawdził trasę. — Myślę, że za jakieś trzy godziny.

— W porządku. Gdy będzie pan dojeżdżał, proszę dać mi znać dziesięć minut wcześniej.

— Oczywiście. To do później.

Zamknął laptop, wsunął go do torby i zamknął w szafie. Zabrał klucz, telefon i skórzaną kurtkę. Nie informując Blake'a o swoich zamiarach, wynajął samochód i ruszył do Glenwood.

***

Dona Smith, która wczoraj świętowała z rodziną przejście na emeryturę stała przed Cadenem, ściskając klucz w dłoni. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, które podkreśliła niebieskim tuszem. Caden kończył wyjaśniać powód swojego przybycia i powiedział:

— Także... przepraszam za lekkie kłamstwo, ale, cóż, nie każdy chce rozmawiać z prywatnym detektywem.

— Lekkie? — Spojrzała na niego surowo. — Mogłabym teraz odwrócić się na pięcie i pomachać panu na "do widzenia" i zastanawiam się, czy aby tego nie uczynić. Skąd mam wiedzieć, czy pan jest tym, za kogo się podaje?

— Proszę mi wybaczyć. — Sięgnął do kurtki i wyciągnął plastikową kartę. — To moja licencja.

Dona zmrużyła oczy, przyglądając się dokumentowi.

— Naprawdę zależy mi na rozmowie z panią – kontynuował. – Mam tylko kilka pytań o Victorię Logan. Myślę, że może mi pani pomóc.

— Kogo? Nie znam nikogo takiego.

— Victoria Logan. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku wynajmowała od państwa ten dom. — Skinął głową w stronę budynku. — Zginęła w wypadku samochodowym. Mieszkała z nią dwuletnia córka.

Wyraz twarzy Donny zelżał.

— Victoria i Kate... — Pokiwała głową i schowała klucz do kieszeni. — Wejdźmy. Nie będziemy przecież rozmawiać na ulicy.

Caden odetchnął z ulgą. Liczył, że pani Smith ma dobrą pamięć.

W kuchni, przy okrągłym, drewnianym stole, Dona nalała herbaty z imbryka do kwiecistych filiżanek.

— Napar z własnej uprawy. Samo zdrowie.

Caden zerknął do filiżanki.

— A co to takiego?

— Suszona mięta, szałwia i skórka pomarańczy. Nie trucizna, niech się pan nie obawia.

— Nie wątpię w pani dobre intencje.

Dona uśmiechnęła się, podwinęła rękawy jeansowej koszuli i usiadła naprzeciw.

— Co chce pan wiedzieć?

— Kto wynajmował dom razem z Victorią?

Kobieta spojrzała w stronę ogrodu, jakby próbowała sobie przypomnieć.

— Victoria miała córkę... Śliczną blondyneczkę, lubiła truskawki z mojego ogródka. — Zamyśliła się. — Victoria była dobrą kobietą. Uciekła od męża, ale nie znałam szczegółów. To okropne, co się z nimi stało. Ten wypadek...

Westchnęła. Caden pozwolił mówić jej dalej.

— Byłam ratowniczką medyczną i byłam wtedy na miejscu.

— Co wtedy się stało?

Dona wzięła głęboki oddech. Caden upił łyk gorzkich ziół. Nie zasmakowały mu, ale powstrzymał grymas. Kobieta mówiła dalej:

— Pamiętam jedno. – Przerwała na moment i ścisnęła filiżankę, w którą się wpatrywała. — Victoria... Trzymałam ją wtedy za rękę, gdy leżała w karetce i na chwilę odzyskała przytomność i gdy tylko mnie zobaczyła, zakrwawioną dłonią zerwała z szyi naszyjnik. I dała go mi. Pamiętam to jak dziś, przepraszam. – Wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek i przetarła nos. – Wzruszyłam się. Wspomnienia mi odżyły. Nie mogłam się po tym pozbierać, tak szczerze.

Proszę bardzo, zaczynamy łatać dziury w układance, pomyślał i po wyjęciu telefonu, pokazał Donie zdjęcie, a wtedy odchyliła się do ekranu i rozszerzyła oczy.

– Tak... – Pokiwała głową i spojrzała Cadenowi w oczy. – Skąd pan go ma? – Ktoś mi go podarował – uśmiechnął się. – Może mi pani opowiedzieć, dlaczego Victoria dała go akurat pani?

– Chciała, abym dopilnowała, żeby go dostały.

Caden zmarszczył czoło?

– Dostały? Kto?

Dona uniosła na niego wzrok.

– No jak to kto? Jej córki.

Caden zamarł.

— Chwileczkę, mówiła pani, że z Victorią mieszkała tylko Kate. Nikt inny. Więc czegoś tu chyba nie rozumiem.

Dona spojrzała na niego uważnie, jakby rozważała, ile powinna powiedzieć.

— Bo to prawda. W domu była tylko mała Kate. — Westchnęła cicho. — Ale drugie dziecko przebywało wtedy w szpitalu.

Zmarszczył brwi. Tego się nie spodziewał.

— W szpitalu?

— Tak. Zaraz po urodzeniu. Jeśli dobrze pamiętam, miało żółtaczkę.

– Victoria była w ciąży?

— Tak, gdy podpisywała umowę wynajmu, była w bodajże trzecim miesiącu ciąży. – Na chwilę odwróciła wzrok, a na jej twarzy pojawił się wyraz współczucia. — Było mi jej tak bardzo żal... Miała podkrążone oczy, była wystraszona... I te siniaki. Ten drań ją zbił.

Blake nigdy nie wspomniał, że jego żona była w ciąży w chwili zaginięcia. Czyżby o tym nie wiedział?

– Jakiej płci było to dziecko?

– To była dziewczynka.

Priscilla?

– Dona, opowiedz mi o tym. Wszystko, co wiesz.

Kobieta skinęła głową.

– W takim razie zaparzę ci więcej ziółek, takich na uspokojenie, bo trochę mam do opowiadania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top