Rozdział 38
Dotarłem do domu kilka minut po godzinie siódmej. Czas sączył się przez palce, a ja nie władałem magiczną mocą, aby go zatrzymać. I właśnie z powodu tego uczucia zaparkowałem auto na poboczu, a nie w garażu, dopiłem energetyka, za co jako lekarz powinienem smażyć się w piekle, i nieuważanie wyskoczyłem na ulicę. Głośny klakson przeciął wieczorną ciszę i rozjuszył psy sąsiadów, bo prawie wpadłem pod samochód, który mnie omijał.
Niezbyt się tym przejąłem. Głowę miałem nabitą Aną, która nadal nie dawała znaku życia, a stres, który był jak nieznośne mrówki wędrujące całą kolonią pod moją skórą, wywoływał dreszcze i skutecznie osłabiał moje zdolności koncentracji, czy próby logicznego myślenia. Boże, chyba w życiu się tak nie bałem jak w ostatnich dniach.
Schowałem głowę w przygarbionych ramionach, bo miałem wrażenie, że wiatr mi ją oderwie i pobiegłem do drzwi. Chciałem w ekspresowym tempie wydrukować zdjęcie Any z dołączonym moim numerem telefonu oraz numerem Mai. Kolejnym krokiem był powrót do Frisco i wypytanie ludzi mieszkających w okolicy, czy może widzieli lub spotkali Anę.
Wchodząc na werandę, zauważyłem że na poddaszu, w pokoju Dylana, pali się światło, a okno jest uchylone. Na podeście leżał zasuszony wrzosowy wieniec. Podniosłem go, zawiesiłem na haczyku i zamknąłem za sobą drzwi. Na parterze było ciemno i chłodno. Wiało przenikliwą pustką, której nie chciałem doświadczać. Zamknąłem oczy i pomyślałem o mamie, o tym, aby jak najszybciej wróciła do domu i wypełniła go swoją nawet niemą obecnością.
Przystanąłem przy schodach, i rozsuwając kurtkę, odczułem ulgę, że Dylan jest już na miejscu i opowiem mu, co się tutaj dzieje. Naprawdę teraz tego potrzebowałem. Pomocy w sprawie Any i konkretnego ukierunkowania na dalsze działania policji, bo obawiałem się, że mogą zlekceważyć sytuację. Może i przesadzałem, nadmiernie panikowałem, ale po dzisiejszym wydarzeniu w sali Larry'ego, nie byłem pewny już niczego. Ani tego, co robię, co wiem i co mnie może czekać. Czułem się tak, jakby ktoś zawiązał opaskę na moich oczach, postawił przede mną pudełko z fasolkami różnych smaków i zachęcał do zabawy. W większości przypadków doznania smakowe były ohydne, ale uparcie sięgałem po kolejne fasolki, bo przecież w końcu muszę trafić na smaczną truskawkę lub wanilię.
Ale zanim się to stanie kilka razy zwymiotuję, bo głowę zaprzątały mi słowa Larry'ego.
Nie miałem najmniejszego pojęcia, o czym mówił przed atakiem padaczki i do kogo należą te niebieskie oczy. Byłem pewien tylko jednego – nie należały ani do jego matki, ani do Any i najrozsądniejszym wyjaśnieniem dla zachowania Larry'ego było to, że epilepsja wywołała omamy.
Okej, przyznaję się, po prostu chciałem się tej wersji trzymać.
Tak, dla własnej wygody i komfortu psychicznego. Nie potrzebowałem kolejnej zagadki.
Wszedłem na piętro, po drodze słysząc trzaskanie drzwiczkami od mebli. Hałas dochodził mnie z pokoju brata. Uchyliłem tam drzwi i dostrzegłem go. Dylan stał przed biurkiem i tyłem do mnie, a w momencie, gdy postawiłem nogę za progiem, on z hukiem położył coś na blacie i wymamrotał słowa pod nosem, ale nie dosłyszałem, co konkretnie powiedział.
— Cześć — zaczepiłem go.
Odwrócił się raptownie.
— O, kurwa... — Przyłożył dłoń do czoła. — Alex, miałem prawie zawał. Dlaczego się skradasz?
Uniosłem brew.
— Nie skradam. Musiałeś czymś mocno zająć myśli, skoro nie usłyszałeś skrzypienia schodów i moich kroków.
Odetchnął i przetarł czoło.
— Możliwe. Jestem zmęczony. — Podparł ręce o biodra i zadarł głowę. — Co z mamą? Jakieś wieści?
— Bez zmian, co już ci tłumaczyłem.
— Masz rację i przepraszam, niepotrzebnie się wtedy uniosłem. — Potarł ramię i spojrzał w podłogę. Nie zabrzmiało to szczerze, ale już mi na tym nie zależało, aby tak było. Interesowało mnie zupełnie coś innego.
— Po co ci to? — Kiwnąłem podbródkiem na biurko, na którym leżał stary laptop. Dylan odwrócił wzrok w tamtym kierunku i ponownie na mnie.
— Co? — spytał pewnie.
— Laptop. Był przecież w szafce.
— No właśnie... – Zabrzmiał powątpiewająco. – To raczej ja powinienem zapytać, dlaczego nie zrobiłeś tego, o co cię poprosiłem? Ale w zasadzie już nieważne.
Wrócił do biurka i wsadził komputer pod pachę, po czym chciał wyjść z pokoju, ale stanowczo zagrodziłem mu drogę.
— Miałem to zamiar zrobić, ale uznałem, że najpierw powiesz mi, co jest grane. Co jest na tym komputerze, Dylan?
