Rozdział 44

Deszcz bębnił o dach samochodu tak głośno, że trudno było usłyszeć własne myśli. Wyjątkowo intensywne opady sprawiały, że wycieraczki ledwo nadążały z usuwaniem wody z szyby. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała żadnym poszukiwaniom, ale nie miałem wyboru.

– Skąd właściwie pochodzisz? – zapytałem Audrey, gdy minęliśmy tablicę informującą o wyjeździe z Green Village.

– Oakley.

– W Kansas czy Utah?

– Kansas.

– Mam ciotkę w Kansas. Prawie pięć godzin jazdy stąd – zauważyłem. – To spory kawałek drogi.

– Dokładnie.

– Co cię tutaj sprowadziło? – próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej. Może nieco zbyt bezpośrednio, ale chciałem lepiej poznać osobę, z którą zaczynałem budować znajomość w tym hermetycznym miasteczku. Wolałem być ostrożny.

Audrey spojrzała na mnie z ukosa, a kąciki jej ust uniosły się w lekko zaczepnym uśmiechu.

– Na pewno nie facet. Nie byłabym aż tak naiwna.

Zaśmiałem się cicho, odwzajemniając jej uśmiech.

– Broń Boże, nawet mi to przez myśl nie przeszło – skłamałem bez mrugnięcia okiem.

– Po ukończeniu szkoły policyjnej w Yoder złożyłam wniosek o recertyfikację[1]  i przeniesienie do Kolorado – wyjaśniła, zerkając na mnie kątem oka. – Przydzielili mnie właśnie do Green Village. Czyli tu, gdzie chciałam.

Rzuciłem jej szybkie spojrzenie, próbując odczytać coś więcej z jej twarzy, ale Audrey znowu patrzyła przed siebie, jakby nic w jej wyjaśnieniu nie wymagało dodatkowych pytań.

– Musiałaś mieć swoje powody, żeby zmienić adres – powiedziałem, bardziej stwierdzając niż pytając.

Westchnęła cicho, opierając głowę o zagłówek.

– Może kiedyś ci o tym opowiem.

– Sprawy rodzinne? – zapytałem ostrożnie, nie chcąc jej naciskać, ale jednocześnie ciekaw, czy trafiłem w sedno.

– Coś w tym stylu... – rzuciła, odwracając wzrok w stronę bocznego okna.

Nie drążyłem tematu. Audrey miała swoje powody, a może, podobnie jak kiedyś ja, po prostu próbowała uciec przed czymś, co nie dawało jej spokoju. Wiedziałem, że takie sprawy nie należą do rozmów na szybko. Na niektóre rzeczy trzeba czasu, odpowiedniego miejsca i zaufania. Może kiedyś, w sprzyjających okolicznościach, będziemy mogli wrócić do tego tematu – już jako dobrzy znajomi.

Skupiłem się na drodze, która z każdą minutą stawała się bardziej zdradliwa. Strugi deszczu odbijały się od szyby, a kałuże rozlewały się szeroko na asfalcie, sprawiając, że co jakiś czas czułem, jak samochód delikatnie traci przyczepność.

– Mogliśmy zabrać płaszcze przeciwdeszczowe – odezwała się Audrey, przerywając ciszę. – Pogoda robi się coraz gorsza.

– Mam dwa parasole w bagażniku – odparłem, zerkając na nią na chwilę, zanim znowu skupiłem wzrok na drodze. – Damy radę.

– Jasne, znajdziemy ją. Nie martw się.

– Oby – mruknąłem, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy.

Mijaliśmy właśnie wjazd do Frisco. Deszcz zdawał się padać coraz mocniej, jakby chciał zatrzeć wszystkie tropy, za którymi mieliśmy podążać. Z tyłu głowy kołatała mi się tylko jedna myśl: musimy ją znaleźć, i to szybko.

***

Zatrzymałem samochód przed domem Any. Otwierając bagażnik, zorientowałem się, że mam tylko jeden parasol. Podałem go Audrey, która szczelnie otuliła się kapturem. Sam musiałem zadowolić się kurtką, która nie była najlepszym wyborem na taką ulewę. Gdy wysiedliśmy, przenikliwy wiatr od razu uderzył mnie w twarz, a lodowaty deszcz wbił się w odsłonięte policzki jak drobne igiełki.

