Rozdział 39

Ciszę w domu Lewisów przerwał odgłos klucza przekręcanego w zamku drzwi wejściowych. Od tego cholernego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku Jacob rzadko stawiał kroki na wytartym drewnianym parkiecie. W tym domu atakowało go zbyt wiele wspomnień związanych z Larrym, którego od zawsze traktował jak własnego syna. Z tego powodu David bywał zazdrosny o relację, jaką Jacob miał w przeszłości ze swoim bratankiem, choć nigdy nie powiedział tego wprost. W efekcie "sprawy" zwyczajnie nie było. Uciekał się jedynie do subtelnych uwag, takich jak: "Nie sugeruj mu takich rzeczy. Nie tak nas wychowano."

I tu właśnie tkwił sęk – w tym jednym słowie: „Nas".

Może Davida rzeczywiście tak wychowano, ale Jacob? Jego ojciec usilnie próbował, lecz ostatecznie osiągnął efekt zupełnie odwrotny. Zresztą... czas pokazał, że i jego brat nie był święty, choć tak chętnie wznosił w niebo rozmodlone oczy. Jacob przynajmniej nie udawał.

Dlaczego miałby zaprzeczać ludzkiej naturze?

Z tego właśnie powodu Jacob gorąco wspierał Larry'ego w jego sprzeciwie wobec religijnej dominacji — widział w nim odbicie swojego młodszego "ja". Gdy Lisa zniknęła, jego bratanek, z oczami pełnymi łez, zapytał, czy mógłby z nim zamieszkać. Niestety, mimo najszczerszych chęci, Jacob musiał odmówić. Było to równie nieuchronne jak amen w pacierzu — David nigdy nie zgodziłby się na takie rozwiązanie.

Dlatego z utęsknieniem wypatrywał więc chwili, gdy będzie mógł odwiedzić dorosłego już Larry'ego w szpitalu i zapytać go, czy pamięta swojego ulubionego wujka.

– Podaj mi kasetę.

Jacob otrząsnął się z zamyślenia i oderwał wzrok od kuchennego stołu, przy którym niegdyś z małym Larrym toczyli zacięte bitwy plastikowymi żołnierzykami. Teraz na dębowym blacie stał jedynie wiklinowy koszyk, a w nim kilka zwiędniętych jabłek, częściowo skrytych w cieniu ciężkich, zakurzonych zasłon.

Chyba już na stałe zamieszkał w kancelarii – pomyślał i rozsunął kurtkę, by podać bratu kasetę VHS. David ostrożnie wsunął ją do magnetowidu, po czym opadł na jeden z foteli. Rozluźnił koloratkę i ułożył dłonie na podłokietnikach, z których miejscami zdarła się skórzana tapicerka.

Jacob, z rękami głęboko w kieszeniach, stanął obok drugiego fotela. Milczał, wpatrując się w zakłócenia migoczące na ekranie telewizora.

– Nie mam całego popołudnia. Rita czeka na mnie z obiadem.

Ponaglił go kłamliwą wymówką — Rita wyjechała do siostry na kilka dni.

– Czy obejrzałeś to do końca? – spytał David, nie podnosząc wzroku.

– Tak.

Zapadła między nimi cisza. Jacob doskonale wiedział, co zobaczą na ekranie, jeśli tylko jego brat zdecyduje się nacisnąć „Play" na pilocie, który właśnie podniósł ze szklanego stolika. Kościste, wydłużone palce drugiej dłoni wbijał w kolano, a gdyby nie powolne unoszenie się jego klatki piersiowej, można by pomyśleć, że w fotelu siedzi woskowy manekin, a nie żywy człowiek. Jego brat, pełen sprzeczności, wiecznie rozdarty między własnym sumieniem a rzeczywistością.

– Jak długo zamierzasz wpatrywać się w ten szum? Włącz to w końcu.

– Chyba nie chcę tego oglądać.

– To nie ma nic wspólnego z twoim chceniem. Nie masz wyboru.

– Owszem, mam.

Ekran telewizora nagle pociemniał, szum ucichł, a kaseta powoli wysunęła się z kieszeni urządzenia. W pokoju zrobiło się jeszcze bardziej ponuro. David opuścił rękę, w której trzymał pilot, ale wciąż wpatrywał się nieruchomo przed siebie.

– Wiem, co na niej jest, Jacobie – powiedział cicho.

– W takim razie po co mi zawracasz głowę?

Dopiero teraz David spojrzał na brata. Jego wzrok był ciężki, przepełniony czymś, czego nie chciał usilnie zdradzać. To był strach.

