Rozdział 50

Na drzwiach cukierni przy Szóstej Alei przykleiłem ostatnie ogłoszenie, jakie mi pozostało.

Dziesiątki rozwieszonych plakatów, niezliczone rozmowy z mieszkańcami i turystami. Pytania: Jak? Dlaczego? Kiedy? Ludzie byli poruszeni zniknięciem Any. Ci, którzy ją znali lub choćby kojarzyli, obiecywali dać znać, gdyby tylko trafili na jakikolwiek ślad.

Ana po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Nie wyjechała. Nie utknęła na zakupach ani u znajomej na kawie.

Przytrafiło się jej coś złego.

Dopiero, gdy kroczyłem przez kilka kilometrów wzdłuż brzegu strumienia Tenmile przecinającego Frisco, pozwoliłem, by ta druzgocąca myśl przebiła się jednak przez mur zaprzeczenia, który tak uparcie stawiałem. Boże... Każdy krok brzmiał jak wyrok. Każde spojrzenie na mętną toń, na splątane gałęzie przy brzegach, na wysokie trawy ocierające się o buty, przypominało mi, że możemy szukać ciała. A kiedy jej tam nie znaleźliśmy, wcale nie odetchnąłem z ulgą. Wręcz przeciwnie, strach zacisnął się wokół mojej klatki piersiowej jeszcze mocniej.

Bo co, jeśli po prostu... JESZCZE jej nie znaleźliśmy? Do przeszukania czekał jeszcze strumień Miners biegnący w pobliżu miasta, i kilka innych, a na które nie wystarczyło nam już czasu...

Nie życzę nikomu tego, co przeżywam. Tych koszmarnych myśli, że osoba, która jest całym waszym światem, mogła odejść. I że to wasza wina.

Ale nie mogłem się zatrzymać. Cokolwiek się wydarzyło, musiałem stawić temu czoła. Tego właśnie chciałaby Ana, żebym się nie poddawał.

Dotarliśmy z Audrey do mojego samochodu. W jej oczach widziałem smutek, gdy na mnie spojrzała, ale nie potrafiłem znaleźć w sobie siły, by ją pocieszyć.

– Co robimy dalej? – spytała cicho.

Oparłem się o maskę samochodu i wyjąłem telefon.

– Skontaktujemy się z resztą i sprawdzimy, na jakim są etapie – odpowiedziałem, spoglądając na ekran. Żadnych wiadomości. Żadnych nowych śladów. Nic.

Westchnąłem ciężko.

– Za dwie godziny zaczynam dyżur – dodałem po chwili, pisząc wiadomość do Nickiego. – Ale szczerze? Nie wiem, czy dam radę stanąć w szpitalu i udawać, że wszystko jest w porządku.

– Nie dziwię ci się...

– Poczekaj, odbiorę, mój brat dzwoni. – Przyłożyłem telefon do ucha. – Co jest, Dylan?

– Lewis był w szpitalu. U mamy.

Zamarłem.

– Co?! Kiedy?

Audrey stanęła naprzeciw mnie. Po tonie mojego głosu chyba od razu wyczuła, że coś jest nie tak.

– Był tam dziesięć minut temu – odparł. – Wyszedłem tylko na chwilę, po kawę.

Zagotowało się we mnie.

– Który z Lewisów? – Wyrzuciłem z siebie przez zaciśnięte zęby. – I czego chciał?

– Gliniarz. Nie wiem, czego chciał, Alex. Pojawiłem się w sali, gdy właśnie wychodził.

Przetarłem twarz dłonią i poczułem, jak zaczynam nerwowo potrząsać kolanem. Audrey zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce, uważnie obserwując moją reakcję.

– Co z mamą? Nic jej nie zrobił?

– Wszystko w porządku. Zagroziłem mu, żeby się więcej nie zbliżał. Wyszedł po tym bez słowa.

– Nie zostawiaj jej samej, Dylan. To nie jest przypadek, że nagle się u niej pojawił. Coś tu nie gra.

– Nie zostawię jej. A co z tobą? Wracasz do szpitala? Masz jakieś informacje o Anie?

Zacisnąłem powieki.

– Nie... Nie mam nic nowego.