— Starocie. A co ma być?
— Bzdura.
— Nic. — Zadarł brwi. — Okej?
— Gdyby to było nic, to po pierwsze byś nie żądał, wręcz histerycznie, żebym go zniszczył, a po drugie, sądzę, że przyjechałeś chwilę przede mną. Rąbnąłeś z pośpiechu frontowymi drzwiami, że aż zleciał wieniec i wpadłeś prosto do pokoju, by sprawdzić, czy właśnie zrobiłem to, co mi nakazałeś.
Dylan się zaśmiał i wcisnął laptop mocniej pod pachę. Był zestresowany, widziałem to dokładnie po jego rozbieganych oczach.
— A od kiedy zacząłeś pracę śledczego?
— Od kiedy postawiłem walizki w tym domu.
— W takim razie wyprowadzę cię z błędu, panie śledczy. To chyba logiczne, że pierwszej kolejności poszedłem zanieść bagaże do swojego pokoju. Stoją tam. – Wskazał głową na dwie walizki pod oknem. — A teraz się przesuń.
Lekceważąco szturchnął mnie swoim barkiem i zostawił w pokoju samego. Obejrzałem się jeszcze za nim, słysząc, że zbiega po schodach. Dylan na pewno myślał, że zdołał się wymigać, ale jego nieudolna próba zamknięcia tematu nie zrobiła na mnie wrażenia. Martwiłem się. Poważnie martwiłem, że w coś się wpakował, a przecież jest, do diabła, moim bratem. Najbliższą rodziną, oprócz matki, jaka mi teraz pozostała.
Udałem się za Dylanem na parter. Laptop leżał w salonie na ławie, więc zdjąłem z siebie kurtkę i rzuciłem na oparcie kanapy, po czym wszedłem do kuchni.
— Chcesz herbaty? — zapytał.
— Tak.
Odsunąłem krzesło od stołu i poczułem w kieszeni wibracje. Dylan wstawił kubki z wodą do mikrofalówki, tyłkiem oparł się o kant blatu regału i zaczął przeglądać coś w telefonie. Ja, siadając przy stole, odebrałem swój:
— Cześć, Kim.
— Wow! W końcu!
Po tonie głosu wyczułem, że jest zdrowo wkurzona, ale nie miałem zamiaru się tłumaczyć z okoliczności odrzucania jej wcześniejszych połączeń. Moje problemy nie były już jej sprawą, choć ja, rozstając się z nią powiedziałem, że jeśli będzie czegoś potrzebować, może się śmiało do mnie zwracać. Zawsze.
No, ale tym razem, życie mnie przerosło.
— Coś się stało? — spytałem.
— Stało. Owszem.
Dylan nie zwracał na mnie uwagi i zawzięcie pisał chyba wiadomość, ale mimo to, poczułem, że muszę wyjść i pogadać z Kim na osobności.
— Poczekaj, przejdę do salonu.
— A po co? Braciszek jest obok? Jeśli tak, to zostań.
Zmarszczyłem brwi i nie ruszyłem się z krzesła. Nic nie rozumiałem, ale jak już wspomniałem, powinno przestać to być dla mnie jakimkolwiek zaskoczeniem, sytuacje, które wyskakiwały nagle jak pajac z pudełka.
— Tak, jest tutaj. Skąd o tym wiesz?
— Beth mi przekazała, że poleciał do Green Village, więc świetnie się składa.
– No dobra...
– Jak mogłeś mu o wszystkim powiedzieć?!
— Co? O czym?
— To! Jak mogłeś wygadać się o moich problemach i o tym, co się z nami działo i to w takich szczegółach!
Zacisnąłem powieki. Po prostu całego mnie spięło, bo doszło do mnie, o co się wściekła i dlaczego tak natrętnie wydzwaniała. Jeszcze mi tego brakowało do parady...
— Kim, ja... — Dylan zerknął na mnie, a wtedy pokazałem mu gest podrzynania gardła, na co rozłożył ręce, skrzywił się i zapytał niemo: "Co?". Pokręciłem tylko głową w podziwie dla jego głupoty.
— No?! Słucham?
— Nic... Głupio mi. Przepraszam.
— W dupę sobie wsadź te przeprosiny! – wykrzyczała tak głośno, że ucho mnie zapiekło. – Dylan wygadał się kumplom o wszystkim! Zapijał smutki i opowiadał im o Beth na podstawie mnie i tego, co mu nagadałeś. Wszystko do mnie dotarło! Wiesz, jak ja się czułam, gdy dostałam od jego pijanych kumpli kilka wiadomości z pytaniem o przygodny seks i z gwarancją, że nie odpadną tak szybko jak ty?
Banda kretynów.
— Mogę sobie to tylko wyobrażać.
— I powinieneś! To były moje prywatne problemy i zaufałam ci, że zostanie to między nami. Ja tobie zaufałam, Alex, i pomimo swoich błędów, poddałam się terapii. Nawet ograniczyłam liczbę treningów na korcie, by mieć więcej czasu na pozbycie się z psychiki problemów! Szło mi bardzo dobrze, radziłam sobie i wszystko spieprzyłeś!
— Przepraszam. — Uciekłem wzrokiem w okno, bo z nerwów miałem świeczki w oczach. — Za siebie i za Dylana.
– Już ci coś powiedziałam na temat przeprosin.
Zamrugałem i przeniosłem wściekły wzrok na brata.
