Rozdział 51

Dylan krążył od okna do drzwi sali, przyciskając telefon do ucha.

W lewej kieszeni spodni klucze od domu w Green Village brzęczały cicho, gdy przerzucał je między palcami. Jego matka, Nora, leżała bezwładnie pod aparaturą, a on nie mógł zrobić nic, poza czekaniem. Tyle razy przysporzył jej nerwów. Tyle razy musiała znosić jego wybuchowy, porywczy charakter. Ile razy płakała przez niego, gdy nie widział?

Teraz chciałby cofnąć czas.

Żałował każdej złej emocji, którą jej sprawił. Obiecał sobie, że jeśli matka wyjdzie z tego, jego córka będzie odwiedzać ją częściej niż dwa razy do roku. Czasu zostało już tak niewiele.

– Alex, mama czeka na odłączenie leków i wybudzenie. Miałeś tu być. Gdzie się, do cholery, podziewasz?

Nagrał się na pocztę głosową i przerwał połączenie, po czym ciężko opadł na fotel. Spojrzał na zegarek, wybił: 5:15 po południu. Dziesięć minut temu doktor Benjamin Carter wszedł do sali, a właściwie to wpadł do niej w pośpiechu, rzucając od progu pytanie: "Panie Turner, co się dzieje z Alexem? Nie będzie go?" Dylan rozłożył wtedy bezradnie ręce. Nie miał pojęcia.

Alex powinien być w szpitalu od godziny. Powinien normalnie pracować, tak jak zapowiedział, a jednak... tak się nie stało. Od tamtej chwili Dylan bez przerwy próbował się do niego dodzwonić. Atakował również stacjonarny telefon w domu, ale dostał zero odpowiedzi, również na SMS-y.

Nic.

Niepokój wgryzał się w niego coraz głębiej.

Wstał, gdy drzwi sali otworzyły się ponownie. Do środka wszedł personel medyczny: pielęgniarka, dwóch młodych lekarzy, lekarka i doktor Carter.

– Nie mogę już dłużej czekać na Alexandra – oznajmił doktor Carter. – Zespołem pokieruje doktor Tood.

Starsza kobieta o gołębich włosach sięgających ucha, uśmiechnęła się do niego łagodnie. Jej spokojne spojrzenie i delikatne rysy twarzy sprawiały, że wyglądała na godną zaufania w tym niebieskim uniformie.

– Doktor Tood to nasza główna anestezjolog – wyjaśnił Carter. – Alex należy do jej zespołu. Przydzieliłem pani Turner najlepszego specjalistę.

– Oczywiście, dziękuję – odparł Dylan, starając się ukryć napięcie w głosie.

– Czy ma pan coś przeciwko, by dwóch naszych studentów – wskazał dłonią na młodych mężczyzn stojących przy łóżku – obserwowało pracę doktor Tood i moją?

– Nie, skądże – odpowiedział automatycznie.

Carter skinął głową, a studenci zajęli się swoimi zadaniami. Bełkotali coś niezrozumiałego dla Dylana na temat parametrów wyświetlanych na monitorach i robili notatki. Nie mógł przez to zebrać myśli, rozpraszali go.

Doktor Tood podeszła bliżej.

– Przewieziemy panią Turner na oddział radiologii, by wykonać badanie obrazowe mózgu – poinformowała spokojnym tonem. – Chcemy upewnić się, że obrzęk uległ zmniejszeniu. Potem wróci na intensywną terapię, gdzie rozpoczniemy stopniowe wybudzanie. Może to potrwać od kilku do kilkunastu godzin, w zależności od reakcji organizmu, więc proszę przygotować się na dłuższy pobyt w szpitalu.

Dylan skinął głową, ale nie potrafił wyrzucić z głowy najgorszego scenariusza.

– A co jeśli obrzęk się nie zmniejszył? – zapytał.

– Wówczas będziemy kontynuować zalecone przez pańskiego brata leczenie midazolamem.

Dylan westchnął i wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia, czym to jest, ale Alex na pewno wie, co robi.

Na twarzy doktor Tood pojawił się łagodny uśmiech.

– Wie. To dobry lekarz.

Dylan spojrzał na matkę i poczuł bolesny ucisk w klatce piersiowej.

I jeszcze lepszy brat. Brat, na którego nie zasługuję, pomyślał.

– Żałuję, że ostatnio powiedziałem mu kilka paskudnych rzeczy o jego pracy – mruknął pod nosem, wpatrując się w nieruchome ciało matki. – Ale sytuacja chyba nas...