– Musiałem upewnić się, że ta kaseta istnieje. Że jeśli ją włączę, naprawdę zobaczę na niej tę dziewczynę.

– Tę? A skąd ta pewność? Jeszcze nic nie widziałeś.

– To proste. Matthew Turner wykrzyczał mi w twarz zbyt wiele szczegółów. A teraz ty przynosisz tę kasetę i czekasz, aż włączę „start". Więcej dowodów nie potrzebuję.

– Wolałbym, żebyś sam się przekonał, ale widocznie brakuje ci jaj. Więc co teraz z tym zrobimy?

David mozolnie podniósł się z miejsca, wyjął kasetę z kieszeni odtwarzacza i odwrócił się do brata. Jego twarz była spokojna, jak zawsze, ale to tylko maska, Jacob doskonale o tym wiedział.

– Nie wiesz?

– Pozbędę się tego, tylko skąd masz pewność, że nie ma innych kopii?

– Nie mamy pewności.

– I mówisz to z takim pieprzonym, stoickim spokojem?

David odruchowo spojrzał na swoje dłonie, jakby szukał w nich odpowiedzi.

– Nie jestem spokojny – powiedział cicho, owijając kasetę papierem. – Nauczyłem się tłumić emocje. Nie okazywać słabości i tobie też to radzę. Sam, w czterech ścianach możesz walić w nie pięścią, ale na oczach innych musisz powstrzymać wybuchy. Tylko tak zdobędziesz zaufanie. Furiaci zawsze kończą w cieniu. Nikt ich nie traktuje poważnie.

Jacob milczał przez chwilę, jego ręce zacisnęły się w pięści.

– Skończyłeś kazanie? – wydusił. – Jesteś dokładnie taki jak ojciec. Nie potrafisz rozmawiać ludzkim głosem.

David uśmiechnął się półgębkiem, bez cienia radości, i podał pakunek Jacobowi.

– Spal ją.

Jacob schował kasetę do kurtki.

– A co z resztą spraw? Mam dalej tropić, dlaczego i skąd ten cały szajs znalazł się w rękach Turnera? Czy już odpuszczasz?

David uniósł wskazujący palec.

– O, właśnie... – Opuścił go, powoli obracając się na pięcie. – To jest coś, czym powinieneś zająć się teraz bardziej niż wylegiwaniem się w łóżku Rity. Nie mogę sobie pozwolić na załatwianie tego samemu. – Rozłożył ręce, jakby wyjaśniał coś oczywistego. – Są rzeczy, na których się nie znam. Ty natomiast... wiesz, o co chodzi.

Jacob zmarszczył brwi. Czy mu się wydawało, czy w głosie brata wybrzmiała pretensja? A może i zazdrość? A może i jedno i drugie.

– O czym ty mówisz?

– O eliminowaniu ludzi.

Jacob podskórnie czuł, że sprawy zaczynają zachodzić za daleko. Zresztą... już dawno temu zaszły, więc...

– Nie wymagaj ode mnie więcej, niż możesz. Pomagam ci tylko ze względu na Larry'ego.

– Pomagasz mi, bo nie chcesz czuć kajdanek na rękach.

Jacob uniósł podbródek. Nie skomentował słów, mimo, że było w nich trochę racji, a może więcej niż trochę, ale nie przyznał tego głośno.

– Sądzę, że powinniśmy przycisnąć Norę.

David zmrużył oczy.

– Jest nieprzytomna, i raczej nic nie powie.

– A jak niemowa miałaby cokolwiek powiedzieć? – zakpił z oczywistości.

– Więc dlaczego uważasz ją za zagrożenie?

– Bo wystarczy, że może znać prawdę. Gdy się ocknie damy jej długopis, karteczkę i będzie pisać, co wie, co widziała. – Wyszczerzył się. – I to szczegółowo. Chyba, że nie kocha synusia? Trzeba ją tym nastraszyć. Będzie milczeć, jeśli również obejrzała kasetę albo pochowa Alexa obok tatusia.

David zamilkł, podszedł do okna i splótł ręce za plecami.

– Jak duża jest szansa, że z tego wyjdzie?

Jacob skrzywił się, David zabrzmiał, jakby nagle wzięło go na litość.

– Skąd mam to wiedzieć?

David przez chwilę chyba nad czymś rozmyślał, po czym ukazał Jacobowi profil twarzy, którą przecinały cienie żaluzji.

– Nie będziesz dawał jej żadnej kartki i długopisu. Trzeba ją dobić, bo Mayer nie zrobił tego skutecznie.

