Rozdział 33
Pierwszą rzeczą, którą Caden zrobił po przekroczeniu progu pokoju jaki wynajął na południu Salt Lake City, było uchylenie okna, aby wywietrzyć zapach taniego odświeżacza powietrza. Drugą czynnością niewymagającą zwłoki stało się umycie zębów i pozbycie się smaku prażonej cebuli i musztardy, które zostały dodane w nadmiernej ilości do hot-doga, którego kupił w pośpiechu na stacji benzynowej. Chciał jak najszybciej wynająć pokój i zaznać spokoju, aby móc wreszcie pomyśleć.
Opłukał usta i splunął do umywalki, po czym wytarł ręce w szary ręcznik i opuścił klaustrofobiczną łazienkę. Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągnął wisiorek, który znalazł w mieszkaniu zmarłej Mirandy, oraz wizytówkę śledczego, któremu odpowiedział na pytania dotyczące planowanego spotkania z panną Ericą Morgan, alias Mirandą. Caden spokojnie wyjaśnił, że pracuje dla prywatnego klienta i poszukuje jego zaginionej córki, a panna Morgan była kiedyś jej koleżanką z nocnego klubu, gdzie obie pracowały. Ich rozmowa miała dotyczyć jedynie tego tematu, ale niestety spotkanie nie doszło do skutku. Caden spodziewał się, że śledczy może zainteresować się sprawą Kate Logan, by znaleźć powiązania ze śmiercią Mirandy, która została początkowo uznana za zabójstwo, ale odpowiedział na pytania dotyczące swojego prywatnego zlecenia powierzchownie, nie przytaczając nazwisk osób, które mogłyby mieć coś wspólnego z zabójstwem. Jego postawa zrodziła się z prostego powodu - nie znał takich ludzi. Wzmiankował jedynie o ochronie klubu, która nie była zadowolona, że Miranda z nim rozmawiała. Śledczy zapewnił, że to sprawdzi i poprosił o kontakt, jeśli: "Coś się panu przypomni, lub na coś trafi, co może być znaczące dla policji".
W gruncie rzeczy, nie wiedział, co myśleć o śmierci Mirandy. Czy to był zwykły napad rabunkowy, sprzeczka z klientem, która przerodziła się w krwawą awanturę, czy kobieta przypłaciła życiem za coś, o czym wiedziała, a co miało nie opuścić już jej czerwonych ust? Wisiorek, który zamierzała mu podarować, leżał nietknięty pod jej ręką, więc przypuszczał, że nie stanowił motywu zbrodni. Gdyby tak było, możliwe, że nie znalazłby go. Sprawa morderstwa pozostawała więc w gestii policji, ale on sam czuł, że powinien się nią zainteresować ze względu na własne priorytety.
Wisiorek z wygrawerowanym "A" ponownie skupił jego uwagę. Przyjrzał mu się wnikliwie już wcześniej, gdy w wypożyczonym samochodzie pochłaniał niestrawny fast-food. Pokój nagrzał się od popołudniowego słońca, więc włączył przykurzony wentylator, który z każdym obrotem wydawał z siebie marne skrzypnięcie. Usiadł na jednoosobowym łóżku i położył przedramiona na kolanach. Na dłoni z blizną biegnącą przez jej środek, którą zafundował mu ćpun ze slumsów, gdzie dwa lata temu Caden znalazł martwą córkę swoich dawnych znajomych ze studiów, prezentował się kawałek srebra w kształcie połówki serca. Odwrócił go, aby spojrzeć na drugą stronę, gdzie widniały wygrawerowane cyfry: 671. Mogły oznaczać wiele rzeczy, choć nie przypominały daty ani jej fragmentu. Czy to były kod? Fragment większej całości? To był tylko kawałek serca, więc przypuszczał, że istnieje i druga połówka.
Były dwa miejsca, gdzie powinien zacząć pytać o ten wisiorek: ostatni zastępczy rodzice Kate, którzy obecnie mieszkali w Albuquerque, oraz dom dziecka w Salt Lake City. Zdecydował się zacząć od tego drugiego.