Dom był skąpany w mdłym świetle pobliskiej latarni. Wyciągnęliśmy latarki i ruszyliśmy w stronę drzwi, ostrożnie stawiając kroki na mokrej ścieżce. W żadnym z okien nie paliło się światło, a dochodziła siódma wieczorem. Rozglądałem się uważnie, jakby z któregoś kąta miała nagle wyskoczyć Brittany, gotowa urządzić mi kolejną scenę. Na szczęście jej tu nie było. Problem w tym, że wyglądało na to, iż Any również.

Stanąłem przed frontowymi drzwiami, przez chwilę zastanawiając się, czy zadzwonić dzwonkiem, czy po prostu zapukać. W tym samym czasie Audrey oświetliła kuchenne okno, przykładając twarz do szyby, by lepiej zobaczyć wnętrze.

– Coś widzisz? – spytałem.

– Pusto.

Czułem, szczypiący pot na karku, mimo przenikliwego zimna i ulewnego deszczu. Zmobilizowałem się jednak i w końcu nacisnąłem dzwonek do drzwi. Audrey podeszła bliżej, rzucając mi krótkie spojrzenie. Milczeliśmy, wsłuchując się w głuchą ciszę, oczekując, że ktoś w końcu odpowie.

– Spróbuj jeszcze raz – ponagliła mnie.

– Nie ma jej – odparłem, nie kryjąc rezygnacji.

– Alex, spróbuj. Może nie słyszała.

Wziąłem głęboki oddech, a potem drżącym z nerwów palcem ponownie nacisnąłem dzwonek. Zamknąłem oczy, licząc w myślach do dziesięciu. Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Żadne światło nie zapaliło się w oknach, nikt nie odpowiedział.

Dom pozostawał cichy, martwy. Jak moja głowa – zupełnie pusta, bez żadnych pomysłów, co dalej. Walczyłem z pragnieniem, by nie pozwolić łzom wymieszać się z deszczem na mojej twarzy.

Ana wciąż była nieobecna.

Strach, który ściskał mi żołądek, rósł z każdą sekundą.

Zrobiłem krok w tył i oparłem się o filar podtrzymujący zadaszenie werandy. Próbowałem złapać oddech, ale miałem wrażenie, że powietrze nagle stało się zbyt ciężkie.

Boże, to nie może być prawda. To się nie dzieje...

– Alex? Ana ma twardy sen?

– Co? – wydusiłem, patrząc na nią zdezorientowany.

– Pytam, czy mogła zasnąć i nie słyszy, że się dobijamy. Wspomniałeś, że jest chora. Może wzięła leki i zasnęła głęboko.

– Chciałbym wierzyć, że tak jest.

Audrey bez słowa skierowała snop światła latarki na okno salonu.

– Tu też pusto... – mruknęła, po czym spojrzała w stronę, którą wskazywało moje spojrzenie. – Gdzie jest okno do sypialni Any?

Skinąłem głową w lewo.

– Z tej strony.

– Sprawdzę.

– Jasne... – rzuciłem niemal bezgłośnie.

Czułem się, jakby coś niewidzialnego przywiązało mnie do filaru, całkowicie mnie paraliżując. Ręce drżały, gdy wyciągnąłem latarkę, a mój oddech stał się tak szybki, że zaczynałem tracić nad nim kontrolę. Dlatego byłem wdzięczny, że Audrey była przy mnie. Sam prawdopodobnie osunąłbym się na te schody i pozwolił panice przejąć kontrolę. Potrzebowałem kogoś, kto weźmie inicjatywę w swoje ręce, a Audrey wydawała się do tego idealna.

– Sprawdziłam – powiedziała, wracając na werandę. – Na łóżku leży częściowo zapakowana walizka i jakieś ciuchy. Widziałeś to, gdy tu dzisiaj byłeś?

Zacisnąłem szczękę, czując, jak napięcie uderza we mnie niczym fala.

– Tak... – wymamrotałem. – Dokładnie to.

Audrey złożyła parasol i oparła się o drugi filar.

– Najchętniej weszłabym do środka i rozejrzała się po jej pokoju, ale nie chcę mieszać w pracy policji, gdybym zostawiła jakieś niepotrzebne ślady.

– Jak chcesz tam wejść? Wybić szybę? Byłbym pierwszym podejrzanym po akcji z Brittany o włamanie. Sprawdziliśmy teraz kuchnię, salon i sypialnię. Jest jeszcze pokój jej ciotki. To okno obok sypialni Any.