Urwał, gdy zauważył, że doktor Tood zerka na zegarek. W tle Carter, pielęgniarka i studenci przygotowywali Norę do opuszczenia sali.

– Nieważne... – westchnął. – Proszę robić swoje. Będę w pobliżu. Spróbuję skontaktować się z Alexem. On szuka Any... – dodał w zamyśleniu. – Ale coś jest nie tak. Powinien tu być. Nie zostawiłby matki.

Doktor Tood zmarszczyła brwi.

– Szuka? Której Any? Mayer? – zapytała pełnym przejęcia głosem.

– Tak.

– Co się stało?

– Ponoć wyszła do apteki i nie wróciła do domu. Alex odchodzi od zmysłów.

Jej oczy rozszerzyły się w szoku.

– Ana? – powtórzyła cicho. – Kiedy?

– Wczoraj.

– Nic o tym nie wiedzieliśmy... – powiedziała i odruchowo dotknęła jego dłoni, jakby chciała go uspokoić. – Opowiesz mi o wszystkim później. Na razie skorzystaj z chwili i idź coś zjeść.

Dylan zaczekał, aż łóżko z jego matką zniknie w windzie. Dopiero wtedy zamknął oczy i opuścił głowę. W myślach odmówił krótką, niemal desperacką modlitwę. Nie był gorliwie wierzący, ale teraz nie miał się gdzie podziać ze swoimi myślami, jak tylko u Boga: Tato, jestem tu z Alexem i nie pozwolimy jej więcej skrzywdzić. Miej ją w opiece. Potrzebujemy Cię.

Ruszył w stronę stołówki, ponownie wybierając numer do brata.

Cisza. Napisał kolejnego SMS-a, gdy już wskoczył do winy: Alex? Co się, do licha, dzieje? Odezwij się.

Gdy dotarł do szpitalnej stołówki, zajął miejsce przy przeszklonej ścianie i zamówił tylko kawę. Nic więcej nie był w stanie przełknąć. Pił ją i wpatrywał się w światła samochodów na parkingu, licząc, że którymś z nich w końcu podjedzie Alex.

***

Zerkanie na zegarek stało się dla Dylana rytuałem. Na tarczy wskazówki ułożyły się w godzinę 7:20.

Alex nadal się nie pojawił. Coś było bardzo nie tak, Dylan czuł to głęboko w kościach, nie mógł jednak nic zrobić. Nie mógł zostawić matki i pojechać do Frisco. Musiał czekać. Za piętnaście minut wracał na oddział, żeby dowiedzieć się, jak przebiegło odłączenie leków.

Przed jego drżącymi dłońmi stały już trzy puste papierowe kubki po kawie. Denerwował się. Przebierał nogami w miejscu. Jak miał skontaktować się z Alexem? Ciągle o tym myślał.

Przetarł twarz i zmęczone oczy.

Odblokował telefon.

Przewijał ponownie listę kontaktów, aż nagle przypomniał sobie o Nicku McCartney'u. Facet zjawił się dziś w ich domu, chcąc pogadać z Alexem. Dylan zaśmiał się sam do siebie i pokręcił głową. Jak mógł na to nie wpaść? Zmęczenie dawało mu się we znaki?

Nie miał numeru telefonu do Nickiego, ale wiedział od niego, że nadal prowadzi mały sklep i wypożyczalnię nart w centrum Green Village, więc z łatwością wyszukał go na stronie informacji turystycznej, gdzie był podany numer, być może do sklepu, ale liczył, że Nicki odbierze.

Nie zrobił tego za pierwszym razem, więc spróbował ponownie. Po kilku sygnałach w słuchawce rozbrzmiał ochrypły głos:

– Halo?

– Nicki McCartney?

– Tak. Kto mówi?

– Dylan Turner – przedstawił się. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. – Słuchaj, wiem, że miałeś pojechać do Frisco i pomóc Alexowi w poszukiwaniach Any. Zgadza się?

– No, tak.

– I co? Byłeś tam?

– Byłem.

– Widziałeś się z Alexem?

– Tak.

Dylan zacisnął zęby. Już miał ochotę cisnąć telefonem, bo rozmowa z Nickim działała mu w tak krótkim czasie na nerwy.

– Słuchaj... – odezwał się wolno, żeby mieć pewność, że McCartney zrozumie. – Alex powinien być w szpitalu już dawno temu, ale go nie ma. Jego telefon jest wyłączony. Byłeś z nim? Szukaliście Any razem? Wiesz, co się z nim dzieje?