***
Caden przemierzał spokojnym krokiem brukowany chodnik. Targane wiatrem drzewa zrzucały suche liście. Na zegarku wybiła godzina 9:15. Skinął głową starszemu, zgarbionemu mężczyźnie, który zamiatał wysłużone kamienne schody, po czym wspiął się po nich do drewnianych drzwi sierocińca prowadzonego przez Siostry Świętego Krzyża. Zastukał mosiężną kołatką i czekał, aż ktoś otworzy. W międzyczasie spojrzał na fasadę budynku w stylu misyjnym, z czerwonej cegły, z łukowymi białymi arkadami i balustradami. Przypominał mu on miejsce, w którym wychowywał się do ósmego roku życia zanim trafił do dobrej rodziny małżeństwa Howell, którzy pracowali jako kostiumografowie przy realizacjach seriali kryminalnych lat 70. Caden wielokrotnie towarzyszył rodzicom na planie. Przymierzał filmowe gadżety, takie jak policyjne odznaki, mundury czy przeciwsłoneczne okulary noszone przez prywatnych detektywów. Pewnego razu, udając, że ściga złoczyńcę z atrapą broni, przypadkowo wbiegł na plan kręcony na ulicznym chodniku i wykrzyczał do aktorów grających gangsterów: "Ręce do góry! Nie ruszać się!". Aktor grający policjanta poczochrał Cadenowi włosy i pogratulował mu realizmu z jakim zagrał scenę i w nagrodę podarował mu dwieście dolców (wtedy była to niezła sumka) i paczkę truskawkowych dropsów.
Uśmiechnął się na tę podróż w czasie, gdy klamka zapadła i ukazała się jedna z sióstr.
— Dzień dobry. — Zadarł rondo swojego czarnego kapelusza. — Nazywam się Caden Howell, jestem prywatnym detektywem. Czy mógłbym pomówić z matką przełożoną.
— Pamiętam pana. Proszę wejść.
Snop światła, który wcześniej padał z zewnątrz na granitową posadzkę, zniknął, gdy odgłos zamykanych drzwi odbił się echem od stuletnich ścian i łukowych, dębowych schodów prowadzących na piętro. Siostra zakonna poprowadziła Cadena labiryntem wąskich i słabo oświetlonych korytarzy wprost do gabinetu matki przełożonej.
Przywitała go ciepłym uśmiechem, który rozpromienił jej pucołowatą twarz oraz szare oczy z opadającymi powiekami. Poprosiła Cadena, aby zajął miejsce na fotelu przed jej antycznym biurkiem.
— Dziękuję — powiedział, i zdjąwszy wilgotny kapelusz, położył go na udzie.
— Co tym razem pana do mnie sprowadza, detektywie?
Spojrzał na mosiężną figurę Chrystusa Ukrzyżowanego, która stała na rogu mebla.
— Jak matka się pewnie domyśla, nadal chodzi o Kate Logan.
Zakonnica pokiwała twierdząco głową i odwinęła różaniec z dłoni, po czym schowała go do kieszeni habitu.
— Czy ma pan nowe informacje dotyczące tej nieszczęsnej dziewczyny?
— Niestety nadal nie wiem, gdzie jest, ale natrafiłem na coś interesującego i chciałbym o tym porozmawiać.
Wyciągnął z kieszeni kurtki strunowy woreczek, a z niego wyjął naszyjnik z wisiorkiem. Ułożył go na blacie, tuż przed splecionymi dłońmi kobiety. Matka przełożona skonsternowana pochyliła się nad przedmiotem. Caden milczał przez chwilę, dając jej czas na skupienie myśli. Dopiero, gdy uniosła oczy, zadał pytanie:
— Pamięta matka, czy podobny naszyjnik był w posiadaniu Kate?
— To trudne pytanie. Minęło sporo lat i pamięć już nie ta.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale musiałem zapytać.
Dotknęła łańcuszka wskazującym palcem, na którym paznokieć zszedł do połowy.
— Nie potrafię sobie przypomnieć. — Wycofała rękę. — Przykro mi. Czy to coś ważnego?