– Kurwa, to jakiś obłęd.

– Wiem. – Głos mi się załamał. – Dylan, jeśli Ana się nie odnajdzie, to za kilka godzin policja powinna rozpocząć oficjalne poszukiwania, ale muszę ich o tym powiadomić. Wrócę do szpitala, o piątej powinienem odłączyć mamie leki, a potem pojadę na komisariat. Boże, chciałbym się rozdwoić. Wszystko naraz, wszystko w jednej pieprzonej chwili.

– Czujesz się na siłach, żeby pracować?

– Poradzę sobie.

– Może weź chociaż dzień wolnego, odpocznij w domu, w ciszy, bo się wykończysz.

– Co?! Dylan, ja nie mogę siedzieć bezczynnie! Muszę dopilnować pracy policji. Ana nie ma nikogo, kto mógłby to zrobić. Nie wiem, co się z nią dzieje, do cholery! – Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza. – Nie wiem...

Oparłem się o samochód i osunąłem po nim na ziemię.

Pękłem.

Łzy napłynęły mi do oczu, nie powstrzymywałem ich.

– Zamordowali nam ojca, Dylan... – wyszeptałem. – Próbowali zabić matkę. A teraz... teraz Ana...

– Alex, spokojnie. Może znajdzie się na to jakieś logiczne wyjaśnienie. Może wszystko się ułoży...

Ale ja już w to nie wierzyłem.

Audrey uklękła przede mną i zaczęła pocierać moje ramię. Zasłoniłem twarz dłonią i zaniosłem się szlochem.

– Nie będzie dobrze – wychrypiałem.

– Alex...

– Nie mogę już... Bronię się przed tym, ale już dłużej chyba nie dam rady.

– Alex, posłuchaj mnie...

Nie chciałem już słuchać.

Rozłączyłem się, podkuliłem nogi i oparłem czoło na przedramionach. W kilka sekund uszły ze mnie resztki sił.

– Alex, spójrz na mnie...

– Audrey, daj mi chwilę. Muszę pobyć sam.

– Tylko się nie poddawaj. Będzie dobrze.

– Nie będzie dobrze! – wybuchnąłem, podnosząc głowę. – Zrobili jej krzywdę. W końcu znajdę ją gdzieś porzuconą i zmaltretowaną. Co ma być w takiej sytuacji dobrze?! No, słucham? Co ma być dobrze?!

– Nie wiem, ale nie możesz tak myśleć. Sam mi to powiedziałeś, że to cię zniszczy.

– Ale nie potrafię teraz tego od siebie odsunąć.

– Musisz.

– Co: "muszę"?! – Wstałem gwałtownie. – Nic nie muszę. Wszyscy powtarzacie, że będzie dobrze, że przesadzam, ale nawet ty nie jesteś na moim miejscu. Nie wiesz, co czuję! Nie masz pojęcia, z czym się mierzę.

Audrey uniosła brodę i spojrzała mi prosto w oczy. Nie panowałem nad sobą.

– Wiem to lepiej, niż ci się wydaje. Weź się w garść, Alex.

Odwróciła się i bez słowa ruszyła do samochodu. Trzask zamykanych drzwi rozdarł chwilową ciszę.

Zamknąłem oczy i nawet nie próbowałem uspokoić oddechu.

Rzeczywistość zaczynała mnie przerastać.

Poddawałem się. I tym razem robiłem to z pełną świadomością.

Przepraszam, Ana...

***

Dojście do siebie zajęło mi niemal kwadrans.

To było moje kolejne, poważne załamanie nerwowe.

Cały się trząsłem, siedząc na ławce i przykładając zimną butelkę wody do rozpalonej twarzy. Głowa pulsowała bólem, serce waliło mi w piersi, a oddech rwał się w chaotycznych spazmach. Myślałem, że zejdę. W międzyczasie zadzwonił do mnie Nicki i Mai. Nie mieli dobrych informacji, podziękowałem im za pomoc. Za wszystko, co dla mnie robili. Co robili dla Any.