– Kimberly, ale ja nic więcej nie mam na swoją obronę i rozumiem twoje wkurzenie, ale uwierz mi, że to były wyjątkowe okoliczności, bo w każdym innym przypadku nie puściłbym pary z ust. – Dla podkreślenia Dylanowi tematu rozmowy, ponownie przejechałem palcem po swojej szyi. – To nie był, nie jest i nigdy nie będzie dla mnie temat do żartów, a ci kolesie, nie mają widocznie o tym pojęcia i jest mi cholernie przykro. Nie powinienem i jeszcze raz cię przepraszam.
Prychnęła.
— Jasne, okoliczności.
— Tak, o nie właśnie chodzi. Na pewno wiesz, co zrobiła mu Beth i nasz temat wypłynął na wierzch, gdy gadałem z nim o tym. — Westchnąłem. Czułem się jak kretyn tłumacząc siebie i jego, ale próbowałem załagodzić konflikt z każdej strony, podczas, gdy mój cholerny brat tylko założył ręce i słuchał.
— Oczywiście, że wiem! Dlatego zdecydowałam się jej o tym powiedzieć, a już szczególnie dlatego, że obaj wywinęliście mi taki numer. Nie pozwolę, aby moja przyjaciółka obarczyła tylko siebie całą winą!
— O czym jej powiedziałaś? Że Dylan wygadał się kumplom?
Chwilę po zadaniu pytania, zdałem sobie sprawę, że padło z moich ust bez sensu, bo niby dlaczego Beth miałaby się obarczać za to winą? Coś tu nie grało w tym, co mówi Kim.
— O tym też. A tobie, co? Dylan się nie pochwalił? O tym już tak chętnie ozorem nie mielił?
Spojrzałem na niego wymownie, gdy mikrofalówka dała znać, że woda się nagrzała. Dylan zalał herbaty. W głowie miałem taki sam wrzątek z myśli, jak woda w tych szklankach.
— Kim, wybacz, ale nie mam ani siły ani nerwów na awantury i zgadywanki, więc albo przechodzisz do konkretów, albo kończymy.
— Na pewno nie czujesz się gorzej ode mnie! Dlatego, żeby było sprawiedliwie, teraz ty się powkurzasz, tak jak ja się wkurzałam przez ostatnie kilka dni!
— Okej, kończymy.
— Za chwilę!
— Nie, ta rozmowa nie ma sensu.
— Dylan ze mną spał.
Otworzyłem usta z szoku. Nie rozłączyłem się.
— Co? — spytałem twardo, patrząc Dylanowi w oczy.
— Tak, dymał dziewczynę swojego brata, więc niech przestanie robić z siebie ofiarę, skoro sam ma brud za uszami i to jeszcze większy!
— Może wezmę to na głośnik i powtórzysz? — wycedziłem, gdy Dylan nagle pobladł.
— Nie, nie, już kończę. Mam tylko nadzieję, że Beth wykorzysta to w sądzie i ku twojej wiadomości i braciszka, między mną, a nią, wszystko jest dobrze, a tobie, Alexandrze, życzę, spokojnej nocy. Tej i kolejnej. Tak spokojnej, jak moje! Odbierz MMS-a.
Rozłączyła się.
Trzymałem telefon przy rozgrzanym do czerwoności uchu i gapiłem się w parę uciekającą z nad kubków, dopóki nie poczułem wibracji. Położyłem telefon na stole, ale nie otworzyłem wiadomości, a tylko spojrzałem na Dylana. Zamieszał łyżeczką w kubku, oblizał ją i odłożył na talerz.
Wszystko stało się jasne. Co do joty. I tak, byłem przed momentem w szoku, konfuzji, ale już mi chyba przeszło. Nie czułem teraz wkurwienia oraz chęci podejścia do brata i strzelenia mu w pysk. Złamania nosa. Nie czułem zupełnie nic, oprócz jednego: CHCIAŁEM PRAWDY. Jeśli Dylan spał z Kimberly, to chciałem usłyszeć to od niego, bo w obliczu kłębiących się w tajemnic i kłamstw, wręcz wymagałem choć jednego słowa PRAWDY i to nie od obcych mi ludzi, ale od własnej rodziny!
— Co się stało? — zapytał niepewnie.
Stanąłem przed bratem w takiej odległości, by nie sięgnąć szklanki i nie wylać mu jej zawartości na twarz.
— Wygadałeś się kumplom o mnie i Kimberly, o jej problemach. Nie tak się umawialiśmy.
Dylan przewrócił oczami i wrzucił kostkę cukru do szklanki.
— To o to się tak wydzierała?
Chrząknąłem.
— Między innymi. Chyba jesteś mi coś teraz winien, nie uważasz?
– O — uniósł ręce — widzę, że się muszę wytłumaczyć.
– Próbuj.
Łajzo.
– Pamiętasz, jak mówiłem, że żałuję, że już nie jesteś w Albuquerque, bo moglibyśmy się razem napić i pogadać?
— Tak.
Wcisnął ręce w kieszenie.
— To było wtedy. Poszedłem do knajpy z kikorgiem znajomych i za dużo wypiłem przez co rozplątał mi się język. Przepraszam, że ci się za to oberwało.
— To wszystko?
— Tak... — Pokiwał głową.
W ustach zebrała mi się ślina, ale powstrzymałem się, by nie splunąć mu w twarz.
— Spałeś z Kimberly.
Dylan uniósł brwi. Prychnął.
— Jezu, że co robiłem?
— Pieprzyłeś ją. — Syknąłem. — O tym też mi powiedziała.
— A jakby powiedziała, że urosły jej cztery ręce i osiem cycków, to też byś uwierzył? Głupi jesteś i naiwny. — Zaśmiał się i minął mnie, trącając barkiem dzisiaj już po raz drugi.