— Jeszcze nie wiem. Na razie trafiam na same pytania.
— Na tym polega życie. Na ciągłym odkrywaniu w szczególności samego siebie.
Caden nie lubił filozoficznych gadek, ale postarał się sprostać rozmówcy:
— Głęboko wierzę, że odpowiedzi są na wyciągnięcie ręki. Czasami zauważamy je dopiero wtedy, gdy się o nie przypadkowo potkniemy, a wszystko przez to, że patrzymy za bardzo w dal, skupiamy się na horyzoncie, zamiast zerkać pod nogi.
— W takim razie pomodlę się, aby Opatrzność rozjaśniła panu drogę. Jest pan dobrym człowiekiem.
— Po czym matka to wnosi?
Położyła dłonie na mahoniowych, lekko wytartych oparciach fotela. Głowę oparła na wyrzeźbionych w oparciu liściach winogron i uśmiechnęła się ciepło.
— Czuję to w głębi serca.
Caden przyjął komplement cichym: "Dziękuję", ale uważał, że te nadmierne emocje wobec jego osoby udzieliły się zakonnicy w związku z tym, że szuka jej dawnej podopiecznej. Ileż to razy słyszał od swoich klientów, że jest aniołem, ich jedyną nadzieją, wspaniałym człowiekiem. Sam nigdy nie uważał siebie za kogoś ponad innych, a swoją pracę traktował jako coś równie ważnego jak praca ekspedientki w sklepie. Po prostu wykonywał usługę dla innej osoby i starał się nie mieszać w to emocjonalnie. Niestety nie zawsze się udawało. Czuł się przez to boleśnie przytłoczony.
Zabrał naszyjnik z biurka i umieścił go z powrotem w woreczku, a ten włożył do kieszeni. Nie przyszedł tutaj z wielką nadzieją, że dowie się czegoś więcej, ale musiał odhaczyć ten punkt na liście poszukiwań, aby była kompletna, gdy przyjdzie rozliczać efekty jego działań.
— W swojej pracy trafiałem na takie miejsca, których Opatrzność nigdy nie oświetlała latarką. Ale doceniam i dziękuję, że poświęciła mi matka swój prywatny czas. Muszę szukać dalej, więc w dalszej kolejności pojadę do rodziców Kate.
Matka Teresa pokręciła głową.
— Panie Howell, nie chciałam, by odebrał pan moje słowa, jako to, że chcę się pana pozbyć, więc proszę jeszcze nie wychodzić. Ja nie jestem w stanie pomóc, ale może ktoś inny owszem. Mam pewien pomysł. — Oznajmiła pewnie, unosząc wskazujący palec, i wyszła zza biurka. — Proszę udać się za mną.
Na to właśnie liczył. Może obejdzie się bez ponownych odwiedzin u rodziców Kate, tych gburowatych księgowych ze złośliwym pudlem, który poprzednim razem nasikał Cadenowi na nogawkę.
Matka przełożona z trudem wspinała się po schodach, jedną dłonią trzymając się barierki, a drugą podtrzymując habit, aby go nie nadepnąć. Miała znaczną nadwagę i twarz gęsto usłaną plamami wątrobowymi. Caden słyszał jej ciężki oddech, gdy postawiła w końcu nogę na ostatnim ze stopni i przetarła czoło z potu. Zapytał, czy wszystko w porządku.
— Tak, tak... — Machnęła dłonią, drugą chwytając się za serce. — Żałuję tylko, że w przeszłości nie zatroszczyłam się o windę dla osób niepełnosprawnych. Mam nadzieję, że nowa przełożona nie będzie czekać z tym aż do późnej starości. No, prawie jesteśmy. — Pokiwała ręką w kierunku wejścia do kolejnego korytarza, którego ściany wyłożone były zżółkniętą tapetą. — Proszę, panie Howell, tędy.
Ruszyli, idąc obok siebie.