– Zerknęłam tam. Pustki. Piwnica?

– Brittany ją sprawdziła. Pamiętam, że otworzyła to małe okienko pod kuchnią – wskazałem na nie latarką – i powiedziała, że Any tu nie ma.

– A jej pokój wygląda na nienaruszony odkąd wyszła.

– Więc sama widzisz, Any tu nie ma. Policja przeszukuje dom w takich sytuacjach?

– Zależy od zarysu sprawy. Najpierw porozmawiają z jej bliskimi i ludźmi z pracy. Alex?

Spojrzałem na nią.

– Co?

– Przygotuj się, że nie potraktują tego jako priorytetu. Zanim sporządzą wstępny raport z wywiadu z tobą, który legnie na stosie innych, może trochę minąć. Nawet do kilku dni. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Wiem, że to trudne.

– Nie będę czekał, sama widzisz, że ta sprawa nie jest typowa. Mój brat jest adwokatem, może pomoże nam to przyspieszyć.

– Mam nadzieję...

Zawiązałem sznurówkę.

– Dobra, nie traćmy czasu. – Wstałem. – Może ktoś widział Anę wychodzącą, wracającą albo zauważył coś, co mogłoby nas naprowadzić. Każdy szczegół może być istotny.

Audrey kiwnęła głową.

– Ja zajmę się domami naprzeciwko. Ty sprawdź tych po lewej i prawej stronie.

– Jasne – odpowiedziałem, czując ulgę, że mamy jakiś plan.

Chwilę później stałem już pod drzwiami domu obok. Zadzwoniłem, czekając, aż ktoś otworzy. Po chwili w progu pojawiła się młoda kobieta. Wycierała dłonie w ręcznik w groszki, a z wnętrza domu wydobywał się zapach pieczeni. Mój żołądek odpowiedział natychmiast głośnym burczeniem, przypominając mi, że nie jadłem nic od rana.

– W czym mogę pomóc? – zapytała kobieta, a za jej plecami pojawił się mężczyzna, najpewniej jej mąż.

– Nazywam się Alex Turner – zacząłem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem zapytać, czy widzieli dzisiaj państwo Anę Mayer, waszą sąsiadkę.

Spojrzeli na siebie z wyraźnym zakłopotaniem. Mężczyzna pokręcił głową, co już wystarczyło, bym wiedział, że nie usłyszę niczego, co mogłoby mi pomóc.

– Widziałam Anę wczoraj – odezwała się kobieta – ale dzisiaj, niestety, nie.

– Ja wróciłem z pracy dopiero godzinę temu – dodał mężczyzna. – Również jej nie widziałem.

Westchnąłem, próbując ukryć rosnącą frustrację.

– Rozumiem. Dziękuję za pomoc.

– Coś się stało? – Kobieta wyglądała na szczerze przejętą.

– Mam nadzieję, że nie. Czy mogę poprosić o kartkę i długopis?

Mężczyzna zniknął w głębi domu, a po chwili usłyszałem dźwięk odsuwanej szuflady. Wrócił z niewielkim notesem i piórem, które podał mi bez słowa. Zanotowałem swój numer telefonu, wyrwałem stronę i wręczyłem kobiecie.

– Gdyby zauważyli państwo, że Ana wróciła, albo spotkali ją gdzieś w okolicy, proszę o informację. Każdy szczegół może być ważny.

– Może powinien pan zgłosić to na policję? – odezwał się mężczyzna. – To brzmi poważnie.

– Już to zrobiłem.

Kobieta spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Ana zaginęła?

– Na razie jej szukamy. Ja i moja znajoma policjantka. – Odwróciłem na moment głowę. – Wiemy tyle, że wyszła do apteki i od tego momentu nie mamy z nią kontaktu. Bardzo proszę, jeśli zauważą państwo coś podejrzanego w okolicy jej domu, dajcie mi znać.

Kobieta zakryła usta dłonią.

– O Boże... Taka dobra dziewczyna...

– Sprawdzimy rano, czy jest w domu – powiedział mężczyzna, obejmując ramieniem kobietę. – Jeśli coś się dowiemy, od razu damy znać.

– Dziękuję – rzuciłem krótko, po czym pożegnałem się i ruszyłem chodnikiem w stronę kolejnych drzwi.