Przykro mi Dylan, ale nadal z tobą nie skończyłem.
Wpadłem do salonu zaraz za nim, po drodze odblokowując telefon.
I tak, ten ruch sprawił, że nogi mi się ugięły, aż musiałem podeprzeć się ręką o ścianę, a w mojej głowie sploty nerwowe zaczęły ciskać pioruny wkurwienia. Słyszeć o tym, a widzieć, to jednak była różnica!
Patrzyłem się na zdjęcie, które przedstawiało Kim i Dylana, leżących półnago w łóżku. Dylan w reakcji na zdjęcie robione przez moją byłą, zasłonił twarz ramieniem i uśmiechnął się tak, że mógłby grać w reklamie pasty do zębów. Może gdyby położył na głowie drugą rękę, tę bez tatuażu z wężem, to miałby szansę za chwilę się wszystkiego wyprzeć, że obok Kim leży ktoś zupełnie inny.
— Przestań łgać! — Postąpiłem krok do przodu i zacisnąłem pięść. Dylan nie usiadł na sofie, jak chyba zamierzał, ale odpowiedział mi bezczelnie znudzonym spojrzeniem.
– Nie kłamię. Uspokój się.
– Kłamiesz. Wszyscy to robicie. Kłamiecie i macie pieprzone tajemnice rujnujące życie innym.
– To Kim pieprzy głupoty! Celowo! Nie widzisz tego?! Pewnie to sprawka Beth! Oczywiście... — Pokiwał głową i nerwowo się zaśmiał. — Robi wszystko, żeby mi zaszkodzić! O to chodzi! A ty pozwalasz tym dwóm manipulatorkom wmawiać ci, co tylko chcą!
Prawie zgniotłem trzymany telefon, ten cholerny dowód.
– Nie. To ty się przyznaj — uniosłem komórkę przed jego oczy — i powiedz, kurwa, prawdę, albo rozbiję ci ją o łeb! — huknąłem mu prosto w twarz.
Dylan zacisnął szczękę i zadarł, zarośnięty jak nigdy, podbródek. Wyczuwałem, że chyba uznał, iż nie pozostało mu nic innego jak tylko przyznać się, bo nie odpuszczę i zrobi się za chwilę dym.
– Dobra, w porządku. Byłem pijany – powiedział jak gdyby nigdy nic. – Ona też. To wszystko.
— Kiedy?
— Jezu... — Westchnął jakby niósł wszystkie krzyże świata. — I po co drążysz? Nie jesteście już ze sobą, więc jakie to ma znaczenie? Po co ona wyciąga te brudy?
— Bo ją wkurwiliśmy!
Musiałem wyjść do kuchni i stracić na chwilę Dylana z oczu, bo tylko cienka czerwona linia dzieliła mnie od tego, żeby jakimś cudem rzucić nim o ścianę. Podszedłem do regału i otrzepałem dłonie. Policzyłem do trzech, albo pięciu, podniosłem szklankę i wylałem jedną z herbat do zlewu.
Chyba bym się teraz tym udławił. Wróciłem do salonu. Dylan nadal tam stał, z rękoma w kieszeni i patrzył się w podłogę.
— Kiedy to się stało. — Stanąłem w rozkroku i splotłem ramiona. — Mów.
Podniósł głowę.
— Trzy tygodnie przed waszym rozstaniem spotkaliśmy się przypadkowo w klubie — mamrotał jakby miał zemdleć. — Kim bawiła się tam z koleżankami z pracy, coś świętowały. Ja byłem sam, wpadłem tylko na drinka, więc zaprosiła mnie do ich stolika. No i tych drinków polało się za dużo, kurwa... — Przeczesał włosy. — Ona była naprawdę mocno wstawiona, więc na koniec imprezy postanowiłem odwieźć ją taksówką do waszego domu, bo nie mogłem się do ciebie dodzwonić. Pewnie byłeś w szpitalu.
— I dlatego postanowiłeś mnie w czymś wyręczyć?
— Alex... — Położył rękę na klatce piersiowej i patrzył mi dalej w oczy. — Naprawdę tego nie planowałem. Uwierz mi, to ona zaczęła. Dobierała się do mnie już w samochodzie, dosłownie właziła na mnie, a ja byłem równie nachlany i zamiast do waszego domu, pojechaliśmy do hot...
— Wystarczy mi — przerwałem głwatownie. — Gdy rozmawialiśmy, zapytałeś, czy mnie zdradziła i czy to było powodem naszego rozstania. Pomyślałeś wtedy o sobie?
— Co?!
— Czy chciałeś wychwycić, czy coś wiem? Dlatego tak uparcie się do nas nie wtrącałeś i nie próbowałeś rozmawiać ze mną dlaczego ja i Kim się rozstajemy? Taka jest prawda, Dylan? Powiedz mi!
— Nie wiem... — Potrząsnął głową. — Nie wiem, zgubiłem się. Nie wiem, czego chciałem, ale się bałem. Tak, bałem, że się dowiesz, a wasze rozstanie było dla mnie jak pole minowe. Ale przysięgam, że dopóki mi nie powiedziałeś, nie wiedziałem o waszych problemach, i że ona jest chorą nimfomanką. Nie wykorzystałem tego, Alex. To był po prostu cholerny błąd i pieprzony alkohol. Jeden raz!
— W takim razie rzuć go, bo ci nie służy.
Dylan zbliżył się do mnie o krok i nadstawił policzek.
— Możesz mi przywalić. Nie będę się bronił, zasłużyłem.