— Matka Rose jest naszym strażnikiem czasu od ponad trzydziestu lat — powiedziała, Caden zmarszczył czoło i spojrzał pytająco. — Fotografem — wyjaśniła z uprzejmym uśmiechem. — Kocha portretować, a dzięki jej pasji i talentowi od Boga, mamy wspaniałą kolekcję albumów. Proszę spojrzeć, te zdjęcia to jej dzieło. — Caden przemierzył wzrokiem ściany ozdobione fotografiami w sepii. Z portretów spoglądały na niego uśmiechnięte dzieci i wydawało mu się, że ich uśmiechy są autentycznie szczere. Oczy nie kłamały. On sam nigdy nie lubił widzieć siebie na zdjęciach. Robił to tylko dla żony i jej przekonującego argumentu: "To pamiątka dla naszych dzieci. No dawaj, zrób dzióbek i wciągnij brzuch, Caden, haha." Teraz ta pamiątka należała już tylko do niego, a po brzuchu nie było śladu. Stres nie oszczędzał sobie apetytu.
— Faktycznie, są świetne. — Przyznał, gdy zatrzymali się przed drzwiami. — Przypuszczam, że matka Rose ma również zdjęcia Kate, które mogą mi pomóc?
— Starała się uwiecznić na kliszach każde z dzieci. One kiedyś odchodzą, a nam pozostają tylko wspomnienia. I tak, mam nadzieję, że będzie w stanie udzielić odpowiedzi.
— Matko Tereso? Pamięta matka kogoś kto pytał, czy szukał Kate, po tym jak przeprowadziła się do ostatniej rodziny? Dodam, że mogła być to kobieta.
— Oprócz pana, detektywie, i tego młodziutkiego policjanta, który przyszedł tutaj po tym, jak rodzice zastępczy Kate zgłosili jej zaginięcie, nie przypominam sobie nikogo innego, kto interesował się tą nieszczęśnicą, ale jak mówię, stara już jestem, mam osiemdziesiąt dwa lata, pamięć już nie ta.
Caden pokiwał głową. Rozmawiał z tym policjantem, ale nie dowiedział się od niego niczego. Prowadził on sprawę młodej Logan, ale dosyć krótko. Policja nie przykładała uwagi do zaginionych prostytutek i nie doszukiwał się w tym drugiego dna. Po prostu mieli "te uliczne śmieci" gdzieś. Zamknięto śledztwo. Było to im zupełnie na rękę, że ktoś pozbył się kolejnej z nich.
Matka przełożona zapukała i stłumiony głos zaprosił ich do środka. Weszli. Caden zamknął drzwi i rozejrzał się po wnętrzu. Pokój wyglądał na małą bibliotekę z czytelnią. Poczuł zapach starego drewna, który otaczał meble i regały pełne książek. Każdy oddech był jak wdychanie historii i mądrości zgromadzonych tu przez lata. Podobało mu się. Lubił czytać. Nagle zapragnął miękkiego fotela, podnóżka i dobrej książki, a atmosfera tego pokoju sprzyjała takim myślom.
— Przyprowadziłam ci gościa, matko Rose — zaczęła Teresa. Czarnoskóra zakonnica stojąca u szczytu drabiny, upchała grubą książkę między inne i spojrzała na Cadena spod okularów.
— O, a właśnie zjadłam ostatnie maślane ciasteczko ze swoich wypieków, więc to kiepski moment na przyjęcie gości. Nie mam nic na poczęstunek — zaśmiała się i zeszła na dół.
— Mam dzisiaj lekką niestrawność po kiepskim fast-foodzie, więc unikam jedzenia czegokolwiek, by nie spędzić nocy na toalecie. Proszę się zatem nie smucić. — Caden skomentował żartobliwie sytuację. Zakonnica machnęła dłonią i przetarła czoło materiałową chustką.
— Och, co wy młodzi wiecie o problemach z żołądkiem.
Młodzi. Punkt widzenia zależny od punktu siedzenia, pomyślał.
Popijając zioła z porcelanowej filiżanki, siostra Rose, przysłuchiwała się uważnie swojej przełożonej, gdy ta opowiadała o powodach, dla których Caden zawitał w sierocińcu. Podsumowała usłyszane historie klaśnięciem dłońmi o uda.