Zauważyłem Audrey po drugiej stronie ulicy. Rozmawiała z drobną starszą kobietą. Coś mi mówiło, że prawdopodobnie i ona usłyszy od swojej rozmówczyni to samo, co ja. Ale nie mogłem pozwolić sobie na poddanie się. Nie teraz.

Odwiedziłem jeszcze kilka domów, ale nikt nie widział Any tego dnia. U każdego zostawiłem swój numer telefonu, prosząc o jakąkolwiek informację.

Wracałem do swojego auta z przygniatającym przekonaniem, że robię za mało.

Wsiadłem za kierownicę, trzaskając drzwiami. Audrey znalazła się obok mnie chwilę później.

– Nikt jej nie widział – powiedziałem, patrząc na dom.

– To samo u mnie.

– Zostawiłaś swój kontakt?

– Oczywiście.

– Co robimy dalej? – zapytałem, czując, że zaczyna mi brakować pomysłów.

– Gdyby Ana trafiła do szpitala, wiedziałbyś o tym?

Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Audrey.

– Zależy. Nie jestem pewien.

– To na co czekasz?

Cholera. Miała rację.

Wyrwałem telefon z uchwytu i wybrałem numer do rejestracji szpitalnej. Czekałem chwilę, aż pielęgniarka odbierze, a kiedy to wreszcie nastąpiło, spytałem, czy na liście przyjętych pacjentów figuruje Ana Mayer. Odpowiedź była przecząca. Zapytałem jeszcze, czy mogła pojawić się dzisiaj w pracy lub choćby w szpitalu. Rozłączyłem się i odetchnąłem ciężko, przekazując Audrey te marne wieści.

– Czyli szpital na ten moment odpada – podsumowała. – Policja we Frisco też nie, w końcu zgłosiłeś zaginięcie. Gdyby coś się wydarzyło z udziałem Any, daliby ci znać.

– Tak sądzę – odparłem, ocierając dłonią zmoczoną twarz. – Ale szczerze mówiąc, nie wiem, co dalej. Wszystko wygląda źle, Audrey. Boję się o nią.

– Alex, musisz się skupić. Rozumiem, że się martwisz, ale panika ci nie pomoże.

Zamknąłem oczy, próbując uspokoić myśli, choć trwający od kilku minut, uporczywy, pulsujący ból głowy nie dawał mi wytchnienia.

– A co, jeśli wyjechała? – powiedziałem po chwili, otwierając oczy. – Może zostawiła mnie w cholerę, ten cały bałagan. Każdy może mieć załamanie, Audrey. Ty i ja też to przechodziliśmy.

– Nigdy nie mówiłam, że uciekłam.

Spuściłem wzrok.

– Przepraszam. Zagalopowałem się.

Audrey westchnęła, po czym zadała pytanie, które jak strzała trafiło w moje najgłębsze obawy.

– Czyli sądzisz, że Ana mogła naprawdę wyjechać?

Poczułem, jak oczy pieką mnie od napływających łez. W gardle miałem gulę, która niemal uniemożliwiała odpowiedź.

– Sam już nie wiem... – wydusiłem z siebie. – Kurwa, Audrey, przysięgam, że nie jestem już niczego pewien. Co mam robić? Powiedz mi, bo ja już nie ogarniam.

– Kochasz ją?

– Tak – odpowiedziałem bez wahania.

– To rób to, co kochający facet. Szukaj jej. Nie przestawaj, dopóki jej nie znajdziesz. Resztą będziesz martwił się później.

Zastanawiałem się nad tym przez chwilę, bo to właśnie ta "reszta" była fundamentem mojego życia. Ale wiedziałem, że miała rację. Musiałem działać, bo bez ruchu tylko traciłem cenny czas. Poza tym, Audrey nie była mi winna żadnej przysługi. Siedziała ze mną w tym samochodzie w przemoczonej kurtce, zamiast odpoczywać w ciepłym łóżku.

– Ana ma Facebooka? – spytała nagle, sięgając do kieszeni po paczkę orzeszków. Otworzyła ją i poczęstowała mnie. Wziąłem kilka, by oszukać żołądek, który od dłuższego czasu dawał o sobie znać.

– Ma – odparłem, chrupiąc orzeszek. – Chcesz sprawdzić jej znajomych?

– Myślę, że trzeba. Jeśli mogła się gdzieś zatrzymać, to gdzie i u kogo?

– Jestem ostatnią osobą, która powinnaś o to pytać.

– Dlaczego?