Zrobiłem kontrolny krok w tył.
— Zasłużyłeś na o wiele więcej, bo wszystko już rozumiem. Tak naprawdę było ci na rękę, że mogę wyjechać i to, co zrobiłeś z Kim będzie zamknięte i daleko ode mnie. Dlatego tak mocno mnie na początku do tego namawiałeś. Tu wcale nie chodziło o mamę, chroniłeś siebie.
— Dobrze, wiesz, że to nie jest prawda. Słyszałeś moją rozmowę z Beth w naszym domu, stawałem po twojej stronie, do niczego nie chciałem cię już namawiać i żałowałem, że to w ogóle zrobiłem.
Parsknąłem dobitnie.
— Dylan, nie rób ze mnie wariata! Tylko udawałeś przed nią swoją kontrę, bo wiedziałeś, że dzięki temu Beth jeszcze mocniej będzie się upierać przy swoim, a ja w końcu ulegnę. Jesteś żałosny, a to na pamiątkę. — Telefon Dylana zadzwonił. — Nie sprawdzisz? — zapytałem, chowając swój do kieszeni i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Dylan nawet nie drgnął, by sięgnąć po komórkę i odczytać wiadomość, którą mu wysłałem. Pewnie chciał mi pokazać, że tym razem nad sobą panuje, że nie wpadnie w furię i nie zacznie walić pięścią w ścianę; że jest ponad tym, ale nie potrafił. Widziałem w jego oczach ten wstyd palący się żywym ogniem i życzyłem mu, żeby do końca życia patrzył w moje oczy z tym właśnie kąsającym sumienie uczuciem.
W końcu jednak sięgnął po telefon, patrzył się w ekran przez kilka sekund, a potem ciężko odetchnął i rzucił go w róg sofy.
— Jesteś moim rodzonym bratem, a zrobiłeś mi jedno z najgorszych świństw – powiedziałem, czym wymusiłem na nim, żeby na mnie spojrzał. Był czerwony na twarzy, spocony, a mnie ten widok wcale nie sprawiał przyjemności.
— Przepraszam.
Wsadź sobie te przeprosiny w dupę, jakby rzekła to Kim.
— I powiem ci coś jeszcze, że nie jesteś lepszy od Beth, nawet jeśli zrobiłeś to tylko raz. Oboje jesteście siebie warci i w tym wszystkim najbardziej szkoda mi Melanie. Co jest na tym laptopie? — spytałem surowo, spoglądając na ławę.
— Nic... Alex, poważnie, dajmy już temu wszystkiemu spokój i jedźmy do szpitala.
Spojrzałem na kominek, gdzie na półce nad paleniskiem, stały nasze rodzinne zdjęcia.
— Matka zawsze wiedziała kiedy kłamiesz i ja też wiem. Próbujesz ściemniać jak przed chwilą z Kimberly, a ja mam dosyć. Mam dosyć, Dylan, tego, co dzieje się w tym domu! — Wycelowałem palcem w podłogę. — Więc w co się, do cholery, wpakowałeś, że wpadłeś tu i od razu próbujesz się tego pozbyć?!
— A co się tutaj dzieje?
— Na razie mówimy o tobie. I nie będę umiał pomóc, dopóki nie przestaniesz kręcić.
Dylan opadł na sofę jakby stracił właśnie ostatnią kroplę krwi, jak szmaciana kukła. Nie miałem zamiaru mu odpuścić, bo dopóki osoby z mojej rodziny nie zaczną mówić, co próbują ukryć, to dojdzie do katastrofy. Albo już doszło, a to kolejna z nich.
— Po tym, co zrobiłem, powinieneś mi przyłożyć, a nie biec z pomocą. — Położył głowę na oparciu i spojrzał na mnie. — Czasami się zastanawiam, jakim cudem można umieć tak panować nad emocjami? Zazdroszczę ci tego. W tej chwili chciałbym chyba nic nie czuć.
Miał rację, ale po części robiłem to dla siebie, by uniknąć kolizji i nie oberwać pozostałymi odłamkami błędów przeszłości mojego brata, które zderzają się teraz z teraźniejszością. Dostałem sowitą nauczkę od życia. A co do panowania nad sobą, to ja zazdrościłem tym, którzy potrafili puścić hamulce wraz z pięścią bez patrzenia na konsekwencje. Czyli czyjeś buty zawsze wygodniejsze.
— Może kiedyś ci za to przyłożę, ale teraz mam poważniejsze problemy na głowie, i mam dziwne przeczucie, że następny wisi w powietrzu. O co chodzi z tym starym laptopem? I z tym, który ci wysłałem? — Dylan milczał. — No mów!
Dopiero, gdy wręcz ryknąłem, co było do mnie niepodobne, ale już byłem na skraju wyczerpania, Dylan rozluźnił krawat i rozpiął dwa guziki przy kołnierzu koszuli, a potem spojrzał na mnie, jak zbity pies, i zapytał, czy usiądę, ale odmówiłem. Nie miałem ochoty zbliżać się do niego bardziej, niż to koniecznie.
— Kilkanaście lat temu poznałem w sieci dziewczynę — pociągnął nosem — przedstawiała się jako Kate Logan i mieszkała w Salt Lake City. Utrzymywaliśmy znajomość na początku na portalu randkowym, a potem wysyłaliśmy do siebie maile. To nie było nic zobowiązującego. Wiesz... — zerknął na mnie i uśmiechnął się półgębkiem — takie... gówniarskie bajery.
— I co ta cała Logan ma wspólnego z tym laptopem?