– Co? O czym ty mówisz?

David odwrócił się powoli i, trzymając ręce nadal za plecami, wymierzył w brata chłodne spojrzenie. Jacob odpowiedział tym samym: wąsko otwartymi oczami, z wyraźnie napiętymi mięśniami twarzy.

– Jacobie, mówiłem ci, że są sprawy, w których się lepiej orientujesz.

– Ale co ma z tym wspólnego zasrany Mayer?

– To twój pachołek od brudnej roboty. Czyż nie tak?

Jacob zgrzytnął zębami.

– Układ z Calebem to moja sprawa. O co ci chodzi?

– Ostatnio byłeś nieosiągalny, a mnie naglił czas. Mayer zapobiegawczo miał uciszyć Norę... – Uniósł kącik ust. – "Uciszyć", jak to komicznie zabrzmiało.

Jacob nie podzielał jego entuzjazmu. Słuchał dalej.

– Cóż, najwyraźniej przeceniłem jego możliwości, bo Nora wciąż żyje. A co gorsza, Mayera widziała jego siostra. – David obciągnął rękawy szarego swetra. – Oczywiście nie wiadomo, czy go rozpoznała, bo ponoć zdążył uciec. Dalszy ciąg znasz. Twoja wścibska policjantka uratowała biedną Norę i ukochaną Alexa. Dlatego zapytałem, jakie są szanse, że z tego wyjdzie. Dla nas, oczywiście, lepiej byłoby...

– Żeby wykitowała.

– Tak, jak już wcześniej przyznałeś.

Jacob podszedł bliżej. Był wściekły. Tym razem miał ochotę udusić nie młodego Turnera, a swojego rodzonego brata.

– Nigdy więcej, bez mojej wiedzy, nie wysługuj się Calebem. Jest silny, ale głupi, i trzeba nim umieć pokierować, by nie narobił szkód – zastrzegł. – Nigdy więcej bez mojej wiedzy. Rozumiemy się?

David przytaknął, ale Jacob w jego spojrzeniu nie dostrzegł żadnej skruchy wobec kardynalnej pomyłki.

– To dobrze. Jeśli Ana rozpoznała Mayera, sprawa jest nie do odwrócenia, przekaże wszystko Alexowi. Jak mogłeś być taki bezmyślny? – wycedził. – Ten chłopak rozerwie cię na kawałki za matkę albo, wykończy Larry'ego w odwecie.

– Ma zakaz zbliżania się do niego.

– A co? Wynająłeś mu prywatną ochronę? – zakpił. – Nie bądź śmieszny. Wystarczy, że przyłoży do twarzy zafoliowaną poduszkę, a Larry nawet nie piśnie albo zrobi mu jakieś medyczne świństwo. Gówniarz jest lekarzem, dobrze wie, jak po cichu wykańczać ludzi. Trzeba zabrać Larry'ego ze szpitala, póki jeszcze oddycha.

– Zaintrygowała mnie ta poduszka... – David minął Jacoba i usiadł ponownie w fotelu. – Nora też na pewno nie będzie piszczeć. Działaj. – Włączył telewizję. – Nie mamy czasu, ona nie może się wybudzić, a ty robisz niepotrzebne zamieszanie.

– Bo nie możemy pozwolić sobie na błędy.

– Turner węszy przy śmierci ojca. – David powoli odwrócił głowę w stronę Jacoba. – O jakich więc błędach mówimy?

– Przemilczę twoje docinki, ale usłyszysz ode mnie jeszcze jedno: z całego tego zamieszania, jak to określiłeś, najbardziej zależy mi na tym, by dowiedzieć się, co stało się z Lisą, bo w tej sprawie nie zrobiłeś absolutnie nic. A co do Nory, zrobię to po swojemu.

– Zrobiłem więcej, niż ci się wydaje. Alex nie pozwoli ci się zbliżyć do matki. Więc jak ma wyglądać to: "Po twojemu"?

– To już nie twoje zmartwienie. Ty zajmij się moim bratankiem, bo jeśli włos z głowy mu spadnie, nie ręczę za siebie. – Wycelował palcem w Davida. – I mówię to również do ciebie.

David przytaknął skinieniem głowy.

– Możesz odwiedzić Larry'ego. Ucieszy się.

Serce Jacoba zabiło szybciej, a z każdym uderzeniem czuł, jak wypełnia go gniew wobec Alexa Turnera i jego jeszcze żyjącej matki. Ta rodzina zasługiwała na jedno: ogień jego zemsty, który spali ją na popiół.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top