– Bo przez ponad dziesięć lat nie mieliśmy kontaktu – przyznałem, czując wstyd i złość na siebie, że być może straciłem bezpowrotnie tyle dobrych chwil z Aną. – Nie wiem nic o jej obecnych znajomych czy przyjaciołach. Jedyne, co wiem, to to, że ma przyjaciółkę, Mai. Ale Any u niej nie ma. Rozmawiałem z Mai. Pracujemy razem w szpitalu.

– Okej. A rodzina? Ojciec, matka? Jakieś rodzeństwo?

– Ojciec nie żyje, matka wyjechała, a kontakt z nią to przeszłość. Rodzeństwo... – zawahałem się. – Możesz je skreślić z listy osób do odwiedzenia i wyjaśnię ci to później.

Sięgnąłem po telefon i otworzyłem profil Any. Audrey pochyliła się, patrząc mi przez ramię, gdy przeglądałem galerię zdjęć. Były tam ujęcia z pracy, wypadów z Mai w góry, kilka fotografii zmarłej ciotki i... Żal ścisnął mi gardło.

– O rany... – szepnąłem, patrząc na jedno z najstarszych zdjęć.

– To ona i ty? – spytała Audrey, wskazując ekran.

– I Nicki oraz Larry – chrząknąłem, próbując zdusić emocje. – Zdjęcie z rajdu. Nicki zapomniał śpiwora, więc musiałem się z nim podzielić... Pamiętam, że strasznie śmierdziały mu wtedy stopy. Nie mogłem wytrzymać tego smrodu i oddałem mu cały śpiwór, a sam spałem tylko na karimacie. Było mi tak zimno w nocy, że na drugi dzień dostałem gorączki i ojciec musiał mnie transportować do domu. Byłem chorowitym dzieciakiem. A śpiwora do tej pory nie odzyskałem. Zresztą chyba bym go z tego smrodu już nie wyprał. – Uśmiechnąłem się do zdjęcia.

– Byliście zgraną paczką.

– Dokładnie, "byliśmy".

Opuściłem galerię zdjęć i wróciłem do profilu.

– Ale wspomnienia to dobra rzecz, bez nich bylibyśmy puści jak wydmuszki.

– Nie gadajmy teraz o tym.

Naprawdę nie chciałem, to było najgorsze, co mogłem sobie teraz zrobić.

– W porządku... Pokaż mi jej znajomych.

– Nie mogę, ma zablokowaną opcję podglądu – odparłem z rezygnacją.

Wysłałem Anie zaproszenie do znajomych. W samą porę, pomyślałem i westchnąłem, chowając telefon do kieszeni. Przetarłem wycieraczkami szybę i podjechałem bliżej jej domu, byłem gotów spędzić tutaj nawet noc, ale Audrey z pewnością nie. Już miałem zaproponować, że odwiozę ją do Green Village i skontaktuję się z nią jutro, ale nie odezwałem się, bo skupiłem spojrzenie na jednym z okien, a raczej na parapecie, bo chyba dostrzegłem na nim...

– Kot – powiedziałem nagle.

– Co?

– Widzę kota na parapecie – wyjaśniłem, odpinając pasy.

– Alex!

Usłyszałem za plecami stłumiony głos Audrey, gdy zatrzaskiwałem drzwi samochodu. Nie miałem czasu na wyjaśnienia. Narzuciłem kaptur na głowę i przetarłem twarz, z której deszcz spływał strumieniami. Krople ciągle zalewały mi oczy, ale nie spuszczałem wzroku z rudego kota na parapecie. Poruszałem się ostrożnie, by go nie spłoszyć.

Audrey wysiadła za mną.

– Alex, co ty wyprawiasz? – spytała, gdy wchodziłem na werandę.

– Zaraz ci wyjaśnię.

Kot patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Jego ogon poruszał się nerwowo, jakby wyczuwał moje wahanie. Przystanąłem, pozwalając sobie na chwilę na zebranie myśli.

– To kot Any – powiedziałem do Audrey.

– Rozwiń myśl.

– Po prostu wiem, że to jej kot.

– O nie, biedaczek. Chyba jest mu zimno.