— Ona wcale się tak nie nazywała, tylko Margaret Blake.
Zmarszczyłem czoło. Zaczynały się schody w opowiastce Dylana.
— Okłamała cię?
Dylan pokręcił głową i rozłożył ramiona na oparciu sofy. Wyglądał już na bardziej wyluzowanego, a napięcie na jego twarzy, które objawiało się w postaci wypieków na kościach policzkowych, ustąpiło. Mówił o wszystkim bez nerwów, ale jeśli chodzi o mnie, to nie czułem się dzięki temu lepiej. Znajdowałem się w domu, którego nie znałem, w labiryncie jego pomieszczeń, a każde kolejne otwierane drzwi, w poszukiwaniu wyjścia, zdawały się nie mieć końca. Właśnie tak to wyglądało. Byłem beznadziejnie zagubiony.
— Nie okłamała. Ona nie wiedziała, że się tak nazywa. — Wzruszył ramionami. – Chyba nie wiedziała. Nie wiem. Na pewno była adoptowana, o tym akurat powiedziała mi sama. Ostatni raz rozmawiałem z nią kilkanaście lat temu, i potem już nigdy więcej.
— Dlaczego?
— Bo zaginęła.
Oho, robi się ciekawie.
— Skąd o tym wiesz?
Dylan mlasnął i zadarł brwi.
— Pamiętasz, jak musieliśmy zakończyć rozmowę, bo w mojej kancelarii pojawił się pewien detektyw i chciał ze mną natychmiast rozmawiać?
— Pamiętam. On ci to przekazał?
— Tak. Nazywa się Caden Howell, i szuka Kate, czyli tej całej Margaret.
Nie podobało mi się to. Znowu zerknąłem na laptop i poczułem jak serce zatrzęsło mi się w piersi. Brakuje jeszcze tego, abym to teraz ja trafił do szpitala z zawałem przebytym w wieku dwudziestu siedmiu lat. Wszystko do tego zmierza.
— Rozumiem, ale czego on chciał od ciebie? — Dylan założył ręce za kark i zaczął go pocierać, wydając z siebie chyba ostatnie tchnienie. — Dylan, ogarnij się i mów!
Spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby zobaczył ducha, bo nigdy w życiu nie wydzierałem się na niego tak, jak przez ostatnie kilkanaście minut.
— Wypytywał mnie o nią, a raczej o naszą znajomość.
— Dlaczego akurat ciebie?
— Bo ponoć moje imię i nazwisko było odnotowane w jej pamiętniku, więc uznał, że mogę coś wiedzieć? Innego powodu nie widzę.
Przestąpiłem z nogi na nogę, gdy światło w domu zgasło i znów się zapaliło.
— A laptop? Co jest z nim? Bo nadal tego nie wyjaśniłeś.
— Bo zacząłem od początku. — Dylan wstał z miejsca i okrążył ławę. Zatrzymał się przy komodzie i oparł się o nią biodrem. Nie patrzył na mnie, tylko za tarasowe okno, o które zaczął tłuc sowity deszcz. Wedle swojego systemu wartości, postanowiłem nie oceniać sytuacji pochopnie, dopóki nie usłyszę całej historii.
— No to mów dalej.
Oderwał wzrok od okna i skierował go na mnie.
— Alex, przysięgam na grób naszego ojca, że nie mam z tym nic wspólnego.
Zaśmiałem się. Moje sprawiedliwe nie ocenianie poszło się walić.
— I słyszę to adwokata? Winny się tłumaczy?
Teraz on się zaśmiał.
— Przecież to bzdura z tym tłumaczeniem się winnego.
— To z czym nie masz nic wspólnego?
Czułem się jakbym go przesłuchiwał, ale inna forma rozmowy z nim nie miała sensu.
— Howell wypytywał o Kate, więc powiedziałem kiedy i jak się poznaliśmy i na czym polegała nasza znajomość; że jej nie znałem i nigdy nie spotkałem. — Stanął naprzeciw mnie. — Alex, byłem w autentycznym szoku, gdy facet przekazał mi, że ona zaginęła, ale dopadł mnie jeszcze większy wtedy, gdy usłyszałem, że pisała coś na mój temat w swoim pamiętniku. Bo po jaką cholerę? Przecież ledwo się znaliśmy.
— Nie wiem, to ty z nią pisałeś, nie ja. Co jest na tym laptopie?
— Nic takiego, więc możemy pogadać o tym jutro. — Rozchełstał mocniej kołnierzyk. — Przebiorę się w świeże ciuchy i pojedziemy do mamy. To jest teraz najważniejsze, a tracimy czas na jakieś pierdoły z przeszłości — powiedział, zerkając na rolexa.
Chwyciłem go za łokieć i ścisnąłem, gdy znowu próbował odejść i zamieść coś pod dywan.
— Stop. Powiedz mi, co jest na tym laptopie, albo sam to sprawdzę, albo jeszcze lepiej, bo skontaktuję się z Howellem, by wyjaśnił mi sytuację. Masz mówić, Dylan. — Rozszerzyłem oczy. — Teraz. Bo wiesz, że nie żartuję. Albo się dowiem tego od ciebie, albo od niego.
— Czyli dzisiaj nie odpuścisz?
— Nie. — Pokręciłem głową. — Sam mnie do tego wciągnąłeś.
— I to był błąd, ale niech będzie, powiem ci. Tylko przyniosę herbatę, bo język mi usycha, okej? — Przytaknąłem i puściłem jego rękę. Po chwili wrócił, napił się i odstawił szklankę obok komputera. — Na laptopie są zdjęcia — wyznał zaraz po tym, gdy pomyślałem, że udał się na chwilę do kuchni, żeby obmyślić, co ma mi powiedzieć.