Kiedy w końcu wróciłem do samochodu, zderzyłem się ze swoim odbiciem we wstecznym lusterku i to, co w nim zobaczyłem, mnie przeraziło. Rozczochrane, przetłuszczone włosy, podpuchnięte oczy, spierzchnięte usta. Nos miałem czerwony i zasmarkany, a twarz bladą jak u trupa. Nic dziwnego, bo od wczoraj nie miałem nic w ustach.

Nie poznawałem siebie. Ani psychicznie, ani fizycznie.

Wziąłem głęboki oddech i uruchomiłem silnik. Ułożyłem spocone dłonie na lodowatej kierownicy, ale zanim zdążyłem wrzucić bieg, Audrey położyła rękę na moim przedramieniu.

– Nie powinieneś prowadzić. Nie w takim stanie.

Nie zaprotestowałem, była moim głosem rozsądku.

Wracaliśmy do Green Village. Audrey niestety nie odezwała się ani słowem i miała ku temu powód. Zachowałem się wobec niej jak dupek. Znowu.

– Przepraszam... – wymamrotałem, nie mając odwagi na nią spojrzeć. Nie odpowiedziała. – Wyładowałem się na tobie niepotrzebnie – dodałem cicho.

– Zdarza się.

– A nie powinno. – Pokręciłem głową. – Nie jesteś niczemu winna. Starasz się mi pomóc, a ja... Nie jestem taki, Audrey, naprawdę. Nie cierpię podnosić głosu na innych i słuchać takiego tonu wobec siebie. Przysięgam, że to się więcej nie powtórzy.

– Powtórzy, Alex. Ale mam twardą dupę, więc ciesz się, że masz gdzie dać ujście emocjom. Nie przejmuj się mną.

Poczułem jej wzrok na swoim policzku, więc w końcu zebrałem się na odwagę i na nią spojrzałem.

– Nie powtórzy się – powiedziałem z naciskiem. – Obiecuję.

– Dobrze... Niech tak będzie – uśmiechnęła się lekko. – Ale wiesz co? Przemyślałam sobie teraz kilka rzeczy.

– Jakich?

– Że musimy obrać inny kierunek.

– W sensie?

– W sensie, że trzeba ustalić, co naprawdę mogło stać się z Aną. Załóżmy, że możemy na sto procent wykluczyć wyjazd z Frisco. Więc co nam pozostaje?

– Już mówiłem. To ma związek z tym, co stało się mojej matce.

– Więc Ana kogoś widziała. Racja?

– Tak twierdziła.

Audrey skinęła głową.

– Idąc tym tropem, mamy nieznanego podejrzanego, który mógł widzieć i ją.

– Wiem... – odchrząknąłem "coś" z gardła. – Co chcesz przez to powiedzieć.

– Wiem, że wiesz – odparła. – Ale trzeba to powiedzieć głośno.

Zawahała się na ułamek sekundy, a potem dokończyła:

– Ana mogła zostać przez niego uprowadzona.

– Niedobrze mi...

– Uchyl sobie okno...

Wciągnąłem powietrze, ale nie pomagało.

– Powinniśmy skupić się na nim, Alex. Na mężczyźnie. Bo podejrzewamy, że to był mężczyzna. Jeśli znajdziemy jego, znajdziemy i Anę. On jest kluczem. Spróbuję dostać się do miejskiego monitoringu i coś wyśledzić od pierwszego skrzyżowania, licząc je od twojego domu w kierunku centrum, bo tam się zaczyna nasz monitoring.

– Czyli zmarnowaliśmy teraz czas? – zapytałem gorzko.

– Nie, tego nie powiedziałam. Rozwieszanie ogłoszeń, rozmowy z ludźmi, pokazywanie im jej zdjęcia, to wszystko było ważne. Jeśli mamy rację i ten ktoś ma Anę, mógł popełnić błąd. Dać się komuś zauważyć w podejrzanej sytuacji. Cokolwiek.

Poczułem w żołądku lodowaty ciężar, gdy świadomość o możliwej śmierci Any znowu mnie dopadła.

– Wiesz, co to oznacza? – powiedziałem cicho. – Ona jest świadkiem świństwa, które zrobili mojej matce. A teraz ktoś chce się jej pozbyć, albo już to zrobił.

Audrey milczała.