Uniosłem dłoń, gestem prosząc Audrey, by się nie ruszała. Powoli podszedłem bliżej okna, aż kot znalazł się na wyciągnięcie ręki. Chciałem go zawołać, ale za nic w świecie nie mogłem przypomnieć sobie jego imienia. Kociak wyciągnął się na parapecie, nie spuszczając ze mnie czujnych oczu. Ostrożnie wyciągnąłem rękę i delikatnie dotknąłem jego łba. Nie odskoczył. Zamiast tego pozwolił mi pogłaskać swoją mokrą sierść i cicho zamiauczał.

– Chodź tu, Rudy, jesteś cały mokry.

Wziąłem go ostrożnie na ręce. Wtulił się we mnie, ocierając swój zimny nos o moją twarz, jakby dawał mi do zrozumienia, że mnie akceptuje.

Wróciłem do Audrey z kotem w ramionach.

– Ana nigdy nie wypuszczała swojego kota na zewnątrz bez zabezpieczenia, wychodził tylko na szelkach. Adoptowała go po tym, jak potrącił go samochód. Miał wtedy złamaną łapę – powiedziałem, delikatnie głaszcząc kocią prawą łapę. – Opowiadała mi o tym, kiedy ostatnio odwiozłem ją do domu. Spójrz na ucho, było zszywane.

– Skoro nigdy nie wychodził sam, to co tu robi? – zapytała Audrey, drapiąc Rudego za uszami. Wyraźnie mu się to podobało.

– Dobre pytanie.

– Ktoś go wypuścił?

– Czy ja wiem? – powątpiewałem. – On bał się ponoć wychodzić. Kot był jej oczkiem w głowie.

– Więc jak znalazł się na zewnątrz? Ktoś mógł go wyrzucić?

– Nie widziałem go, kiedy byłem tutaj wcześniej – przyznałem. – Ani w salonie, ani w sypialni. Ale... nie podejrzewam o to kuzynki Any. Choć pewności nie mam.

– Być może już wtedy go nie było... – zastanowiła się Audrey. – Jej kuzynka przyjechała chwilę przed tobą, prawda?

– Dokładnie tak. Ana nie zostawiłaby go na zewnątrz.

– Nie bierz wszystkiego za pewnik, Alex. Może jednak jej uciekł, a ona poszła go szukać i wtedy coś się stało. – To wszystko jest dziwne. – Audrey pokręciła głową. – Pytanie, co robimy dalej?

– Wracamy do auta. Zabiorę kota do siebie.

– Dobrze, że go zauważyłeś.

Pospieszyliśmy do samochodu, gdzie Audrey wzięła kota na kolana. Patrzył na nas uważnie, ale wydawał się spokojniejszy. Wiedziałem, że jego obecność poza domem była czymś więcej niż przypadkiem. Coś tu się nie zgadzało.

Spróbowałem raz jeszcze zadzwonić do Any, ale jej telefon wciąż był wyłączony. Spojrzałem w kierunku domu, czując, jak strach zaciska mi pętlę na szyi.

– Alex? – Audrey przerwała ciszę.

– Co?

– Ana pochodzi z Green Village?

– Tak.

– A jej rodzinny dom jeszcze istnieje?

Uruchomiłem silnik, zerkając na Audrey.

– Jeśli sugerujesz, żeby tam pojechać, to strata czasu. Został tam tylko Caleb, jej brat, Any tam nie ma. Nienawidzi tego miejsca.

– A może coś się stało Calebowi i pojechała tam?

– Nie sądzę... – Westchnąłem ciężko. – Ana nie rzuciłaby nagle wszystkiego, by jechać i ratować Caleba. Nie miała z nim żadnego kontaktu i nie chciała go mieć. Tak wnioskuję po tym, co mi mówiła...

– Wciąż masz wątpliwości – zauważyła. – Może lepiej to sprawdzić?

– Audrey, nie mówię, nie, ale nie jestem w stanie zrobić wszystkiego na raz.

– Zabrzmiało, jakbyś znowu się na mnie złościł. Chcę ci tylko pomóc.

Nie odpowiedziałem. Po prostu ruszyłem spod domu Any, skupiając się na drodze. Rudy zasnął.

_____________

Przypisy: 

[1] Recertyfikacja - Każdy stan w USA ma swoje własne wymagania i przepisy dotyczące certyfikacji funkcjonariuszy, regulowane przez komisje znane jako POST (Peace Officer Standards and Training) lub podobne organizacje. Policjant przenoszący się do innego stanu może być zobowiązany do przejścia procesu recertyfikacji (odnowienie uprawnień), aby spełniać wymagania nowego stanu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top