— Czyje?
— Kate.
Wziąłem oddech, to już brzmiało źle.
— Jakie to są zdjęcia? I skąd je masz?
— Książkę o mnie piszesz?
— Nie, ale mam znajomą pisarkę, mogę sprzedać jej temat. Gadaj, Dylan, albo znajdę kontakt do Howella. — Uniosłem czoło. — Chyba nie masz nic na sumieniu?
— Kurwa, aleś ty uparty... — Położył ręce na biodrach, a pod pachami miał mokre plamy. — Zrobiłem te zdjęcia. — Wystawił rękę. — A teraz dawaj kluczyki od auta, pojadę bez ciebie.
Potrząsnąłem głową.
— Zaraz, zaraz — uniosłem dłoń. — Powiedziałeś mi, że się z nią nie widziałeś, więc jakim cudem je zrobiłeś? — Dylan nie odpowiadał, stał dalej z wyciągnięta ręką, na którą nie miałem zamiaru kłaść żadnych kluczyków. — O, Jezu... Ty po prostu powiedziałeś tak Howellowi?
Nie odpowiedział. Zacisnął usta.
— O, kurwa... — nie dowierzałem. — Dylan? Okłamałeś go. Dlaczego?
Cofnął rękę.
— Nad wszystkim panuję.
— Wiesz? Mam wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie. — Z nerwów zrobiłem kilka kroków w kierunku kuchni, ale przystanąłem ostatecznie przed samym progiem, zamknąłem oczy i założyłem ręce za kark, próbując uspokoić oddech. — Dlaczego kazałeś mi rozpieprzyć ten laptop? Co to są dokładnie za zdjęcia? — Wymówiłem pytania powolnym tempem i odwróciłem się do Dylana.
— Takie z aparatu — ironizował.
— Jakie?! Zachowujesz się jak dziecko!
— Różne! — Kopnął w szafkę. — Nagie!
Postawiłem oczy w słup. Wychodziłem z siebie. Dosłownie.
— Po co ci w takim razie był drugi laptop? — wycedziłem. — I panuj nad sobą. — Wskazałem palcem na szafkę, na której się wyżył. — Jak coś tutaj rozwalisz, będziesz za to płacił.
— To mi nie przerywaj i nie twórz swoich teorii.
Rozłożyłem ręce.
— Ja tylko zadaję ci pytania. Odpowiedz na nie.
Przez chwilę się zbierał, widziałem, że jest mu trudno. Coś go ewidentnie gryzło.
— Zaoferowałem Howellowi pomoc. Powiedziałem, że mam laptop, na którym mogę mieć dane logowania się do starej poczty. Dlatego poprosiłem cię, abyś mi go wysłał. Tak naprawdę mogłem zalogować się na pocztę z każdego miejsca, ale tym teatrzykiem chciałem pokazać, że jestem gotów naprawdę coś zrobić, zaangażować się, pomóc, mówić prawdę i nie unikać konfrontacji.
— No chyba nie do końca, co?
— W dupie mam, co się z nią dzieje, chodziło o mnie! — Wskazał na siebie kciukiem. — Nie interesuje mnie Kate! Pokazałem mu wiadomości, że pisaliśmy o pierdołach i wszystko było w porządku do momentu, aż doczepił się jednej rzeczy.
— Czego konkretnie?
— Tygodniowej luki między mailami.
— Nie rozumiem.
— Bo mi przerywasz? Przez kilkanaście dni mailowaliśmy codziennie, a potem przez tydzień nie. I tego się doczepił.
Chyba zaczynałem łapać.
— To wtedy się z nią spotkałeś.
— Tak.
— Gdzie?
Oblizał usta i spojrzał gdzieś za moje ramię.
— Tutaj.
Dostałem chyba wytrzeszczu oczu.
— W domu?!
— Nie ma czego roztrząsać. On sobie dał spokój i nic na mnie nie ma.
Zacząłem krążyć po pokoju.
— A powinien mieć?!
— Nie! — Machnął ręką. — Kate była tutaj tylko przez jeden dzień. Ciebie i rodziców nie było, chyba byliście u dziadków, kurwa, nie pamiętam już, ale miałem wolną chatę, więc zaproponowałem jej przyjazd. Wypad do Kolorado. Tylko tyle!
Przystanąłem zaraz za sofą i zacisnąłem dłonie na oparciu.
— I co? Spacerowałeś z nią romantycznie po górach, a potem strzeliłeś jej tu pornograficzną sesję?! Może jeszcze tym handlowałeś?!
— Tak, była zachwycona! — zaśmiał się.
— Handlowałeś pornografią?! Popierdoliło cię do reszty?!
— Zgłupiałeś?! — Palnął się w czoło. — Mówię o zdjęciach, podobało jej się to.
— Powiedz mi jeszcze to, że zaginęła po tym, jak tutaj była...
— Nie!
— Jesteś pewny?
— Tak. Mam od niej ostatniego maila, w którym przeprasza. Nie wiem, skąd go napisała, ale na pewno nie stąd. Była tu jeden dzień — wyprostował wskazujący palec — jedną noc i wywaliłem ją rano z domu. Maila otrzymałem sześć dni później.
W głowie mi się nie mieściło, co mój brat wyprawiał pod naszym wspólnym dachem.
— Dlaczego ją wyrzuciłeś?