– Kurwa... To wszystko moja wina... To ja zapomniałem o lekach dla matki... Kurwa... – Zatkałem usta dłonią. Zaczęło mi się kręcić w głowie. – Audrey, ja zwymiotuję, zjedź na pobocze.

Ledwie zdążyła skręcić i nacisnąć hamulec, jak otworzyłem drzwi i wypadłem na zewnątrz. Oparłem dłonie o kolana i zwymiotowałem. Kwasem żołądkowym i wodą. Bo nic innego od wczoraj nie miałem w żołądku.

Usłyszałem, jak otwiera drzwi.

– W porządku?

– Ani trochę... – wycharczałem.

– Trzymaj...

Podała mi chusteczkę. Wytarłem nią usta i zacisnąłem powieki, próbując powstrzymać odruch wymiotny.

– A co do twojej winy... – zaczęła. – Nie mogłeś tego przewidzieć.

– Zacznijmy od tego, że nie powinienem jej w to mieszać – splunąłem na ziemię. – Nie powinienem mówić o mojej matce, ojcu i tym wszystkim. Ściągnąłem to na nią. Więc tak, to moja wina.

Audrey westchnęła.

– Współczuję ci, że tak myślisz. I chyba nie jestem w stanie tego zmienić, ale przy okazji wybrałeś sobie niezłe miejsce na postój.

Zmarszczyłem brwi.

– Co?

– To tutaj znalazłam twojego ojca.

Zamrugałem.

Serce mi zamarło.

Powoli wyprostowałem się i rozejrzałem wokół. To przeklęte miejsce podświadomie mnie przyciągało.

– Nie, Audrey. Minęliśmy tamten zjazd. Zatrzymaliśmy się przy kolejnym...

Spojrzała w stronę drogi, a potem na mnie.

– Faktycznie, pomyliłam się.

Zamilkła na chwilę.

– Czyli... to stało się tutaj?

Pokiwałem głową.

– Tak. Jeśli spojrzysz w prawo, to mniej więcej pięć metrów od ciebie pobiłem się z Larrym.

Spuściłem wzrok.

– Przepraszam, ale nie mogę tam patrzeć – dodałem po chwili. – Mam to cały czas przed oczami. Jak pieprzony film.

Odwróciłem się i zszedłem niżej, w stronę zarastającej ścieżki. Wzrok przyciągnęła mi zniszczona dzwonnica kościoła, już ledwo widoczna wśród gęstego lasu. Dzieliło mnie od niej może dwieście metrów.

Audrey podeszła bliżej.

– Nigdy tam nie byłam – powiedziała cicho.

– Nie masz czego żałować – mruknąłem. – To ruina niegodna zwiedzania.

– Opowiesz mi, co się tutaj wydarzyło?

Wziąłem głęboki oddech i pokiwałem głową. Przywołanie tamtej długiej nocy zajęło mi ledwie kilka minut. Zbyt dobrze ją pamiętałem.

Opowiedziałem Audrey wszystko, podzieliłem się z nią każdą emocją a ona słuchała w milczeniu. Nie zadawała pytań. Nie kwestionowała niczego. Po prostu słuchała cierpliwie o tym, co naprawdę przeżyła tutaj nasza czwórka w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym. Kiedy skończyłem, powiedziała tylko jedno:

– Lewis, jeden i drugi, przedstawiają zupełnie inną wersję. Twierdzą, że zrobiłeś to z premedytacją.

Zacisnąłem szczękę.

– Dlaczego to robi? Alex?

Przetarłem dłonią twarz.

– Tego właśnie próbuję się dowiedzieć.

– To nie fair – przyznała, kręcąc głową. – Ten człowiek zmarnował ci kawałek życia. Ciekawe, co będzie teraz, gdy Larry się obudził. Czy w ogóle coś pamięta? Czy będzie mógł cię oczyścić? Powinien to zrobić. Przecież jesteś niewinny.

Westchnąłem ciężko.