— No to do roboty! — oznajmiła żwawo.
Caden pozwolił sobie zdjąć kurtkę i położyć na krześle przy jednym z biurek. Matka Teresa przeprosiła, że nie będzie im towarzyszyć, ale musi wracać do swoich pilnych obowiązków.
— Który mógł być to rok... — zastanowiła się siostra Rose, podchodząc do regału.
— Może zaczniemy od ostatniego spędzonego przez Kate w sierocińcu. To będzie tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty ósmy?
— Jak pan sobie życzy. Chwilunia, muszę wziąć drabinę.
— Nie ma potrzeby, dosięgnę.
Caden skorzystał ze swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu i wysunął wyznaczony przez zakonnicę album. Był ciężki, oprawiony w skórę z wytłoczonym na grzbiecie rokiem i nazwą placówki. Ułożył go ostrożnie na blacie okrągłego stołu i zapalił lampę, która wisiała nad nim. Siostra Rose poprosiła, aby traktować zdjęcia delikatnie i podkreśliła, że kolekcje zdjęć nie są do wypożyczania. Caden nie miał zamiaru łamać tych zasad. Był świadomy, że miały ogromną wartość dla historii sierocińca i nie chciał narażać się na potępienie, gdyby, nie daj Boże, coś się im stało pod jego opieką.
— Pamiętam Kate — zaczęła zakonnica, podając Cadenowi gumowe rękawiczki, aby użył ich do przeglądania kart albumów. — Bystra dziewczynka, której wszędzie było pełno. Dużo gadała, buzia jej się nie zamykała, na wszystko miała odpowiedź i do wszystkiego jakieś pytanie. Uzdolniona w każdym kierunku. O, i jest tutaj. — Postukała palcem w fotografię. — To był piknik zapoznawczy z nowo przybyłymi dziećmi. Kate na otwarciu recytowała swoje wiersze. Czy mówiłam, że była bardzo utalentowana?
– Oczywiście.
Słuchał z uwagą każdego słowa o przeszłości dziewczyny, ale w tym momencie najbardziej interesował go naszyjnik. Wyjął go z kieszeni, a następnie woreczka i pokazał zakonnicy.
— Nosiła może coś takiego?
Siostra Rose oderwała wzrok od zdjęcia i poprawiwszy okulary na nosie, spojrzała na dłoń swojego rozmówcy.
— A bo ja wiem?
Odłożył naszyjnik na stół.
— Proszę pokazać mi inne zdjęcia.
Matka Rose przytaknęła i poczęła przekładać karty dalej. Caden powoli zaczął tracić zapał i uważał, że czas również. Większość fotografii stanowiły zdjęcia grupowe z zabaw, lekcji, pikników, z modlitw, a on potrzebował bardziej indywidualnego ujęcia Kate, typowego zbliżenia.
— Kto to jest? Praktycznie jest na każdym zdjęciu obok Kate. — Wskazał palcem na dziewczynę o chłopięcej fryzurze, która siedziała obok Kate na kocu pod drzewem i opierała głowę na jej barku.
— To jest Celine, jedyna przyjaciółka Kate z sierocińca. Trafiły tutaj tego samego dnia i szybko się zaprzyjaźniły. Miały wiele wspólnych zainteresowań, ale największym był taniec. Och, pamiętam... — Matka Rose roześmiała się ciepło. — Obie obiecywały sobie, że gdy opuszczą sierociniec, założą własną szkołę baletową. Były małymi marzycielkami, ale niestety żadnej z nich nie udało się spełnić tego marzenia. Chyba...
Caden poczuł, że być może złapał następny trop.
— Co się teraz z nią dzieje?
— Celine zmarła.
— Kiedy?
— Trzy lata przed opuszczeniem przez Kate sierocińca.
Cholera, zaklął w myślach.
— Co się jej stało?
Rose zdjęła okulary i przetarła oczy.