– Widziałem się z nim przez chwilę, potem poszedł z jakąś policjantką.

Dylan zmarszczył brwi.

– Jaką policjantką?

– Nie wiem, nie pamiętam imienia.

– I to wszystko? Znaleźliście coś? Alexa coś zatrzymało? Rozmawiałem z nim około drugiej po południu. Brzmiał... źle.

– Dzwoniłem do niego mniej więcej o tej porze i chwilę rozmawialiśmy. Nic nie znaleźliśmy, ale plakaty rozwieszone, ludzie wiedzą o Anie.

Dylan zamarł. Serce ścisnęło mu się w klatce piersiowej. On się totalnie załamie, pomyślał, i jeszcze zrobi coś głupiego.

– Wyjechał z Frisco?

– Nie wiem. Dotarłem z tym drugim na miejsce zbiórki, ale już nikogo tam nie było.

Dylan zmrużył oczy.

– Z tym drugim? Czyli z kim?

– Znajomy Any z Frisco. James.

– Masz do niego numer?

– Nie.

– A do tej policjantki?

– Też nie.

Dylan zacisnął pięść. To był cały McCartney, zdania nie potrafił zbudować pewnie przez dragi, które ćpał za dzieciaka.

– Nicki, skup się. Powtarzam, Alex nie dotarł do szpitala i nie odbiera telefonu. Coś się stało.

– Może jest w domu?

– Dzwoniłem na stacjonarny, nie odebrał, ale chyba będę musiał tam pojechać.

– Ja ci nie pomogę, stary. Mogę jedynie próbować się do niego dzwonić.

Dylan zamknął oczy i odetchnął głęboko, próbując pohamować frustrację.

– Ta policjantka. Skąd była?

– Nie wiem.

– Kurwa, Nicki... – zaczął, ale ten mu przerwał.

– Kończę. Jestem u lekarza.

– Co?

– Mam konsultację. Kamienie na nerkach, chyba mam atak, boli w cholerę, ledwo mogę oddychać, a co dopiero mówić.

Dylan odetchnął i przetarł twarz.

– Jasne. Dzięki. Trzymaj się.

Rozłączył się. Wstał z miejsca i zebrał śmieci ze stolika. Cisnął nimi do kosza przy wyjściu i pobiegł do wind. Od razu złapał jedną, całe szczęście była pusta. Oparł się o ścianę naprzeciwko drzwi, a serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe, gdy patrzył, jak numery pięter na panelu uciekały jeden po drugim.

Zaciskał pięści coraz mocniej, aż kostki pobielały.

Zamknął oczy, uniósł głowę i zaczął odliczać w myślach.

Dziesięć.

Dziewięć.

Osiem...

Robił cokolwiek, byle tylko nie zacząć walić pięściami w ściany. Jeśli przeżyje ten dzień... jeśli matka się wybudzi, jeśli Alex będzie cały i zdrów... Przysięgał sobie, że urżnie się w trupa. I nic nikomu do tego.

Winda zatrzymała się z cichym ding. Drzwi się rozsunęły. Dylan wyszedł i od razu przyspieszył kroku. Przemierzył korytarz jak taran, kierując się prosto do sali. Zatrzymał się tuż przed drzwiami. Pionowe żaluzje były zasłonięte, odgradzając go od tego, co działo się w środku.

Nacisnął delikatnie klamkę i usłyszał ciche rozmowy. Pikanie monitorów. Uchylił drzwi mocniej i zajrzał do środka. Nie widział matki, zasłaniali ją doktor Tood, Carter i pielęgniarka.

– Mogę? – spytał cicho, niepewnie.

Lekarka odwróciła się i uśmiechnęła.

– Oczywiście.

Dylan wszedł i zamknął za sobą drzwi. Doktor Tood i Carter rozstąpili się i wtedy ją zobaczył. Twarz matki była umęczona. Blada. Pokryta cienką warstwą potu.

Ale oddychała.

Otworzyła oczy, wpółprzymknięte, ciężkie, jakby nadal tkwiła w półśnie.

– Mamo... – wyszeptał, drżącym głosem.

Dosłownie w ułamku sekundy znalazł się przy jej łóżku i ukląkł.

– Mamo...

Pochwycił jej dłoń i schował twarz w jej chłonącym łzy ciepłym dotyku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top