— Bo miałem powód. — Spanął. — Był seks, film, piwo... — wyliczał mizernym głosem — wszystko świetnie, choć wiedziałem, że to panna na jeden weekend i że coś jest z nią nie tak. Była jakaś rozdrażniona, miała huśtawki nastroju, ale olałem to, że jakoś wytrzymam, bo obciągała jak profesjonalistka — przewróciłem oczami, powinien iść na terapię razem z Kim — ale gdy wysypała na biurko kokę i inne gówno, i zaczęła jechać kreski, to było za dużo! — Przeciął powietrze ręką. — Nawet dla mnie. Upchnąłem jej ciuchy w torbę i kazałem zjeżdżać, a ona w progu drzwi bezczelnie chciała jeszcze kasy za seks i beczała, że nie może tam wrócić bez pieniędzy. — Przetarł twarz, na której znowu poczerwieniał. — Zrozumiałem wtedy, kogo tu przywiozłem. Prostytutkę i w dodatku narkomankę. Nikogo innego. Potem jeszcze sprawdziłem, czy czegoś nie ukradła. — Patrzyłem na Dylana, który był chyba bliski płaczu. — Wryło mi się to cholernie w pamięć, Alex. Jakby ojciec znalazł wtedy jakieś dragi, czy piguły, które ona mogła przypadkiem gdzieś tutaj zostawić, to by mnie wywalił z chaty i odciął od pieniędzy na studiach.
— Nie mów o nim w taki sposób — zastrzegłem stanowczo. — Tata nigdy nie posunąłby się do takich rzeczy.
Do romansu z Lisą też nie?
— Może i tak. Było, minęło.
— Dylan, powinieneś to zrobić. Powinieneś powiedzieć Howellowi.
— Co?
Wyszedłem zza sofy.
— To, co mi! Prawdę.
— Nie.
— Bo?
— Bo wiem jak działają prywatni detektywi i to było lepsze wyjście, żeby dostał ode mnie cokolwiek, co zamknie mu dalszą drogę, by przestał przy mnie węszyć. Ale niestety nie sądziłem, że zwróci uwagę na tę lukę i ostatni mail. Tego nie przewidziałem i ma teraz punkt zaczepienia.
— Czyli jednak nie jest tak kolorowo jak twierdzisz. Nad niczym nie panujesz, Dylan.
— Bo jestem rozkojarzony przez prywatne problemy, kurwa... — Wzniósł oczy w sufit, potem na mnie. — Jeszcze to mi teraz było potrzebne. Jakaś zaginiona pizda sprzed dziesięciu lat. Ale spokojnie — pokiwał dłonią — kolejnej rozmowy na jej temat z Howellem już nie przyjmę. Nie ma mowy. Wiem jak go załatwić.
— Zrobiłeś najgorsze, co mogłeś. Zataiłeś prawdę i fakty, a to nigdy nie kończy się dobrze.
— Dlatego kazałem ci się od razu tego pozbyć. Nie ma laptopa, nie ma zdjęć, nie ma dowodów. Nikt nie udowodni, że tutaj była.
— Ale była. Dylan. Z tobą. Kiedy zaginęła?
— Z tego, co mówił Howell, zniknęła pod koniec lutego dziewięćdziesiątego piątego.
— A kiedy była w naszym domu?
— W lutym dziewięćdziesiątego piątego. To jest właśnie ta przerwa w mailach. — Zamknął oczy. — Tak, wiem, co chcesz powiedzieć.
— Że jest chujowo, tylko tyle — po prostu stwierdziłem.
— I wiemy o tym tylko my dwaj — zbliżył się tak, że poczułem jego oddech — jasne?
— Jeśli nie masz nic na sumieniu, powinieneś powiedzieć prawdę — powtórzyłem z przekonaniem.
— Sram na to, bo nie mam z tym nic wspólnego. Przysięgam, Alex, że nie wiem, co się stało z Kate Logan. — Dylan położył trzęsącą się rękę na moim barku. — Zachowałem się jak dupek wobec ciebie, i naprawdę tego żałuję, ale teraz mówię prawdę. Musisz być po mojej stronie. Powiedz, że mi wierzysz. Jesteś moim bratem.
Zrzuciłem jego rękę z mojego ramienia.
— Muszę jechać.
— Alex, nie mam z tym nic wspólnego, słyszysz?!
Zabrałem kurtkę i odszedłem szybko w kierunku wyjścia. Dylan pobiegł za mną.
— Gdzie idziesz? Nie odpowiedziałeś mi.
Usłyszałem go, gdy otworzyłem wyjściowe drzwi. Silny podmuch zimnego wiatru owiał moją rozgrzaną twarz.
— Idę szukać Any — odpowiedziałem obojętnie.
— Mayer? Co się tutaj dzieje? Miałeś mi powiedzieć.
— Zniknęła.
— Co? O czym ty mówisz?
Obróciłem twarz tak, żeby widział tylko mój profil, bo po drugim pociekła mi łza. Nie wierzyłem mu. Nie umiałem.
— Jedź do mamy. Będziemy w kontakcie.
Nie pozwoliłem mu się zatrzymać i wypytywać dalej o Anę, choć próbował to zrobić, łapiąc mnie za fragment kurtki, ale ostateczne wyrwałem się i pobiegłem do auta. Tam, wycofując, patrzyłem na Dylana, gdy stał w ciemnym progu oświetlony od tyłu światłem docierającym z salonu. Nie wiedziałem już jego twarzy i nie pragnąłem jej widzieć.
Mój brat okazał się zdrajcą. Kolejnym w moim życiu toksycznym człowiekiem, który miał coś na sumieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top