— To był nieszczęśliwy wypadek, panie Howell. Matka przełożona i grupa dziewcząt wracały z wycieczki rowerowej. Nagle nadeszła burza. Celine jechała na samym końcu grupy i została trafiona przez piorun. To był tragiczny wypadek — podkreśliła. — Długo nie mogliśmy dojść do siebie po tym wydarzeniu, a dodatkowo mieliśmy problemy prawne związane ze śmiercią naszej podopiecznej. Kate również bardzo przeżyła tę stratę. Zamknęła się w sobie i był to dla niej bardzo trudny czas. Straciła siostrę od serca. Tak mówiła.
Nadzieja, że osobą, która rozmawiała z Mirandą w 1995 roku mogła być Celine spaliła się tak szybko jak zapałka. Więc kim, do diabła, była ta kobieta? Ciągle o tym myślał. Jej wątek był jak lodowa ściana, na którą trafił i żeby pójść dalej, musiał się po niej wspiąć, ale na płaskiej i śliskiej powierzchni nie miał się czego chwycić. Dłonie ślizgały się po lodzie i nadal pozostawał w tym samym miejscu.
Matka Rose przekręciła kolejną kartę albumu i chwyciła za róg następnej, ale Caden ją powstrzymał.
— Proszę zostawić.
Oparł dłonie o stół i pochylił się nad albumem. Z jednego ze zdjęć spoglądała na niego tylko Kate Logan. Jasne włosy uczesane w dwa grube warkocze, spływały na klatkę piersiową, a między rozcięciem w kołnierzyku białej bluzki odznaczał się naszyjnik.
— Proszę spojrzeć.
Siostra zmrużyła oczy i przytrzymując okulary za oprawki, przyjrzała się fotografii.
— Chodzi o naszyjnik?
— Tak.
— To pewnie medalik. Głowa Chrystusa w koronie cierniowej. Każde dziecko dostawało taki w sierocińcu na pamiątkę.
— Jest siostra pewna?
Cmoknęła.
— Ręki sobie uciąć nie dam.
Zakonnica odsunęła szufladę stołu i podała Cadenowi lupę.
— Od razu lepiej — uśmiechnął się i przystawił szkło do zdjęcia.
— To nie jest medalik.
— Nie jest?
— Nie. — Podał jej lupę. — Proszę sprawdzić.
— Faktycznie. Wygląda jak ten, co ma pan przy sobie. — Spojrzała na Cadena. — A może to druga połowa serca? Skoro u pana jest jedna?
Caden poczuł dziecięcą ekscytację, gdy uświadomił sobie, że może uda mu się połączyć pęknięte serce w całość. Miał ochotę uściskać zakonnicę, ale stwierdził, że chyba nie wypada.
— Bardzo możliwe. Czy mogę zrobić zdjęcie zdjęciu?
— Naturalnie.
Caden wyjął telefon i zrobił trzy fotografie z różnym zbliżeniem. Żałował tylko, że na zdjęciach nie było widać, co znajduje się z tyłu połówki serca, które spoczywało na klatce piersiowej młodej Kate. Równie dobrze, mógł być w posiadaniu naszyjnika ze zdjęcia.
Już miał schować telefon do kieszeni, gdy zauważył, że otrzymał wiadomość SMS. Otworzył ją i przeczytał: Dzień dobry, miałem się z panem skontaktować, gdy tylko dostanę laptop, o którym wspominałem w naszej ostatniej rozmowie. Zapraszam pana do mojej kancelarii, ale nie później niż godzina 14:00. Wylatuję z Albuquerque i nie będę dostępny przez pewien czas. Sprawy rodzinne. Dylan Turner.
Komentarz, jaki mógł z siebie wydać w związku z wiadomością, to ciężkie westchnięcie. Dochodziła godzina dziesiąta. Do cholery, gdy z jednej strony coś się układało, to z drugiej pieprzyło.
Schował telefon, podziękował Matce Rose i przeprosił, że musi nagle wyjść, ale się spieszy. Chwycił za kurtkę, założył kapelusz, zupełnie niespecjalnie trzasnął drzwiami i zbiegł schodami do wyjścia.
Matka Teresa mogła się pomodlić teraz nie o boską latarkę, ale o to, by cudem złapał samolot.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top