– To nie było wtedy dla niego takie oczywiste, Audrey. Według Nickiego sprowokowałem Larry'ego, przystawiając się do Any, która na tamten czas była dziewczyną Larry'ego. Nie zachowałem się okej i nie będę się tego wypierał, ale ciągnęło mnie do niej – uśmiechnąłem się delikatnie. – Nas, do siebie. – Spojrzałem ponownie w głębię lasu. – I dopiero tutaj podjęliśmy decyzję. Prawie... – Westchnąłem i wsadziłem dłonie w kieszenie. – Nieważne...

– Rozumiem, ale nie chciałeś go z jej powodu zabić, Alex. Nie wepchnąłeś go pod ten samochód.

– Nie...

– Więc to nadal był tylko wypadek. Na twoim miejscu nie darowałabym tych kłamstw na swój temat. Masz szansę to zmienić. Lewis zasługuje na karę.

– Wiem o tym, ale to nie będzie łatwe – przyznałem. – Rozmawiałem z Larrym w szpitalu tylko raz. A teraz nie mam już takiej moż...

Urwałem nagle.

Coś mnie uderzyło. Coś oczywistego.

– Alex, co się stało?

Miałem to dosłownie na końcu języka...

– Boże... – wyszeptałem, łapiąc się za włosy. – On wcale nie majaczył...

Audrey chwyciła mnie za łokieć.

– Kto?

Obróciłem się do niej gwałtownie i opuściłem ręce.

– Larry. W szpitalu. On nie majaczył. On sobie przypomniał.

I zanim zdążyła mnie zatrzymać, rzuciłem się biegiem w las.

– Alex! Dokąd biegniesz?!

– Muszę tam wrócić!

– Alex! Zaczekaj!

Słyszałem, jak Audrey ruszyła za mną, ale nie zwolniłem. Nie mogłem.

Ziemia była wilgotna, śliska i nierówna. Korzenie czaiły się pod liśćmi jak pułapki. Potykałem się co kilka kroków, ale to mnie nie powstrzymywało, aby przystawać, choć na chwilę. Im głębiej w las, tym robiło się mroczniej. Dobyłem z kieszeni latarkę i rozświetliłem ścieżkę, która już właściwie nie istniała. Między zaroślami wiła się ledwo widoczna linia, wydeptana pewnie przez zwierzęta. Dziesięć lat temu nią szliśmy.

Powietrze trąciło wonią rozkładanych liści. Zupełnie tak jak wtedy, dlatego rozdzierały mnie wspomnienia. Jak żywy cofnąłem się w czasie.

I nagle byłem tam znowu:

– Ana, przemyśl sobie, czego tak naprawdę chcesz i z kim chcesz.

– Już to zrobiłam. Przemyślałam to sobie.

Miałem wtedy siedemnaście lat, a Ana miała na sobie moją kraciastą koszulę i stała tuż obok mnie. Zamrugałem, czując na rzęsach wilgotną mgłę i spojrzałem w tym kierunku, ale obraz Any się rozpłynął, nim zdążyłem wyciągnąć do niej rękę. Na jej miejscu była Audrey. Światło latarki, którą trzymała, odbiło się od drzwi kościoła.

– Przerażające miejsce... – powiedziała cicho.

– Po latach wydaje się jeszcze bardziej.

– Chcesz tam wejść?

– Tak. Chcę.

– Dlaczego?

Nie odpowiedziałem od razu.

Zrobiłem kilka kroków do przodu, rozgarniając nogą wysoką, pożółkłą trawę.

– Byłem przy tym, gdy Larry, jakiś czas po wybudzeniu, dostał ataku padaczki – powiedziałem w końcu. – Chwilę wcześniej mówił coś o miejscu, które nazwał piekłem. I powiedział też: „Ty wiesz. Byłeś tam..." – Spojrzałem na Audrey. – Nicki również uważa, że Larry bywał tutaj wcześniej.

– Wiadomo po co?

– Nie wiem, ale powiedział mi, że pamięta jej twarz.

Audrey zamrugała szybko. Jej oczy rozszerzyły się w szoku. Oboje spojrzeliśmy na kościół.

– Jej? Czyli kogo, Alex?

Przełknąłem ślinę.

– Nie mam cholernego pojęcia – przyznałem. – Ale chyba najwyższy czas to sprawdzić.

Audrey wzięła głęboki oddech.

– W takim razie nie mam zamiaru cię zatrzymywać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top